Danger's back and he's more dangerous than ever

Rozdział 10 “Watch it, Bieber.”


POV Kelsey
-Dobra – Bruce wrócił do salonu po skończeniu rozmowy przez telefon – Zgodzili się z nami dzisiaj spotkać.
Westchnięcie ulgi wydobyło się z moich rozchylonych ust, kiedy wreszcie usłyszałam tą wiadomość.
Nie było takiej opcji, żeby Justin poradził sobie z tym nonsensem, który The Snipers wymyślili, a ja byłam zdeterminowana żeby trzymać go z dala od tych wszystkich dramatów, które mogły go zranić jeszcze bardziej.
Ostrożnie zlustrowałam wzrokiem Bruce’a, kiedy przypomniałam sobie o jednej rzeczy, o której już wcześniej rozmawialiśmy –I…- zaczęłam, mając nadzieję, że załapie o co mi chodzi.
-Justin nie bierze w tym udziału – Bruce potwierdził – John, Marcus, Marco i ja weźmiemy przynętę i zobaczymy się z nimi. Zajmę się tym wszystkim, tak jak obiecałem. – delikatnie ścisnął mnie za łokieć i wsadził ręce do kieszeni swoich jeansów – Nie masz się o co martwić, okay?
Przytakująco kiwając głową, objęłam się ramionami i odsunęłam się o krok do tyłu – Okay. – wymusiłam słaby uśmiech –Ufam ci, że dasz radę to zrobić.
-Nie masz się o co martwić, Kelsey. Justin jest bezpieczny w moich rękach; zawsze był i zawsze będzie. Jestem tutaj żeby upewnić się, że każdy z moich chłopców jest z dala od krzywdy, nie mogę żadnemu z nich zagwarantować, że będą zawsze bezpieczni, ale staram się jak mogę.
-Wiem –przełknęłam ślinę – i jestem ci za to wdzięczna.
Pochylając się, Bruce przyjacielsko mnie przytulił, ściskając mnie pocieszająco i z troską. –W moim interesie jest też upewnienie się, że z tobą też wszystko jest okay. Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko, prawda? Jesteś dla mnie jak rodzina – wyszeptał mi do ucha, a kiedy się ode mnie odsunął zauważyłam w jego oczach smutek.
-Mogę to samo powiedzieć o tobie, Bruce, za wszystko co zrobiłeś dla mnie podczas ubiegłych trzech lat i za wszystko co cały czas robisz… dziękuję. – stając na palcach, delikatnie pocałowałam go w policzek – Doceniam to.
Biorąc mnie za rękę, Bruce uniósł ją swoją ręką, delikatnie ją ściskając, a potem puszczając wolno. –Upewnij się, że Justin zostanie w łóżku i nie będzie wstawał. – w ciągu sekundy wyraz twarzy Bruce’a zmienił się z pełnej troski, na taki jaki był zawsze. –Ostatnia rzecz jakiej teraz potrzebujemy, to żeby się dowiedział, że nas nie ma.
-Nie sądzę, że Justin obudzi się w najbliższym czasie, ale jeśli tak się stanie, na pewno zrobię wszystko żeby nie wyszedł z pokoju. – uspokoiłam go z uśmiechem i obserwowałam jak kazał Marcusowi i Marcowi zejść na dół, a sam wyciągał swój pistolet i sprawdził czy jest wystarczająco dużo naboi, po czym zamknął go i wepchnął za pasek jego spodni.
-Może nam to chwilę zająć, więc zostańcie tutaj. Wrócimy tak szybko jak możemy żeby się upewnić, że z Justinem wszystko jest w porządku. W międzyczasie, jeśli chcesz, możesz pokręcić się tutaj na dole i zrobić cokolwiek wy dziewczyny robicie w swoim wolnym czasie, zanim pójdziesz na górę do Justina.
Obserwując jak Marcus i Marco zgromadzili się na około Bruce’a w dużym pokoju, zauważyłam Johna zakładającego na siebie skórzaną kurtkę i poprawiającego swój kołnierz. Po założeniu jej podszedł do mnie.
-Będzie wszystko okay, daj mu trochę czasu. Wiem, że się martwisz, wszyscy się martwimy. Ale nie zagnębiaj się za bardzo. – uśmiechnął się tym uśmiechem, który tak dobrze znałam, a ja uśmiechnęłam się z powrotem.
-Dzięki John. Jakby nie ty i chłopaki nie wiem co bym zrobiła.- wkładając pasemko włosów za moje ucho, bawiłam się swoimi palcami –Bądź ostrożny, –wymownie się na niego popatrzyłam. –wszyscy bądźcie. – obróciłam się w stronę reszty.
-Ty też, mała. –Marcus pocałował mnie w czoło po czym przeszedł koło mnie i wyszedł za drzwi, a reszta zrobiła to samo.
-Trzymaj się. – John mruknął i wyszedł jako ostatni zamykając za sobą drzwi.
Czekając aż usłyszę łoskot auta Bruce’a, wzięłam bardzo potrzebny mi oddech, modląc się żeby wszystko, cokolwiek zaplanowali, się udało.
Wlokąc się na drugi koniec pokoju, zwinęłam się w kulkę na kanapie, rozglądając się wokoło. Wszystko wydawało się takie inne, gniewne i ciche, kompletne przeciwieństwo w porównaniu do tego co było.
Nieważne co zrobiłam, nieważne o czym myślałam, nic nie mogło mnie odciągnąć od tego co zdarzyło się w ciągu ostatnich kilku godzin. Wszystko było jak za mgłą i wydawało się mi obce. Zdarzyło się to tak szybko, że cały czas nie mogłam tego pojąć.
Ale Justin mnie teraz potrzebuje i to jest wszystko co się liczy. Przysięgłam sobie i jemu, że zrobię wszystko żeby było okay. Obiecałam, że się nim zajmę i to miałam zamiar zrobić.
Zmuszając się do wstania, przejechałam ręką przez moje ubrania, wygładzając je i prostując się, nie mogłam pozwolić żeby to na mnie wpłynęło, nie chciałam i nie miałam zamiaru tego robić. Muszę być silna, silna za nas dwoje.
Wychodząc po schodach, delikatnie wsadziłam głowę do pokoju Justina, zauważając że śpi z kocem owiniętym na około jego torsu, a jego naga klatka piersiowa była widoczna. Wchodząc do pokoju i delikatnie zamykając za sobą drzwi, tak żeby go nie obudzić, podeszłam na paluszkach do łóżka i położyłam się obok niego.
Podnosząc się na łokciu, przejechałam moimi palcami po jego policzku, delikatnie go głaszcząc i przyglądając się jaki był piękny; od jego nosa jak guzik, pełne brwi, pulchne usta i wyżłobioną szczękę do znamienia niedaleko kącika jego ust. Uwielbiałam ten widok, ale myśl że za tym wszystkim był, załamany i wrażliwy szesnastolatek, który stracił tak wiele w ciągu krótkiej ilości czasu, przyprawiała mnie o ból.
Opuściłam rękę i obserwowałam jak klatka piersiowa Justina podnosi się w górę i w dół, w równym tempie, a na jego twarzy malowało się zadowolenie i spokój.
Jeśli tylko by mógł zostać w takim stanie na co dzień…  zrobiłabym wszystko, tylko żeby zobaczyć go szczęśliwego.
Przejeżdżając delikatnie przez jego włosy moimi palcami, pogłaskałam go po czole moim kciukiem, pozwalając krótkim pasmom włosów przelatywać przez moją przestrzeń między palcami.
Poruszając się, Justin wymamrotał coś pod nosem zanim lekko się obrócił i pozwolił swojej głowie upaść na bok, jego policzek był na poduszce, a twarz zwrócona do mnie.
Przełykając ślinę, w myślach przeklęłam, zdesperowana aby utrzymać go w takim stanie, bo wiedziałam że wtedy ukryję go przed nawet najgorszym postępowaniem –Wszystko będzie okay. – wyszeptałam po raz milionowy tej nocy, próbując przekonać nie tylko jego, ale też siebie. Myślałam, że jeśli powiem to wystarczająco dużo razy, to w końcu będzie to prawda.
Pochylając się, zawahałam się zanim nieśmiało przycisnęłam swoje usta do jego, pozwalając uściskowi trwać dużo dłużej niż miałam zamiar. Próbowałam desperacko trzymać się tej chwili. Odsuwając się, oblizałam moje usta, zapamiętując ich smak i położyłam moją głowę na jego klatce piersiowej, moja lewa noga ułożyła się pomiędzy jego obie, prawą rękę wsunęłam pod poduszkę, a lewą trzymałam tuż pod głową.
-Mmmm. – Justin mruknął, przyciskając jego usta do mojego czoła, czym mnie zaskoczył.
Podnosząc głowę w górę, obserwowałam jak oczy Justina nerwowo się poruszyły, a cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy.
-Cześć.- wychrypiał zmęczonym głosem, a jego ramię, które było pod moją talią, przyciągnęło mnie jeszcze bliżej, jeśli to w ogóle było możliwe.
-Hej, - nieśmiało odpowiedziałam, a ja oblałam się rumieńcem. –przepraszam. – powiedziałam –Nie chciałam cię obudzić.
-Nic się nie stało, kochanie. –uśmiechnął się do mnie nieśmiało, delikatnie chwytając skórę na moim biodrze pomiędzy jego kciuk, a wskazujący palec –I tak się kiedyś musiałem obudzić.
Kiwając głową, przerzuciłam swoją uwagę na kształty, które zaczęłam rysować na jego klatce piersiowej. Przygryzając wargę, wzięłam głęboki oddech – Jak się czujesz? – cicho zapytałam po czym nastała głucha cisza.
Prawie się wzdrygnęłam, kiedy poczułam jak jego ciało zesztywniało. Zamykając oczy w geście obronnym, wewnętrznie zaczęłam przeklinać sekundę, w której otworzyłam moje usta głupia, głupia, głupia ja. Zmuszając się  żeby na niego popatrzeć, zdębiałam pod wpływem jego ciemnego spojrzenia.
Łagodniejąc na widok mojego zaskoczonego i zmartwionego wzroku, Justin zaczął kręcić kółka, swoim kciukiem, na mojej talii –Czuję się dobrze. – mruknął, jego brwi złączyły się razem w zmęczonym geście, jakby nie był pewien swoich słów.
-Jesteś pewien? – wyszeptałam.
Kiedy nic nie powiedział, przyłożyłam moją lewą dłoń do jego policzka, zmuszając go do popatrzenia się na mnie –Hej, możesz mi powiedzieć. – namówiłam go pocieszającym głosem, patrząc się w jego zasmucone oczy, które sprawiły, że moje serce zaczęło boleć.
-Nie wiem. – mruknął –Czuję się dobrze, ale… - zaczął, wzruszając ramionami –Po prostu nie wiem.
Puszczając jego policzek, sięgnęłam żeby wziąć jego zabandażowaną rękę –Czy to boli?
 Mając na myśli dwie rzeczy, oczy Justina delikatnie się rozszerzyły. Polizał swoje usta, a dezorientacja przyciemniła jego jasno-karmelowe tęczówki. –Nie? Nawet nie wiem… - przerywając, Justin zmarszczył swoją twarz- Co się stało?
Trochę się przesuwając, popatrzyłam się na niego ze zdumieniem –Masz na myśli, że… nie pamiętasz?
Po kilku sekundach, Justin delikatnie potrząsnął głową.
-Pociąłeś się kawałkiem szkła. – poinformowałam go z ostrożnością.
Zamykając jego oczy, żałość przeszła przez twarz Justina, a on sam próbował sobie coś przypomnieć –Ja nie… nie pamiętam. – otwierając swoje oczy, Justin zamrugał, wyglądając na zagubionego.
-Nic się nie stało, nie denerwuj się. Przypomnisz sobie w swoim czasie. –cierpliwie go uspokoiłam –Może nawet lepiej, jeśli tak się nie stanie.
-Nie prawda, Kelsey. – Justin syknął przez zaciśnięte zęby, a jego szczęka się zacisnęła. –Muszę wiedzieć co zrobiłem. Muszę wiedzieć czy cię zraniłem, Kelsey.
-Nie zraniłeś mnie.- cicho mruknęłam, patrząc się na niego dużymi oczami –Nie położyłeś na mnie ręki.
-Skąd mogę wiedzieć czy mówisz mi prawdę? Skąd mogę wiedzieć czy mnie nie kłamiesz? – zabierając swoją rękę, spochmurniał.
-Justin, nie kłamię. Nic mi nie zrobiłeś. To bardziej chodzi o to co sobie zrobiłeś przeze mnie… - kręcąc głową, westchnęłam – Nie ważne, okay? Zajęłam się tobą, koniec tematu.
-O to chodzi, Kelsey! – Justin wykrzyknął, a gniew można było wyczuć na kilometr, zrywając się z łóżka, popatrzył się na mnie. – Nie chcę żebyś się mną zajmowała.
Z przejęcia moje usta cały czas były otwarte. Zamrugałam dwa razy – Justin…
-To ja mam się tobą zajmować Kelsey, nie ty mną! – wstrzelił się pomiędzy moje słowa, przerywając mi i zaczął chodzić po pokoju z rękami na biodrach –Nie mogę w to uwierzyć. – mruknął przez zaciśnięte zęby.
-Musisz przestać w tym momencie, Justin. – przerzuciłam nogi przez kraniec łóżka, tak że teraz siedziałam –Nie jesteś w wystarczająco dobrej kondycji aby się kimkolwiek zajmować. Musisz się skupić na sobie i powrocie do formy.
-Nie, - powiedział, a jego orzechowe oczy płonęły – nie rób tego.
-Robić co? – popatrzyłam się na niego z rozdrażnieniem, nie mając pojęcia co takiego zrobiłam.
-Zachowywać się jakbym nie umiał się sobą zająć. Jakbym był jakimś dzieckiem. Wszystko w porządku, Kelsey…
-W porządku? – syknęłam z niedowierzeniem –Nazywasz cięcie się, specjalnie, tylko dlatego, że ja to zrobiłam przez przypadek w porządku? –podkreśliłam, lekceważąc to,  jak ostro to zabrzmiało – Nie jest w porządku, Justin. Jeśli coś, jest…
-Jest co? – zaczął, rozluźniając swoją szczękę, chcąc żebym dalej mówiła i sprawdzając mnie czy będę miała odwagę by to dalej robić.
Otwierając usta by wykrzyczeć coś ostrego, przemyślałam to, złączyłam usta razem i pokręciłam głową, masując czoło koniuszkami moich palców, chcąc się uspokoić. –Nie chcę się z tobą kłócić – mruknęłam, wypuszczając oddech, z którego nawet nie zdawałam sobie sprawy.
Osuwając się do przodu, popatrzył się na mnie wiedząc o co mi chodzi i położył zaciśniętą rękę na środku swojej szyi –Ja też nie.
Wstałam i zrobiłam około trzy kroki zanim stanęłam twarzą w twarz, z mężczyzną, którego kochałam. Biorąc jego twarz w moje ręce, zmusiłam go do popatrzenia się na mnie –Wiem, że jesteś wystraszony, – wyszeptałam –ja też jestem, ale możesz to pokonać. Wiem, że możesz. – przyciągając go tak, że byliśmy na tym samym poziomie, przysunęłam moje czoło do jego –Przejdziemy przez to razem. Tak jak zawsze. – stając na palcach, przyłożyłam moje usta do jego, całując go z pasją, przesyłając mu całą miłość, którą do niego czułam.
Oplatając ręce na około mojej talii, Justin pocałował mnie jeszcze głębiej i przycisnął swoje ciało do mojego, tak że nie wsunęłoby się między nas nawet gazety. Obejmując obydwie strony mojej szyi jego rękami, Justin zaczął iść do przodu, a w moim wypadku do tyłu, aż tyły moich kolan uderzyły a materac.
Upadając na niego, Justin znalazł się nade mną, wciąż nie przerywając pocałunku, a jego ręce wędrowały w górę i w dół, aż przycisnął moje ręce nad moją głową i złączył naszej palce –Jesteś taka piękna. – mruknął po tym jak się odsunął, a jego klatka piersiowa unosiła się trochę szybciej niż wcześniej –Taka, taka piękna…- podnosząc swoje oczy tak, że spotkały moje, Justin musnął moje usta swoimi, prawie mnie całując-Potrzebuję cię, Kelsey.- delikatnie wyszeptał, a skłonność, miłość i adoracja były widoczne w jego oczach, kiedy patrzył się na mnie przeszklonym wzrokiem. –Proszę. –w ciągu sekundy, wszystko wokół nas stało się gorące i ciężkie, ta atmosfera była kompletnie inna, od tej która była wcześniej.
Plącząc moje palce w jego włosy, pociągnęłam go w dół, tak żeby nasze usta spotkały się jeszcze jeden raz –Jestem cała twoja. – wyszeptałam z małym uśmiechem .
POV ogólny
Auto z łomotem zatrzymało się przy postawnie zbudowanym magazynie, a Bruce wyciągnął kluczyki ze stacyjki. Patrząc się w bok, w stronę Johna, który siedział na miejscu pasażera, Bruce trącił go łokciem –Kiedy wejdziemy do środka, zachowujemy się normalnie, jakby wszystko było w porządku. Nie mogą się niczego domyślić o Justinie.
-Wiem. – John spojrzał za okno. –Po prostu to skończmy, żebyśmy mogli wrócić do domu. Szczerze mówiąc mam dość, nie tylko słuchania o tych dupkach, ale też rozmawiania o nich.
Zachichotali, jednak zbyt dużo humoru w tym nie było, Bruce klepnął go w ramię, wiedząc o co mu chodziło –Tak, chodźmy. – otwierając drzwi, Bruce wyszedł na chłodne, nocne powietrze, i zamknął je czekając żeby reszta grupy stanęła obok niego.
Kiedy wszyscy już byli razem, Bruce zmierzył ich wzrokiem –Wiecie co mamy robić.
Kiwając głową, Marcus pokazał swój pistolet, który miał za paskiem swoich jeansów i tak szybko jak to zrobił, odwrócił się z powrotem –Jestem gotowy, jakby co.
-Dobrze. I zgaduję, że ty też jesteś gotowy? –Bruce przerzucił swoją uwagę z Marcusa na Marco.
-Zwarty i gotowy, szefie. –Marco ironicznie się uśmiechnął i widocznie przeżuł swoją gumę do żucia.
-Okay, zacznijmy to przedstawienie. – wskazując na otwarte drzwi wejściowe do magazynu, Bruce wszedł do środka z resztą chłopaków za nim.
-Popatrzcie tutaj chłopcy. – niski głos powiedział z daleka, a ciemność zapadła pomiędzy nimi –Wygląda na to, że nie blefowali.
-Nie blefujemy. – Marco mruknął z irytacją –Najwidoczniej nie dowiedzieliście się o nas wystarczająco dużo, idioci.
-Czemu tak bezczelnie, chłopcze? – Landon wyszedł z cienia, który był spowodowany brakiem okien w środku magazynu, które produkowałyby światło –Tylko tak powiedziałem… nie musisz się od razu denerwować, eh?
Warcząc ze złością, Marco powstrzymał się od przyłożenia pięści do twarzy Landona.
-Posłuchaj, nie przyszedłem tutaj dla zabawy. Przyszedłem tutaj żeby pogadać o sprawach biznesowych. –Bruce powiedział, przerywając ciszę. Stał prosto, ale mimo tego, że był prawie takiego samego wzrostu jak Landon, Bruce wydawał się od niego dużo wyższy.
-Czy to co chcecie nam powiedzieć ma jakieś korzyści dla nas? – Landon podniósł brew, a rękami wskazał na około siebie –Jak widzisz, dla nas biznes kręci się całkiem dobrze.
-To zabawne, ponieważ przypominam sobie swój powrót do domu i zauważenie twojego logo wypalonego na mojej posiadłości. –trzymając swoje ręce przy nogach zatrzymywał się przed zrobieniem przeciwności tego po co tu przyszedł. Bruce przechylił głowę w bok-Jeśli biznes szedłby wam tak dobrze, nie uważalibyście nas za zagrożenie, prawda?
Tak szybko jak spochmurniał, Landon wrócił do poprzedniego wyrazu twarzy –Zrobiłem to co zrobiłem, żeby wam pokazać, że nie boję się czegoś zrobić i nie mam zamiaru się wycofać przez groźby jakiś amatorów.
-Jeśli się nie mylę, pocisk był centymetr od przejścia przez twoje serce. –John nisko warknął –I wiem, że mało brakowało, a posrałbyś się wtedy w gacie. –Stając obok Bruce’a, John przejął kontrolę, a półmrok zaciemnił głębokość jego czekoladowo brązowych oczu.
Wystawiając rękę przed niego, żeby powstrzymać Johna przed podejściem bliżej do Landona, Bruce cicho kazał mu się uspokoić. –Wyluzuj. – mruknął wystarczająco cicho, tak, żeby usłyszał to tylko John.
-Tak przy okazji, gdzie jest ten mały idiota? – Landon zmienił temat, a jego oczy zlustrowały całą czwórkę i zorientowały się, że brakuje jednej osoby, która powinna tu być.
-Musiał się dzisiaj zająć czym innym. – Bruce odpowiedział. –W przeciwieństwie do ciebie, nie marnujemy naszego czasu na jakieś bezużyteczne, małe gówna. Zajmujemy się tym co jest ważne, coś o czym mógłbyś pomyśleć.
-Jak się ma jego mała dziewczyna? – sylwetka figury, pokazała się w pokoju, a wiązka światła świeciła przez małe otwarcie w jednym oknie, które było obecnie, nadając kolorów twarzy Cole’a, na której widoczny był ironiczny uśmieszek.
-Nie mieszajmy jej w to. – Bruce szybko powiedział, nadopiekuńczość wzięła u niego górę przez co posłał Cole’owi jedno z jego najzimniejszych spojrzeń –Ona nie ma z tym nic do czynienia. Z nami też nie.
-Nie zgadzam się z tym, wydaje mi się, że jest jej trochę za wygodnie z Justinem, nie uważasz? Mam na myśli, że nie mogli się od siebie oderwać w tym domku, w którym spędzili tak dużo czasu ze sobą.
-Ty chory skurwysynie. –Bruce mruknął z zniesmaczeniem i zlustrował Cole’a od góry do dołu –To ty ich obserwowałeś?
-Kto inny? –Cole zachichotał sarkastycznie i stanął koło Landona –Ktoś musiał sprawdzać co ten mały chuj robił. Kto wiedział, że będzie zajęty grzebaniem w swojej dziewczynie. Myślałem, że robicie coś lepszego niż pieprzenie się z takimi małymi dziwkami.
-Ostrzegam cię, - Bruce warknął z furią w głosie, jego palec wskazywał Cole’a –zamknij się, albo przysięgam, że zamorduję cię swoimi rękami.
-Dlaczego? Też coś do niej czujesz? Kto by powiedział, że jesteś takim typem. –Cole podniósł obydwie brwi i stał z zadowoleniem, a w jego oczach było widoczne rozbawienie –Nie masz swojej dziewczyny? Stephanie, tak ma na imię, prawda?
Podchodząc do przodu, Bruce wziął Cole’a za koszulkę, trzymając go w górze, a jego stopy były prawie nad ziemią –Mówię ci Santangelo, lepiej nie wtrącaj ich do tego, albo przysięgam na wszystko, będziesz martwy zanim mrugniesz.
-Whoa, whoa, whoa, - Landon podszedł aby ich rozdzielić, jego twarz była spokojna, a on sam trzymał Cole’a przed wyjściem przed niego. –zatrzymaj te groźby dla kogoś, kogo to obchodzi, kolego.
Bez przemyślenia tego, Bruce uderzył Landona w twarz swoją pięścią i zrobił to jeszcze raz w jego szczękę, obserwując jak przewraca się do tyłu. Korzystając z okazji, Bruce skierował kolejną pięść w stronę Landona, tym razem bijąc go w brzuch i obserwował jak Landon się zgina. Nie dając mu szansy na odwet, Bruce przycisnął go do podłogi, a w ciągu sekundy, Cole i reszta Snipersów podeszła do przodu z gotowością do walki, kiedy Marcus, Marco i John skierowali w nich pistolety w tym samym czasie i odstraszyli ich od reagowania, w to co działo się na ich oczach na podłodze.
-Normalnie nie używam przemocy, ponieważ nie lubię brudzić sobie rąk na takich dupkach jak ty, ale miałem cię dość. Chcę żebyś opuścił Stratford i wrócił tam, skąd przyjechałeś, ponieważ nikt cię tu nie potrzebuje. –wstając, Bruce otrzepał się z kurzu i patrzył się w dół na skulone ciało Landona.
Wypluwając krew obok siebie, Landon zmierzył go rozgrzanym wzrokiem –A co jeśli tego nie zrobię?
-Jesteś wtedy martwy, chłopie. –pokazując chłopakom żeby odłożyli pistolety, Bruce odsunął się, patrząc się na każdego z nich zanim znalazł się centymetr od wejścia. Bez spojrzenia na nich jeszcze raz, Bruce się odwrócił i zniknął razem z chłopakami, którzy szli za nim.
POV Kelsey
-Mmm,- Justin wymamrotał z zadowolenia przez to co właśnie zrobiliśmy. Jego palec wskazujący malował różne wzory na moim ramieniu, a on trzymał mnie blisko siebie – to było niesamowite.
-Tak, - wzięłam oddech, wdychając jego zapach i delikatnie pocałowałam go w klatkę piersiową –czujesz się już lepiej?
-Dużo lepiej, - dziobując mnie w usta, Justin przewrócił się na drugi bok i oparł się na łokciu – wiesz z czego zdałem sobie sprawę?
-Z czego? – popatrzyłam się na niego, zaciekawiona tym co ma mi powiedzieć.
-Potrzebuję cię bardziej, niż myślałem. – głaszcząc moją twarz czubkami palców, Justin pogładził mój policzek swoim kciukiem.
-Co masz na myśli? – wyszeptałam, czując znajome mrowienie, które biegło wzdłuż mojego kręgosłupa, przez jego delikatny dotyk.
-Opiekujesz się mną bardziej niż ktokolwiek inny w moim życiu. Jesteś jedyną osobą, która sprawia, że mogę o czymś zapomnieć. – patrząc się na mnie przez swoje gęste rzęsy, Justin oblizał swoje usta –Kiedy byłem młodszy i odchodziłem od zmysłów, jedyną osobą, którą miałem, byłem ja. Nie zrozum mnie źle, chłopacy bardzo mi pomogli, pomogli mi przejść przez depresję, ale ty… ty jesteś pełnym pakietem. Rozumiesz mnie, wiesz jak się mną zająć i nie odwracasz się ode mnie, kiedy coś się zaczyna dziać. Walczysz aż do samego końca…
-Zawsze będę o ciebie walczyć, wiesz o tym. – wyszeptałam –Jesteś dla mnie wszystkim, tak samo jak ja dla ciebie. Przed tobą nie wiedziałam co to znaczy być kochaną. Tak, miałam moich rodziców i brata, ale nigdy nie czułam tyle miłości ile powinnam… czułam się uwięziona, samotna… nie czułam się jak ja, ale ty… ty sprawiłeś, że jestem sobą, jeśli to ma jakiś sens. – cicho zachichotałam.
-Oczywiście, że to ma sens. – pochylając się, Justin pocałował mnie w usta, delektując się smakiem moich ust, tak długo aż się ode mnie odsunął. –Mówiąc o twoich rodzicach, co z nimi?
Wzruszając ramionami, zaczęłam się bawić łańcuchem, który miał na szyi –Są tutaj, w domu.
-Masz na myśli, że nie dzwonią do ciebie i nie sprawdzają czy jesteś na czas w domu? – zapytał ze zdziwieniem na twarzy.
-Nie mieszkam już z nimi. – wzięłam do ręki zawieszkę, śledząc palcem wygrawerowane litery –Mieszkam z Carly w naszym mieszkaniu.
-Mieszkasz z Risi? – Justin podniósł brwi, wyraźnie zdziwiony – Od kiedy?
-Od dwóch lat. – kiedy Justin popatrzył się na mnie wzrokiem, który mówił, że chce wyjaśnienia, westchnęłam –Od kiedy cię aresztowali w domu było jeszcze gorzej. Rodzice cały czas monitorowali gdzie idę, co robię i z kim idę. Próbowali powstrzymać mnie od kontaktu z tobą albo z chłopakami… miałam tak dość, że w momencie, w którym skończyłam szkołę, wyprowadziłam się. Miałam wtedy osiemnaście lat, więc nie mogli mnie już zatrzymać.
-I po prostu cię puścili? Bez walki?
-Jak powiedziałam, miałam osiemnaście lat, byłam dorosła… mogłam robić co chciałam, nie mogli już za mnie decydować.
-Wow, - zdał sobie sprawę z tego co się stało –więc jakby to co się stało, nie stało się… prawdopodobnie nie mógłbym się z tobą widywać codziennie, bez zamartwiania się, że twoi rodzice się o tym dowiedzą?
Nic nie mówiąc, westchnęłam –Nie chcę rozmawiać o tym co by było, okay? Jestem szczęśliwa, że jest tak jak jest. Jesteś tutaj i tylko to się liczy. –tuląc się do niego, znowu pocałowałam go w klatkę piersiową –Nie martw się o przeszłość. – wyszeptałam. –Martw się o przyszłość.
-Moja przyszłość zawiera tylko ciebie, więc nie mam się o co martwić. –wsadzając nos w moje włosy, Justin pocałował mnie w czubek głowy –Tak bardzo cię kocham. – powiedział, po kilku minutach przyjemnej ciszy.
-Też cię bardzo kocham. –nieśmiało się uśmiechając, zrelaksowałam się pod wpływem dotyku Justina, a jego palce przechodziły przez kosmyki moich włosów, po czym wracały na swoje miejsce.
W momencie, w którym miałam pozwolić sobie zasnąć, usłyszałam zamieszanie dochodzące z dołu, co wzbudziło moje zainteresowanie i postawiło mnie znowu na nogi. Wrócili. Od razu siadając, rozglądnęłam się po pokoju, szukając moich ubrań.
-Coś jest nie tak? – Justin zapytał ze zmartwieniem w głosie, a jego ręka dotknęła moich pleców –Co się stało?
-Nic. – pokręciłam głową – Po prostu zapomniałam… wyłączyć światła na dole! – kiwnęłam głową, próbując wytłumaczyć to czego nie lubiłam robić, okłamywać go.
-No i? Bruce wyłączy, albo coś, wracaj do łóżka… gdzie idziesz? – wyrzucił ręce w górę, a jego oczy obserwowały każdy mój ruch, kiedy ja wędrowałam na około łóżka i obok sterty ubrań na podłodze.
Wciskając się w jeansy, zanim założyłam podkoszulek, odwróciłam się do niego –Powiedziałam ci już gdzie idę.
-Kelsey…
-Za sekundę będę z powrotem, okay? – podchodząc do niego, szybko dziobnęłam go w usta i się odsunęłam. Wychodząc przez drzwi i schodząc po schodach, odetchnęłam z ulgą widząc ich wszystkich całych i zdrowych. –Jak poszło?
Odwracając się, zaparło mi dech w piersi, kiedy zobaczyłam rozcięcie na dolnej wardze Bruce’a. –Co ci się stało?! – powiedziałam piskliwym głosem, mając na uwadze, że Justin nie spał i czekał aż wrócę do niego, do łóżka.
-W pewnym sensie wpadłem w pewne tarapaty z jednym z nich, ale nie martw się, jest okay. Wszystko jest w porządku. – zapewnił mnie –Tak jak obiecywałem.
-Bruce…- westchnęłam, a on podniósł rękę żeby mnie uciszyć.
-Nie martw się o to.
-Przynajmniej pozwól mi pomóc w wyczyszczeniu cię. – zasugerowałam z nadzieją w głosie. –Chociaż to mogę zrobić, po tym wszystkim co ty zrobiłeś dla mnie.
Delikatnie się uśmiechając, Bruce potrząsnął głową –To nie będzie potrzebne. To tylko rozcięcie, nic do czego nie jestem przyzwyczajony.
Mruknęłam z niezadowolenia, stanowczo krzyżując ręce na piersi –Jesteś dokładnie jak Justin. – odburknęłam.
-Myślisz, że od kogo się tego nauczył? – Bruce podniósł brew, a jego usta wygięły się w dziecinnym, szerokim uśmiechu, który doprowadził mnie do śmiechu –Mówiąc o tym szatanie, -Bruce zachichotał, pokazując, że tylko mu dokucza –gdzie on jest?
Bijąc się ręką w czoło, niezrozumiale wymamrotałam pod nosem, że prawie zapomniałam, że na mnie czeka. –Jest na górze, czeka na mnie aż wyłączę światła… - zaczęłam, zawstydzona, przez tą, po chwili namysłu, beznadziejną wymówkę, którą wymyśliłam, tylko żeby zejść na dół.
-Kreatywnie.
-Dzięki. – sucho mruknęłam.
-Nie ma za…
-Co ci tyle zajmuje, Kelsey? – odwróciłam głowę i zobaczyłam Justina schodzącego ze schodów, pocierającego tył swojej głowy, z jego włosami strasznie rozczochranymi.
W momencie, w którym miałam coś powiedzieć, pomimo tego, że nie wiedziałam co, Justin znowu się odezwał, kontynuując jego przesłuchanie –Bruce? Co ty tu robisz? – zauważając też Marucsa, Marco i Johna, Justin zmrużył oczy, skanując ich od góry do dołu i zauważając wargę Bruce’a –Co ci się stało?
-Poślizgnąłem się i wywróciłem. –Bruce wzruszył ramionami, zachowując się nonszalancko, a ja umierałam w środku.
Jeśli Justin dowiedziałby się co naprawdę robili, byłoby po mnie. Dosłownie.
-Oh, naprawdę?
-Tak.
-Więc dlaczego jesteście wszyscy ubrani, jakbyście mieli gdzieś iść? – lustrując go od góry do dołu, Justin cały czas stanowczo się patrzył, czekając na odpowiedź.
Patrząc się w dół, Bruce przeklął w myślach, patrząc się na skórzaną kurtkę, którą miał na sobie i klucze w jego rękach. Po przemyśleniu co ma powiedzieć, Bruce opuścił ramiona ze zrezygnowaniem, ale wciąż stał prosto. –To nic, co dotyczy ciebie.
-Myślę, że to dotyczy mnie i to bardzo, więc gdzie wszyscy byliście i nie mówcie mi, że rozcięcie na twojej wardze jest przez upadek, ponieważ wygląda jakby ktoś cię uderzył.
-To nic takiego, wracaj do spania. Miałeś ciężką noc.
-Nie próbuj zmieniać tematu, Bruce. –Justin syknął i w momencie cała zabawna otoczka, którą miał wokół siebie wcześniej, zniknęła i teraz stał się wkurzonym Justinem… tym, którego próbowałam trzymać jak najdalej się dało. Coś mi mówiło, że sprawy nie miały się najlepiej.
-Musiałem się zająć kilkoma sprawami, szczęśliwy? –Bruce odpowiedział, odetchnął z sykiem i pokręcił głową, zły na siebie za to co powiedział.
-Zająć się takimi sprawami jak…?
-Biznes, Justin. Musiałem zająć się sprawami biznesowymi, a ponieważ ty, zdecydowałeś się, że teraz będzie świetny czas żeby praktycznie odejść od zmysłów, musiałem się upewnić, że nie podejdą do nas nawet na centymetr podczas tego okresu czasu. Jesteśmy w środku wojny, Justin. Oni to wiedzą, my to wiemy, wszyscy to wiemy, ale teraz nie jest najlepszy czas na planowanie czegokolwiek.
-Więc poszliście beze mnie? – Justin zapytał, a jego oczy czerniały z każdą sekundą, która mijała.
-Nie jesteś w dobrym stanie, żeby się tym teraz zajmować, Justin. Jeślibyś poszedł, Bóg wie co byś zrobił. –Bruce pokręcił głową –Twoje bezpieczeństwo, tak samo jak wszystkich innych, jest ważniejsze niż cokolwiek innego.
-Od kiedy zdecydowałeś się robić rzeczy za moimi plecami, Bruce? – cała postawa Justina się zmieniła i zauważyłam, że stał w pozycji gotowej do ataku.
-Justin… -sięgnęłam po jego ramię, desperacko próbując go uspokoić.
-Nie dotykaj mnie! – Justin warknął, odsuwając się ode mnie i popatrzył się na mnie jadowitym spojrzeniem –Wyłączając światła, chyba w mojej dupie. – powiedział Justin –Brałaś w tym wszystkim udział, prawda? – kiwnął głową w kierunku Bruce’a.
-Justin…
-Nie kłam mnie. – Justin syknął przez zaciśnięte zęby, jego ciało trzęsło się ze złości.
-Chciałam się upewnić, że jesteś bezpieczny – wyszeptałam, nagle czując się mała przy jego wyższej figurze. –Nie mogłam zaryzykować i pozwolić ci wpaść w jeszcze większy bałagan, niż ten w którym już jesteś.
-Więc pomyślałaś, że najlepiej będzie spiskować za moimi plecami i namawiać moich chłopaków przeciwko mnie?
Pokiwałam głową –To nie było tak…
-To było dokładnie tak. –Justin wygiął swoje usta w geście obrzydzenia –To dlatego uprawiałaś ze mną seks? Żeby odciągnąć moją uwagę na wystarczająco długo, aby oni mogli uciec?
Otworzyłam usta z przerażenia i zawstydzenia –Justin! –wrzasnęłam i otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
-Oh, proszę, -wywrócił oczami – nie zgrywaj niewiniątka. Wiedzą, że nie jesteś już dziewicą. –Justin mruknął z mdłością w głosie, a w jego oczach było widać czystą… nienawiść, która mnie przerażała.
Moje całe ciało było sparaliżowane i nie mogłam poruszyć moimi stopami. Czułam się jakbym była przyklejona do podłogi pode mną.
To nie był mój Justin.
To był ktoś inny… ktoś kogo nie poznawałam.
W pokoju zapadła cisza, która pochłonęła całą niezręczną przestrzeń, która stworzyła się wokół nas.
-Nie masz prawa być takim podłym; robiłam to co najlepsze dla ciebie. –cicho mruknęłam, bojąc się, że jakbym użyła mojego normalnego tonu, to bym pękła.
-Co najlepsze dla mnie? –Justin zbił mnie z tropu, nagłym śmiechem –Nie doprowadzaj mnie do wymiotów, Kelsey. Nie wiedziałabyś co jest najlepsze dla mnie, nawet jeśli uderzyłbym cię w twarz, co jeśli o tym pomyślę, jest czymś na co zasługujesz.
-Wystarczy. – John powiedział, zwracając uwagę Justina na siebie, chociaż jego oczy cały czas patrzyły się w moje.
-Co? Twoje uczucia też ranię? Powinienem wejść na samolot „nie obchodzi mnie to” teraz czy za chwilę? – skomentował sarkastycznie.
-Ona się tobą zajmuje, chłopie. Obchodzisz ją, nie bądź jebanym dupkiem. –John warknął, kiwając głową z dezaprobatą.
-Czy coś mnie ominęło? Wygląda na to, że jesteś bardzo opiekuńczy w stosunku do mojej dziewczyny, John. Czy ją też przeleciałeś? – oburknięcie z zniesmaczeniem rozeszło się po pokoju – To znaczy, nie byłbym zdziwiony, jeśli byś to zrobił; to zawsze ci dobrzy okazują się największymi dziwkami.
Rozchyliłam usta, nie będąc w stanie przetworzyć, tego co właśnie powiedział. Niedowierzenie przeszło przeze mnie, kiedy stałam tutaj, ze łzami w kącikach moich oczu.
-Uważaj, Bieber. –Bruce ostrzegł, a jego oczy maskowały wściekłość –Nie poszedłbym, jeśli bym nie chciał. Chciałem iść; Kelsey nie ma nic wspólnego z moją decyzją.
-Co? Ty też coś z nią robiłeś, Bruce? – wybuchając ostrym śmiechem, Justin pokręcił głową – Czy otwierasz swoje nogi, każdemu facetowi, który się na ciebie popatrzy? –Justin znowu zwrócił swoją uwagę na mnie, jego nos był wybrzuszony, przez jego usta wygięte w nikczemnym uśmiechu.
Nie odzywając się, zamknęłam oczy, a kiedy łzy zaczęły lecieć mi z oczu, przeniosłam mój wzrok w inne miejsce.
-Prawda boli, kochanie, zachowaj łzy, dla kogoś kogo to obchodzi. – Justin powiedział, a jego oczy wypalały dziury w moim ciele.
-Wystarczy, Justin. Przestań już, chłopie. –Marco podszedł do przodu, chwytając go za ramię –Już nie wiesz co mówisz.
Wyrywając rękę z uścisku Marca, Justin popatrzył się na niego z niezadowoleniem. –Nie dotykaj mnie. Świetnie wiem, co mówię.
Podnosząc ręce w geście poddania, Marco posłał mi wzrok, który mówił próbowałem, zanim odsunął się i zostawił Justina Bruce’owi i Johnowi.
-Wiesz co? –John podszedł do przodu, zasłaniając mi go –Ty się obudzisz jutro rano i zapomnisz, że to się kiedykolwiek zdarzyło, ale ona – John pokazał kciukiem za siebie – nie.
-Wypłacz mi rzekę, John – Justin przewrócił oczami, wkładając ręce do kieszeni swoich dresów.
-Nie mów, że cię nie ostrzegałem.
Mówiąc coś pod nosem, Justin popatrzył się na nas z frustracją i przeszedł obok nas, upewniając się, że popchnął Johna, który stracił równowagę i wpadł na mnie. Wychodząc przez tylne drzwi, ja niepewnie odetchnęłam.
-Wszystko dobrze?
Wzruszając ramionami, popatrzyłam w dal.
-Nie słuchaj go, - John westchnął, kręcąc głową –nie wie co mówi. Wiem, że to on tam stał, ale to nie on to mówił. – przeczesując ręką swoje włosy, potarł tył swojej szyi i smutno się na mnie popatrzył –Nie jesteś dziwką i nie zrobiłaś nic źle. Zrobiłaś to co powinnaś.
-Więc dlaczego czuję się taka winna? – wyszeptałam, patrząc się na moje stopy.
-Hej, -podnosząc kciukiem mój podbródek, John czekał aż popatrzę się mu w oczy –to twoja głowa tak mówi, ponieważ wzięłaś sobie do serca to co powiedział… on nie miał tego na myśli. Zaufaj mi, obydwoje wiemy, że jeszcze tak naprawdę go tu nie ma. Musi dojść do siebie, a nie stanie się to za jedną noc.
-Ale miał się dobrze zanim przyszliście. Rozmawialiśmy normalnie, jak zawsze i po prostu… nie wiem co się stało.
-To co się z nim dzieje nie znika tak po prostu, Kelsey. Może wydawać się normalny, ale jakaś część cały czas musi być wyleczona. To nie jest szybki proces, ale widać postępy. Musisz po prostu poczekać. – przytulając mnie, odwzajemniłam uścisk, rozkoszując się jego przyjacielskim ciepłem –Nie jesteś w tym sama, masz nas. Nie pozwolimy mu, aby zaszło to za daleko.
-Wiem, dziękuję… za wiesz, bycie tutaj ze mną. – odsuwając się, wsunęłam pasemko włosów za ucho –Nie musiałeś tego robić.
-No chyba nie, - Bruce się wtrącił –John ma rację, Justin nie wie co mówi, ale to nie jest wytłumaczenie żeby zmieszać cię z błotem. Nie będę po prostu stał i patrzył się jak traktuje cię, jakbyś była gównem, kiedy ty nie zrobiłaś niczego źle.
-Ja po prostu… nie wiem co mam robić. Za każdym razem, kiedy robimy krok do przodu, potem cofamy się dwa kroki do tyłu… nic co robię nie działa. Czuję się jak jedna wielka porażka…
-Widziałem epizody Justina już wcześniej i nasza cała czwórka musi go wtedy uspokajać. Ale, ty? Wystarczy, że się na niego popatrzysz, a on się uspokaja. – liżąc usta, Bruce spokojnie się do mnie uśmiechnął –Możesz tego nie widzieć, ale masz na niego większy wpływ, niż któryś z nas.
Patrząc się za mnie na drzwi, przez które Justin właśnie wszedł, przypomniałam sobie to co mu powiedziałam wcześniej.
  -Opiekujesz się mną bardziej niż ktokolwiek inny w moim życiu. Jesteś jedyną osobą, która sprawia, że mogę o czymś zapomnieć.
Zaciskając usta, kiwnęłam głową do samej siebie. Wiedziałam co mam zrobić. –Masz rację. – westchnęłam –Słuchajcie, idźcie na górę i odpocznijcie. Ja pójdę i z nim porozmawiam.
-Jesteś pewna? – John niepewnie zapytał –Możemy iść z tobą jeśli chcesz.
-Nie, dam sobie radę. Jeśli to co mówicie, to prawda, wtedy nie powinnam mieć problemu, aby do niego dotrzeć. – przytulając każdego z nich, delikatnie się uśmiechnęłam .-Wy idźcie spać.
Po zlustrowaniu mnie, które wydawało się, że trwa wieki, Bruce nareszcie zaakceptował moją propozycję. –Dobra, ale zadzwoń do nas, jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała, okay?
-Jasne. – przytulając ich jeszcze raz, patrzyłam jak wszyscy znikali za schodami, a sama odwróciłam się i wzięłam głęboki wdech. Zmuszając się do pójścia do przodu, skierowałam się w stronę drzwi, które prowadziły na tyły. Otwierając je, okrążyłam drzwi, zanim weszłam do kuchni i zauważyłam Justina, patrzącego się na niebo, przy drzwiach na patio.
Trzymając usta w buzi, wyszłam przez tylne drzwi prosto na chłodne powietrze. Justin się nawet nie wzdrygnął. Zamiast tego cały czas patrzył się w przód, jakbym nie istniała.
Przełykając ślinę, niepewnie podeszłam w jego stronę, przerażona, jakim Justinem był w tym momencie –Justin?
Złączając jego usta w cienką linię, spochmurniałam, widząc burzę, która szalała w głębi jego naturalnie jasnych oczu. Jego szczęka była ściśnięta, a jego ręce złączone w pięści, był wyraźnie wkurzony.
Przecierając rękami po jeansach, w myślach przygotowałam się, biorąc głęboki wdech. –Wiem, że jesteś na mnie zły… - zaczęłam, ostrożnie stając obok niego, ale unikając kontaktu – ale naprawdę chciałam dla ciebie jak najlepiej, dzisiaj wieczorem. Chciałam się upewnić, że nic ci się nie stanie, gdy będziesz dochodził do siebie.
-Wiesz co jest naprawdę irytujące? – Justin syknął i nie czekając na moją odpowiedź mówił dalej –To, że traktujesz mnie jakbym był postrzelony, albo coś w tym stylu. Mogę mieć problemy z głową, ale to nic z czym nie mogę sobie poradzić. Już kiedyś tak miałem i mówiłem ci żebyś się w to nie wtrącała.
-Robię to co dla ciebie najlepsze… możesz tego nie widzieć teraz, ale w końcu zobaczysz. – bawiąc się moimi kciukami, pozwoliłam opaść moim włosom na twarz, a ja patrzyłam się na moje gołe stopy – Nie chcę żebyś mnie nienawidził. – mruknęłam i spojrzałam na Justina, który gapił się w przód.
-Trochę na to za późno. – mruknął, odwracając głowę w drugą stronę.
Pozwalając moim ustom się otworzyć, szybko je zamknęłam, biorąc odświeżający oddech i ignorując ból w mojej klatce piersiowej. –Chcę cię tylko chronić, ale chyba proszę o za dużo, prawda? – kręcąc głową, ugryzłam się w środek policzka –Mam dość kłócenia się z tobą. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby upewnić się, że z tobą wszystko w porządku. Możesz myśleć o tym jako o zdradzie, ale ja widzę to jako dbanie o ciebie.
Odgarniając włosy z oczu, stanowczo pocałowałam go w policzek –Kocham cię – wyszeptałam i odwróciłam się, gotowa żeby wrócić do środka, kiedy Justin złapał mnie za łokieć, zatrzymując na miejscu. Zamarłam i popatrzyłam się przez ramię, zastanawiając się czemu mnie zatrzymał, ale wtedy jego usta otworzyły się i dwa słowa wyszły z jego ust, sprawiając że moje serce się zatrzymało.
-Nie idź.
***

Rozdział 9 “Don’t be mad at me.”

 Rozdział 9


- Kiedy Jazzy umarła… - Justin przerwał, przy zamykaniu oczu marszcząc brwi, starając sobie
przypomnieć daleką przeszłość - Całkiem się zagubiłem. - mruknął tak nisko, że ciężko było zrozumieć co mówi, ale ja go słyszałam. Słyszałam go głośno i czysto.

Przesuwając palcami po jego włosach masowałam jego głowę i starałam się go zrelaksować, kiedy zatracił się w moim dotyku, jego głowa wygodnie leżała na moich kolanach. Pozwoliłam mu mówić; chciałam usłyszeć co miał mi do powiedzenia.

- Psułem rzeczy, krzyczałem, wyłem, oskarżałem ludzi o robienie rzeczy, których nie robili… Myślałem nawet o zabiciu się - pokręcił głową, ból malował się na jego twarzy na to wspomnienie - Myślałem, że skoro ona musiała umrzeć przeze mnie, równie dobrze ja mogę zrobić to samo dla niej.

Wstrzymałam oddech i aż poczułam ucisk w piersi na to, co mi właśnie przekazał. Przyłożyłam rękę do jego policzka i wzięłam głęboki oddech, starając się to wszystko przetrawić.

- Dużo przechodziłem emocjonalnie i chciałem, by to się skończyło. - wyszeptał, jego zęby wbiły się w dolną wargę - Wiedziałem, że to co stało się Jazzy to moja wina. Wiedziałem, że nie było to umyślnie, ale jednak to przeze mnie wylądowała w tamtym miejscu i to przeze mnie Jason wysadził magazyn.

- Nie mogłeś przewidzieć, że to zrobi… - dodałam mu odwagi, starając się trochę umorzyć jego ból, ale głęboko w duszy wiedziałam, że nie było nic, co mogło zagoić pozostałe psychiczne rany.

- To nie ma znaczenia. Faktem jest, że moja siostra zmarła wtedy, kiedy miałem umrzeć ja. - mocniej ścisnął mój nadgarstek i wtulił twarz w mój brzuch - Zjebałem sprawę. - wymamrotał - Zrujnowałem wszystko i Jazzy musiała zapłacić śmiercią, bym wreszcie… załapał.

Tyle pytań napłynęło do mojej głowy w jednej chwili i bardzo chciałam znaleźć odpowiedzi, ale wiedziałam, że jeśli dam mu czas, sam na nie odpowie.

- Pewnej nocy byłem sam w domu i wtedy go zdemolowałem. - Justin westchnął, luzując ucisk - Siedziałem na kanapie z twarzą w dłoniach, a w głowie w kółko odtwarzała się tamta scena… jej przeszywający krzyk i eksplozja… nie mogłem się tego pozbyć z głowy. Nie ważne jak wiele wypiłem, i tak idealnie słyszałem jej głos. To tak, jakbym nadal był w tym magazynie razem z nią i jakby stała tylko metr ode mnie.

Nadal głaskałam jego włosy wpatrując się, jak relaksuje się pod moim dotykiem.

- Znalazłem mój pistolet na podłodze. Musiał spaść, kiedy rzucałem wszystkim i coś we mnie drgnęło, więc go podniosłem. Nie wiedziałem co we mnie weszło, ale zanim zauważyłem trzymałem go przy głowie. Zamarłem i zatrzymałem się w czasie, póki John nie przyszedł i mnie nie znalazł.

Przełknęłam z trudem i znowu oparłam głowę o ścianę, nie chcąc myśleć o tym ‘co jeśli’ i jak wyglądałoby moje życie, gdyby naprawdę poszedł o krok za daleko.

Jak ktoś tak silny mógł być tak podatny na zranienie w środku, to było zadziwiające i bolało mnie, gdy widziałam go w takim stanie. Wszystko, czego chciałam to zabrać od niego ten ból, by zapewnić go, że wszystko będzie dobrze. Przeszedł przez wystarczająco dużo i ostatnią rzeczą, jaką potrzebowaliśmy to to, by musiał przechodzić przez to jeszcze raz.

Nie byłabym w stanie żyć, gdyby coś mu się kiedykolwiek stało.

- Spytał mnie co robię, a ja po prostu… siedziałem. Nie powiedziałem nic, aż podszedł i sam zobaczył broń. Namówił mnie, bym mu ją podał i zadawał mi pytania, a ja jedynie mogłem się w niego wpatrywać. - pocierając czoło dłonią, Justin odwrócił się tak, że całkiem leżał na plecach z głową w górze, by mógł bez problemu patrzeć mi w oczy - Wiedziałem, że nie mogłem jakoś usprawiedliwić swojego zachowania lub wymyślić wymówki. On wiedział… Wiedział, że się załamałem.

- Justin… - wyszeptałam z poczuciem upewnienia się, że wie, wie, że to nie stanie się nigdy więcej tak długo, jak żyję.

Nigdy nie pozwolę mu wrócić do tego ciemnego miejsca.

- Nie. - wymamrotał Justin - Daj mi dokończyć. Proszę. - spoglądał na mnie spod rzęs i widziałam desperację skrytą w jego orzechowych tęczówkach.

- Okej. - pokiwałam głową, przejeżdżając kciukiem po jego dolnej wardze, po czym zaczęłam pieścić jego szczękę.

- On mnie uspokoił… Schował broń i upewnił się, że wszystko ze mną dobrze. Zajął się mną i mimo tego, jak czułem się przez to co stało się Jazzy; on pomógł mi poradzić sobie z tym w sposób, który znam najlepiej. Miesiąc zajęło mi wyjście z depresji, w którą wpadłem i z pomocą chłopaków udało mi się ponownie stanąć na nogi.

- A teraz… - Justin zamknął oczy i wziął głęboki oddech - Boję się, że znowu w nią wpadnę i znajdę się w miejscu, którego tak bardzo starałem się unikać. - zamrugał i otworzył oczy, po czym spojrzał na mnie - Nie chcę się załamać… - pokiwał głową, mówiąc do siebie - Nie mogę się załamać… Nie ze wszystkim, co się właśnie dzieje.

- Nie załamiesz się. - starałam się go przekonać - Tak długo jak oddycham za diabła nie ma mowy bym pozwoliła ci się ponownie załamać. Jestem tu i zajmę się tobą tak jak ty mną wiele razy. - wyszeptałam.

- To moja praca… zajmowanie się tobą. - Justin nieśmiało się uśmiechnął, bez przerwy wpatrzony w moje oczy.

- No cóż, teraz moja kolej, by zrobić dla ciebie to samo. Zrobiłeś dla mnie tak wiele… Nadszedł czas, by się odwdzięczyć. - również nieśmiało się uśmiechnęłam i pochyliłam, po czym przycisnęłam usta do jego.

Oddając pocałunki, Justin chwycił mój policzek i ścisnął go przekazując wszystkie emocje, jakie mógł w prostym uścisku, który był tylko nasz - Kocham cię. - mruknął po odsunięciu się.

- Ja ciebie też. - przygryzłam dolną wargę i dopiero w tej chwili efekty tego co właśnie się wydarzyło we mnie uderzyły, oczy zaczęły mnie piec i popłynęły z nich łzy.

- Kurcze kochanie, nie płacz… - delikatnie wymruczał Justin, siadając. Przejeżdżając knykciami po stronie mojej twarzy, złapał mój policzek między palca wskazującego i kciuka - Spójrz na mnie.

Przecząco pokiwałam głową i spuściłam wzrok na kolana, bawiłam się palcami podczas gdy ramiona drżały mi od wszystkiego, co w sobie kryłam.

- Kelsey. - Justin zmusił mnie, bym na niego spojrzała i złapał moją dłoń w swoją wolną - Przepraszam, okej? Proszę, nie płacz kochanie… Nienawidzę, kiedy to robisz.

- Nienawidzę tego. - westchnęłam przez szloch - Po prostu chcę, by to wszystko odeszło. - spojrzałam na niego i zadrwiłam z jego uprzejmości - Nie masz za co przepraszać. To nie twoja wina, żadna z tych rzeczy nią nie jest… - przerwałam, nie wiedząc co jeszcze powiedzieć.

Pocierałam swoje kolano wierzchem jego dłoni i wpatrywałam się, jak Justin pochyla się do przodu i garbi w taki sposób, w jaki zawsze to robi, gdy jest głęboko zatracony w myślach, co znaczyło tylko jedno: za dużo myślał.

- Nie. - skierowałam na niego wskazujący palec - Nie rób tego. Nie myśl. Wiem co robisz i nie pozwolę na to. - unosząc się na kolanach złapałam jego twarz w dłonie, by móc zmusić go do spojrzenia mi w oczy - Żadna z tych rzeczy nie jest twoją winą. Nie możesz kontrolować tego, jak radzisz sobie z rzeczami i nie możesz walczyć ze sobą. Musisz wierzyć, że wszystko będzie dobrze.

- W jakim świecie żyjesz w swojej pięknej, malutkiej główce, że wydaje ci się, że wszystko jest dobrze i nic nie może pójść źle? Ponieważ chciałbym się tam przeprowadzić. - zadrwił, stanowczo trzymając moje biodra - Tak skąd pochodzę nie ma szczęśliwego zakończenia, Kelsey.

- Tak? - podkreśliłam z sarkazmem, przechylając głowę na bok - No cóż, wydaje mi się, że będziemy musieli stworzyć nasze własne szczęśliwe zakończenie. - wzruszyłam ramionami.

- Jesteś dla mnie zbyt pozytywna. - mruknął Justin przekornie, przesuwając rękami po obydwóch stronach mojego ciała.

- To dla ciebie chujowe, ponieważ będziesz musiał z tym żyć. - uśmiechnęłam się, opadając na pięty i pozwalając, by moje dłonie opadły na jego ramiona.

- No serio? - uniósł brwi, wsuwając dłonie w moje i splatając nasze palce.

- Mhm. - uśmiechnęłam się - Chcesz wiedzieć dlaczego? - szczerząc się, Justin przycisnął czoło do mojego.

- Dlaczego? - spytał, a ja przysunęłam twarz jeszcze bliżej do jego.

- Ponieważ nigdzie się nie wybieram. - wyszeptałam.

- Dobrze. - całkiem zmniejszył odległość między nami i ułożył nasze splecione dłonie za moimi plecami, tym samym obejmując mnie w pasie i przyciągając bliżej. Ciężko wciągnęłam powietrze przez nagły ruch i zachichotałam w jego usta, kiedy upadłam na niego i razem upadliśmy - Jesteś wredny.

- Jakoś muszę się do ciebie zbliżyć, czyż nie?

- Możesz po prostu spytać. - zaśmiałam się, moje włosy opadły i stworzyły kurtynę wokół naszych twarzy.

- Zgodziłabyś się?

- Może.

- To dopiero wredne. - stwierdził Justin i nadal trzymał moje ręce za moimi plecami.

- Nie, wredne jest przytrzymywanie mnie przy sobie, teraz puszczaj. - zaczęłam się wykręcać, starając się znaleźć sposób, by jakoś uwolnić się z jego uścisku.

- Nie ma możliwości, skarbie. - pokiwał głową uśmiechając się i pokazując przy tym całe zęby, perfekcyjny uśmiech sprawiający, że mój żołądek się wykręcił w zbyt znanym mi uczuciu. Po chwili sama również zaczęłam się uśmiechać.

- Kocham tą stronę twojej osoby. - mruknęłam głośno, nim mogłam się powstrzymać. Złączył brwi i przejechał po mnie wzrokiem

- Mam różne strony? - otworzyłam usta, by coś powiedzieć, jednak zmieniłam zdanie.

- Zapomnij o tym. - dałam mu wiele wiedzące spojrzenie - To po prostu mój typowy słowotok. Wiesz, jaka się staję w takich sytuacjach… Zawsze muszę powiedzieć coś, by je zrujnować. - westchnęłam.

- Nic nie zrujnowałaś, kochana. To było po prostu proste słowo, jakie zadałem. - poluźnił uścisk na moich dłoniach i kciukiem potarł mój - Powiedz mi.

- To naprawdę nie jest nic wartego opowiadaniu… Ja po prostu… - zauważając jego uważne spojrzenie wiedziałam, że go zasmucam i to była ostatnia rzecz, jaką chciałabym zrobić. Westchnęłam i skupiłam wzrok na punkcie na ścianie - Tak, masz. - odpowiedziałam na wcześniejsze pytania - Jest twoja opiekuńcza strona, straszna strona, kochana strona, zła strona, biznesowa strona i ta , gdzie jesteś po prostu… ty.

- Ja? - pokiwałam głową.

- Justin, w którym się zakochałam. Ten ukryty za tym ‘Nie przejmuję się’ nastawieniem. Ten który pokazał mi, że się przejmuje.

- Jacy są ci wszyscy inni Justinowie? - wyszeptał, ciekawy. W jego czekoladowych oczach dało się zauważyć ostry ból.

- Justin, nie jestem pewna czy powinniśmy o tym mówić właśnie teraz… - mruknęłam, nie chcąc robić problemu. Jeszcze musiałam znaleźć sposób na załagodzenie ich, a ostatnią rzeczą jaką teraz chciałam było skrzywdzenie go.

- Po prostu mi powiedz. - nalegał. Nie chcąc zaczynać kolejnej kłótni, zrelaksowałam się w jego ciele.

- Twoja opiekuńcza strona jest, no cóż, opiekuńcza. Upewniasz się, że ze mną wszystko dobrze i nie pozwalasz niczemu ani nikomu mnie skrzywdzić. Twoja straszna strona pokazuje się, gdy jesteś zły, nie wiem wtedy co zrobisz i to strona ciebie, która z ciebie nie odchodzi przez większość czasu. Twoja kochana strona to ta. Tu, teraz; twój śmiech i uśmiech, i ty mówiący mi, jak bardzo mnie kochasz. Twoja zła strona to ta, która często ujawnia się po ciężkim dniu z chłopakami lub gdy coś cię dręczy. Ta strona ciebie najczęściej pokazuje się, kiedy się kłócimy. A strona biznesowa to to, co stało się wcześniej przed domem.

- To wielu Justinów, co?

- Tak, ale za nic bym ich nie oddała.

- Jesteś tego pewna? - uniósł brew, jego oczy wpatrzone były w moje.

- Tak. Inaczej nie byłbyś sobą bez nich. Wszystkie te różne strony ciebie sprawiają, że jesteś kim dzisiaj jesteś i nie chciałabym, by było inaczej.

- Zakochałaś się w tych wszystkich stronach, czy po prostu w tej kochanej, którą wolisz? - nadal miał uniesioną brew.

- Zakochałam się w całym tobie. - pocałowałam go i położyłam głowę na jego klacie - Jesteś idealna taka, jaka jesteś.

- Nie jestem idealny, Kelsey. - Justin westchnął - W sumie jestem temu daleki.

- Jak to możliwe, że nie widzisz w sobie wszystkiego, co dobre? - pokręciłam głową, wnerwiona - Robisz wszystko co w twojej mocy upewniając się, by ci na których ci zależy byli bezpieczni, a i tak leżysz tutaj i jedziesz po sobie za nic.

- Jestem potworem, Kelsey. Nie zauważasz całego tego gówna które zrobiłem, ale wiem, że to zjebałem. Wszystko co robię jest zjebane.

- Masz swoje powody by robić to, co robisz Justin. To nie sprawia, że w środku jesteś złym człowiekiem.

- Tak i strzelam, że każdy innych zimnokrwisty morderca na tym świecie nie jest złym człowiekiem. - sarkazm wylewał się z jego słów.

- To co innego. - skarciłam go.

- Jak? Jak niby jest to inne od tego, co ja robię? Zabijam ich w ten sam sposób.

- To co innego, ponieważ w przeciwieństwie do innych ludzi masz powody, przez które ścigasz tamtych ludzi. Może nie wiem co się dzieje, kiedy jesteś poza domem z chłopcami i robisz cokolwiek robisz, ale wiem, że ci ludzie których zabijasz zrobili coś, byś miał do tego powód. - zawahałam się i zdecydowałam, że mogę to wszystko z siebie wyrzucić. Skończyłam już z walczeniem przeciwko sobie, by być cicho.

- Każdy inny zabija dla swojej własnej przyjemności. Szukają młodych, niewinnych ludzi i mordują ich za nic. Ci ludzie którzy robią to, co ty… to ich decyzja. Oni zdają sobie sprawę z konsekwencji ich czynów, kiedy stawiają się tobie. Nie próbuję mimo wszystko tego usprawiedliwić, bo mimo wszystko, zabijanie jest złe. Każdy to wie, ale to robisz ty, a inni… to co innego. - między nami nastała cisza i zanim byłam w stanie to zauważyć, Justin puścił moje dłonie.

- Chodź, zaprowadzę cię do łóżka. - klepnął mnie w tyłek, wyciągając mnie z naszej rozmowy - Robi się późno. - wysunął się ze mnie i wstał, przejeżdżając dłońmi po włosach. Wpatrywałam się jak odchodzi na drugą stronę pokoju z głową praktycznie w dłoniach, moje serce z dyskomfortem praktycznie spadło do żołądka.

- Nie bądź na mnie zły. - wyszeptałam. Odsunął dłonie od włosów i odwrócił głowę w moim kierunku, zaalarmowany.

- Czemu miałbym być zły?

- Za wszystko co powiedziałam, ja… - zająkałam się i spojrzałam na swoje kolana - Nie wiem. - ruszył w moim kierunku, ale rozmyślił się i stanął w miejscu, dłonie wsuwając w kieszenie spodni.

- Nie powiedziałaś nic źle. To był długi dzień. Powinnaś iść do spania.

Wpatrywałam się w niego, nie mogąc wytrzymać napięcia pomiędzy nami i natychmiast pożałowałam tego, że otworzyłam usta. Spojrzałam na złamane szkło na podłodze i przypomniałam sobie o wcześniejszych wydarzeniach i wszystko podpowiadało mi, że muszę się upewnić, by został ze mną dzisiejszej nocy.

- Tylko, jeśli zostaniesz ze mną. - wyszeptałam. Uchylił wargi w nagłym zdziwieniu i zacisnął je w cienką linię.

- Najpierw chciałbym wziąć kąpiel.

- Pójdę z tobą.

- Jest dobrze. - Justin podskoczył, od razu chcąc mi przerwać. - Myślę, że będzie lepiej, jeśli pójdę sam.

- Okej. - ostatni raz na mnie spojrzał i odwrócił się, po czym zniknął za drzwiami łazienki, pozostawiając mnie całkiem samą.

Kiedy woda zaczęła lecieć i wiedziałam, że Justin mnie nie słyszy wstałam z łóżka, ruszając do nieporządku na podłodze. Przykucnęłam i zaczęłam zbierać kawałki i układać je na otwartej dłoni, uważając przy tym, by się nie skaleczyć. Mniejsze kawałki ułożyłam w kupkę z boku, po czym ramkę ułożyłam w kolejną. Położyłam dłoń na podłodze, by pomóc sobie wstać na nogi i gdy to zrobiłam jedynie upuściłam kawałki szkła z drugiej dłoni.

- Ah! - syknęłam i spojrzałam na jeden z kawałków wbił się w moją dłoń. Przycisnęłam usta do rany starając się powstrzymać krew przed wypływaniem, byłam zaskoczona słysząc kolejny głos.

- Co się stało? - Justin szybko znalazł się u mojego boku z niczym poza ręcznikiem owiniętym w pasie i z mokrymi włosami, z których kapała woda z prysznica, którą właśnie wziął.

- Po prostu podnosiłam szkło i chciałam wstać, przez co upuściłam wszystko. - westchnęłam.

- Przecięłaś się. - zachowywał się bardzo rzeczowo, gdy wziął moją dłoń i obejrzał ją. Przesunął ją do swoich ust i pocałował. Wstrzymałam oddech, wpatrzona w niego - Chodź, zabandażuję ją.

Postawił mnie na nogi i pociągnął mnie do łazienki. Złapał moje biodra i posadził mnie na brzegu umywalki. Pochylił się i otworzył jedną z szafek, po czym wyciągnął apteczkę pierwszej pomocy. Przeszukując ją wyciągnął sprej i bandaż. Wstał i ponownie złapał moją dłoń.

- To trochę zapiecze, okej?

- Okej. - wyszeptałam. Odkręcił zakrętkę i przytrzymał sprej w niedalekiej odległości, po czym popsikał nim rozcięcie na mojej skórze. Skrzywiłam się, starałam się wytrzymać ból który przeszedł przez moje ciało, starałam się nie ruszać, gdy Justin zaczął to owijać.

- Jutro powinno być dobrze. - poinformował mnie, odkładając wszystko.

Nie wiedząc co mam powiedzieć, po prostu pokiwałam głową by pokazać mu, że przynajmniej słucham. Rozejrzałam się i nie byłam w stanie zignorować ironii w tym wszystkim.

- Co? - spytał Justin, zauważając moje nagłe zachowanie.

- Po prostu… Role były odwrócone trzy lata temu, kiedy pierwszy raz cię spotkałam. Ja byłam tą, która nakładała ci sprej i bandaż.

- Oh. - Justin zachichotał i podrapał się po karku - To. To wtedy pierwszy raz cię pocałowałem, czyż nie? - zaczerwieniłam się i spojrzałam na niego.

- Tak, jak to zapamiętałeś?

- Jak mógłbym zapomnieć? To był dzień w którym zrozumiałem, że nie jesteś dziewicą w babcinych gaciach. - uśmiechnął się łobuzersko, a moja twarz zaczęła palić.

- Justin! - wrzasnęłam, uderzając niepokaleczoną ręką w jego ramię.

- Co? To prawda… - zaśmiał się, a ja ponownie go uderzyłam.

- Jesteś idiotą. - wymamrotałam, krzyżując ramiona na piersi.

- Wiem. - zaśmiał się, ponownie łapiąc mnie za biodra i stawiając mnie na nogach - W sumie nie mogę powiedzieć, że narzekam… Mogłem dotknąć twojego tyłka. Mrugnął, a moje oczy szerzej się otworzyły.

- Justin!

- Co? Nie mów mi, że tego nie lubisz. Cały dom prawdopodobnie słyszał twoje jęki. - uśmiech Justina się poszerzył. Szerzej otworzyłam usta i postanowiłam odpowiedzieć.

- Nie mogę uwierzyć, że właśnie to powiedziałeś.

- No cóż, powinnaś uwierzyć kochanie. - Justin wyszczerzył się - No weź, wynieśmy się stąd. - wyprowadził mnie z łazienki i puścił moją dłoń, podchodząc do szuflady. Ściągnął ręcznik i wsunął bokserki, po czym wsunął spodnie od piżamy - Podoba ci się to co widzisz?

- Hm? Co? - pokiwałam głową, wpatrzona w niego. Zaśmiał się i złapał swoją bluzkę, po czym podał mi ją.

- Ubierz się, idziemy do łóżka.

- Idziemy? - spytałam niepewnie.

- Nie chciałaś, żebyśmy poszli do łóżka. - Justin wpatrywał się, jak bawię się jego bluzką.

- Tak, ale myślałam… - przecząco pokiwałam głową i oblizałam wargi - Masz rację. - przeciągnęłam swoją bluzkę przez głowę i zastąpiłam ją tą od Justina, po czym wydostałam się ze swoich rurek. Złapałam swoje rzeczy i ułożyłam na komodzie - Co ze szkłem?

- Posprzątam je jutro, chodź. - uniósł koc pokazując mi tym samym, żebym położyła się pierwsza. Kiedy to zrobiłam, czekałam aż on położy się na miejscu obok mnie. Naciągnął na nas koc i owinął ramiona w moim pasie, przyciskając mnie do swojej piersi. Przejechał nosem po mojej szyi i wziął głęboki oddech - Przepraszam… za wszystko. - śledziłam linię jego szczęki i westchnęłam.

- Też przepraszam. - ucałowałam jego pierś i położyłam na niej głowę, pozwalając by moje powieki opadły i by rytm jego serca zaśpiewał mi do snu.

————

Nagły prąd, który przeszedł przeze mnie usiadłam na łóżku, rozglądając się. Gdy zauważyłam puste miejsce oraz brak Justina, szybko wstałam. Obeszłam łóżko i spojrzałam na miejsce w którym powinno być szkło, jednak już go nie było, a nigdzie nie było widać ani śladu Justina.

Gdy już miałam wyjść z pokoju i go poszukać, w jego pokoju zobaczyłam szeroko otwarte drzwi balkonowe, a za nimi cień sylwetki. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc czy to on czy nie, na palcach ruszyłam w tamtym kierunku, by zobaczyć Justina wpatrzonego w niebo, jego włosy rozczochrane, oczy oddalone. Żołądek mi się zacisnął, gdy zobaczyłam jego dłoń zaciśniętą na czymś i połyskującą ciecz spływającą na podłogę.

- Justin… - nie wzdrygnął się, ani nie poruszył. Zamiast tego, pozostał w pozycji, jakbym nic nie powiedziała - Justin… - podeszłam do niego i prawie sapnęłam, gdy zauważyłam, że krwawi. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy to “tylko nie znowu…" - Spójrz na mnie. - nacisnęłam delikatnie, kładąc dłoń na jego.

Kiedy zabrał dłoń wiedziałam, że nie był w humorze, by mnie słuchać co znaczyło, że musiałam podejść go w inny sposób.

- Otwórz dla mnie dłoń, skarbie i pokaż mi, co tam ukrywasz, dobrze? Obiecuję, że nie będę zła. - uspokoiłam go, delikatnie kładąc dłoń na jego plecach i gładząc je w górę i dół.

Przecząco pokiwał głową, zaciskając uścisk na tym co trzymał. Gwałtownie wciągnęłam powietrze i wstrzymałam je, mój żołądek się wykręcał i tylko mogłam sobie wyobrazić krzywdę, jaką sobie wyrządzał.

- Justin, otwórz dłoń. Pokaż mi, co trzymasz.

Kiedy nic nie powiedział uznałam to za wskazówkę na własną próbę. Złapałam jego dłoń w swoją i delikatnie odsunęłam palce, po czym zobaczyłam kawałek szkła wbity w skórę jego dłoni.

Z trudem złapałam powietrze, zakrywając usta dłonią. Łzy napłynęły do moich oczu, gdy wyciągnęłam szkło i wyrzuciłam je za balkon. Przejechałam opuszkami palców po jego ranie i wpatrywałam się jak łza na nią upada.

- Dlaczego to zrobiłeś? - wyszeptałam.

- Skrzywdziłem cię. - wymamrotał, bardziej do siebie niż do mnie.

- Nie, nie skrzywdziłeś Justin… O czym ty mówisz? - spojrzałam na niego, w duszy modląc się, by znowu do mnie wrócił.

- Okłamałem cię. Sprawiłem, że byłaś wściekła… - pokiwał głową - Zostawisz mnie. - mruknął cicho, spoglądając na mnie z góry.

- Nie zostawię cię, Justin. - wyszeptałam - Już ci mówiłam, nigdzie się nie wybieram.

- Wszyscy to mówią, zanim odejdą. - oczy Justina zaszkliły się - Na koniec wszyscy mnie zostawiają.

- Nie jestem wszystkimi, Justin. - złapałam jego policzek w moją dłoń i zaczęłam go pieścić - Nie odchodzę.

- Obiecujesz? - wyszeptał powoli, wzrokiem błagając mnie bym nie odchodziła.

- Obiecuję. - zamknęłam oczy i pokiwałam głową, zmuszając się do pozostania silną - Chodź, oczyścimy ci ranę. - opuściłam dłoń do jego i złapałam ją, po czym poprowadziłam go do łazienki, gdzie szybko opatrzyłam jego rękę w ten sam sposób, w jaki on opatrzył moją - Już, o wiele lepiej. - przejechałam opuszkiem kciuka po bandażu i spojrzałam na niego.

- Czujesz się dobrze? - pokiwał głową i pociągnął mnie za rękę - Nie odchodź. - wymamrotał.

- Nie odejdę, nie odejdę…

- Proszę, nie odchodź. - wyszeptał - Przepraszam. Przepraszam za wszystko.

- Nie rób tego. - zabłagałam, moja warga drgała - Proszę, nie odchodzę. Zostaję tu z tobą, jasne?

Bez żadnego słowa, Justin podszedł i przyciągnął mnie do uścisku, wtulając głowę w moją szyję i mocno mnie ściskając. Oddałam pocałunek i wzmocniłam uścisk wokół niego, by przekazać mu, że tu jestem i nigdzie się nie wybieram.

- Chodź, położysz się. Rano poczujesz się lepiej.

- Idziesz ze mną? - jego oczy były nieprzytomne, co sprawiało, że skurczył mi się żołądek.

- Tak, idę. - złapałam jego drugą dłoń i uspokajająco ją ścisnęłam, prowadząc go do łóżka. Wsunęłam się pod koc i pociągnęłam go za sobą, po czym zamknęłam go w swoich ramionach. Przejechałam palcami po jego włosach i masowałam kark, aż uspokoił się pod moim dotykiem - Wszystko będzie dobrze… Zaopiekuję się tobą. - musnęłam jego czoło i wpatrywałam się, jak oddech Justina uspokaja się.

Położyłam głowę na poduszce i spojrzałam w górę na sufit, wszystko co się stało w przeciągu ostatnich godzin rozprzestrzeniało się w mojej głowie niczym niekontrolowany ogień. Justin z tym walczył, pokonał to i teraz znowu się tak czuł. Wpadł w ciemność właśnie kiedy myślałam, że już będzie dobrze. Pokręciłam głową, chcąc pozbyć  się wszystkich myśli i przejechałam palcami po włosach. Był tylko jeden sposób który znałam, by pomóc mu znowu stanąć na nogach i musiałam porozmawiać z Bruce’m, by to wypaliło.

Upewniłam się, że Justin śpi, po czym wydostałam się z jego uścisku i złapałam jego dół od piżamy z niedaleka oraz wsunęłam je na siebie. Wróciłam do Justina i złożyłam mokry pocałunek na jego policzku, po czym wyszłam i ruszyłam po schodach na dół, gdzie zobaczyłam Johna wpatrzonego w podłogę z głową schowaną w dłoniach.

- Hej. - wyszeptałam uważając, by nie być za głośno i nie obudzić Justina, by nie musiał się martwić, że mnie nie ma. Spojrzał na mnie i widziałam ulgę na jego twarzy.

- Wszystko dobrze?

- Tak, jest okej. Trochę rozdygotany, ale sobie poradziłem. - wymusiłam lekki uśmiech - Chciałam tylko zejść i powiedzieć, że wszystko dobrze i porozmawiać z Bruce. - John przełknął ślinę i zakrył usta dłonią po tym, jak polizał usta.

- Miał kolejny ze swoich epizotów, prawda? - spytał, a ja spojrzałam na swoje dłonie, powstrzymując łzy.

- Tak?

- Kurwa. - Justin westchnął, pociągając za końcówki swoich włosów - Miałem tam iść gdy usłyszałem rozbijane szkło, ale nie chciałem pogorszyć spraw. - warknął i odrzucił głowę do tyłu, rozdrażniony - Wiedziałem, że coś się dzieje, ale… Nie myślałem, że zaszło to tak daleko. - ponownie spojrzał na mnie, smutek dosięgnął jego oczu - Przepraszam.

- Jest dobrze; to nie twoja wina… Po prostu nie spodziewałam się tego, wiesz? - przerwałam i pomyślałam o wszystkim, po czym postanowiłam mówić to, co czuję - To po prostu mnie przestraszyło… On mnie przestraszył. - wyszeptałam i zanim się zorientowałam, znowu płakałam - Cały czas mówił rzeczy jak… wszystko zepsute i mówił mi, bym go nie zostawiała…

- Myślał o Jazzy… Nie chciał, byś go zostawiła tak, jak ona. - pospiesznym tonem wyjaśnił John widząc, jak załamana jestem przez to wszystko.

- Nigdy nie byłabym w stanie go zostawić. - wyszeptałam szczerze - Pomijając to, jak wiele razy myślałam o zostawieniu go przez jego kłamstwa, nie mogłam. Tak bardzo go kocham.

- I on kocha ciebie, to dlatego mogłaś powstrzymać go, zanim ponownie siebie skrzywdził. - zapewnił John i podszedł do mnie - Jedyni ludzie, którzy to potrafili to Bruce i ja. Masz nad nim władzę, któremu nikomu innemu się nie udało zdobyć. Mogłabyś uratować go przed nim samym, on też to wie. Jednak jest zbyt uparty, by się do tego przyznać.

- Nie powiedziałabym tak… - wyszeptałam smutno - Znalazłam go na balkonie z kawałkiem szkła w dłoni…

- Czekaj, co? Kiedy to było?

- Zaraz po tym, jak poszliśmy spać. - kiwając się na stopach, pociągnęłam za rąbek bluzki Justina, którą miałam na sobie - Obudziłam się i zdałam sobie sprawę, że jest na balkonie. Zobaczyłam, że ma coś w dłoni i kiedy powiedziałam, by pokazał mi co tam ma nie zrobił tego, musiałam sama ją otworzyć i zobaczyłam kawałek szkła wbity w jego skórę.

John mocno potarł czoło palcami i wziął głęboki oddech, po czym znowu zaczął wpatrywać się w podłogę.

- To gorsze, niż myślałem.

- Co to znaczy? - ignorując moje pytanie, John zadał swoje.

- Co się stało zanim go znalazłaś? - patrząc się na niego zdziwionym wzrokiem, przypomniałam sobie co się stało
- Powiedział mi co się stało po tym jak Jazzy umarła i jak znalazłeś go samego w domu z… - zaczęłam, nie będąc w stanie skończyć tego zdania - Wydawał się być w porządku, a potem zaczęliśmy się kłócić o niego, a on wydawał się… nieobecny. Poszedł wziął prysznic, a ja zaczęłam sprzątać bałagan na podłodze. Przez przypadek się przecięłam…
- Czekaj, co powiedziałaś? – John zapytał, a jego brwi złączyły się, uważnie nasłuchiwał, co powiem.
- Powiedziałam, że przez przypadek się przecięłam, kiedy podnosiłam kawałki szkła z podłogi, upuściłam je przez przypadek… a co?
- Dlatego zrobił to co zrobił… - John wykrzyknął, a w jego oczach pojawiła się troska - Pomyślał, że przez to, że to rozwalił, zraniłaś się; przez niego. Obwiniał się i zrobił sobie krzywdę, by poczuć się lepiej.
Usłyszałam wcześniejsze słowa Justina w moich uszach "Pomyślałem, że jeśli musiała umrzeć przeze mnie, równie dobrze mógłbym zrobić dla niej to samo."
- Tak samo jak z Jazzy… - wyszeptałam i zdałam sobie ze wszystkiego sprawę.
- Dokładnie.
- Okej, więc jak mu teraz pomożemy?
- Nie możemy. Nic nie możemy zrobić. Musi sam sobie poradzić. Wszystko co możemy zrobić to zapewnić go, że wszystko będzie dobrze i pomimo tego, że śmiesznie to brzmi, musimy pocieszać go niczym dziecko. Musimy być cierpliwi, delikatni i ostrożni, ponieważ nie wiemy, kiedy się załamie.
- Dobrze… - kiwnęłam głową, rozumiejąc jego słowa –A co ze Snipers? – wyszeptałam.
- Co z nimi?
- Słyszałam jak rozmawialiście… nie możecie nic takiego planować z Justinem. To tylko pogorszy sprawy. Nie jest w dobrym stanie do zajmowania się biznesem czy podejmowania swoich własnych decyzji.
- Zajmę się tym.
- Jak? - zapytałam z irytacją w głosie, a mój żołądek zacisnął się ze zmartwienia, jak to wszystko może się udać bez skrzywdzenia go.
- Nie martw się o to, wymyślimy coś. - zapewnił mnie John - Chodź tutaj… - wyciągając ramiona, wymusiłam mały uśmiech i podeszłam do niego, a on zamknął mnie w uścisku - Wiesz, że nigdy nie pozwoliłbym nikomu go zranić.
- Wiem. – wypuściłam powietrze - Po prostu się o niego boję.
- Wszyscy się boimy. - odsuwając się, John trzymał mnie na długości swoich ramion - Wiem, że to ta strona Justina, której nigdy wcześniej nie znałaś, ale obiecuję że wszystko wróci do normalności. Musisz mu dać czas. Przy wszystkim, co właśnie się dzieje jestem zaskoczony, że nie załamał się wcześniej.
- Ja też. - wyszeptałam wiedząc, że gdybym była na jego miejscu, to tak by się stało - Dzięki John, za wszystko.
- Od tego są przyjaciele, prawda?
- Racja. - kiwnęłam głową, jeszcze raz go przytulając zanim całkiem się odsunęłam - Widziałeś może Bruce’a? Muszę z nim porozmawiać.
- Myślę, że poszedł do piwnicy wykonać kilka telefonów. Zaraz powinien być z powrotem, jeśli chcesz poczekaj na niego.
- Okej.
- Czekać na mnie, po co? - Bruce zapytał w momencie, w którym podniosłam wzrok i zauważyłam go idącego w stronę salonu.
- Coś się stało? Wszystko dobrze? - lęk był słyszalny w jego głosie, Bruce włożył swój telefon do tylnej kieszeni jeansów.
- Tak, wszystko dobrze. Muszę z tobą porozmawiać o Justinie. - wiedząc gdzie to zmierza, John odezwał się w moim imieniu.
- Pamiętasz jak myśleliśmy, że Justin miał dzisiaj jeden ze swoich epizodów? spytał, a twarz Bruce’a momentalnie zmieniła wyraz, wiedząc w jakim kierunku zmierza rozmowa.
- Tak?
- Okazało się, że naprawdę go miał… i wygląda to na bardziej poważne niż myśleliśmy.

~~~~~~~~~~~~~~
BARDZO WAS PRZEPRASZAM,WIEM ŻE ROZDZIAŁ MIAŁ BYĆ DODANY JUŻ DAWNO.