Danger's back and he's more dangerous than ever

Info

Na początek chcę pozdrowić  właścicielkę bloga http://www.justn-biber-dangers-back.blogspot.de/ , która radośnie kopiuje moje tłumaczenie.

A Wam chciałabym bardzo podziękować drodzy czytelnicy, za to, że jesteście i czytacie... <33 Wiecie, że zaczęło się lato. Zbliżają się  wakacje, wycieczki itd. Nie mam jeszcze do końca zaplanowanych tych dwóch miesięcy, więc nie wiem kiedy będę tłumaczyła następne rozdziały, spróbuję jak najszybciej. Dziękuję :*
 Tak więc jak na razie żegnam się z wami. :)

Rozdział 8 “Everything is broken…”

Justin’s Pov

Otworzyłem drzwi domku i wszedłem do środka, uprzednio włączając silnik samochodu. Po telefonie od Bruce’a wiedziałem, że stało się coś złego i pomimo moich niezliczonych prób przekonania go, by pozwolił mi zostać na noc z Kelsey i przyjechać następnego dnia, ten nie zgodził się, ponieważ stwierdził, że „muszę to zobaczyć”, cokolwiek to znaczyło.
- Kels – spojrzałem na nią, i przerwałem na chwilę widząc, jak się zasmuciła.
Trzymała w dłoniach swoje rzeczy i schylała się nad nimi, składając je przed włożeniem ich do swojej torby, z rozczarowaniem wymalowanym na twarzy.
Oblizałem wargi, przesuwając się powoli ku niej i obejmując ją w talii.
- Nie bądź zła – wyszeptałem pokrzepiająco.
         - Nie jestem – odpowiedziała surowo, wyraźnie unikając mojego wzroku i kontynuowała wrzucanie rzeczy garściami do swojej torby, ignorując mnie.

         Przeczesałem palcami włosy i podrapałem się w tył głowy. Czasem była tak denerwująco cicha i skryta, że doprowadzała mnie tym do szału. Nienawidziłem samej świadomości, że była na mnie zła, i zamiast powiedzieć mi dlaczego, gdy o to pytałem, wszystkiemu zaprzeczała.
         Splatając ze sobą nasze dłonie, westchnąłem ciężko.
         - Owszem, jesteś – powiedziałem odwracając ją do siebie i spojrzałem jej głęboko w oczy. – Powiedz mi, co się stało – wyszeptałem, próbując choć trochę się uspokoić, by móc dalej ciągnąć tę dyskusję, bez zbędnej utraty humoru.

Nienawidziłem, gdy coś przede mną ukrywała i doskonale o tym wiedziała.
        
Otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak zaraz zacisnęła je, odmawiając tym samym odpowiedzi.
         Ścisnąłem delikatnie jej ręce by przypomnieć jej, że czekałem na odpowiedź. Przestąpiła z nogi na nogę, wodząc nieprzytomnym wzrokiem po wszystkim dookoła, prócz mnie.
         - Po prostu… - Kelsey westchnęła, kiwając głową. – nie rozumiem, czemu musimy wracać do domu. Mówiłeś, że mamy spędzić razem przyjemny weekend. Tylko we dwoje. Nie mówiłeś nic o spędzeniu razem jedynie nocy i powrocie do domu. – zaakcentowała kluczowe słowa swojej wypowiedzi próbując pokazać mi w ten sposób, jak bardzo była niezadowolona. Całkiem jak ja.
         - Uwierz mi, skarbie, miałem zaplanowany cały ten weekend. Nie miałem zamiaru wracać do domu, ale coś się stało i Bruce mnie potrzebuje – przerwałem i pocałowałem ją delikatnie w czoło chcąc zmniejszyć nieco jej złość. – Chodź – wskazałem za siebie – miejmy to z głowy.
         Uwalniając swe dłonie z mojego uścisku, Kelsey zapięła torbę, pakując uprzednio wszystkie swoje rzeczy, po czym ponownie chwyciła moją dłoń i przeszła ze mną przez pokój, omijając kanapę i kierując się prosto do frontowych drzwi.
         Zatrzymując się w progu, Kelsey obróciła się, spoglądając w głąb domku ze smutkiem błyszczącym w jej brązowych oczach. Schyliła głowę i wyszła na ganek czekając, aż zamknę drzwi, po czym razem zeszliśmy na dół.
         Otwierając drzwi od strony pasażera, Kelsey weszła do samochodu czekając, aż spakuję nasze rzeczy do bagażnika i zajmę miejsce kierowcy. Zwiększyłem obroty silnika i wycofałem samochód ku drodze, cały czas przytrzymując się zagłówka przy fotelu Kelsey. Gdy znaleźliśmy się we właściwym miejscu zmieniłem bieg i ruszyłem wzdłuż drogi.
         Spojrzałem w lusterko chcąc sprawdzić, czy nikogo za nami nie było, zanim zjechałem w najbliższą uliczkę i wyjechałem na autostradę. Spojrzałem na Kelsey i westchnąłem w duchu.
         -Hej – objąłem jej dłoń, składając na niej delikatny pocałunek. – Nie smuć się, okay? – wymamrotałem, pragnąc znów zobaczyć beztroską, wesołą Kelsey.
         - Nie jestem smutna, Justin – Kelsey westchnęła, wywracając oczami – Jestem wściekła. Denerwuje mnie fakt, że nie możemy spędzić razem choć jednego weekendu bez wtrącania się osób trzecich, które zawsze psują nam plany. To nawet nie jest już irytujące, to po prostu męczące. – westchnęła, wpatrując się w swoją drugą rękę, drapiąc kciukiem wnętrze dłoni.
         - Wiem, skarbie – szepnąłem, a serce bolało mnie co raz bardziej, gdy widziałem rozczarowanie na jej twarzy. – Nie mówię, że to będzie proste, ale musisz to wytrzymać, w porządku? Obiecuję, że gdy tylko dowiem się, po co Bruce mnie wezwał, zabiorę cię daleko od tego wszystkiego i tym razem nikt ani nic nam nie przeszkodzi.
         - W ogóle nie powinno tak być – burknęła Kelsey i zaczęła wiercić się na swoim siedzeniu, gdy zdała sobie sprawę z tego, co właśnie powiedziała.
         Wytrzeszczyła oczy i spojrzała na mnie. Zamurowało mnie.
         - Przepraszam – potrząsnęła głową. – Ja… - westchnęła, i zamrugała raz, drugi, ostatecznie marszcząc brwi. – Wiem, że to nie twoja wina. Nie wiedziałeś, że zadzwoni. Po prostu, czasami chciałabym, żebyśmy uciekli daleko od tego wszystkiego. Rozumiesz?
Spojrzała na mnie z zakłopotaniem, jednak nie potrafiłem wydobyć z siebie jakiejkolwiek odpowiedzi. Po prostu patrzyłem w dalszym ciągu na drogę, uważając, by nie przekroczyć dozwolonej prędkości. Gdy zauważyła, że nie zamierzałem się odezwać, przygryzła wargę.
- Dopiero wróciłeś z… - przerwała, nie chcąc wypowiadać tego słowa. – Możesz nazwać mnie samolubną, ale chcę cię mieć całego tylko dla siebie. Żyłam bez ciebie trzy lata i nie sądzę, że potrafiłabym wytrzymać drugie tyle bez ciebie.
Gdy zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle, skupiłem całą swoją uwagę na Kelsey dokładając wszelkich starań by zrozumiała to, co chciałem jej powiedzieć.
- Ty najlepiej powinnaś wiedzieć, że moje życie jest pełne zwrotów i zawirowań, Kelsey. Nie mogę się po prostu od tego wszystkiego odciąć i udawać, że moje życie nie jest jedną, wielką kupą gnoju. – oparłem dłonie o kierownicę i wziąłem głęboki oddech. – Nie mogę udawać, że jesteśmy jak każda inna para na tym świecie, bo nie jesteśmy, ale staram się zrobić wszystko, by dać ci szczęście, na jakie zasługujesz.
- I robisz – szepnęła Kelsey. – Jesteś tym, z którym chcę żyć długo i szczęśliwie. Dopóki cię mam, nic innego nie ma dla mnie znaczenia. W momencie, gdy zdecydowałam się być z tobą wiedziałam, że to nie będzie łatwe, Justin. Czasami myślałam… że to może być trochę męczące. To znaczy, nie mogliśmy spędzić razem ani jednej, całej nocy, bo zawsze coś musiało nam przeszkodzić.
- Gdy tylko dojedziemy do domu, zamorduję Bruce’a – burknąłem pod nosem.
Nie odrywając od niej wzroku pochyliłem się ku niej i przejechałem palcami po jej policzku. Uniosłem jej podbródek i złożyłem na jej ustach pocałunek.
- Przepraszam – szepnąłem.
- Nie musisz – wzruszyła ramionami. Choć na jej ustach uformował się mały uśmiech, jej smutne oczy zdradzały, że był on wymuszony.- Nie twoja wina.
- Gdy tylko policzę się z Bruce’m, zabieram cię z dala od świata i zamierzam zapewnić ci całą noc odpoczynku. To zrobi dobrze nam obojgu – zaśmiałem się, poruszając znacząco brwiami, na co Kelsey wywróciła jedynie oczami.
- Jesteś niemożliwy – popchnęła mnie. – Jedź – powiedziała, wskazując na świecące w tej chwili zielone światło.
- Kurwa – wracając do odpowiedniej pozycji wcisnąłem pedał gazu pozwalając, by samochód ponownie zaczął sunąć wzdłuż drogi. – Strasznie mnie rozpraszasz – zerknąłem na nią z udawaną złością.
Westchnęła lekko i posłała mi spojrzenie pełne fałszywego zaskoczenia.
- Ja? Nie mam pojęcia o czym mówisz, Justin. To ty postanowiłeś mnie pocałować i skończyło się na tym, że rozproszyłeś sam siebie.
- Nie wiń mnie za to, jesteś po prostu zbyt pociągająca – droczyłem się. Posłałem jej swój sławny uśmieszek, a iskierki uwielbienia jasno lśniły we wnętrzu moich orzechowych tęczówek.
- Och, proszę – machnęła lekceważąco ręką. – Pochlebstwem niczego nie uzyskasz, panie Bieber.
- Pozwoli pani, że się nie zgodzi, pani Bieber – przerwałem z uśmiechem na twarzy – Pani Bieber… to tak cudownie brzmi – kiwnąłem z uznaniem głową. Te słowa w moich ustach wydawały się być słodkie jak miód. – Nie uważasz? – posłałem oszołomionej Kelsey promienny uśmiech.
Przygryzając wargę – co z resztą robiła dość często, doprowadzając mnie tym do szaleństwa – Kelsey zarumieniła się.
- Oj, cicho – jęknęła.
- Robisz się dziwnie nieśmiała za każdy razem, gdy poruszam takie tematy – stwierdziłem fakt, a moja twarz przybrała ponury wyraz.
- Ponieważ – odparła Kelsey – kto to słyszał, żeby lokalny gangster, Justin Bieber mówił o małżeństwie? – uniosła brew, wyraźnie rozbawiona całą sytuacją.
- Jestem pewien, że nikt – mruknąłem, zupełnie szczerze.
Zanim Kelsey pojawiła się w moim życiu, dziewczyny były dla mnie czymś w rodzaju celu. Wykorzystywałem je tylko do jednej rzeczy. Prawda jest taka, że chciałem je jedynie przelecieć. Z Kelsey było całkiem inaczej. Moje zachowanie w stosunku do tamtych było brutalne, ostre i nieostrożne. Nie obchodziło mnie to. A potem na imprezie natknąłem się na dziewczynę, która przypadkiem zobaczyła, jak kogoś zabijam… reszta jest historią.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też – uśmiechnęła się promiennie. Jej nastrój zmienił się z ponurego na radosny w przeciągu kilku minut.
Odetchnąłem z ulgą, całkowicie zadowolony z faktu, że znów była sobą. Zdjąłem prawą rękę z kierownicy i zgarnąłem jej włosy za ucho.
- Nigdy nie przestawaj się uśmiechać – mruknąłem, gładząc kciukiem jej policzek.
Odwróciła swoją głowę tak, że czubek mojego kciuka zatrzymał się na jej dolnej wardze. Ujęła moją dłoń w swoje, splatając ze sobą nasze palce.
- Mogłabym powiedzieć to samo o tobie.
- Zawsze się uśmiecham, gdy jestem przy tobie – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, puszczając jej oczko, na co zachichotała. Ściskając jej dłoń pozwoliłem, by swobodnie opadła na jej kolano, które delikatnie poklepałem, a następnie ponownie przeniosłem całą swoją uwagę na drogę.
Włączyłem światła i zjechałem na prawy pas, postępując zgodnie z instrukcjami zamieszczonymi na wielkich, zielonych znakach. Spojrzałem w lusterko i przymrużyłem nerwowo oczy dostrzegając w nim samochód, który widziałem tego wieczoru już wcześniej, zaraz na początku naszej drogi, zjeżdżający na ten sam pas.
Czułem, jak żołądek kurczył mi się ze zdenerwowania, dając tym samym znak, że coś zdecydowanie było nie tak.
- Skarbie?
- Mmm?
- Widzisz ten czarny samochód za nami? – spytałem, rzucając jej zdenerwowane spojrzenie.
Widziałem, jak marszczy brwi z zakłopotaniem i odwraca się by zobaczyć, o co mi chodziło.
- Widzę. Co z nim? – spojrzała na mnie.
- Widziałaś go może wcześniej? – spytałem, starając się zachować spokój.
- Nie, nie widziałam. Dlaczego? Wszystko w porządku? – zmarszczyła czoło, a jej głos zadrżał, gdy dostrzegła moją niepewność.
- Tak, wszystko gra, skarbie. Po prostu spytałem – spojrzałem ponownie w lusterko, jeszcze raz włączyłem tylne światła i zjechałem na inny pas, co zrobił również samochód za mną, nie więcej niż sekundę później.
- Kurwa – burknąłem przerzucając bieg.
Postanowiłem jechać normalnie, nie chcąc przyciągać ich uwagi – kimkolwiek byli – faktem, iż wiedziałem, że nas śledzili.
- Musisz się trzymać, skarbie – oblizałem wargi przygotowując się na to, co miało się stać.
Niepokój wkradł się na jej twarz.
- Co? Dlaczego?
Zapięła pas, a ja upewniłem się, że zapewnia jej on bezpieczeństwo, zanim znów zwróciłem na siebie jej uwagę
- Po prostu rób, co mówię – mruknąłem, cały czas zaciskając zęby i próbując jednocześnie zebrać wszystkie myśli. Jeśli te gnoje rzeczywiście mnie śledziły, to mogło znaczyć tylko jedno. Byłem w niezłych tarapatach, ale z Kelsey w samochodzie nie mogłem zrobić nic, żeby nie narażać jej życia na niebezpieczeństwo.
- Okej – szepnęła, nie chcąc mnie denerwować, jednak wiedziałem, że musiałem jej wszystko wyjaśnić.
- Nie panikuj – mruknąłem, posyłając jej przelotne spojrzenie – ale ktoś nas śledzi.
- Jak to, ktoś nas śledzi? – szept Kelsey zamienił się we wrzask.
- Nie wiem, Kelsey. Wiem w tej chwili tyle samo, co ty – przeczesałem dłonią włosy i wziąłem głęboki wdech. Coś mówiło mi, że to miało coś wspólnego z tym, o czym chciał powiedzieć mi Bruce.
Apropo Bruce’a… wyjąłem telefon z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz. Wybrałem jego numer i przyłożyłem urządzenie do ucha, niecierpliwie oczekując, aż odbierze.
- Gdzie jesteś? – to pytanie padło z jego ust jako pierwsze.
Zignorowałem go i prychnąłem bez humoru.
- Tak właściwie jestem śledzony na autostradzie – powiedziałem nonszalancko zupełnie tak, jakby to było coś nadzwyczaj normalnego.
Wyczuwając sarkazm trącący z mojej wypowiedzi, Bruce wstrzymał oddech.
- Co do cholery masz na myśli mówiąc, że jesteś śledzony?
- Właśnie to, co słyszysz. Opuściłem domek od razu po twoim telefonie i odkąd ruszyliśmy w drogę, jakiś samochód siedzi nam na ogonie – unikałem wzroku Kelsey, która obserwowała mój każdy ruch, próbując zespolić strzępki wiadomości w jedną całość i rozszyfrować, co tak właściwie się dzieje.
- Jesteś pewien, że to nie jakiś przypadkowy samochód, który po prostu jedzie w tym samym kierunku co wy?
- Czy gdyby tak było, to ten jebany samochód naśladowałby każdy mój ruch, nawet zjechanie na ten sam pas, co ja? Ma trzy inne pasy do wyboru, Bruce, dlaczego miałby wybierać akurat ten, na który zjeżdżam ja?
- Kurwa – syknął Bruce i bez trudu wyobraziłem sobie jak przejeżdża wnętrzem dłoni po policzku na znak frustracji.
- Tak, „kurwa” to odpowiednie słowo – jęknąłem.
- Musisz zachować spokój. Wiem, jaki jesteś i wiem, jak bardzo się teraz wściekasz.
- Masz rację, jestem wściekły, Bruce! Moja dziewczyna jest w samochodzie, do jasnej cholery! – jęknąłem zmartwiony. – Jeśli byłbym sam, to byłoby zupełnie coś innego, ale w tej sytuacji muszę martwić się o to, żeby nie zabili nas obojga.
- Rób, co mówię, a nie będziesz musiał.
- Co ty do chuja chcesz, żebym zrobił? Nie mogę przekroczyć prędkości i nie zostać złapanym, a ostatnie, czego teraz potrzebuję to użeranie się z glinami, dając im tym samym kolejny powód do ponownego zamknięcia mnie w pudle.
- Jebać policję, jeśli ktoś was śledzi to jest szansa, że ma przy sobie broń, a nie wydaje mi się, żebyś wziął na ten wyjazd swoją, prawda?
Sprawdziłem wszystkie kieszenie i zacisnąłem zęby.
-Nie.
- Pewnie, że nie – z satysfakcją stwierdził Bruce. – Teraz mnie słuchaj
- Co? – syknąłem
- Zmień pas i trochę przyśpiesz, niedużo, nie sprawiaj wrażenia, że chcesz uciec, po prostu jedź przed siebie, tylko minimalnie szybciej.
Nacisnąłem pedał gazu obserwując, jak licznik przechodzi z 88 na 104 km/h, a następnie zjechałem na pas po prawej.
- Okej, zrobione.
- Dobra. Teraz obserwuj, czy kierowca tamtego auta zrobi to samo. Jeśli tak, zmień pas jeszcze raz.
- Zwiększył prędkość – mruknąłem.
Obróciłem się w stronę Kelsey i posłałem jej serdeczne spojrzenie.
- Trzymaj się mocno, skarbie, musimy trochę przyspieszyć.
Kelsey przytaknęła i bez słowa zacisnęła palce na brzegach siedzenia. Jej twarz zbladła, gdy docisnąłem pedał gazu przyspieszając do 120 km/h, zmieniając w międzyczasie pas.
- Jebany siedzi mi na ogonie, Bruce. Mam zamiar zbić go z tropu i jeśli go nie zgubię, postaram się znaleźć jakieś inne wyjście z sytuacji.
- Bądź ostrożny, stary.
- Będę – rozłączyłem się i rzuciłem telefon na tylne siedzenie, a następnie ponownie przyspieszyłem. Patrzyłem, jak licznik przeskakuje do 160 km/h i zanim się zorientowałem, zostawiałem w tyle każdy kolejny samochód, manewrując w tym celu po różnych pasach.
- Kelsey, skarbie, zrobisz coś dla mnie?
Przełknęła ślinę i strzeliła kilkakrotnie palcami zanim zdecydowała się na mnie spojrzeć.
- Co mam zrobić?
- Chcę, żebyś obserwowała tamten samochód i powiedziała mi, kiedy będzie się zbliżał, zgoda?
Kelsey przytaknęła i obróciła się w kierunku tylnej szyby, wlepiając spojrzenie we wskazany pojazd.
- Jest co raz bliżej, Justin.
- Jak blisko?
- Bardzo blisko, właśnie wymija dwa samochody i gdy to zrobi, będzie tuż za nami – mógłbym przysiąc, że w tonie jej głosu dominowała panika.
- Kurwa – gwałtownie zjechałem z pasa i ponownie docisnąłem pedał gazu rozwijając prędkość do 175 km/h i zjechałem na lewą stronę. – Dalej jest za nami?
- Tak.
Przyspieszyłem do 200 km/h i zjechałem z drogi skręcając w jakąś przypadkową uliczkę.
-A teraz?
- Dogania nas – Kelsey przysiadła na kolanach, oplatając ręce wokół zagłówka.
Wyjechałem ponownie na autostradę i wyprzedziłem trzy samochody, manewrując między sąsiednimi pasami i docisnąłem pedał gazu jadąc tak szybko, jak tylko samochód był w stanie jechać. Zjechałem na ostatni pas, a moim oczom ukazał się kolejny zjazd, w który skręciłem, by chwilę później znaleźć się w tej części Stratford, w której nigdy wcześniej nie byłem.
Przejeżdżając przez wszystkie konieczne ulice, stosując jednak możliwe skróty, dotarłem w końcu do uliczki prowadzącej prosto do części Stratford, w której mieszkali moi rodzice.
- Zgubiliśmy go – Kelsey odetchnęła z ulgą. Po sposobie jej mówienia i wyrazie twarzy od razu poznałem, że to, co działo się przez ostatnie kilka minut zdawało jej się ciągnąć przez godziny.
Spuściłem z gazu, zwalniając samochód do normalnej prędkości i usadowiłem się wygodnie w fotelu, próbując regularnie oddychać i tym samym trochę się uspokoić.
- Wszystko w porządku? – wyszeptałem, przerywając tę niezręczną ciszę między nami.
- Tak, a u ciebie?
Kiwnąłem twierdząco głową i wyciągnąłem rękę w kierunku tylnego siedzenia, by sięgnąć po swój telefon. Gdy udało mi się go chwycić, natychmiast wybrałem numer do Bruce’a. Gdy odebrał, nie dałem mu nawet dojść do słowa.
- Zgubiliśmy go.
- Na pewno?
Spojrzałem w lusterko, by móc z czystym sumieniem potwierdzić.
- Tak, zajęło nam to trochę czasu, ale w końcu dojechałem do części Stratford, którą dobrze znam, więc zgubienie go było łatwiejsze niż wcześniej.
Zapadła niezręczna cisza.
- To jest dopiero początek, wiesz o tym – otwarcie przyznał Bruce. Nie owijał w bawełnę, miał całkowitą rację.
- Wiem – mruknęłam i nagle oświeciło mnie, co tak właściwie się działo. – Zobaczymy się niedługo – rozłączyłem się, zacisnąłem palce wokół telefonu i zacisnąłem zęby.

Kelsey’s PoV

Jeśli spytalibyście mnie, co się właśnie stało, nie potrafiłabym odpowiedzieć, bo właściwie sama dokładnie tego nie wiedziałam. W jednej chwili się uśmiechaliśmy, śmialiśmy i miło spędzaliśmy czas, w drugiej byliśmy poważni, zdołowani i nerwowi. To było kompletnie szalone, a przy okazji nabawiłam się bólu kręgosłupa.
Coś we wnętrzu mnie mówiło mi, że Justin tak naprawdę wiedział, co się stało, tylko nie chciał mi powiedzieć, a to bolało bardziej, niż powolna śmierć.
Ktokolwiek to był, ktokolwiek siedział za kierownicą, miał coś do Justina, a skoro miał coś do Justina, to mogło znaczyć tylko jedno…

Justin wciąż tkwił w tym bagnie.

Rozczarowanie wypełniało mnie całą, potrafiłam jedynie spoglądać w dół na swoje stopy i ocierać z twarzy łzy. Nienawidziłam być okłamywana, zwłaszcza przez kogoś, kto przyrzekał na wszystko, że mnie kocha, i nigdy więcej tego nie zrobi.

To zabawne, jak szybko udało mu się złamać obietnicę.

Poruszałam głową w rytm kolejnych myśli i spojrzałam za okno obserwując drzewa i samochody, które mijaliśmy, jednak wszystko widziałam jak za mgłą.
- Jesteśmy – ostry ton głosu Justina dał mi wyraźnie do zrozumienia, że coś było nie tak, i nie miało to nic wspólnego z tym, co stało się kilka chwil temu. Obróciłam głowę w jego kierunku i spojrzałam na niego. Widziałam, jak zaciskał szczękę, a mrok przyćmiewał jego spojrzenie. Poczułam nerwowy uścisk w żołądku.
- Justin, o co chodzi?
- Wysiadaj z auta i idź do domu, Kelsey – wszystkie ślady szczęścia zniknęły, a zastąpiła je wyraźna złość.
- Justin… - zamilkłam, cały czas spoglądając przed siebie zdesperowana, by dowiedzieć się, co tak przyciągnęło jego uwagę i jednocześnie go rozzłościło. Moje usta samoistnie otworzyły się szeroko dostrzegając obiekt obserwacji Justina.
Na trawniku przed głównym wejściem do domu wypalone zostało kilka, wielkich liter układających się w słowo SNIPERS, nad którym unosił się jeszcze dym pozostały po ognisku.
Nie, nie, nie, nie, nie. Nie mogłam powstrzymać goryczy wzbierającej w moim gardle, gdy patrzyłam na Justina.
Obiecał, powiedział cichy głosik w mojej głowie przypominając mi o rzeczach, które obiecywał mi, gdy zwolnili go z więzienia.
- Idź do domu, Kelsey, już – syknął Justin i widziałam, że był śmiertelnie poważny.
Otworzyłam drzwi i wyszłam z samochodu, a popiół pozostały po ogniu, tworzący ciąg liter, z każdą chwilą zapadał w moją pamięć co raz głębiej.
Kolejny trzask drzwi samochodu sprawił, że podskoczyłam, a gdy się obróciłam zobaczyłam Justina, podobnie jak ja wychodzącego z pojazdu. Obróciłam się i kontynuowałam drogę do domu oczekując, że Justin będzie szedł tuż za mną, lecz zamiast tego przechadzał się wzdłuż wypalonego trawnika, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
Zamknęłam szczypiące oczy, wzięłam głęboki oddech i przekręciłam zamek we frontowych drzwiach, następnie je otwierając. Wbrew tego, czego naprawdę chciałam, wykonałam polecenie Justina i weszłam do środka. Wszyscy natychmiast podnieśli się z kanapy i spojrzeli na mnie.
- Kelsey – odetchnął John patrząc na mnie tak, jak gdyby oczekiwał ode mnie odpowiedzi na dręczące go pytania, lecz jedyne czego się doczekał to lekkie kiwnięcie głową. – Wszystko w porządku? – spytał, chociaż doskonale znał odpowiedź.
- Co się stało? – szepnęłam, ignorując Johna, kierując swoje pytanie do wszystkich obecnych. Poczucie winy, które malowało się na twarzy Bruce’a sprawiło, że nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Łapiąc mnie w swoje ramiona, John uchronił mnie od upadku.
- Miałaś długą noc, może pójdziesz na górę?
Mocno trzymając się ramienia Johna, energicznie potrząsnęłam głową,
- Nie – syknęłam. – Chcę wiedzieć co się dzieje, i to natychmiast. – puściłam go i stojąc już o własnych siłach, spojrzałam mu w oczy. – Co to, do diabła jest Snipers i dlaczego do kurwy nędzy ktoś napisał to na naszym trawniku?
Bruce potwierdził moje obawy, gdy zerknął na Johna i odpowiedział za niego.
- To nic takiego. Po prostu idź na górę, mamy z Justinem kilka rzeczy do omówienia.
- Gdzie jest Carly? – spytałam Johna.
Życzliwy uśmiech zagościł na jego twarzy.
- Poszła na noc do domu. Chciała zostać, ale ją odesłałem. Martwiła się o ciebie, może powinnaś do niej zadzwonić i powiedzieć jej, że bezpiecznie dojechaliście?
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem i przełknęłam ślinę.
- Chyba tak zrobię. Dobranoc, chłopcy – schyliłam głowę i leniwie weszłam po schodach, kierując się prosto do pokoju Justina.
Gdy bezpiecznie doszłam do jego sypialni, przycisnęłam plecy do zamkniętych drzwi. Osuwałam się na dół dopóki, dopóty nie uderzyłam tyłkiem o podłogę. Przyciągnęłam zgięte kolana do klatki piersiowej, i oparłam o nie czoło, a już chwilę później krztusiłam się własnymi łzami.
To wszystko spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Powrót Justina, kłamstwa, obietnice, Tanner, sekrety, domek, pościg, a teraz to… to było dla mnie za dużo.

To wszystko się ze sobą łączy, syknął złośliwie głosik w mojej głowie, czy ty naprawdę myślałaś, że dotrzyma obietnicy? Jest przestępcą z jakiegoś powodu, Kelsey, kłamstwo przychodzi mu z łatwością.

Potrząsnęłam głową, by pozbyć się natrętnych myśli i próbowałam przypomnieć sobie, kiedy ostatnio usłyszałam prawdę z ust Justina.
Zmusiłam się, by wstać i sprawdziłam kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Wyciągnęłam go i wybrałam znajomy numer, czekając, aż ktoś po drugiej stronie odbierze.
- Słucham?
- Carly – westchnęłam, rzucając się na łóżko, kładąc rękę na czole.
- Kelsey, o mój Boże, dzięki Bogu nic ci nie jest. Chciałam zostać i poczekać, aż wrócisz, ale głupi John nie chciał się zgodzić i powiedział, że albo sama wrócę do domu, albo mnie odwiezie – wyrecytowała na jednym oddechu z irytacją wyczuwalną w głosie. Wyobrażałam sobie, jak mówiąc to wywracała oczami.
Zachichotałam, przypominając sobie sytuację sprzed chwili.
- Wiem, pytałam o ciebie i powiedział mi, że wróciłaś do siebie.
- Taaa… - między nami przez chwilę panowała niezręczna cisza. – Wszystko w porządku? – szepnęła po kilku sekundach. – Nie wiem, co się stało, ale Bruce dzwonił do Justina i prosił go, by wrócił do domu. I widziałam to na trawniku…
- Justin nic mi nie powie, Carly – prychnęłam, nerwowo ściskając dół mojej koszuli. – Wiem tyle, co ty, a na domiar złego, ktoś śledził nas przez prawie całą drogę
- Co masz na myśli?
- Wszystko było w porządku, Justin prowadził, rozmawialiśmy, kiedy nagle zauważył jakiś samochód od dłuższego czasu jadący za nami. Sprawdził, czy jego podejrzenia były słuszne i zanim się zorientowałam, to przerodziło się w scenę z „Szybkich i wściekłych” – burknęłam, kładąc wolną dłoń na brzuchu. – Myślałam, że tam zginę – mruknęłam.
Carly zadrwiła – Obie wiemy, że Justin nigdy by do tego nie dopuścił – przerwała – zaryzykowałby własne życie, żeby cie ratować.
- Wiem – oblizałam wargi i zmarszczyłam je w zamyśleniu. – Po prostu… - wzięłam głęboki wdech i wzruszyłam ramionami, choć Carly nie mogła tego zobaczyć. – Nie wiem.
- Kelsey – westchnęła Carly – co się tak naprawdę dzieje? O co chodzi? Chcesz, żebym przyszła?
- Nie, nie chcę ci sprawiać kłopotu.
- Daj spokój, będę za chwilę. Po prostu chcę cię zobaczyć i osobiście upewnić się, że wszystko w porządku. Potrzebujesz trochę „babskiego czasu”, a ja mam więcej niż ochotę spędzić go z tobą.
Cień uśmiechu wkradł się na moją twarz.
- Dziękuję, Carly.
- Wszystko dla mojej najlepszej przyjaciółki. Kiedy mogę wpaść?
- Nie teraz, tamci wydają się być na skraju wytrzymałości, ale bardzo bym chciała, byś wpadła jutro. Mogłybyśmy spędzić dzień na plotkach i oglądaniu filmów. – rzekłam z nadzieją, że nie miała na jutro żadnych planów.
- Załatwione, będę u ciebie punktualnie o drugiej. No, skoro jesteśmy umówione, powiedz mi, co się dzieje? Poza tą sprawą, oczywiście, co cię gryzie?
- Czuję się… zagubiona – westchnęłam. – Jakbym w ogóle go nie znała.
- Justina?
-Tak… całkiem, jakby trzymał coś w tajemnicy przede mną… jakby coś ukrywał.
- Jestem pewna, że po prostu za dużo o tym myślisz, Kels. Tak bardzo, jak go nie lubię, tak wiele ma na swoim koncie. To, co stało się dzisiaj… to początek czegoś większego. Wiem to, i swoją drogą, wszyscy udawali, robili dobrą minę do złej gry, gdy to się stało. To nie jest coś, co można od tak beztrosko przyjąć.
- Czy on i chłopaki wciąż robią te interesy, Carly? O to chodzi? – nie zauważyłam nawet, kiedy podniosłam głos.
- Kelsey…
- Co się, kurwa, stało? – głos Justina rozniósł się po całym domu i przestraszył mnie do tego stopnia, że upuściłam telefon na podłogę.
- Kurwa – wstałam i wychyliłam się, sięgając po telefon. Jęknęłam w duchu widząc, że połączenie zostało przerwane.
Kiedy byłam w trakcie ponownego wybierania numeru nagle przerwałam, przysłuchując się głośnym krzykom Justina.
- Co to kurwa znaczy, że nie wiesz? Kazałeś mi wracać do domu, kiedy spędzałem czas ze swoją dziewczyną, przeszkodziłeś nam, i po co? Żeby powiedzieć mi, że nie wiesz, co się stało? – wrzasnął Justin, a ja bardzo łatwo zdołałam wyobrazić sobie wyraz jego twarzy – był wściekły.
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je, wychylając delikatnie głowę by zobaczyć, czy któryś z nich mnie usłyszał. Gdy upewniłam się, że nie, podeszłam do schodów, starając się przysunąć jak najbliżej ich krawędzi, by móc lepiej przysłuchać się ich rozmowie. Byłam zdesperowana, by dowiedzieć się, o czym mówili.
- Nie było nas w domu, kiedy to zrobili, Justin – warknął Bruce. – Byliśmy w mieście, a gdy wróciliśmy zobaczyliśmy płomienie wypalające na trawniku ich nazwę, więc przestań się czepiać, skoro nie wiesz jak było.
Justin przejechał czubkiem języka po górnej wardze i oparł dłonie o biodra.
- Ten samochód był ich, prawda?
- Jaki samochód?
- Ten, który śledził mnie, gdy wracałem do domu – Justin spojrzał na Bruce’a.
- W tej chwili sądzimy tak samo jak ty – powiedział John, leniwie wzruszając ramionami. – Ale jeśli wiedzieli, kiedy i gdzie mają cię ścigać to znaczy, że musieli tam być przez cały czas.
- Co by znaczyło, że obserwowali cię już zanim wyjechaliście do domku – powiedział Marco z niepokojem wyczuwalnym w każdym jego słowie.
- Mieli mnie na oku odkąd spotkaliśmy się w magazynie Luke’a – wyszeptał Justin, próbując połączyć ze sobą fakty.
Wstrzymałam oddech, gdy wspomniał o Luke’u. Wspomnienia tych wszystkich rzeczy, które nam zrobił rozbłysły w moim umyśle jak błyskawica.
- Cholera – warknął Justin, machając pięścią w powietrzu w sposób, jakby chciał kogoś uderzyć, po czym ponownie oparł dłoń na swoim biodrze. – Jakim cudem nie zorientowałem się wcześniej?
- Nikt z nas tego nie zauważył. Musieli to zaplanować zanim dowiedzieliśmy się o ich istnieniu – podsumował Marcus.
- Jeśli te gnoje mnie obserwowały to znaczy, że byli niedaleko domku, nie? – spytał Justin, a ja wyczułam wahanie w jego głosie.

Dokąd zmierzał?

Chcąc usłyszeć jeszcze więcej, usiadłam na najwyższym schodku modląc się, by mnie nie przyłapali.
- Jeśli ten samochód jechał za wami od początku to tak, musiał obserwować domek – krótko odpowiedział Bruce.
- Jasny gwint – Justin pociągnął za końcówki włosów. – Widział wszystko? On…
Potrząsając głową, chwycił najbliższą rzecz, która okazała się być szklanką i rzucił ją w odległy kąt pokoju obserwując, jak rozbiła się na miliony kawałków.
- Pogodziłem się z tym raz, nie zamierzam robić tego ponownie.
Nagle wspomnienie tej feralnej nocy trzy lata temu wróciło.

- Co masz na myśli? – spytał Justin?
- Obudziłam się, bo coś gładziło mój policzek, ale gdy się rozejrzałam, nikogo nie było. Myślałam, że może poszedłeś do łazienki, ale po pięciu minutach zdałam sobie sprawę, że wyszedłeś i byłam całkiem sama.

Zacisnęłam oczy, w myślach błagając, by te wspomnienia zniknęły, a żadne inne nie wyszły z ukrycia.

- Nawet mi nie powiedziałeś, że Luke mnie obserwował… - przerwałam, zaciskając powieki.

- Nie… - szepnęłam, chcąc przestać o tym myśleć, jednak wspomnienia w dalszym ciągu nie chciały przestać mnie nawiedzać.
Otworzyłam oczy słysząc kolejny trzask. Schyliłam się i zobaczyłam, jak Bruce rzuca pilotem o ziemię, a ten ląduje niedaleko frontowych drzwi.
-Mówiłem ci, żebyś tamtej nocy trzymał buzię na kłódkę. Wiedziałem, że coś takiego może się stać, jeśli zrobisz inaczej – poirytowany Bruce podrapał się w tył głowy. – Nie chciałem, żeby to się tak skończyło. Teraz wszyscy jesteśmy w to zamieszani.
-Czy ty naprawdę jesteś tak naiwny by uwierzyć, że Lyndon nie przyszedłby po nas i ludzi, na którym nam zależy? Takie chore sytuacje są normalne biorąc pod uwagę to, czym się zajmujemy – Justin wyrzucił ręce w powietrze, posyłając Bruce’owi tak wściekłe spojrzenie, że wyglądał, jakby postradał zmysły.
- Nie, ale mogliśmy uniknąć takiej sytuacji. Tymczasem ty wyczerpałeś ich cierpliwość, a teraz robią wszystko, co w ich mocy, żeby nas sprzątnąć.
- Jeśli chcą się bawić, proszę bardzo – Justin kipiał ze złości. Szybko oddychał, a jego spojrzenie promieniowało wściekłością. – Tyle na temat. Poniżyli nas, więc pewnie myślą, że są na wygranej pozycji – Justin zaśmiał się, jednak bez krzty rozbawienia, i potrząsnął głową. – Jeśli rzeczywiście wydaje im się, że mogą się tak bawić pokażemy im, dlaczego się mylą.
Bruce zmarszczył brwi.
- Co zamierzasz zrobić?
- Załatwimy ich jeden po drugim. To było ich ostrzeżenie i nie ma opcji, bym tak po prostu czekał, aż znów nas poniżą. Mogą po mnie przyjść; gówno mnie to obchodzi, ale ściganie mnie, gdy moja dziewczyna jest ze mną? To już przegięcie.
- Nie możesz tak po prostu się na nich odegrać. Oni chcą, żebyśmy po nich przyszli i jeśli damy im to, czego chcą, wpadniemy w zasadzkę, a nie wiem jak tobie, mnie ostatni raz w zupełności wystarczy.
- Nie mogę tak po prostu siedzieć i patrzeć, jak robią sobie z nas jaja. – prychnął wściekle Justin. – Ostatnim razem, gdy czekaliśmy, wszystko się zjebało.
- Powiedz mi – Bruce uniósł rękę, uciszając Justina. – Co było pierwszą rzeczą, która przyszła ci na myśl dziś w nocy?
- Pierwsza rzecz, która przyszła mi na myśl? A co to ma wspólnego z tym, o czym mówimy?
- Po prostu odpowiedz – naciskał Bruce, zaciskając usta tak, że utworzyły one wąską linię. – O czym, albo o kim myślałeś, kiedy byliście śledzeni?
Justin nie zawahał się z odpowiedzią.
- Myślałem, żeby chronić Kelsey – jego głos ściszył się do delikatnego szeptu, a w jego oczy przyćmił paniczny strach.
- A żeby ją chronić, musisz to odpowiednio rozegrać. Śledzili cię, wiedzą, że jest ważną częścią twojego życia, przez co automatycznie stała się ich celem.
- Jeśli choć przez ułamek sekundy przejdzie im przez myśl, żeby ją tknąć, będą mieli o jeden problem więcej – krzyknął Justin. – Nie dopuszczę, by to, co było z Luke’iem stało się ponownie! Przez tego gnoja wystarczająco się nacierpiała i nie pozwolę, by musiała przez to przechodzić jeszcze raz.
- O to chodzi! – wrzasnął Bruce, naśladując to, co chwilę wcześniej zrobił Justin, wyrzucając ręce w powietrze. – Zrobisz wszystko, jeśli to sprawi, że Kelsey będzie bezpieczna, ale nie możesz uderzyć, jeśli sami nas do tego prowokują. Oni tylko na to czekają. – Bruce złączył ręce i rozprostował ramiona. – Tym razem załatwimy to po mojemu – przerwał, posyłając Justinowi ostre spojrzenie. – Zrobimy na przekór im.
Justin, choć wyraźnie niezadowolony, uniósł ręce w geście kapitulacji.
- Jak chcesz – syknął przez zaciśnięte zęby.
- Podzwonię trochę i powiem wam potem, co zamierzam. W międzyczasie może spróbuj trochę odpocząć? To był długi dzień i jestem pewien, że twoja dziewczyna na ciebie czeka.
Justin złagodniał po wspomnieniu o mnie i kiwnął twierdząco głową.
- W porządku, zobaczymy się później.
- Na razie.
Odwróciwszy się, Justin ruszył w kierunku schodów, gdy głos Bruce’a zabrzmiał ponownie.
- Justin?
- Tak? – odwrócił się, by móc na niego spojrzeć i zmarszczył brwi.
- Wiesz, co to znaczy, prawda? To, co zamierzamy zrobić? – Bruce posłał Justinowi niepewne spojrzenie.
Justin wyglądał, jakby wiedział, lecz nie odezwał się ani słowem, pozwalając, by to Bruce powiedział to na głos.
- Rozpoczynamy wojnę.
Westchnęłam, natychmiast przyciskając dłoń do ust, jednocześnie przyciągając ich uwagę. Błyskawicznie zerwałam się na równie nogi i pobiegłam do pokoju Justina zszokowana tym, co właśnie usłyszałam.

Wszystkie moje obawy się sprawdziły.

Justin nie tylko wciąż siedział w tym bagnie, ale też miał zamiar zacząć coś, co może nie skończyć się dobrze.
Pocierając trzęsące się dłonie, oblizałam wargi starając się nie buchnąć płaczem. Gdy drzwi do jego pokoju się otworzyły pociągnęłam nosem, odwracając się, by sekundę później móc zobaczyć Justina, który z przerażeniem spoglądał na mnie, szeroko otwierając oczy.
Bał się mojej reakcji, i słusznie.
- Kelsey, pozwól mi wyjaśnić…
- Nie – uciszyłam go, podnosząc rękę. – Okłamałeś mnie, Justin.
- Tak, wiem. To dla twojego dobra…
- Dla mojego dobra? – spojrzałam na niego z niedowierzaniem – Czy ty słyszysz co mówisz?
- Daj mi wyjaśnić! – krzyknął Justin uciszając mnie i spoglądając na mnie swoimi orzechowymi oczami. – Proszę – ściszył głos do szeptu. – To wszystko, o co proszę. Po prostu mnie wysłuchaj.
- Oczywiście – pomachałam dłonią w jego kierunku tym samym prosząc, by kontynuował, po czym skrzyżowałam ręce na piersiach.
Przeczesując włosy, Justin zrobił kilka kroków.
- Wiem, że to nie wygląda dobrze, okej? Wiem, że nie powinienem kłamać, ale jeśli bym ci o tym powiedział, stworzyłbym jeszcze większy problem… taki, z którym nie chcę mieć w tym momencie do czynienia. Dopiero wróciłem, nie chcę tego niszczyć.
- Więc w to nie brnij.
- Kelsey – Justin przejechał palcami po swoich włosach, machając jednocześnie głową. – Przestań – ostrzegł.
- Jesteś niesamowity! – tupnęłam nogą. – To dla ciebie typowe! Nie możesz robić tak ryzykownych rzeczy i narażać życia, bo jakieś zwyrodniałe dupki próbują cię załatwić!
- Ja też nie mogę pozwolić im żyć – odburknął Justin, marszcząc nos. – Przyszli po mnie dzisiaj, kiedy ty byłaś ze mną pokazując, że żadne granice dla nich nie istnieją. Dopadną ciebie, żeby dorwać mnie. Chcesz tego?
- Nie, oczywiście, że nie chcę – oburzyłam się zdziwiona, że w ogóle przyszło mu do głowy zadać tak niedorzeczne pytanie.
- Więc nie kwestionuj tego, co robię Kelsey, okej? Jeśli poświęcisz chwilę, by poukładać sobie to wszystko w głowie zrozumiesz, że to co robię jest z korzyścią dla nas obojga.
- Mógłbyś wrócić przez to z powrotem do więzienia… - załkałam, a łzy spływały mi po policzkach. – Z której strony to ci wygląda na korzyści?
- Nie dopuszczę do tego – wyszeptał, patrząc na mnie z troską. – Nic nie rozdzieli nas po raz drugi.
- Nie możesz kontrolować życia, Justin. Możesz być zdolny do zabicia tych łajdaków, ale nie ma takiej siły, która pozwoliłaby ci wymigać się od pójścia do więzienia.
- Jeśli zrobię to jak trzeba, będę mógł ich załatwić, trzymając cię z dala od tego, ale żeby mi się udało, musisz ze mną współpracować – Justin zrobił krok ku mnie, a ja zrobiłam krok w tył.
- Nie – wyszeptałam, unosząc dłoń.
Jego spojrzenie wypełniał ból.
- Kelsey…
- Mówiłeś mi, że z tym skończyłeś – szepnęłam.
Każde moje słowo przesiąknięte było smutkiem, a by uniknąć konieczności spojrzenia mu w oczy, przyglądałam się własnym dłoniom.
- A teraz znów kłamiesz. Jak możesz stać tu i usprawiedliwiać to wszystko, jak gdyby to było coś normalnego? Nie jest. Potrzebuję cię w swoim życiu, nie rozumiesz?
Zachowując ciszę, Justin słuchał tego co mówiłam.
- Bez ciebie moje życie traci sens i nic nie mogę na to poradzić – otarłam ręką nos i spojrzałam na niego. – Narażasz swoje życie na niebezpieczeństwo.
- Moje życie ciągle jest w niebezpieczeństwie niezależnie od tego, co robię. To, co się dziś stało jest powodem, przez który moje życie nigdy nie będzie takie jak byś chciała. – Justin potrząsnął głową, a sarkastyczny uśmiech na jego twarzy mówił zupełnie coś innego niż jego spojrzenie. – Nie widzisz tego? – wyrzucił ręce w powietrze z frustracją widoczną na twarzy. – Robię pojebane rzeczy, Kelsey. Styl życia, jaki sobie wybrałem bynajmniej nie jest wspaniały. Zabijam ludzi, żeby mieć za co żyć. Upewniam się, że zapłacą, kiedy się umawiamy i nie patrzę wstecz, bo nie robię tego, ponieważ mam taką zachciankę. Wiem, że to popieprzone, ale to po prostu ja. Jestem popieprzony, Kelsey. Jestem mentalnie popieprzony i nikt ani nic tego nie zmieni – jego błyszczące, orzechowe oczy patrzyły wprost w moje, brązowe i smutne.
Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, jednak nic nie przyszło mi do głowy.
- Wszystko się psuje – mruknął posępnie. Jego oczy straciły cały blask, a on sam stał bez ruchu, tępo wpatrując się w podłogę. – Wszystko czego dotknę, wszyscy, którzy zjawiają się w moim życiu cierpią, i to wszystko przeze mnie…
- Justin…
- Jazzy, Jason, moi rodzice… - zamyślił się przez chwilę. – Ty – wyszeptał. – Luke… - zacisnął pięści. – A teraz to… wszyscy wokół mnie umierają, i to wszystko moja wina.
- O czym ty mówisz, Justin? Nic z tych rzeczy nie było twoją winą – szepnęłam zakłopotana faktem, że o nich wspomniał. – Już o tym rozmawialiśmy.
Spojrzał na mnie ze złością błyszczącą w jego orzechowych oczach, wyraźnie się ze mną nie zgadzając.
- Wszystko moja wina! – ryknął Justin i zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, złapał ramki ze zdjęciami stojące na komodzie i rzucił nimi przez pokój, prawie trafiając mnie jedną z nich. – Wszystko się pieprzy! – uśmiechnął się pogardliwie, zrzucając kolejne ramki na podłogę i patrząc, jak szklane szybki, za którymi widnieją zdjęcia rozbijają się na kawałki. – I to wszystko przeze mnie!
- Justin – krzyknęłam, moją głowę rozsadzały dziesiątki różnych emocji. – Przestań!
- Wszystko się psuje… - jęknął, i po raz pierwszy odkąd go znam zobaczyłam, jak przestał robić to, co robił przez ostatnie kilka chwil i padł na kolana walcząc ze łzami, które cisnęły mu się do oczu.
- Justin… - otworzyłam usta, nie rozumiejąc co właściwie się stało.
Wyglądał na zagubionego, przerażonego i bezradnego, jak zupełne przeciwieństwo tego      Justina, którego znałam. Jego nieobecny wyraz twarzy i tępe spojrzenie dały mi do zrozumienia, że coś było nie tak.
- Justin… - spróbowałam ponownie, zbliżając się do niego i powoli klęknęłam, nie chcąc patrzeć na niego z góry. – Spójrz na mnie.
- Wszystko się psuje… - powtórzył szeptem.
Sklulił się. Sprawiał wrażenie oszołomionego.
- Proszę, Justin… weź się w garść – szepnęłam pokrzepiająco.
Ręce trzęsły mi się ze zdenerwowania, lecz starałam uspokoić się choć na tyle, by być w stanie mu pomóc.
- Jesteś dla mnie wszystkim, wiesz o tym? – mruknął
- Wiem – przytaknęłam, desperacko pragnąc odzyskać mojego Justina. – Wiem to – jęknęłam, powoli przysuwając się do niego. Ujęłam jego głowę w dłonie i zmusiłam, by spojrzał mi w oczy.
Mogłabym przysiąc, że walczył z łzami, nie chcąc pozwolić im się uwolnić.
- Nie wiesz – wyszeptał.
- Wiem, Justin. Przysięgam, że wiem. Spójrz na mnie, skarbie – uspakajałam go, gładząc delikatnie jego policzki, pragnąc wygnać z niego całą tę melancholię i przywrócić go tym samym do życia. – Proszę, spójrz na mnie.
- Bez ciebie jestem nikim – mruknął pod nosem, lecz wyraźnie go usłyszałam. Chłonął mój dotyk, przymykając oczy, starając się ograniczyć oddech do minimum.
Cichy jęk wydobył się z moich ust, gdy Justin objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie.
- Nie zostawiaj mnie – mruknął. – Proszę.
Wplotłam palce w jego włosy, delikatnie je przeczesując.
- Nigdzie się nie wybieram – szepnęłam i mocno go przytuliłam, pierwszy raz w życiu pocieszając go i zapewniając, że wszystko będzie dobrze.

Obiecuję.

~~~~~~~~~~
 
PS. Przy scenie pościgu, prędkość była w oryginale podana w milach na godzinę, jednak, by większość z nas lepiej wyobraziła sobie sytuację, przeliczyłam to na jednostkę, którą wszyscy znamy :)

Rozdział 7 “She was my everything.”

Rozdział 7 


-Więc… - Kelsey zaczęła, jej palce przechodziły się po mojej gołej klatce piersiowej, a jej zęby nerwowo skrobały dolną wargę – Jakie było?
Zmieszany, złączyłem moje brwi, nie wiedząc o co jej chodzi i przekręciłem moją szyję, żeby na nią spojrzeć – Co jakie było?
-Więzienie. – powiedziała dosadnie, przechodząc do sedna sprawy. Chociaż to w niej uwielbiałem, nie mogłem powstrzymać kłującego uczucia w sercu.
-Nie owijasz w bawełnę, to na pewno. – zachichotałem, próbując obejść ten temat w pozytywny sposób. Chodzi mi o to, że to nie był najłatwiejszy temat do rozmowy.
-Po prostu, - Kelsey westchnęła, wzruszając ramionami – wiesz przez co ja przechodziłam, kiedy cię nie było. To zrozumiałe, że chcę wiedzieć co się z tobą działo.
-To co się ze mną działo, działo się ze mną z jakiegoś powodu, Kelsey. – całując ją w czoło, popatrzyłem się w dal, próbując przezwyciężyć ból w środku mojego jelita. – Nie musisz się o to martwić.
-Ale o to chodzi, że się martwię, Justin. – podniosłem się tak, że jej goła klatka piersiowa była przyciśnięta do mojej, a ona oplotła swoje ręce na około mnie. – Zawsze się martwię i to, że nie wiem przez co przeszedłeś niszczy mnie od środka. – Kelsey zaczęła abstrakcyjnie malować wyimaginowane wzory na moim ciele i wsadziła swoje wargi do swoich ust.
-Nie rób tego. – mruknąłem, biorąc jej podbródek pomiędzy mój palec wskazujący, a kciuk i uwalniając jej usta z tego co im zrobiła. Popatrzyła się na mnie ze zmęczeniem, ale ja zignorowałem ten wzrok. Pochyliłem się i słodko ją pocałowałem, próbując rozluźnić jej mózg.
Pogłębiając pocałunek, Kelsey złapała mnie za ramiona, próbując się podnieść, ale przestała. Wyrywając się z uścisku, w którym były połączone nasze usta, Kelsey popatrzyła się na mnie potępiająco. – Jak mnie pocałujesz to nie przestanę chcieć wiedzieć.
-Ale odciągnę cię wystarczająco żebyś o tym zapomniała. – odgryzłem się z westchnieniem, moje ręce nieuważne chodziły w górę i w dół jej ciała.
-Kiedy cię wypuścili, zaczęłam cię obwiniać o wszystko. Wyłam i krzyczałam, ale nie powiedziałam ci przez co przechodziłam i czułam się… winna. – Kelsey powiedziała z kaprysem, a jej ramiona opadły.
Podnosząc moje łokcie, popatrzyłem się na nią nieufnie, nie wierząc w to co właśnie usłyszałem. – Nie masz o co się czuć winna. To była moja wina, że mnie złapali i zabrali. Nie dziwię ci się, że byłaś na mnie zła. Okłamałem cię, wszystko zniszczyłem… - zamykając oczy, myślami powróciłem do błędów, które popełniłem w związku z naszym związkiem – ale ty nie miałaś w tym udziału.
-Więc dlaczego czuję się jakbym zawiodła ciebie… zawiodła nas. – marszcząc brwi, unikała moich oczu, patrząc się na wszystko oprócz mnie.
-Nie mówisz poważnie… - kiedy nic nie mówiła, moje oczy się rozszerzyły – kochanie. – spróbowałem jeszcze raz, ale ona ani nie drgnęła.
Siadając, wziąłem jej nogi, ustawiając je każda po jednej stronie mnie i wziąłem jej twarz w swoje ręce zmuszając ją, aby się na mnie popatrzyła. – Nie chcę, żebyś kiedykolwiek mówiła coś takiego, rozumiesz mnie?
-Justin…
-Nie. – przerwałem jej, wiedząc że będzie próbowała uzasadnić swoje śmieszne powody. – Przestań i posłuchaj mnie. – kiedy odwróciła swoją głowę w moją stronę, wsadziłem pasemko jej włosów za jej ucho, głaszcząc jej policzek czubkiem mojego kciuka – Nie zawiodłaś mnie. Jeśli kiedykolwiek coś zrobiłaś, to uczyniłaś mnie jeszcze dumniejszym z ciebie. Żadna dziewczyna nie dałaby rady przejść przez to co ty i cały czas być przy mnie. Nawet kiedy się dowiedziałaś, że nie będzie mnie kilka lat, czekałaś na mnie. – kręcąc głową, poważnie gapiłem się jej w oczy – Jeśli to nie jest wspaniałe, to nie wiem co jest. – delikatnie ją muskając, popatrzyłem się w jej oczy – Jesteś jedną z najsilniejszych dziewczyn jakie znam, Kelsey Jones, i jeśli spróbujesz temu zaprzeczyć, będę musiał cię przekonać inaczej. - uśmiechnąłem się.
-Coś mi mówi, że to nie byłaby taka zła rzecz  - chichocząc, schowała swoją twarz w moje ramię, kiedy zauważyła moją oszołomioną reakcję.
-Od kiedy tak śmiało mówisz o takich rzeczach? – gapiłem się na nią, zdziwiony jej nagłą śmiałością.
Jak ktoś tak nieśmiały może być taki seksowny, nie rozumiem tego.
-Zamknij się. – wymamrotała, a jej twarz, w tym momencie, prawdopodobnie była pomidorem.
-Czy coś o czym powinienem wiedzieć, stało się kiedy mnie nie było? – dokuczyłem jej, otaczając jej drobną budowę moimi ramionami.
-Oh, z pewnością. – podkreśliła z sarkazmem – Nauczyłam się jedną, albo dwie rzeczy od Carly i słuchałam rozmów chłopaków. – wzruszyła ramionami, lekceważąco machając ręką – Wiesz, to co normalnie.
Zaśmiałem się słysząc tą nową informację. – Dobrze wiedzieć.
Kelsey podniosła jej głowę z udawanym zdziwieniem – Tylko żartowałam. – zaczęła się bronić, a jej usta otwarły się z przerażenia.
Podnosząc na nią brew, zachichotałem – Wiem.
Bijąc mnie w pierś, figlarnie się na mnie popatrzyła – Dupek.
-To nie to co mówiłaś kilka godzin temu. – dokuczliwie się wyszczerzyłem – O ile dobrze pamiętam to było bardziej „Oh, Justin! Szybciej, proszę!” – udałem ją, mówiąc to wysokim głosem, który ani trochę nie brzmiał jak jej, ale przynajmniej było to zabawne.
-Justin! – wrzasnęła przerażona.
-Tak, dokładnie tak!
Opuściła twarz, na której pojawiło się pełne wściekłości spojrzenie.
-Tylko żartuję, kochanie. – śmiejąc się, pocałowałem ją w usta i położyłem się kładąc ją sobie na mnie.
-Jeśli myślisz, że wyciągniesz ze mnie rundę trzecią, to się mylisz, kochanie. -  Kelsey się skrzywiła, a jej usta wydęły się z irytacji.
-Spokojnie, kochanie, tylko sobie poleżymy. – klepiąc miejsce obok siebie, pokazałem na nie głową – Chodź tutaj.
Wahając się na początku, Kelsey się poddała, kładąc się obok mnie, tam gdzie jej pokazałem.
Kiedy oboje leżeliśmy wygodnie, oplotłem ją ramieniem na około jej ramion, trzymając ją blisko siebie. Splatając moją prawą rękę z jej lewą, pocałowałem ją w policzek. – Co chcesz wiedzieć?
-O czym? – przeniosła swój wzrok z naszych rąk na moją twarz.
-O więzieniu. – nonszalancko powiedziałem, wiedząc że to było dla mniej ważne i chociaż bardzo nie chciałem jej obciążać moimi kłopotami, wiedziałem że tego nie porzuci, a ostatnią rzeczą jakiej chciałem było denerwowanie jej.
-Oh, - otworzyła usta, które uformowały się w kształt koła, zanim znowu odzyskała zimną krew – wszystko… - zaczęła niepewnie – Chcę wiedzieć wszystko.
Wiedząc, że to powie, wewnętrznie się przygotowałem. Ściskając moje dłonie razem, wróciłem myślami do różnych sprzeczek, które się zdarzyły.
Niezmiernie długi dźwięk syreny ogłosił otwarcie drzwi do celi, które powstrzymywały mnie od ucieczki. –Bieber! – ostry głos, zawołał groźnie ze słyszalnym niesmakiem i cierpkością.
Wywróciłem oczami na tą żałosną próbę wystraszenia mnie. Wstałem, rozprostowując moje kończyny.
Podchodząc do niego, podniosłem brew aż do mojego czoła, czekając na tą sprawę, która była zaadresowana do mnie.
-Twoja kolej, żeby iść na stołówkę. – trzymał ręce na swoich biodrach, odznaka świeciła pomimo braku słońca, a brązowe oczy promieniały ze złości.
Kiwnąłem głową, szybko przechodząc obok niego i udając się w stronę holu, on sam był niedaleko ode mnie i upewniał się, że obserwuje mój każdy ruch, w razie gdybym próbował uciec. Przechodząc obok zwierząt w klatce… ups, miałem na myśli ludzi, którzy byli wzdłuż drogi, tylko chichotałem na widok ich śmiesznych ataków furii. Niektórzy z nich agresywnie kaszleli, inni mruczeli coś niezrozumiale pod swoimi nosami, a jeszcze inni, którzy mieli trochę zdrowego rozsądku, siedzieli, gapiąc się na swoje ręce.
-Tędy. – ochroniarz, który mnie wziął, pokazał swoim kciukiem prawą stronę, a ja zaśmiałem się z jego idiotyzmu.
-Wiem, - wychrypiałem – nie jestem taki głupi. – pokręciłem głową, przechodząc przez kolejny korytarz wypełniony tylko zajętymi celami, aż wreszcie zostaliśmy uwolnieni od okrutnych dźwięków, które dochodziły z celi, przez zachowanie więźniów.
Drgnąłem w momencie, w którym poczułem rękę na moim ramieniu. Odwracając się prawie chwyciłem tego idiotę za szyję i przycisnąłem go do ściany, ale powstrzymałem się od utracenia nad sobą kontroli. –Czego? – syknąłem pokornie z gniewem w oczach.
-Proszę za mną. – to wszystko co powiedział, przechodząc koło mnie i zaczynając mnie prowadzić.
Burcząc, poszedłem za nim, nadążając za jego tempem. Moja cierpliwość się kończyła, a jakaś część mnie chciała opuścić obiad i wrócić do mojej celi. To było lepsze niż chodzenia za nim, jakbym był zagubionym szczeniaczkiem. Tyle mogę powiedzieć.
Łapiąc za gałkę od drzwi, które prowadziły do środka stołówki, wszedłem przez nie, a jasne światło prawie mnie oślepiło, przez wcześniejszy niedobór oświetlenia.
-Masz dziesięć minut, a potem musisz wracać. – Rodger, ochroniarz, który mnie tu zaprowadził na początku, poinformował mnie cały czas patrząc się na drzwi wejściowe.
Kiwając głową, ustawiłem się w kolejce za innymi więźniami, którym powiedziano, żeby przyszli o tej samej godzinie co ja.
Kręcąc się na pięcie, obracałem ramionami w tył i kręciłem szyją, próbując się czymś zająć, podczas gdy niecierpliwie czekałem na moje jedzenie.
Bez ostrzeżenia, zostałem popchnięty do przodu, prawie wpadając na faceta, który stał przede mną. Zwijając ręce w pięści, natychmiast się obróciłem, żeby zobaczyć kto sobie zażyczył dzisiaj umrzeć. Zmrużyłem oczy, zauważając trzech gości popychających się między sobą, co najwyraźniej było powodem, czemu i ja zostałem popchnięty. Zaciskając szczękę, wewnętrznie się uspokoiłem, próbując nie rozpocząć walki z tymi durniami.
Zamykając oczy, wziąłem głęboki wdech i wypuściłem go. Chciałem się obrócić, ale jeden z nich się odezwał.
-Masz jakiś problem, koleżko?
Sarkastyczny uśmieszek, pojawił się na moich ustach, kiedy stanąłem z nimi twarzą w twarz. Ten, który się do mnie odezwał był łysy, dobrze zbudowany i miał ramiona pokryte tatuażami. Typowy Latynos. Wydąłem moją dolną wargę i pokiwałem głową – Nie, żadnego.
-Jesteś pewien gilipollas?
Mogę nie być Hiszpanem, ale cholernie dobrze wiedziałem co to jest gillipollas, a ten dupek właśnie wystawił mnie na granicę wytrzymałości, która dzieliła go od zbicia na kwaśne jabłko.
-Kogo ty nazywasz gilipollas, ty mały hijo de puta? – wykrzywiłem moje usta w uśmiechu.
Jego oczy delikatnie się rozszerzyły, był zdziwiony faktem, że wiedziałem co do mnie powiedział. Cały czas będąc w pozycji sportowej, nie pozwolił uciec swojemu stylowi. – Mądry chłopczyk.
-Nie mogę powiedzieć tego samego o tobie. – odgrywając się, zlustrowałem wzrokiem pozostałą dwójkę, która była zadziwiająco cicho w porównaniu do tego co robili wcześniej, obróciłem się i z radością zauważyłem, ze kolejka poruszyła się do przodu, więc  byłem co raz bliżej aby dostać moje jedzenie i się stąd wynieść.
Słyszałem za sobą szepty, które zignorowałam. Jeśli ci idioci chcieli sobie rozmawiać pod nosem jak jakieś cioty, to nie mam nic przeciwko.
Nie chciałem zaczynać bezsensownej walki.
-Ay, - łysy wykrzyknął swoim ciężkim akcentem – ty nie jesteś ten Bieber?
Szybko skapnął się kim jestem. –Ta, - mruknąłem, obracając głowę przez ramię – czy to ma jakieś znaczenie?
-Nie, - wzruszył ramionami – po prostu się zastanawiałem, bo wiesz, jesteś tutaj, utknąłeś w tej dziurze tak jak cała reszta.
-Luis, chłopie! – jego koledzy krzyknęli wystarczająco głośno, abyśmy ich usłyszeli. Najwyraźniej nie szukali żadnych kłopotów.
Luis jednak ich zignorował, gapiąc się na mnie z kamiennym twarzą.
-Co próbujesz przez to powiedzieć?
-Że jesteś niczym więcej niż rekrutem, chłopczyku.  – podszedł do mnie – Widzisz, chłopcy jeszcze w domu, czcili twój tyłek, gadając o tobie jakbyś był już jaką legendą, ale jeśli byłbyś taki dobry w tym co robiłeś, nie stałbyś tu teraz.
-Pozwolę się z tobą nie zgodzić, Luis. – wypowiedziałem jego imię z obrzydzeniem – Widzisz, jest różnica między mną, a tobą. – popatrzyłem się na jego profil. Dobrze wiedziałem kim jest i co zrobił. – Zostałeś przyłapany na sprzedawaniu narkotyków na rogu ulicy, kiedy myślałeś, że jest czysto i ci się uda, prawda?
Kiedy się nie odzywał, a jego policzki stawały się czerwone wiedziałem, że złapałem go tam gdzie chciałem. – Zostałem przyłapany na zabijaniu kogoś i uciekłbym jeśli by się na mnie nie przyczaili. To właśnie tutaj linia odkreśla nasze podobieństwa, przyjacielu. Zostałeś przyłapany, bo jesteś idiotą. Ja zostałem przyłapany, bo miałem do czynienia z idiotą. – przerwałem, cmokając moimi ustami z satysfakcji – Widzisz tą rozbieżność? – stałem prosto, a moja postura górowała nad jego – Wiem o tobie wszystko Luisie Antonio, - zachichotałem z jego przejęcia – teraz może skończmy to gówno i zajmijmy się swoimi sprawami, co? – nie dając mu szansy na odpowiedź, odwróciłem się, zostawiając go samego ze swoimi myślami i zorientowałem się, że przede mną była już tylko jedna osoba.
Po tym jak facet przede mną odszedł, podszedłem przygotowując się do wybrania tego co chcę zjeść, kiedy ktoś chwycił mnie za łokieć, mocno mnie szarpiąc, tak że obróciłem się i stałem twarzą w twarz z Luisem.
-Nie lubię mądrali. – zadrwił z irytacją, jego uścisk się zaciskał, a jego oczy czarniały ze złości.
Zaciskając moje żeby, gapiłem się w jego oczy, mój mocny piwny kontra jego solidne. – Zabieraj swoje brudne łapy ze mnie. – ostrzegłem go, mój głos zniżył się do pomruku, nie chcąc ściągnąć na siebie uwagi ochroniarzy.
-Albo co, Bieber? Zastrzelisz mnie? – parsknął, wyraźnie rozbawiony samym sobą.
-Nie igraj z ogniem, Antonio. – zacisnąłem szczękę, a moja klatka piersiowa stała się ociężała z oczekiwania.
Śmiejąc się, Luis odwrócił się do swoich chłopaków, mówiąc do nich coś po hiszpańsku, a kiedy odwrócił się do mnie, moja pięść spotkała się z jego szczęką, wypuszczając mnie z jego uścisku.
Luis wtedy uderzył mnie z liścia w policzek i zanim się zorientowałem, odpłynąłem, moje pięści były wszędzie. Łapiąc go za talię, rzuciłem nas na podłogę i cały czas biłem go tam gdzie popadnie.
Potrzeba było trzech ochroniarzy, żeby nas od siebie odciągnąć, a jednym z nich był Rodger. –Wystarczy, wystarczy! – kolejny wrzasnął. – Patrz się co narobiliście!
Zlizując krew z moich ust, wyplułem ją na wprost mnie. –On to kurwa zaczął. – mruknąłem, a moje oczy płonęły z szału.
-Ty go pierwszy uderzyłeś, chodź Bieber, idziesz ze mną. – ten, w którym rozpoznałem Teda, odciągnął mnie od uścisku innego ochroniarza i przeszedł przez pokój w stronę korytarza.
Wiedząc gdzie jestem zabierany, nie byłem zdziwiony, kiedy zostałem wrzucony do izolatki.
-Siedzisz tu trzy dni, Bieber. – obserwowałem jak metalowa brama zamyka się za nim, moje ciało trzęsło się ze zdenerwowania. – Może następnym razem nie stracisz panowania.
-Izolatka? – Kelsey szepnęła z troską, jej twarz była wykrzywiona ze zdziwieniem i zmartwieniem – Co to?
Oblizując usta, westchnąłem, kręcąc sobie kosmyk jej włosów wokół palca. – To cela oddzielona od wszystkiego, dla tych którzy się źle zachowują albo są uważani za zagrożenie. – bez zainteresowania wzruszyłem ramionami i wypuściłem kosmyk, którzy trzymałem, powrócił on na swoje miejsce, a ja odgarnąłem go z jej twarzy. – To nie było nic takiego. Nie przeszkadzało mi bycie z daleka od wszystkich. Mogłem o wszystkim pomyśleć i nie musiałem się martwić o więcej kłopotów.
Kelsey kiwnęła głową, biorąc to wszystko do informacji bez żadnego słowa. –Co się jeszcze zdarzyło?
-Nic takiego. Trzymałem nerwy na wodzy. Mimo, że jestem wygadany, ostatnią rzeczą, której chciałem to przedłużenie wyroku za zbyt dużą ilość bójek. – głaszcząc jej brzuch swoimi palcami, wsadziłem swój nos w jej szyję. – Chciałem tylko stamtąd wyjść i wrócić do domu, do ciebie.
Sztywniejąc, poczułem jak Kelsey kładzie swoją rękę na mnie, powstrzymując mnie od muskania jej szyi i przewróciła się na bok, tak że byliśmy do siebie odwróceni twarzami.
Oplotłem ją swoim ramieniem na około jej nagiej talii i trzymałem ją blisko siebie, nie chcąc jej nigdy puszczać. Tęsknota za nią była czymś niemożliwym. Pragnąłem jej dotyku i tęskniłem za byciem obok niej. Przejęła moje życie i stała się jedną osobą, o której myślałem.
Była moim wszystkim.
-Ja…
-Kocham cię. – delikatnie wyszeptała, wyjmując mi te słowa z ust, a jej usta wygięły się w małym uśmiechu – Zawsze kochałam i zawsze będę.
Szczerząc się do niej, złączyłem nasze usta w błogim pocałunku, zanim się odsunąłem – Jesteś piękna, wiesz o tym?
Rumieniąc się, zaczęła bawić się łańcuchem, który zwisał z mojej szyi, a jej twarz była kompletnie czerwona.
-Hej, - szepnąłem, trącając ją swoim nosem w jej, znowu przyciągając jej uwagę, a jej jasne oczy wpatrywały się w moje – jesteś piękna…
Przygryzając jej wargę, moje oczy ściemniały na znajome uczucie w dole brzucha. Pochylając się, przygryzłem jej górną wargę, otwierając jej usta i wsuwając mój język do jej ust, poczułem jej smak.
Kładąc jej rękę na moim policzku, Kelsey trzymała mnie blisko siebie, nie chcąc nas rozdzielić. Przewracając się na plecy, obróciłem moje biodra w stronę jej bioder, chcąc jej tutaj, w tym momencie, jeszcze raz. –Kochanie, - jęknąłem – przestań się ze mną droczyć.
Poczułem jak się uśmiecha jeszcze zanim spojrzałem na jej twarz, a jej włosy zasłoniły nas jak kurtyna. –Mówiąc o droczeniu, to ty jesteś w tym mistrzem.
-Po prostu wiem jak grać swoimi kartami, kochanie, - wyszczerzyłem się, dziobiąc jej usta – to prezent, co mogę więcej powiedzieć?
Śmiejąc się, Kelsey usiadła na mnie rozkrokiem.
-Nie, -jęknąłem z niezadowoleniem, chwytając jej biodra w moje dłonie – wracaj tutaj…
Kręcąc głową, Kelsey wzięła koc z oparcia siedzenia i zanim wstała otuliła się nim.
-Co ty robisz? – popatrzyłem się na nią z trwogą.
-Ubieram się? A wygląda, że co robię? – popatrzyła się na mnie niewinnie i podeszła do naszych walizek.
-Żartujesz sobie… - pokręciłem głową, patrząc się jak idzie w kierunku mojej torby, a nie jej. –Mówiąc o droczeniu, - mruknąłem, sprawiając, że zaczęła chichotać. Krzywiąc się, usiadłem wyprostowanie, a moje ręce zwisały z moich kolan. –co robisz w mojej torbie?
-Szukam koszulki – Kelsey wyciągnęła zwykłą, białą koszulkę z dekoltem w kształcie litery „v”, złożyła ją ponownie i odłożyła ją na bok. Wyciągała różne koszulki zanim wreszcie wybrała czerwoną z długim rękawem i zwykłą czarną.
Wsuwając do niej swoje ramiona, zapięła ją, pozwalając jej spaść wzdłuż jej drobnego ciała – Jak wyglądam? – obróciła się wokół własnej osi, zatrzymując się po zrobieniu pełnego obrotu.
Lustrując ją od góry do dołu, przygryzłem wargę – Wyglądasz cholernie seksownie, - mruknąłem zalotnie i wstałem podchodząc do niej – myślę, że powinnaś ubierać moje ciuchy częściej.
-Oh, naprawdę? – Kelsey podniosła brew i promieniejąc oplotła ramiona na około mojej szyi.
-Mhm, - jeszcze raz ją zlustrowałem, w myślach dziękując Bogu za to, że mogłem znaleźć kogoś tak cholernie idealnego dla mnie. – chociaż wolę cię bez ubrań. – sugestywnie poruszałem brwiami.
Wywracając swoimi oczami, Kelsey wyrwała się z mojego uścisku – Jesteś takim typowym facetem.
-Po prostu jestem szczery.
-Nie, jesteś idiotą. – zmarszczyła twarz, krzyżując jej ramiona na klatce piersiowej.
Wzdychając, znowu zamknąłem ją w objęciu –Przepraszam, okay? Nie o to mi chodziło, po prostu sobie z tobą żartowałem, tyle.
-Więc nie uważasz, że wyglądam seksownie w twojej koszuli? – przekrzywiła swoją głowę i wydęła usta.
-Nie, uważam! – szybko się zacząłem bronić – Miałem na myśli, że…
Przyciskając swoje usta do moich, Kelsey przerwała mi w środku zdania – Za dużo się martwisz. – stwierdziła, trzymając moją twarz w jej rękach i gapiła się w moje oczy.
Wzdychając, rozdrażnienie się na nią popatrzyłem, a potem uśmiechnąłem – Muszę ci przyznać, kochanie, że jesteś dobrą aktorką
-Czemu, dziękuję, - Kelsey udała Elvisa – dziękuję bardzo. – żartobliwie mrugnęła, śmiejąc się.
Wychodząc z naszego uścisku, rozglądnąłem się na około, a potem znowu popatrzyłem się na nią. –Co teraz robimy?
Promienny uśmiech zagościł na twarzy Kelsey –Myślę, że mam pomysł.
***
-O mój B… Boże, to jest t… takie zimne. – Kelsey wyjąkała przez jej szczękające zęby i oplotła się ramionami, próbując się ogrzać.
-Mówiłem, ale mnie nie słuchałaś. – parsknąłem, patrząc się jak zlustrowała mnie wzrokiem. Podnosząc ręce w geście obrony, uśmiechnąłem się nie zwracając uwagi na jej jadowity wzrok – Tylko mówię.
-A ja tylko mówię, - Kelsey podniosła głos, a jej oczy stały się węższe. Zaraz potem jej twarz złagodniała, a ona sama przyciągnęła mnie do siebie – żebyśmy się bawili. – wyszeptała i myślałem, że mnie pocałuje, ale w momencie, w którym miało się to stać, Kelsey podskoczyła, zanurzając moją głowę w wodzie.
Oplatając jej nogi swoimi rękami, pociągnąłem ją za sobą, a jej przeszywający krzyk i plus wody, zasygnalizowały, że udało mi się to zrobić.
Wypływając na powierzchnię, otarłem wodę z mojej twarzy i przejechałem palcami przez moje włosy, przez co stały w każdą stronę.
Czekając aż Kelsey wypłynie, poczułem dziwne uczucie w żołądku, kiedy nie było po niej śladu – Kelsey? – zawołałem, czekając na odpowiedź
Nie było odpowiedzi.
-Kochanie? – rozglądając się na około mnie, byłem gotowy żeby znowu zanurkować, kiedy ktoś skoczył na mnie od tyłu.
-Bu!
Łapiąc ją za rajstopy, żeby nie upadła, wypuściłem powietrze, nawet nie wiedząc, że je w sobie trzymam i zauważyłem, że to Kelsey – Do cholery jasnej, kochanie! Nigdy więcej tak nie rób, prawie dostałem zawału.
-Przepraszam. – zachichotała, mokro mnie całując na tyle mojej szyi.
-Mam ochotę znowu cię wrzucić. – mruknąłem, przekręcając moją szyję, żeby chociaż częściowo ją zobaczyć.
-Nie śmiałbyś. – odpowiedziała.
-Jesteś tego pewna? – opuszczając ręce, znowu je podniosłem, kiedy usłyszałem jak z trudem łapie powietrze i trzyma się mnie mocno.
-Okay, okay… - odetchnęła – przepraszam.
-Tak, masz za co. – zachichotałem – Chodź, - złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie – lepiej mi będzie, jak będziesz z przodu.
-Nie chcę upaść – Kelsey wymamrotała, ze słyszalnym zatroskaniem w głosie.
-Nie spadniesz. – zapewniłem ją, całując ją w dłoń.
-Spadnę.
Wzdychając, popatrzyłem się na nią. – Ufasz mi?
-Oczywiście, że tak.
-Więc mnie słuchaj. – kiedy przytaknęła głową, mówiłem dalej – Złap mnie za ręce, ale przestań mnie trzymać na około torsu.
-Okay…- robiąc tak jak powiedziałem, czekała na moje kolejne instrukcje.
-Teraz delikatnie cię podniosę. Wszystko co musisz zrobić to upewnić się, że trzymasz swoje nogi na około mnie.
-Nie wydaje się trudne. – przygotowując się, szarpnąłem ją ze rękę, obracając ją i szybko łapiąc ją za tyłek. Podnosząc moje ręce pod jej rajstopy, pocałowałem ją w nos.
-Widzisz? Takie trudne?
-Chyba nie.
Uśmiechając się, oparłem swoje czoło na jej – Kocham cię.
-Ja ciebie też. – biorąc moją twarz w swoje dłonie, delikatnie mnie pocałowała, trochę pogłębiając pocałunek i odsunęła się. –Chodźmy popływać.
-Ktoś tu ma za dużo energii –zachichotałem, stawiając ją na ziemi.
-Nie, ktoś po prostu chce się zabawić. Chodź. – pociągnęła mnie za rękę, prowadząc mnie na drugą stronę jeziora. – Kto ostatni na drugiej stronie jeziora, ten gotuje!
-Kochanie, nie ważne kto wygra i tak nie będziemy jeść, bo żadne z nas nie potrafi gotować.
-Nie zgadzam się z tym, Bieber, a teraz nie wymiguj się z tego… chyba że, wiesz,– uśmiechnęła się – boisz się startować przeciwko mnie.
-Bieber? Naprawdę, Jones? – zachichotałem i stanąłem obok niej –Zaczynamy, kochanie, przygotuj się na gotowanie obiadu. – wchodząc do wody, obserwowałem jak robi to samo.
-Zaczynamy, - Kelsey uśmiechnęła się – gotowy? – kiedy przytaknąłem, popatrzyła się do przodu –Na mój znak, trzy, dwa, jeden, już!
***
-Nie mogę uwierzyć, że wygrałaś. – mruknąłem wycierając głowę ręcznikiem.
-Więc lepiej w to uwierz kochanie – Kelsey tryumfalnie się rozpromieniła z powodu jej zwycięstwa i położyła jej, teraz wilgotny, ręcznik obok mnie. – Bierz się za gotowanie. – pokazała kciukiem za siebie gdzie z lewej strony chatki znajdowała się mała przestrzeń, która była kuchnią.
-Nienawidzę cię. – wymamrotałem, leniwo przechodząc obok niej i kierując się w stronę kuchni.
-Nie prawda. – zaśmiała się idąc za mną.
-Teraz prawda. – odpowiedziałem, figlarnie patrząc się na nią złowieszczym wzrokiem i otwierałem szafki szukając czegoś i dobrego i łatwego do przygotowania.
-Nie okłamuj się. – Kelsey droczyła się ze mną stojąc z tyłu i używając moich własnych słów przeciwko mnie.
-Jak tam chcesz. – biorąc do ręki pudełko sproszkowanych, tłuczonych ziemniaków i położyłem je na blacie biorąc się za przeszukiwanie innej półki i znajdując puszkę zupy warzywnej. – To musi wystarczyć. – obracając się uklęknąłem i otworzyłem szufladę i wyjąłem dwa garnki.
Kładąc je na kuchence, otworzyłem lodówkę znajdując w niej mleko.
-Nie jest zepsute? Przecież dawno cię tu nie było – Kelsey zapytała się z tyłu.
-Nie, poprosiłem o przysługę jednego chłopaka, którego znam i który mieszka w okolicy żeby zrobił zakupy. – otwierając pudełko, wsypałem sproszkowane ziemniaki do garnka, polałem je połową szklanki mleka i wziąłem kostkę masła ucinając około ćwiartkę. Wrzucając ją do środka cały czas mieszałem wszystko razem, mając nadzieję, że się uda.
-Justin?
-Hm? – obracając się zobaczyłem Kelsey, która pokazywała rękami w stronę szafki. Śmiejąc się, podniosłem ją i usadowiłem obok mnie na wyspie. Biorąc drugi garnek, postawiłem go obok tego, który już był zajęty. Otwierając puszkę otwieraczem, wlałem zawartość do środka mieszając ją inną łyżką.
-Uwielbiam się patrzeć jak gotujesz. – Kelsey mruknęła, a jej oczy błyszczały będąc przy przyciemnionym świetle.
-Tak?
Wyszczerzyła się kiwając głową – Tak, to całkiem zabawne patrząc się, jaki jesteś skupiony. Szczerze mówiąc,  jest to urocze.
-Oh, teraz jestem uroczy, tak? – uśmiechnąłem się, kładąc ręce po jej dwóch stronach.
-Mhm – złączając swoje usta razem i patrząc mi się w oczy z powagą, jej palce delikatnie dotykały mojego podbródka. Ostrożnie machała swoimi nogami w przód i w tył, tak żeby mnie nie uderzyć.
Schylając głowę, pocałowałem ją w dłoń. Biorąc ją w swoją, złączyłem nasze palce, które były pomiędzy jej nogami. – Jesteś dla mnie idealna.
Uśmiechając się, Kelsey popatrzyła się w dół na swoje kolana, zasłaniając się.
Biorąc ją za podbródek, delikatnie ją zmusiłem żeby się na mnie popatrzyła. Uśmiechając się, schyliłem się i słodko ją pocałowałem.
-Justin. - Kelsey wymamrotała przez moje usta.
-Mmm?
-Jedzenie.
-Cholera, - wychrypiałem, odsuwając się i pochodząc do gotujących się garnków. Na szczęście dla nas obu, jedzenie się nie spaliło – strasznie mnie rozpraszasz.
-To nie moja wina, że jestem zniewalająca. – Kelsey figlarnie zarzuciła swoimi włosami do tyłu, trzepocząc do mnie rzęsami.
Śmiejąc się, pokręciłem głową, a na moich ustach był widoczny wielki uśmiech. Gapiłem się na jedyną dziewczynę, która umiała sprawić, że zapominałem o wszystkim i wszystkich. – Wiesz, przez to, że mnie tak strasznie rozpraszasz i w ogóle, nie byłbym zdziwiony jak następnym razem skończy się to spalonym domem. – zaszydziłem, kręcąc głową w stronę Kelsey.
-Oh, zamknij się. – wywróciła oczami, wystawiając mi język.
-Ile mamy lat? Pięć?
-W tym momencie tak. – odpowiedziała mi, a jej uśmiech rozświetlił cały pokój.
Wyszczerzyłem się znowu ją całując i wyłączyłem garnki po tym jak wymieszałem ich zawartość kilka razy. Wyciągając dwa talerze z szafki, w której były naczynia, postawiłem je na stole i wypełniłem je zupą i tłuczonymi ziemniakami. Biorąc dwie łyżki, usiadłem na jednym ze stołków, a Kelsey usiadła obok mnie – Mam nadzieję, że będzie ci smakować.
-Czyżby ktoś się denerwował, czy mi będzie smakować? – Kelsey trąciła mnie swoim bokiem w mój i zanurzyła swoją łyżkę w talerzu.
Po połknięciu, ugryzłem się w policzek, ciekawy co pomyślała. –I?
-To jest… naprawdę dobre, Justin. Uwielbiam to. – biorąc kolejną pełną łyżkę, pocałowała mnie w policzek. –Jesteś cudowny, wiesz o tym?
Wzruszyłem ramionami z pewnością siebie i posłałem jej jeden z moich nikczemnych uśmiechów – Próbuję.
Kelsey odchyliła się do tyłu ze śmiechu – Nienawidzę cię. – mruknęła  kilka sekund później.
Nieufnie się na nią popatrzyłem –Co tym razem zrobiłem?
-Prawie się przez ciebie zakrztusiłam jedzeniem, to zrobiłeś. – poparzyła się na mnie kątem oka i wyszczerzyła się udając mnie.
-Jak chcesz, mogę się zamknąć. – wypychając moje usta tłuczonymi ziemniakami groźnie patrząc na Kelsey.
-Świetny pomysł.
Po skończeniu posiłku, włożyłem naczynia do zlewu i nalałem sobie szklankę wody.
Patrzyłem się jak Kelsey wzięła do ręki gąbkę i zaczęła myć naczynia. Upewniając się, że jest czymś zajęta, w myślach podziękowałem Bogu, że znalazła coś do roboty, a ja udałem się do łazienki, biorąc inną z toreb, które ze sobą wziąłem.
To był mój i Kelsey pierwszy wyjazd jako pary bez żadnych gości i na pewno chciałem go wykorzystać w 100%.
Włączając wodę, upewniłem się żeby wlać trochę soli do kąpieli o zapachu wanilii, który poleciła mi Carly. Kiedy Kelsey spała, zaplanowałem to wszystko w kilka godzin, a Carly była akurat w domu z Johnem i była bardziej niż szczęśliwa, że może mi pomóc w zadowoleniu Kelsey.
-Przynajmniej to możesz dla niej zrobić, - Carly stwierdziła niskim sykiem tego wieczoru – po tym całym gównie, przez które musiała przejść.
Zignorowałem to wspomnienie, ponieważ mimo tego, że cholernie jej nienawidziłem, potrzebowałem jej pomocy.
Kręcąc się po łazience, postawiłem świeczki w różnych rozmiarach, ustawiając je w liniach w każdym kącie i zapalając je przez co stworzyłem parne i przyciemnione światło.
Biorąc torbę na zamek, którą wypełniłem płatkami róż, które na szczęście jeszcze nie zwiędły, rozsypałem je na około wanny, przy okazji wrzucając kilka do wody.
Cofając się o krok, uśmiechnąłem się ze spełnieniem. Wszystko wyglądało perfekcyjne, dokładnie  tak jak sobie zaplanowałem.
-Justin? – głos Kelsey doszedł do mnie z kuchni i sprawił, że oczy mi się rozszerzyły. Odkładając torbę w kąt, tak żeby nie było jej widać, wyszedłem z łazienki, zauważając Kelsey z rękami na jej biodrach, która rozglądała się po dużym pokoju.
Zakradając się za nią, przykucnąłem, oplotłem ją rękami na około talii i przyciągnąłem do siebie zanim wstałem i przyłożyłem swój policzek do jej – Zamknij oczy.
-Co? – wyszeptała, biorąc moje ręce w swoje.
-Powiedziałem zamknij oczy, kochanie, chcę ci coś pokazać. – całując ją w małżowinę, Kelsey powoli zamknęła swoje oczy, postępując zgodnie z instrukcją. Prowadząc ją do łazienki, otworzyłem drzwi i cały czas będąc z nią złączonym, weszliśmy do łazienki.
Upewniając się, że drzwi się za mną zamknęły, przyłożyłem moje ucho do jej – Otwórz oczy. – powiedziałem w cichym pomrukiem, przez co ciarki przeszły przez jej plecy.
Otwierając oczy, z trudem złapała powietrze rozglądając się na około – T… ty to zrobiłeś? – wyszeptała, zachwycona.
-Mhm, zasługujesz na chwilę relaksu. –wypuściłem powietrze, całując ją w szyję. – Chodź, weźmiemy razem kąpiel. –ochryple mruknąłem
Obracając się w moich ramionach, Kelsey gapiła się na mnie swoimi orzechowymi oczami, a jej zęby mocno przygryzały jej dolną wargę. Łapiąc za kraniec koszulkę, którą też miała nad jeziorem, Kelsey chciała ją ściągać, kiedy ją zatrzymałem, kładąc moje ręce na ramionach.
-Pozwól mi, -złapałem  koszulkę, a Kelsey ją puściła, podciągnąłem ją, odsłaniając jej ciało moim łakomym oczom. Rzucając podkoszulek na bok, odpiąłem jej stanik, zsuwając go w dół i rzuciłem go byle gdzie, przyciskając moje usta do jej ust.
Przyciągając mnie bliżej, Kelsey przejechała swoimi palcami przez moje włosy, gwałtownie ciągnąc za końcówki. Zjeżdżając swoimi rękami do moich spodenek, Kelsey zsunęła je, zostawiając mnie kompletnie gołego.
Głaszcząc jej policzki moim kciukiem, gapiłem się na nią z powagą, każdy centymetr mojego ciała mrowił przez uwielbienie do tej dziewczyny.
Obracając się na palach, Kelsey niewinnie mnie pocałowała.
Oblizując moje usta, aby posmakować jej ust, złapałem ją za rękę i podprowadziłem do wanny, wypełnionej do pełna ciepłą wodą i puchem przez sole, które wlałem.  Pomagając jej w wejściu, również wszedłem i oboje zatopiliśmy się w wodzie.
Siedząc naprzeciwko siebie, Kelsey jęknęła z uznaniem przez temperaturę wody. –Jak mi dobrze. – wyszeptała.
Kiwnąłem głową, zgadzając się z nią – Byłoby jeszcze lepiej, jakbyś podeszła tutaj.
Uśmiechając się, Kelsey zaśmiała się i przeniosła się w miejsce, gdzie ja siedziałem. Siadając ze skrzyżowanymi nogami przede mną i nachyliła się, głaszcząc mnie po klatce piersiowej.
-Dobrze się bawisz?
-Bardzo dobrze. – śmiejąc się, odsunęła się, gapiąc się w moje oczy z pragnieniem. Wzdychając z zadowoleniem, oparła swoją głowę na mojej piersi – Kocham cię.
-Też cię kocham, kochanie. – całując ją w skroń, przejechałem moją ręką po jej plecach w kojącym geście, nie chcąc nic więcej niż to, żeby było jej wygodnie.
-Jak przyjemnie. – mruknąłem, przysuwając się do mnie bliżej, a jej oczy zamknęły się pod wpływem dotyku moich delikatnych rąk.
Biorąc butelkę szamponu, wylałem sporą ilość na moją rękę i natarłem nim jej włosy – Nie ruszaj się, kochanie, namydlę ci włosy, okay?
-Mhm. – kuląc się, uśmiechnąłem się do niej i cały czas szorowałem jej głowę. Kiedy skończyłem, Kelsey się odsunęła.
-Moja kolej – wyszczerzyła się, biorąc szampon, który używałem i rozcierając trochę na ręce zanurzyła swoje palce w moje włosy.
Nalewając trochę wody do niedaleko stojącego wiadra, przesunąłem się tak, że miałem trochę miejsca do poruszania się. Wracając do niej, pokazałem jej żeby zamknęła oczy i powoli wylałem wodę z wiadra nad jej głową, pozwalając jej się wolno lać i przy okazji płukać mydło z mojej drugiej ręki.
Znowu wypełniając wiadro, Kelsey usiadła na swoich kolanach i uniosła wiadro nad moją głowę, pozwalając wodzie spływać również pozbywając się piany z mojej głowy.
Po wypłukaniu się, usiedliśmy nic nie mówiąc, a Kelsey bawiła się bąbelkami, które ją otaczały. Złączając swoje ręce, złapała trochę z nich i dmuchnęła, pozwalając im rozpryskać się na mojej twarzy.
Z zaskoczenia przyciskając jej rękę do ust, Kelsey stłumiła chichot i gapiła się na mnie z szeroko otwartymi oczami – Przepraszam, Justin, ja…
Zanim miała szansę skończyć zdanie, wylałem na nią wodę.
Z trudem łapiąc oddech, Kelsey opadła szczęka – Co do…
-Karma jest suką. – zaśmiałem się, a Kelsey zmrużyła oczy patrząc się na mnie.
-Dobrze zagrane, przyjacielu, dobrze zagrane… - pokręciła głową, delikatnie się śmiejąc.
Biorąc jej rękę w swoją, zamknąłem ją w uścisku. – Wiesz, że cię kocham. –przekornie zagruchałem, całując ją w kącik ust.
-Wiem, - uśmiechnęła się – a ty wiesz, że ja kocham ciebie. – chowając twarz we mnie, przytuliła mnie, kładąc swoją głowę na moim ramieniu.
Ściskając ją, westchnąłem z zadowoleniem. Wszystko było na swoim miejscu, byłem w ramionach mojej dziewczyny, tam gdzie powinienem być – Chodź, - wyciągnąłem zatyczkę, pozwalając wodze odpłynąć – osuszmy się i ubierzmy.
-Justin, dorzuciłeś więcej drewna do ognia? – Kelsey zapytała się podchodząc do kanapy gdzie siedziałem. W tym momencie miała na sobie moje spodnie od dresu i jej luźny podkoszulek.
-Mhm, ogień był co raz mniejszy, więc dodałem więcej żeby go ożywić, chodź tutaj. – pokazałem na miejsce pomiędzy moimi nogami, gdzie podeszła i usiadła tyłem do mojej klatki piersiowej, a moje ręce bezpiecznie ją objęły.
-Było zabawnie. – wyszeptała po chwili ciszy.
-Było, prawda?
-Tak, – popatrzyła się na mnie przez ramię, a odbicie ognia tańczyło w jej oczach. – było.
-Powinniśmy to kiedyś powtórzyć. – pocałowałem ją w tył głowy.
Kładąc jej ramiona na moich, Kelsey zaczęła jeździć palcami w górę i w dół po mojej ręce.
Przyjemna cisza nastąpiła między nami, kiedy siedzieliśmy w swoich ramionach, patrząc się na palący się ogień. Żadne z nas nic nie mówiło.
-Justin? – Kelsey niepewnie wyszeptała.
-Tak, kochanie? – popatrzyłem się na nią.
-Widzisz nas, żebyśmy kiedyś się, no wiesz, pobrali… w przyszłości? – walczyła z chęcią żeby się na mnie popatrzyć i wiedziałem, że jest zdenerwowana jaka będzie moja reakcja.
Uśmiechając się, pocałowałem ją w policzek – Z dziećmi i w ogóle. – mruknąłem i wiedziałem, że powiedziałem dobrze, bo od razu się zrelaksowała w moich ramionach.
-Dziećmi? – wyszeptała po krótkiej przerwie – Jak w rodzinie?
-Jeśli mam zamiar spędzić resztę mojego życia z tobą, będę potrzebował kogoś innego na czyim punkcie oszaleję.
Śmiejąc się, Kelsey przechyliła swoją głowę, tak że leżała na moim ramieniu. – Jesteś taki skąpy. – powiedziała z niezadowoleniem.
-Nie zachowuj się jakby to nie była prawda. – popatrzyłem się na nią chytrym wzrokiem, na który odpowiedziała przygarbieniem się.
-Jak chcesz.
-Nie zbywaj mnie „jak chcesz”.
-Właśnie to zrobiłam. – Kelsey odpowiedziała – Co z tym zrobisz? Ni… ach, Justin! – Kelsey wrzasnęła, kiedy zacząłem łaskotać ją po bokach, przesuwając się tak, że teraz była nade mną, a ja unosiłem się nad nią.
-P… przestań, b… błagam ci… ię. – Kelsey głośno się śmiała, a jej twarz przybrała kolor różowy.
-Nie doceniasz mnie, kochanie. – zachichotałem, nie okazując jej łaski  i cały czas dźgałem ją palcami w jej najsłabsze punkty.
-Just… Justin!- Kelsey wybełkotała, a w jej głosie było słychać śmiech – Przestań!
-Przyznaj, że jestem najseksowniejszym facetem na świecie, a przemyślę wypuszczenie cię.
-Okay, ale czekaj, przemyślisz wypuszczenie mnie? – podkreśliła, niezadowolona z mojej oferty.
-Łut szczęścia, kochanie, - wyszczerzyłem się – teraz powiedz to i może cię wypuszczę.
Marszcząc brwi, Kelsey wiedziała, że nie ma jak się z tego wymigać – Dobra, - mruknęła – Justin, jesteś…
Zanim miała szansę do powiedzenia tej trudnej prawdy, mój telefon zaczął dzwonić. Postanawiając go zignorować, podniosłem brew w stronę Kelsey – Więc?
-Justin, jesteś najseks…
Dzyń, dzyń, dzyń!
Jęknąłem, odrzucając moją głowę w tył z rozdrażnieniem, kiedy telefon cały czas dzwonił.
-Może powinieneś to odebrać…
-Nie, to jest mój czas z tobą. Mogą się nagrać na pocztę głosową, jeśli to jest takie ważne.
-Justin… - Kelsey się na mnie popatrzyła – Jeśli to nie byłoby ważne, jestem pewna, że by nie dzwonili. Chociaż zobacz kto to. – drążyła temat dalej, a ja wiedziałem, że ma rację.
Wyślizgując się z pozycji nad nią, wstałem, podchodząc do kominka, gdzie zostawiłem wcześniej telefon, kiedy zdałem sobie sprawę co zrobiłem. Krzywiąc się odwróciłem się do Kelsey, która była wyszczerzona od ucha do ucha – Po prostu chciałaś się uwolnić, prawda?
-Może. – powiedziała słodko, trzepocząc niewinnie rzęsami, jakby nie zrobiła niczego złego.
-Dorwę cię za to później. – uśmiechnąłem się, kiedy zobaczyłem jak jej oczy się rozszerzają. Śmiejąc się, złapałem telefon na czas aby zobaczyć imię Bruce’a na ekranie telefonu. Marszcząc brwi ze zmieszania dlaczego dzwoni, odebrałem połączenie –Co? – ostro zapytałem, zirytowany, że przeszkadza mi w czasie z moją kochaną dziewczyną.
Ignorując mnie, Bruce głośno warknął – Zbieraj swój tyłek do domu w tym momencie. Mamy sprawę do załatwienia.

~~~~~~~~
AAAA....  Jak myślicie, co się dzieje O.o

Uwaga!
Od teraz blog prowadzić będę z koleżanką, ponieważ stwierdziłam iż się nie wyrabiam. Chcę abyście posty mogli czytać szybciej :) 

   <--też chcę takiego ASDFGHJKL