Danger's back and he's more dangerous than ever

Rozdział 14 “My main priority is you—”

Justin’s POV

Stwierdzenie, że byłem zły było nieporozumieniem. Byłem kompletnie i całkowicie wkuriowny, aż kipiałem ze złości. Myślałem, żeby odwrócić się i wykrzyczeć temu skurwielowi wszystko, prosto w twarz.

Ale powstrzymałem się na tyle, żeby odjechać zanim zrobiłbym coś, czego potem będę żałować. Poza tym, fakt, że uciąłem sobie z nim krótką pogawędkę, zanim odszedłem, przekonał mnie, że ten skurwiel pomyśli dwa razy zanim znowu zbliży się do mojej dziewczyny.

Kiedy usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi, wiedziałem, że mogę powiedzieć wszystko, cokolwiek chciałem. - Jeśli jeszcze raz zobaczę cię kiedykolwiek w jej pobliżu-

- Serio? Nie zrobiłem nic złego. - Tanner podniósł ręce do góry, jakby się poddawał. - Próbowałem się upewnić, czy wszystko jest okej, to tyle.

Moje oczy zwęziły się. - Możesz to tłumaczyć jak chcesz. Ale połóż na niej swoje ręce jeszcze raz, a twoje szanse na przetrwanie spadną do zera.

Tanner zamrugał, jego usta wygięły się w lekkim niedowierzaniu.

- Fakt, że wiesz TO wszystko o niej, czego nie powinieneś, jeszcze mocniej utwierdza mnie w nienawiści do ciebie. Jeśli jesteś choć trochę inteligentny, powinieneś się zamknąć i odejść, zanim zrobię ci… - Uśmiechnąłem się lekko, podchodząc do niego i stając z nim oko w oko. - Dlaczego nie wracasz do Colorado, nie potrzebujemy cię tutaj, w Stratford.

- Skąd do cholery wiesz, że jestem z Colorado?! - Tanner ze zdziwienia wygiął brwi i ściągnął usta.

Podły uśmieszek pojawił się w rogu moich ust. - Wiem wszystko, o wszystkich stąd. To jest moje miasto, jeśli się jeszcze nie zorientowałeś. Więc jeśli spędzisz noc upijając się pod mostem, który prowadzi do Southside, będę wiedział. Jeśli Bobby pieprzył Leannę w zeszły weekend, też będę wiedział. A wiesz dlaczego? Tutaj wszystko do mnie wraca, kapujesz? - Podchodząc bliżej, spojrzałem mu w oczy. -  Więc jeśli będziesz miał odwagę, by podejść do Kelsey jeszcze raz, będę wiedział i uwierz mi, minie bardzo krótki okres czasu, zanim znajdę cię i skopię ci tyłek.

Zaciskając szczękę, Tanner zwinął dłonie w pięść. - Nawet mnie nie znasz! - Warknął z irytacją.

- Ale za to, ty znasz mnie i wiesz, do czego jestem zdolny. Więc jeśli pomyślisz, że nie skopię ci tyłka, to do swojej listy możesz dodać kolejną rzecz, dzieciaku.

- Cokolwiek. - Tanner splunął, i nie patrząc na mnie, wepchnął dłonie do kieszeni swoich jeansów.

- Dobra, więc mamy wszystko wyjaśnione… - Powoli zacząłem się odwracać, by odejść i wtedy złapałem go za ramię i kopnąłem w jaja.

Skręcając się z bólu, Tanner jęczał głośno. Trzymając się za brzuch, wypuścił wiązankę niezrozumiałych przekleństw w moim kierunku. Teraz patrzył już na mnie z nieukrywaną nienawiścią.

Pochylając się, przykucnąłem na wysokości jego oczu, wciąż z ręką na jego ramieniu. Uśmiechając się, walczyłem z chichotem, wydobywającym się z mojego gardła. - Potraktuj to, jako pierwsze ostrzeżenie, Evans. Jeśli kiedykolwiek jeszcze raz zobaczę cię, w odległości choćby jednego metra od niej… - Urwałem, kręcąc głową. - Myślę, że lepiej nie kończyć. Jestem pewien, że bardzo dobrze, wiesz, co się wtedy stanie. - Poklepałem go lekko po ramieniu i odszedłem w kierunku mojego samochodu.

Popatrzyłem na Kelsey i zwróciłem uwagę na to, jak skurczona siedziała w fotelu. Zorientowałem się, że pomimo dobrej miny, w środku naprawdę cierpiała. Pochylając się, przejechałem kciukiem po linii jej szczęki. - Wszystko okej? - wymruczałem cicho.

Unikając mojego dotyku, Kelsey popatrzyła na mnie, pierwszy raz, odkąd utkwiła wzrok w drodze. - Wszystko w porządku. - odpowiedziała monotonnie.

Wzdychając, wyciągnąłem papierosa z ust i strzepnąłem popiół przez otwarte okno. Wziąłem następnego bucha i pozwoliłem dymowi wypełnić powietrze lekką mgięłką, zanim rozwiał je wiatr. - Nie bądź zła.

- Zła? - Kelsey popatrzyła na mnie po raz pierwszy, odkąd zaczęliśmy jechać. Kręcąc głową, fuknęła. - Oh, nie jestem zła, Justin. Ja… nawet sama nie wiem. Rozczarowana może? Kompletnie mnie rozczarowałeś. Nie wspominając o tym, jak łatwo wkurzasz się o nic.

- O nic?! On położył swoje  łapy na Tobie i jeśli się nie mylę, próbowałaś go przed tym powstrzymać.

- Nie - Kelsey odparowała ostro. - Próbowałam mu tylko dać do zrozumienia, żeby mnie puścił. Nie miałam, go przed czym powstrzymywać, on tylko chciał przeprosić.

- Przeprosić? - wybuchnąłem śmiechem, nie wierząc, w to co słyszę. - Niby za co?

- Za to, że mnie przestraszył, kiedy ostatnio gadaliśmy. - Kelsey wzruszyła ramionami. - Wyglądał naprawdę miło.

- Żaden chłopak nie staje na głowie tylko po to, żeby spotkać dziewczynę, którą ledwo zna i poinformować ją, ze zna ją dobrze i ludzi, z którymi przebywa. - Pokręciłem głową, wywalając peta przez otwarte okno. - To nie ma żadnego sensu.

- Cóż, zanim przyszedłeś, powiedział mi, że…

- Czekaj - przerwałem jej, moje brwi się złączyły. - Gadałaś z tym dupkiem, zanim przyjechałem?

Niepewna na początku, Kelsey westchnęła. Wiedząc, że nie będzie potrafiła mnie okłamać, zmarszczyłem brwi jeszcze mocniej. Nie powinna mnie nigdy okłamywać. - Tak. - wyszeptała.

Zaciskając szczękę, jeszcze mocniej zacisnąłem ręce na kierownicy. Z każdą chwilą byłem coraz bardziej sfrustrowany. - Co powiedział? - zapytałem przez zaciśnięte zęby.

Patrząc na mnie, Kelsey wzięła głęboki oddech, a potem zapadła się w fotel. - Nie bądź na mnie zły. - powiedziała cicho, a w jej oczach zobaczyłem wewnętrzne błaganie.

Biorąc głęboki, uspokajający oddech, rozluźniłem uchwyt na kierownicy, rytm moje serca powoli wracał do normalności. - Nie jestem zły.

Rzucając mi zdesperowane spojrzenie, wyciągnęła rękę i chwyciła moją dłoń, zaczęła wodzić lekko opuszkami palców po mojej dłoni. - Proszę.

Rozluźniając zaciśniętą szczękę, podrapałem się po głowie wolną ręką. - Opowiedz mi… - powiedziałem spokojnie, mając nadzieję, że nie zabrzmiało to jak rozkaz.

Odczekując chwilę, aby ułożyć sobie w głowie wszystko, to co chciała powiedzieć, utkwiła wzrok na przeciwko. - Powiedział mi, że to jego przyjaciele podpuścili go, żeby ze mną pogadał. Mieszkają tu od zawsze, więc nas znają. Tanner zapytał się, kim jestem i powiedzieli mu, że twoją dziewczyną. Myśleli, że do mnie nie zagada, więc dlatego to zrobił, tyle. Dlatego właśnie znał moje imię. Gdyby nie jego przyjaciele, nie wiedziałby o tym.

- Gówno prawda. - pokręciłem głową - Nie ufam temu dzieciakowi i ty też nie powinnaś. Jeśli będzie się prosił o kłopoty znowu, to jest cholernym palantem, po tym co mu zrobiłem. To po prostu nie gra, cała ta jego historia to jedno wielkie kłamstwo.

- Justin…

- Nie. - splunąłem, warcząc na nią jeszcze raz - Usłyszałem, co miałaś do powiedzenia w obronie tego idioty, teraz już nie chcę tego słuchać. Nie chcę żebyś z nim gadała i tyle. Rozumiesz? - patrząc na nią, czekałem na odpowiedź, która wiedziałem, że przyjdzie.

- Okej. - Kelsey wymruczała cicho, po długim milczeniu.

- Dobrze - klępnąłem ją delikatnie w kolano i skręciłem na podjazd - jesteśmy w domu i nie chcę już o tym gadać.- wyciągając kluczyki ze stacyjki, popatrzyłem na Kelsey, w jej twarzy odbijała się wściekłość, gdy zamaszyście rozpinała pasy.

- Oczywiście, że nie chcesz. - wysyczała z wściekłością kręcąc głową.

- Co to miało znaczyć? - warknąłem, kompletnie zdezorientowany, o co w tym wszystkim chodzi, przecież 5 sekund temu było już wszystko okej.

- Nic. - warknęła, wychodząc z auta i trzaskając drzwiami.

Zaciskając zęby, wysiadłem z samochodu. - Co ci kurwa mówiłem o trzaskaniu drzwiami?

- O jeny, czy z tego powody też się rozbeczysz? - Kelsey krzyknęła, odwróciła się plecami, wyrzucając ręce w powietrze.

- Co ci się kurwa stało?! - wykrzyknąłem, oszołomiony, chwyciłem ją za spodnie i okręciłem.

- Nienawidzę tego! - krzyknęła, przebierając nogami. - Zawsze jest tak, jak TY chcesz! Broń boże powiem coś, z czym się nie zgadzasz! Nie mówię, że chciałam gadać z Tannerem, ale to śmieszne, że nie mogę nawet pogadać z jednym chłopakiem, bo ty od razu dostajesz kręćka!

- Wariuję? Skarbie, jeśli straciłbym rozum, ten dzieciak już dawno siedziałby w kałuży swojej krwi! A wszystko, co zrobiłem, to tylko go ostrzegłem, żeby się do ciebie nie zbliżał. Nie lubię go i jesteś naiwna, jeśli sądzisz, że jest czysty jak łza i nie będzie chciał cię skrzywdzić.

- Oh, skończ już tę gadkę! Słyszałam to już setki razy! - Kelsey warknęła rozdrażniona, skrzyżowała ramiona na piersi, dając mi do zrozumienia, że jest wściekła. - Chcesz dla mnie, jak najlepiej, chcesz żebym była bezpieczna, ale nikt jeszcze mi nawet nie groził. To, że ty masz wachlarz wrogów, nie oznacza, że każdy z nich będzie chciał zrobić mi krzywdę.

Moje oczy rozszerzyły się z kompletnego niedowierzania. - Czy ty dzisiaj coś jarałaś?! - wyrzuciłem ramiona w górę, naśladując ją, zbliżyłem się do miejsca, gdzie stała, jednak zachowując pewną odległość między nami. - Zawsze będziesz w cholernym niebezpieczeństwie, nie ważne kto stanie na mojej drodze.

Pozwoliłem przyswoić jej moje słowa, Kelsey była fioletowa ze złości, ale nie chciała dać tego po sobie poznać.

Biorąc to za pozwolenie, mówiłem dalej. Cofnąłem się do tego bolesnego momentu w przeszłości. - Też uważałaś, ze Andrew nic ci nie zrobi, gdy wsiadałaś do tego pieprzonego samochodu, tego dnia kiedy jedliśmy obiad. I jak to się skończyło? Zostałaś porwana przez Luke’a, jako przynęta na MNIE. Nie każdy jest twoim przyjacielem Kelsey i nie każdy chce nim być. Otwórz oczy i rozglądnij się. Nikt nie ma dobrych intencji w stosunku do ciebie, oprócz nas, ludzi, którzy cię kochają. Chcesz wierzyć, ze na tym świecie są dobrzy ludzie, ale nie oszukujmy się, nie ma ich. Ten świat jest popieprzony tak samo, jak ludzie żyjący na nim!

Kelsey odwróciła wzrok, jej jeszcze przed chwilą szybko unosząca się klatka piersiowa, zwolniła do normalnego rytmu. - Nie możesz żyć w ciągłym strachu, że każda napotkana przeze mnie osoba będzie chciała zrobić mi krzywdę. To nie jest zdrowe, ani dla mnie, a już na pewno nie dla ciebie. Nie możesz poświęcać każdej sekundy na sprawdzanie, czy jestem bezpieczna. Masz inne sprawy na głowie, na przykład jak do diabla chcesz to wszystko poukładać.

- Moim głównym zadaniem jest upewnienie się, że jesteś cała. Nie obchodzi mnie mój stan, jeśli jeszcze nie zauważyłaś.

- Ale ja się o ciebie martwię i ostatnią rzeczą, o której marzę jest to, żeby stracić cię ponownie.

- Nie stracisz.. nie jeśli pomyślisz nad tym, co ci powiedziałem. - wymruczałem.

Wzdychając Kelsey założyła uciekające pasmo włosów za ucho. - Jestem już tym zmęczona, ta ciągła walka… - wyszeptała, jej smutne oczy napotkały moje, a ja pierwszy raz zobaczyłem, jak głębokie ma worki pod oczami, które mogły oznaczać tylko jedno - wielkie zmęczenie.

- Więc nie dawaj mi powodów do kłótni - powiedziałem ostro, wpychając ręce do kieszeni spodni. - ponieważ ja też jestem już tym zmęczony. - przełknąłem ślinę, powoli się do niej zbliżając, jednocześnie upewniając się, że pozwoli mi podejść. Kiedy się nie poruszyła, podszedłem jeszcze bliżej, tak, że nasze nosy prawie się stykały. Zabrałem zagubiony kosmyk włosów z jej twarzy i uniosłem jej brodę. - Kocham Cię, wiesz to…

- Oczywiście, że wiem. - Kelsey wymruczała delikatnie, znalazłem uczucie w odbiciu jej tęczówek.

- I wiesz, że jedynego czego pragnę, to to, co najlepsze dla ciebie.

Skinąwszy głową, Kelsey oparła swój policzek na mojej dłoni, gdy ją przytuliłem, w jej oczach zobaczyłem pałająca miłość do mnie.

Stykając się z jej czołem, wyszeptałem słodko. - Pogadamy o tym później, chodź. - pochylając się, chwyciłem ją pod kolanami, układając ją sobie w ramionach, jakby leżała w kołysce. Przeszedłem resztę drogi do domu i otworzyłem drzwi, wzrok wszystkich chłopaków spoczął na nas.

Pokręciłem głową, zanim zdążyli otworzyć buzie, żeby coś powiedzieć. Lekkim kopnięciem zamknąłem drzwi i skierowałem się do schodów, aby wejść do mojego pokoju, starając się robić jak najmniej hałasu. Zamykając drzwi biodrem, położyłem Kelsey na łóżku, moje ciało lekko zwisało nad nią. Przykryłem ją kocem, po czym ściągnąłem jej buty, dałem jej słodkiego buziaka w nos. Cofając się, byłem gotowy odejść, gdy Kelsey chwyciła mnie za ramię, zatrzymując mnie.

- Nie idź - wyszeptała cichutko, poczułem przyjemny dreszcz w dole moich pleców.

Zaciskając usta, odwróciłem się, zatroskanie pojawiło się na mojej twarzy. - Potrzebujesz odpoczynku. - wymamrotałem, popatrzyłem na nią, czując szereg emocji, których nie potrafiłem rozszyfrować.

- Nie. - Kelsey pokręciła głową. - To, czego potrzebuję to Ty. - wyszeptała, a jej ręka zatopiła się w moich włosach, ciągnąc mnie w dół.

- Kelsey… - wyszeptałem, starając się zapanować nad sobą. Chwyciłem jej ręce i odciągnąłem na bok, z dala ode mnie. - Śpij.

Nastała cisza, w której Kelsey parę razy otwierała usta, żeby coś powiedzieć, aż w końcu odparła. - Potrzebuję, żebyś mnie kochał. - wyszeptała.

Moje ciało zwiotczało, kiedy walczyłem ze sobą. - Przecież Cię kocham.

Kręcąc głową ponownie, Kelsey nienaturalnie zmarszczyła się, próbując wymyślić, co właściwie chciała powiedzieć. - Potrzebuję, żebyś mi to pokazał.

Patrząc w jej oczy, aby upewnić się, że dobrze ją zrozumiałem, przygryzłem wnętrze policzka. - Kelsey…

- Proszę - wyszeptała, prawie płacząc. Złapała moje ramię, a jej palce zaczęły wędrować po mojej skórze. - Potrzebuję tego.

Patrząc w jej orzechowe oczy, nie zobaczyłem, tego czego się spodziewałem. Zamiast pożądania, zobaczyłem desperację, chęć upewnienia się, że wszystko będzie dobrze między nami. Nie marnując czasu, westchnąłem lekko, moje usta odnalazły jej w słodkim pocałunku.

Odrywając moje usta, poczułem iskrę, która przeszła między nami, a której dotąd nie czuliśmy. Kelsey chwyciła tył mojej głowy, wyginając ciało w łuk, żeby jeszcze pogłębić nasze pocałunki.

Skopując moje buty, powoli odkrywałem koc, opadając między jej nogami, tak że moje ręce przesuwały się po obu jej bokach, a moje usta łapczywie całowały jej.

Lekki pomruk zadowolenia wydobył się z jej gardła, gdy poczuła moje usta wędrujące po jej szyi. Kelsey chwyciła za tył mojej głowy, gdy zacząłem ssać jej ciało, delikatnie, by dać jej jak najwięcej przyjemności.

Wślizgując ręce pod jej bluzkę, powoli zacząłem ją podnosić, centymetr po centymetrze, całując każdy skrawek jej ciała, który się pokazywał, zaczynając od jej podbrzusza, a kończąc na piersiach, zanim dowędrowałem do końca, wystarczająco żebym mógł ściągnąć jej bluzkę i rzucić na podłogę.

Patrząc na nią, wstrzymałem oddech, moje oczy wędrowały po jej całym ciele, które było moje. Po chwili, chwyciłem jej szyję, zacząłem przygryzać jej szczękę i wędrować do jej ucha, gdzie ugryzłem ją w płatek ucha, co zaowocowało miłym pomrukiem Kelsey.

Chichocząc cicho, odsunąłem się i zrzuciłem z siebie mój T-shirt, wylądował na podłodze, obok ciuchów Kelsey.

Natychmiast jak magnes, ręce Kelsey znalazły mój brzuch i zaczęły po im wędrować, wychylając się, soczyście pocałowała moją klatkę piersiową, jej język wirował wraz z jej pocałunkami.

Biorąc świszczący oddech, chwyciłem jej tył głowy i przyciągnąłem ją, żeby popatrzyła na mnie, opierając się, przycisnąłem gorączkowo jej usta do moich. Odwracając głowę, by ją lepiej widzieć, chwyciłem jej biodra i zacząłem przesuwać palcami nad górną krawędzią jej jeansów.

Czując wysuwające się biodra w moją stronę, uśmiechnąłem się jej w usta, wiedziałem, że to mój czas, więc powoli zacząłem rozpinać jej spodnie i lekko przesuwałem je po jej nogach, tak ze wydawały się być długie na kilometr.

Przesuwając je w dół, aż do jej pięt, wyrzuciłem je na podłogę. Wziąłem jej lewą nogę i zacząłem całować, zaczynając od jej kostki, przez udo, upewniłem się, ze ucałowałem każdy centymetr jej ciała, zanim znowu połączyłem nasze usta.

- Przestań drażnić.- Kelsey mruknęła prawie nie oddychając - Proszę.

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, skarbie. - odpinając pasek moich spodni, ściągnąłem je. Zrównując się z nią, wsunąłem moje dłonie w jej i złączyłem nasze palce, trzymając je nad jej głową. - Gotowa?

Kiwając głową, Kelsey przygryzła wargę, jej oczy przymknęły się, w oczekiwaniu, na to co nadejdzie.

- Popatrz na mnie. - trąciłem ją nosem, moja klatka ocierała się o jej.

Otwierając oczy, Kelsey ciężko dyszała, zobaczyła moje spojrzenie utkwione w niej.

Muskając jej wargi, wszedłem w nią delikatnie, skupiając się na tym, by poczuła mnie centymetr po centymetrze, wiedziałam,że temu uczuciu nie może oprzeć się żadna dziewczyna.

Wywracając oczy w czystej rozkoszy, jęk wydobył się z jej ust, gdy Kelsey wyszeptała moje imię w oczekiwaniu. - O mój boże… - dyszała, gdy wypełniłem ją całkowicie.

Przyciskając moje usta do jej, ssałem i przygryzałem jej dolną wargę, zanim nasze języki się spotkały.

Gdy jej palce zanurzyły się w moich włosach, jęknąłem, nasze języki zaczęły toczyć ze sobą walkę.

Cofając się, delikatnie wbiłem się w nią z powrotem, poświęcając jej całą moją uwagę. - Kocham Cię.- wymruczałem prosto w jej usta.

- Ja też Cię kocham - popatrzyła na mnie, z podziwem w oczach.

Rozluźniając uścisk, wziąłem jej biodra w dłonie, przyspieszając tempo, jednak nie na tyle, by nie szalała dalej z pożądania.

Biorąc to, jako pretekst Kelsey przejechała palcami po moich włosach, a potem pociągnęła za ich końce, ciągle wysuwając biodra w moją stronę. - Justin - wydyszała, przechylając głowę, dając mi dojście do jej szyi.

Zanurzając w niej głowę, zacząłem ssać w najsłodszym miejscu, które wiedziałem, że przywróci ją o zawrót głowy. Gryzieniem znacząc ślady na jej ciele, wygładzałem je pocałunkami.

Obejmując mnie nogami, Kelsey przysunęła mnie bliżej i złapała moją twarz w jej dłonie, pocałowała mnie gwałtownie.

Opadając na poduszkę, Kelsey wypuściła z siebie płytki oddech, jej paznokcie wbiły się w moje plecy. - Justin… - wyszeptała jej uda zacisnęły się wokół mnie mocniej, gdy wydała z sobie świszczący oddech.

Wiedząc, że jest już blisko, oparłem się, dając jej słodkiego buziaka i przyspieszyłem będąc wewnątrz niej, pchnąłem jeszcze trzy razy; Kelsey wydała z siebie jęk rozkoszy, jej ciało wygięło się w spaźmie, a ja opadałem wraz z nią.

Przyciskając czoło do jej wilgotnego ramienia, moje ramiona owinęły się wokół jej talii, oboje doszliśmy w tym samym momencie. Biorąc głęboki oddech palce Kelsey przejechały po moich włosach, pocałowałem ją kilkakrotnie w jej rozpaloną skórę.

W ciszy, która zapanowała zachłannie patrzyłem na nią, była taka piękna i cała moja. - Przepraszam. - wyszeptałem.

Marszcząc brwi, jej palce przestały błądzić po moich włosach, na tę sekundę, w której powiedziała. - Ale za co?

- Za to, że jestem nadopiekuńczy…- mruknąłem z porażką w głosie. - Wiem, że dzisiaj przesadziłem, to ja jestem winny. Ty nie zrobiłaś nic złego, to ja… Masz rację, że byłaś na mnie zła.

- Nie byłam zła, byłam sfrustrowana. Rozumiem, że się o mnie martwisz, ale byłam z Carly, po drugie ty też tam byłeś. Wiedziałam, ze nie może mi nic zrobić.

- Ale gdyby mnie tam nie było? - popatrzyłem na nią.

- Skopałabym mu tyłek. - zachichotała cicho. - Bruce nauczył mnie kilku dobrych ruchów. Myślał, że powinnam nauczyć się, kilku podstaw samoobrony, gdy ciebie nie było.

Chichocząc, objąłem ją mocniej, bojąc się, że gdy tylko ją wypuszczę z ramion, wszystko się pokomplikuje.

- Za bardzo się przejmujesz.- wyszeptała - i wiesz, że to nie jest zdrowe. Za dużo o tym myślisz, a potem wystarczy chwila i tracisz nad sobą panowanie.

- Nic, na to nie poradzę.

- Ale możesz się starać to kontrolować. Wiem, że to jest trudne… Wiem, że wtedy znajdujesz się w miejscu, gdzie nie panujesz nad sobą, ale po to masz mnie…nas, chłopaków. Jesteśmy tu po to, żebyś znów stanął na nogi.

- Przecież ci powiedziałem.. jedyna osoba, która może mi pomóc to ty.

- Więc mi pozwól… Pozwól mi zająć sie tobą i przestań się na mnie wkurzać. - podkreślała każde kluczowe słowo, skupiając się na nich.

- Nie można naprawić czegoś, co już jest zepsute… - wymruczałem, obiektywnie oceniając moją sytuację.

Chwytając moją głowę, Kelsey zmusiła mnie, bym na nią popatrzył, jej kciuki lekko głaskały moje policzki. - Nie jesteś zepsuty, Justin… Jesteś /zagubiony./ Może i nie możesz naprawić tego wszystkiego, co się stało, ale na pewno możesz postępować tak, żeby się to już nie powtórzyło. - wzdychając, przyłożyła swoje usta do mojego czoła, trzymając je tam dłużej, niż przypuszczałem. - Teraz masz ku temu okazję; otaczają cię ludzie, którzy się o ciebie troszczą. Więc przestań zamartwiać się tym, co było. To minęło, a my jesteśmy tu po to, żebyś w końcu spojrzał w przyszłość.

- Życie już tyle razy mnie wyrolowało… Wiem, że nigdy nie zrobiłaś czegoś celowo, ale jakiś głos w mojej głowie ciągle ostrzegał mnie, bym był czujny. - przyznałem.

- Powinieneś już dawno przestać… wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdziła, jak ty nigdy nie skrzywdziłbyś mnie… - opuszczając ręce, Kelsey przygryzła kącik ust, głęboko się nad czymś zastanawiając. - Nie jestem Jen, Justin. - wyrzuciła z siebie w końcu.

Szybko unosząc głowę, popatrzyłem na nią oszołomiony. - Oczywiście, że nie jesteś.

-Naprawdę? Czy /naprawdę/ wiesz, że nie jestem? - Kelsey wyszeptała, ze słyszalną nutką smutku w głosie.

Milcząc spojrzałem na nią, nie wiedząc, co powiedzieć.

- Tak myślałam. - wyszeptała, odwracając wzrok. - nie skrzywdzę cię, tak jak ona. Nie chcę być z nikim innym. Musisz wiedzieć, że to że Jen cię zdradziła, nie oznacza, że ja to zrobię.

Ściskając ją mocniej, przycisnąłem twarz do jej piersi - Wiem. - wymruczałem.

- Ona skrzywdziła cię mocniej niż ktokolwiek inny w twoim życiu.. Wiem to, ale musisz o tym zapomnieć, jeśli chcesz pójść dalej. Nie możesz tego roztrząsać w nieskończoność, za każdym razem, gdy stanie się coś złego, albo gdy się pokłócimy….

Nie wiedząc, co odpowiedzieć, bezwładnie opadłem na jej ramiona. - Nie chcę, żeby ktokolwiek mi cię odebrał. - wyszeptałem w jej nagą skórę, zatroskanie czaiło się w każdym słowie.

Ponownie dotykając moich włosów, Kelsey wygładziła je, by potem znowu za nie pociągnąć. - Nie chcę nikogo innego. - wymruczała. - Chcę ciebie.

Patrząc na nią, złożyłem na jej ustach namiętny pocałunek, który zaraz oddała. Odgarniając jej włosy z twarzy dałem jej szybkiego buziaka w policzek, a potem przesunąłem kciukiem po skórze pod jej oczami. - Jesteś wyczerpana. - wymamrotałem, moje serce skurczyło się, gdy zobaczyłem zmęczenie na jej twarzy. Przekręcając się tak, że leżałem obok niej wziąłem Kelsey w objęcia, tak że jej głowa spoczywała na mojej klatce piersiowej.

Malując palcem wyimaginowane kształty, Kelsey ziewnęła, przyciskając swoją dłoń, Kelsey popatrzyła na mnie zmęczonymi oczami. - Przy Tobie jestem szczęśliwa. - wyszeptała, a potem jej oczy zamknęły się, a ona zapadła w głęboki sen.

Usłyszałem delikatne pukanie do drzwi i zobaczyłem John’a - Wszystko okej? - wyszeptał niepewnie, zanim wszedł do pokoju.

- Tak, jest okej. - odparłem. - Kładłem Kelsey spać.

Oczy John’a znalazły śpiącą Kelsey, nagły grymas pojawił się na jego twarzy. - Jest bardzo zmęczona?

Przytaknąłem - Nawet nie wiesz, jak.

- Nie dziwię się. Bardzo dużo przeszła przez te ostatnie dni… - zaciskając usta John, skinął głową pokazując na korytarz - Chłopcy chcieliby pogadać, a zważając na to, co się stało poprzednim razem… Nie chcemy, żeby to się powtórzyło, więc przysłali mnie tutaj, bym cię ściągnął na dół. Przyjdziesz?

Marszcząc brwi, jeszcze raz spojrzałem na Kelsey i odwróciłem się do John’a. - Jasne, zaraz zejdę. Dajcie mi minutę, żebym się ubrał.

Kiwając głową, John bezszelestnie wyszedł.

Pochylając się, wygładziłem zmarszczki wokół jej oczu, zanim dałem jej lekkiego buziaka. - Wracam za parę minut, skarbie. - wymruczałem.

Jęcząc w odpowiedzi, Kelsey mocniej wtuliła się w poduszkę, westchnienie zadowolenia wypłynęło z jej rozchylonych warg.

Chichocząc, wyciągnąłem ramię spod Kelsey, przykrywając ją kocem aż po samą brodę, wciągnąłem na siebie spodnie i cichutko wyszedłem z pokoju.

- O czym chcieliście rozmawiać? - wszedłem do salonu, drapiąc się po piersi, klapnąłem na kanapie obok Marcusa.

- Podobno, the Snipers wyjechali z miasta dzisiejszej nocy. Według Vinny odjeżdżali drogą w pobliżu wybrzeża. Najprawdopodobniej wracają do domu. - poinformował Bruce, wygodnie rozsiadając się w fotelu, na jego twarzy odbijała się czysta satysfakcja.

- W końcu poszli po rozum do głowy? - pokiwałem głową. - Szkoda, że wyjechali, chciałem się z nimi jeszcze trochę podroczyć. - wściekle warknąłem, myśląc o tych wszystkich pojebanych rzeczach, które zrobili.

- Naprawdę myślisz, że wyjechali? - odezwał się Marco, momentalnie wszystkie oczy skierowały się na niego.

- Co masz na myśli? - zwęziłem wzrok, pochylając się do przodu, tak, że moje łokcie dotknęły kolan.

- Jak dla mnie wygląda to na jakieś przedstawienie. Ostrzegliśmy ich, a oni co, wyjeżdżają bez odegrania się? Jakoś tego nie widzę.

- Może zmęczyli się już tym wszystkim i doszli do wniosku, że jednak nie pasują tutaj. - Marcus wzruszył ramionami. - A może są zbyt lalusiowaci, żeby z nami wygrać.

Bruce pokręcił głową - Nie, tu chodzi o coś więcej. Taki gang nie daje tak łatwo za wygraną. - Zaciskając usta, Bruce zesztywniał.- Będą chcieli dobić innego interesu, a potem tu wrócą.

- Dlaczego nie zrobili tego, zanim przyjechali do Stratford?

- Aby nas zmylić…; myślimy, że wyjechali, a oni tak naprawdę się ukrywają, załatwiając swoje inne sprawy, podczas gdy my zastanawiamy się, jak radzić sobie z własnymi.

Poruszyłem się, wszystkie obawy utkwiłem w jednym zdaniu - Co chcesz przez to powiedzieć?

- Oni coś planują… coś dużego i zaatakują, wtedy kiedy będziemy się najmniej spodziewać. - Bruce przypatrywał się każdemu z nas, po kolei. - Co oznacza, że cały czas musimy być gotowi do walki.

- A dziewczyny? - John zapytał z napięciem w głosie.

- Bez świadków. - Bruce powiedział bezapelacyjnie. - Nie możemy ich wciągać w sam środek wojny.

Nagle uderzyła mnie straszna myśl. - A co jeśli już to zrobiliśmy? - wymruczałem cicho, nie patrząc na nich.

Cisza pełna napięcia zapadła między nami, każdy patrzył na każdego. - Wtedy zabijemy każdego skurwiela, który wejdzie nam w drogę.

~~~~~~~~
Już ... troche trwało ale już jest następny :)

Danger / Danger's Back - Trailer (JileyOverboard FanFiction)






Rozdział 13 “I have a boyfriend,”

-Podnieś swój leniwy tyłek – przeszywający głos, nikogo innego niż Carly Risi, wdarł się do pokoju, kiedy drzwi otwarły się na oścież i uderzyły w komodę za nimi, co sprawiło, że zerwałam się ze snu, mimo tego że moje oczy cały czas były przymknięte.
Mrucząc pod nosem, wsadziłam twarz głębiej w poduszkę, desperacko próbując się przed nią schować, mając nadzieję, że im głębiej zakopię się w pościel, to prześcieradło mnie pochłonie, a Carly wyjdzie.
Ale wszystkie nadzieje i marzenia są niszczone w pewnym momencie.
-Nie waż się mnie ignorować, Kelsey Anne Jones, albo na siłę wyciągnę cię z tego łóżka, za twoje kostki. – tupiąc butem na obcasach w drewnianą podłogę, Carly skrzyżowała ramiona na piersi, a dym praktycznie wylatywał z jej uszu.
Jęknęłam, zasłaniając twarz rękami, rozpaczliwie potrzebując snu –Proszę Carly, daj mi jeszcze pięć minut. – wyjęczałam, próbując wrócić do tego spokojnego stanu umysłu, w którym byłam, zanim Carly weszła do pokoju, zachowując się jakby jej tyłek się palił.
Jęcząc, Justin zacieśnił ramię, którym oplótł mnie na około mojego brzucha, wsadził swój nos w moją szyję i dając za wygraną swojej sennej naturze, cicho zaczął drzemać.
-Liczę do trzech i masz wstać, albo Boże dopomóż mi, zamorduję się. –jej oczy wypalały dziury w mojej skórze, kiedy patrzyła się w moją stronę –Raz… - podkreśliła –Dwa… - podniosła głos –Trz…
-Na miłość Boską, zamknijcie się! –Justin warknął zza mnie, pokazując swoją głowę kilka centymetrów nad moim ramieniem i przeklął pod nosem.
Zwężając oczy, Carly sapnęła –To nie dotyczy ciebie, Bieber. – powiedziała Carly, która czuła się dość zadziornie tego poranka i stała prosto, nie zrażając się gniewnym tonem Justina.
Podnosząc brew, Justin skrzywił się z irytacją –Od kiedy przychodzisz do mojego domu, wpychasz się do mojego pokoju i krzyczysz na moją dziewczynę, dotyczy to też mnie.
Wiedząc, że ma rację, Carly zacisnęła mocno szczękę, złączając jej zęby razem –Jak chcesz, - odryknęła Justinowi i odwróciła się w moją stronę – zapomniałaś, że masz dzisiaj poranne zajęcia czy?
Otwierając szeroko oczy i zdając sobie z tego sprawę, zerwałam się z łóżka, a kocyk który dawał mi tyle ciepła, spadł, przez co wzdrygnęłam się z zimna –Która jest godzina?
-Za piętnaście siódma, co oznacza, że masz jakieś dziesięć minut na wzięcie prysznica, ubranie się i zjedzenie, zanim musimy wyjść. – patrząc się jeszcze raz na zegarek, zadrwiła –Albo w sumie możesz to wszystko pominąć i tylko się ubrać, bo nie mamy wystarczająco dużo czasu, aby zrobić to wszystko.
-Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, kurwa. – mruknęłam pod nosem i wyślizgnęłam się z łóżka, szukając w pokoju czegoś do ubrania.
Przecierając oczy, Justin usiadł w łóżku, podpierając się na swoich łokciach, jego oczy patrzyły się na moją rozproszoną figurę –Dlaczego do cholery jasnej, ja słyszę o zajęciach?
-Zapomniałeś, że chodzimy do szkoły, Bieber, czy po prostu jesteś głupi? –Carly zadrwiła z niesmakiem.
A myślałam, że jest coraz lepiej…
-Carly, - syknęłam, posyłając jej spojrzenie, które mówiło zamknij się, albo coś ci zrobię, zanim przerzuciłam swoją uwagę, z powrotem na Justina – wciąż jestem zapisana, Justin, cały czas muszę uczęszczać na zajęcia.
-Myślałem, że dzisiaj je odwołałaś? – mruknął, a w jego oczach pojawiło się zirytowanie zmieszane z nutką desperacji.
-Tak myślałam, kiedy myśleliśmy, że nie uda nam się wrócić do domu na czas, ale okazało się, że wróciliśmy wcześniej niż planowaliśmy. – posłałam mu wymowne spojrzenie, a on wiedział o co mi chodzi –Jestem teraz w domu, muszę iść, Justin.
-Nie, nie musisz. – mruknął, a jego oczy spoczęły na ścianie i zamgliły się. –Po prostu nie chcesz ze mną zostać.
Przełykając ślinę, w duchu wzięłam głęboki oddech –Justin – odetchnęłam kiwając głową. Zamykając oczy odwróciłam się do Carly –Dasz nam chwilę? Obiecuję, że będę gotowa za minutę.
Zauważając moje wściekłe spojrzenie, którym się na nią patrzyłam, Carly przytaknęła głową –Będę na zewnątrz, więc nie róbcie nic ciekawego. – pokazując na mnie srogo, Carly odwróciła się i otworzyła drzwi, znikając za nimi.
Kiedy byliśmy poza zasięgiem jej ucha, wczołgałam się na górę łóżka i w stronę Justina, gdzie przyklęknęłam przed nim. Biorąc jego głowę w moje ręce, niewinnie pocałowałam go w czoło –Nie chcę cię zostawiać, tak naprawdę jest kompletnie na odwrót. Chcę zostać i się tobą zająć, ale mam też swoje życie i chcę je skończyć.
Delikatnie kładąc ręce na moich biodrach, Justin rozważył co powiedziałam i popatrzył mi się w oczy –Nie chcę żebyś szła.
-Justin, - westchnęłam – nie chcę się z tobą kłócić…
-Więc się nie kłóćmy. –Justin nonszalancko wzruszył ramionami.
-To trochę trudne, kiedy jesteś taki uparty- odpowiedziałam i wydęłam wargi, krzywiąc się.
Podnosząc rękę, odgarnął moje włosy z twarzy i pozwolił jej upaść na moją szyję. Przyciągając mnie do siebie, delikatnie dotknął moich ust swoimi. –Nie jestem uparty; po prostu chcę cię dzisiaj tylko dla siebie.
-Masz mnie dla siebie codziennie –odpowiedziałam podnosząc brwi.
W ciągu sekundy, Justin przewrócił nas tak, że teraz on był nade mną –Nie prawda. –mruknął i dokładnie przyjrzał się mojej twarzy zanim pocałował mnie w usta i oblizał swoje.
-To prawda i dobrze o tym wiesz.
Nachylając się, Justin delikatnie mnie pocałował w bok szyi i pozwolił swojemu oddechowi połaskotać mnie po skórze i odsunął się na tyle, żeby mógł ze mną porozmawiać –Ty i ja wiemy, że nie chcesz iść. Możemy nawet dobić targu.
-Co? – chwiejnie odpowiedziałam –Na czym moglibyśmy niby dobić targu?
-Poddam się twojemu wcześniejszemu kuszeniu mnie, jeśli obiecasz, że zostaniesz dzisiaj ze mną przez cały dzień. – całując mnie od szczęki przez szyję, niepewnie oddychałam, a oczy zamknęłam.
-J…Justin… - jęknęłam, moje ciało wygięło się w jego, a nasze palce złączyły się w jedność, kiedy wyprostował moje ręce nad moją głowę.
-Umowa stoi? – mruknął, a jego usta prawie znalazły moje. Były zaraz obok. Tylko jeden obrót mojej głowy i będą moje.
-Proszę. – powiedziałam. Pomimo tego podniecenia, które było co raz większe, wiedziałam, że nie powinniśmy tego robić w tym momencie, ale tak bardzo pragnęłam jego ust na swoich.
-O co mnie prosisz?
-Pocałuj mnie.
-Nie, dopóki nie zaakceptujesz mojej oferty, kochanie. – uwodzicielsko wystawił mi język, wiedział że doprowadza mnie do szaleństwa, w środku i na zewnątrz.
-Nie, – pokiwałam głową –nie możemy tego teraz robić. – kładąc ręce na jego piersi, przycisnęłam je, pokazując, że chcę żeby ze mnie zszedł.
Burcząc pod nosem, wiedząc że nie ulegnę, Justin chrypliwie odetchnął –Dobra,- powiedział, odsuwając się ode mnie –Ale ja cię zabieram do szkoły.

-To są jakieś żarty! Jakbym wiedziała, że on cię zabierze, już by mnie tu nie było. – Carly jęknęła i powoli zeszła po schodach.
-Oh, zamknij się Risi, przyprawiasz mnie o migrenę. – Justin warknął i potarł głowę na potwierdzenie swoich słów –Masz duże usta, ale czy używasz ich do czegoś innego niż gadanie przez cały czas?
Otwierając szeroko usta, Carly zrobiła się cała biała, a kolor z jej policzek znikł –Jesteś dupkiem.
-A ty jesteś królową dramatyzacji, zgaduję, że wszyscy mamy wady, których nie lubimy, ale niestety musimy z nimi żyć. – posyłając jej sarkastyczny uśmieszek, Justin wziął klucze, z miejsca, w którym je ostatnio zostawił i wsadził je do swojej skórzanej kurtki.
-Kłócicie się, jakbyście to wy byli parą. – zemściłam się przewracając oczami i założyłam na siebie moje Conversy.
Justin prychnął –Proszę cię kochanie, nie zaczynaj tego tematu. Wolałbym zjeść gówno niż nawet pomyśleć o możliwości bycia blisko związku z Risi. – patrząc się na Carly z dezaprobatą, uśmiechnął się –Bez urazy.
-Oh, nic się nie stało. –Carly lekceważąco machnęła ręką w powietrzu –Bo wiesz, ja bym wolała wydłubać sobie oczy niż zbliżyć się do ciebie nawet na centymetr bliżej. – przerzucając włosy za ramię, Carly otworzyła drzwi wejściowe i wyszła, przechodząc przez chodnik w stronę jej auta –Widzimy się w klasie, dziwko! – Carly krzyknęła zza siebie, machając do mnie dwoma palcami i posyłając buziaczka, a potem wchodząc do auta i odjeżdżając.
-Oh, jak ironicznie. – Justin mruknął odnosząc się do tego, jak Carly mnie nazwała –Jesteś gotowa?
Kiwając głową, wzięłam jego rękę w swoją i wyszłam za nim z domu. Kiedy zbliżyliśmy się do auta poczułam, jakbym tylko ja szła. Marszcząc brwi, popatrzyłam się za siebie i zauważyłam, że Justin gapi się na zaśmiecony trawnik. Patrząc się na jego wyraz twarzy, mogłam wyczuć jak poczucie podłości się w nim wzmogło. Przykładając rękę do boku jego twarzy, zmusiłam go aby popatrzył się na mnie –To koniec, to jest już skończone. Nie myśl o tym, chodź. –pociągnęłam go za rękę i na moje szczęście; Justin zaczął ruszać swoimi nogami, a jego oczy patrzyły się przed siebie.
Odetchnęłam z ulgą i puściłam jego rękę.  Podeszłam do miejsca pasażera po czym oboje usiedliśmy na swoich miejscach.
Odpalając samochód, Justin szybko popatrzył się na trawę zanim ostro odetchnął i wyjechał na drogę, gdzie zaczął podróż w dół ulicy.
Wkładając rękę do kieszeni kurtki, Justin wyciągnął paczkę papierosów oraz zapalniczkę i rzucił je na bok. Grzebiąc w pudełku, wyciągnął jednego i wsadził pomiędzy usta, zapalając go. Wydychając kilka razy, ostro skręcił w odseparowaną ulicę, a auto gwałtownie okryło się dymem.
-Ostatnio dużo palisz. – powiedziałam zgodnie z prawdą, a niepewność była słyszalna w moim głosie.
Szelmowski uśmieszek pojawił się na jego ustach –To jest coś, co robię, kiedy jestem zestresowany. To mnie zatrzymuje przed rozwaleniem czegoś, – patrząc się na mnie kątem oka; poklepał mnie po kolanie, chwilę potem ściskając je –nie martw się o to.
-Nie martwię się, - posłałam mu mały uśmiech, opierając swoją głowę na jego i popatrzyłam się przez okno –ufam, że będziesz używał swojej głowy, kiedy będziesz sam; co będzie trwało tylko kilka godzin.
-Nie masz się o co martwić, będę dobrym chłopcem, obiecuję. – mrugając do mnie, zachichotał zatrzymując się na czerwonym świetle.
Wzdychając z podenerwowaniem, pokręciłam głową –Dlaczego mam przeczucie, że jesteś krotochwilny?
-Kroto… co? – Justin zachichotał, patrząc się na mnie wzrokiem pełnym niedowierzenia, który aż krzyczał z dezorientacji.
-Krotochwilny, - powtórzyłam – to oznacza kogoś głupkowatego, oczywiście w żartach, – wzruszyłam ramionami, przekornie pokazując palcem w jego kierunku –myślę że właśnie to robisz.
Przyciskając rękę do jego piersi, Justin kpiąco złapał powietrze z trudem –Nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego. – głupkowato się uśmiechając, delikatnie ścisnął mój podbródek, pomiędzy swój kciuk, zawinięty we wskazujący palec, chcąc mnie uspokoić –Za dużo się martwisz. Nie zrobiłbym niczego, czego nie pochwalasz, przysięgam ci na moje życie. –Wyciągając papierosa z ust, wypuścił z nich perfekcyjne kółeczka z dymu.
-Lepiej mnie nie kłam, Justinie Drew Bieberze, bo przysięgam…
Przerywając mi pocałunkiem w usta, Justin wyszczerzył się do mnie –Gadasz za dużo, wiesz o tym? – kiedy sapnęłam z irytacją, on dalej mówił – Nic nie zrobię, poza tym chłopacy są za mną, zajmą się mną, kiedy cię nie będzie, okay?
Przetwarzając to wszystko w głowie, w końcu się poddałam –Doooooooooooobra, - leniwie przeciągnęłam –ale kiedy wrócę i dowiem się, że…
-Że… co? – Justin zakwestionował moje słowa z podniesioną brwią.
-Że, nie wiem, - mruknęłam – spaliłeś dom! – wyrzuciłam ręce z wyolbrzymieniem –Zamorduję cie moimi własnymi rękami.
Naciskając na gaz, kiedy światło zmieniło się na zielone, Justin otworzył okno, wyrzucając papierosa i zamknął je z powrotem – Przestraszyłaś mnie, kochanie, aż narobiłem w gacie. –zaczął się śmiać, a ja wyciągnęłam rękę i uderzyłam go w ramię. Justin złapał moją rękę, zanim zdążyłam ją odsunąć. Przejeżdżając ustami po moich knykciach –Wyluzuj, - odetchnął –skup się na szkole i skończeniu tego gówna jak najszybciej, żebyś mogła wrócić do mnie do domu.
Uśmiechając się, próbowałam walczyć z rumieńcem, który zaczął pojawiać się na moich policzkach –Tak, tak… - mruknęłam.
Głaskając mój policzek, Justin nic nie powiedział, tylko odwrócił się w moją stronę, z oczami promieniejącymi z uwielbienia.
Zerkając na niego, teraz i wcześniej, czułam znajome uczucie motylków bez końca latających w moim brzuchu. Obracając się na siedzeniu, oparłam głowę o zagłówek i pozwoliłam oczom popatrzeć się w bok, oglądając szybko przemijające, przez prędkość z jaką Justin jechał, drzewa i domy.
-Jesteśmy na miejscu. – Justin oznajmił, kiedy dojechał przed wejście do budynku. Parkując samochód, popatrzył się na mnie –Odbiorę cię o trzeciej, okay?
Kiwając głową, pochyliłam się, całując go w usta. Kiedy miałam się odsunąć, Justin chwycił mnie za tył szyi i trzymał mnie w miejscu, pogłębiając pocałunek. Bez pytania o pozwolenie, Justin wsunął swój język do moich ust, przejeżdżając nim po moim, czym zmusił mnie do cichego jęknięcia.  
Biorąc jego szczękę w moje ręce, przycisnęłam się do niego mocniej, zanim wreszcie odsunęłam się od niego z brakiem tchu –Widzimy się później. – szepnęłam, próbując się uspokoić, od tego podniecenia, którego właśnie doznałam.
-Tak, do później. –uśmiechając się, dziobnął mnie w nos, zanim całkowicie się odsunął, patrząc jak biorę torbę, wychodzę z auta i zamykam za sobą drzwi.
Delikatnie do niego machając, poczekałam zanim odjechał i poszłam spotkać się z Carly przy wejściu.
-To było niezłe przedstawienie. – Carly poruszyła brwiami i zachichotała –Śniadanie, które rano zjadłam podeszło mi do gardła, ale udało mi się je zatrzymać w żołądku.
Szturchnęłam ją swoim bokiem w jej –Oh, zamknij się, jakbyś ty z Johnem nigdy się nie obściskiwała.
-Nie tak. – Carly zaśmiała się i objęła mnie ramieniem, przyciągając do siebie –Ale musiałabym kłamać, mówiąc że nie uważam, tego za słodkie.
Wywracając oczami, delikatnie się zaśmiałam –Jesteś prawie tak samo zmienna jak on.
-Hej, - popatrzyła się na mnie –mam mieszane uczucia tylko jeśli chodzi o pewnie sprawy, głównie jego, z drugiej strony Justin jest po prostu… no cóż, Justinem.
-To ma sens. – zadrwiłam.
-Wiesz, że to prawda. –Carly wzruszyła ramionami. Zatrzymując się przy drzwiach, gdzie miała się odbyć nasza pierwsza lekcja, Carly niechętnie chwyciła za klamkę –Przygotuj się na dwie godziny piekła. – mruknęła.

-Dzięki Bogu, to już koniec; myślałam, że on nigdy nie skończy gadać. –Carly głośno wykrzyknęła, trzymając książki, jej ręce latały w powietrzu z dużym wyolbrzymieniem –Przysięgam, czułam że czas leci jeszcze wolniej, tylko dlatego, że utknęliśmy z nim.
-Może jeśli przestałabyś narzekać i sprawdzać godzinę co pięć sekund, minęłoby szybciej. – wytknęłam jej, śmiejąc się.
-Nie, przepraszam, nie mogę. Czuję się jakbym była na pogrzebie. Cały czas gada i gada o niczym, tylko o jakiś gównach. – Carly sapnęła z frustracją i założyła ręce na piersi, cały czas trzymając w nich książki.
-Cokolwiek powiesz, Carly. –otwierając drzwi, które prowadziły do kawiarni, zajęłam stolik zaraz obok okna. –Umieram z głodu. – położyłam moją torbę na stole; szukając w niej jakiś drobniaków, które tam były.
-Ja też, - Carly usiadła naprzeciwko mnie –myślę że może zjem dzisiaj pizzę, a ty?
-Tak samo. – wyciągając pomiętą pięciodolarówkę, położyłam torbę na pustym krześle obok mnie.
-Zaraz wracam. –Carly oznajmiła, wstając, zasuwając za sobą krzesło i odgarniając włosy z twarzy.
-Gdzie idziesz? –popatrzyłam się na nią.
-Do łazienki, chce mi się siku od kilku godzin.
-Dlaczego nie poszłaś podczas lekcji?
Patrząc się na mnie wymownym wzrokiem, westchnęła –Ponieważ pan Rodgers nie pozwala nikomu iść. Jest takim dupkiem.
-Okay, więc się pośpiesz, jestem głodna. – wydęłam dolną wargę.
-Możesz iść ze mną, jak chcesz.
-Nie, dzięki, nienawidzę tych łazienek. Dlatego wstrzymuję się, aż będę w domu.
Wywracając oczami, Carly zaczęła się oddalać, jej ciało zaczęło znikać pośród morza dzieciaków, czekających na lunch, niektórzy wychodzili, a niektórzy dopiero wchodzili.
Przebierając palcami, ziewnęłam, zasłaniając usta i patrzyłam się na wszystkich załatwiających swoje sprawy. Wyciągając telefon, przejrzałam aplikacje, szukając czegoś, co dotrzymało by mi towarzystwa podczas czekania na Carly. Znajdując numer Justina, napisałam mu, że za pół  godziny będę gotowa i schowałam go znowu do kieszeni.
Szuranie krzesła naprzeciwko, przyciągnęło moją uwagę. Odkładając telefon, westchnęłam. –Nareszcie, ty… - patrząc się w górę, przestałam mówić, kiedy zauważyłam, że nie rozmawiam z Carly, tylko z Tannerem.
-Hej. – uśmiechnął się, pokazując wszystkie zęby i odwrócił krzesło, siadając na nim okrakiem.
-Uhm, cześć. – odpowiedziałam szorstko, szukając jakiegokolwiek śladu po mojej najlepszej przyjaciółce, polegając tylko na niej, żebym nie musiała z nim utknąć, sam na sam.
-Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha, czy coś zrobiłem? – Tanner poszukał moich oczu, nie było ani śladu po uśmiechu, a brwi złączył ze sobą.
Patrząc się mu w oczy, poczułam jak moje serce przyśpiesza. –Nie zupełnie, nie.
-Więc o co chodzi? – polizał swoje usta, uważnie się na mnie patrząc, jego twarz była wykrzywiona w zdezorientowaniu.
-Mam chłopaka. – wypaplałam. Policzkując się i wyklinając się w myślach, zamknęłam oczy.
-Wiem… - wydał z siebie coś co miało być chichotem.
-I nie podobałoby mu się, że ze mną rozmawiasz. –wyznałam, znowu się uspokajając. Nie mogłam mu pokazać jaki miał na mnie wpływ.
-Dlaczego nie?
-Ponieważ… - przerwałam, będąc co raz bardziej zirytowaną przez jego krótkie słowa i pytania – po prostu by mu się nie podobało, więc radzę ci zostawić mnie w spokoju.
-Popatrz, - westchnął – jeśli chodzi ci o to co zdarzyło się kilka dni temu, to ja po prostu się rozglądałem.
Teraz była moja kolej na podnoszenie brwi. –Przez co myślisz, że to ma z tym jakiś związek?
-Ponieważ tylko wtedy z tobą rozmawiałem, a nawet wtedy wydawałaś się zdenerwowana. Umiem przejrzeć ludzi.
-Oh, naprawdę? Więc co niby teraz czuję? – zakwestionowałam.
-Zirytowanie, - odpowiedział z uśmieszkiem – ale nigdzie się nie wybieram, dopóki sobie wszystkiego nie wyjaśnimy.
Nerwowo zarechotałam –Naprawdę uważam, że to nie będzie konieczne…
-Proszę? Obiecuję, że zostawię cię potem w spokoju, jeśli mi tak powiesz. – podniósł ręce, pokazując że nie chce mi zrobić krzywdy.
-Dobra, - westchnęłam, usadowiłam się wygodnie w moim krześle i skrzyżowałam ręce na piersi –wyjaśniaj.
-Moi najlepsi przyjaciele podpuścili mnie do rozmowy z tobą. Powiedziałem im, że myślę, że jesteś urocza, bo jesteś, a oni mi powiedzieli, że chodzisz z Justinem Bieberem, a ja nie mam jaj żeby z tobą pogadać. Więc, to zrobiłem. – wzruszył ramionami –To nie miało nikogo zranić. Nie chciałem żebyś poczuła się w  jakimś sensie zagrożona. Obiecuję, że nie jestem żadnym zbokiem. – zaśmiał się z całego serca.
Zwężając oczy, wydęłam usta –Najlepsi przyjaciele? Czy ty dopiero się tu nie wprowadziłeś?
-Tak… czekaj, skąd to wiesz? – przechylił głowę w bok.
Otwierając usta żeby coś powiedzieć, pokręciłam głową. –Nie martw się o to. Po prostu mi odpowiedz.
Patrząc się na mnie dziwnym wzrokiem, wzruszył na to ramionami –Mieszkałem tu do piętnastego roku życia, potem przeniosłem się do Colorado, ale wróciłem tutaj, żeby skończyć szkołę.
-Dlaczego wróciłeś? – zapytałam
-Powiedziałem ci już, chciałem tu skończyć szkołę, z moimi przyjaciółmi. – odpowiedział nonszalancko.
Czułam, że patrzę się na niego przez wieczność i dopiero po kilku minutach odetchnęłam –Dobra, - wymamrotałam –wierzę ci.
-Słodko. – wyszczerzył się.
-Ale to nie znaczy, że ci ufam. Wciąż cię nie znam i nie wiem kim jesteś.
-To zrozumiałe. – kiwnął głową, a jego oczy zapaliły się z psotnością –Więc dlaczego nie poznamy się lepiej?
-Wróciłam! – Carly zawołała,  jej twarz zmieniła wyraz, a krok spowolniał, kiedy doszła do stołu. Jej wzrok zatrzymał się na Tannerze.
Podnosząc głowę, westchnęłam z ulgą –Cześć Carls, - wymusiłam słaby uśmiech –co zajęło ci tyle czasu?
-Długa kolejka, kto by pomyślał, że tyle ludzi musiało do toalety? – odchrząknęła – Idziemy wziąć coś do jedzenia? – jej oczy poszukały moich i przeniosły spojrzenie pełne zmartwienia.
-Uhm, nie. Myślę, ze powinnyśmy iść. Jest coraz później i powiedziałam Justinowi,– zaznaczyłam jego imię – że będę gotowa do trzeciej.
Carly popatrzyła się na zegarek –A jest druga pięćdziesiąt. Tak, chodźmy, prawdopodobnie już na nas czeka. Biorąc torbę, przeprosiła, cierpliwie… albo raczej niecierpliwie, czekając aż wezmę swoje rzeczy.
-Do zobaczenia. –mruknęłam, nawet nie zasuwając za sobą krzesła i poszłam za Carly, rozpaczliwie chcąc stąd wyjść.
-Poczekaj… kiedy znowu się zobaczymy? – usłyszałyśmy głos Tannera za nami.
Patrząc się przez ramię, wzruszyłam ramionami –Nie wiem. – otwierając drzwi, które prowadziły na zewnątrz, Carly i ja wyszłyśmy jak najszybciej, jakby nasze życia od tego zależały i skierowałyśmy się w stronę znajomego auta, które stało koło chodnika.
Czując, że spada mi kamień z serca, przełknęłam ślinę.
-Hej. – Tanner złapał mnie za łokieć i odwrócił mnie w swoją stronę.
Otwierając szeroko oczy, popatrzyłam się najpierw na Carly, na auto Justina, a dopiero potem znowu na Tannera –Myślę, że nie powinieneś…
-Powiedziałem ci, że zostawię cię w spokoju i dotrzymam słowa, ale nie mogę nic poradzić na to, że źle się czuję, przez to, że się mnie boisz. – zmarszczył brwi.
Chciałam jęknąć i powiedzieć, że to nie ciebie się boję, ale sytuacji, w którą się właśnie pakujesz, ale  zamiast tego tylko westchnęłam. –Tanner, popatrz, wydajesz się naprawdę miłym facetem i w ogóle, ale nie mogę teraz tego zrobić, okay?
Drzwi trzasnęły za nami, przez co wzdrygnęłam, ale nie było sensu w odwracaniu się. Wiedziałam kto to.
-Zabieraj z niej swoje brudne łapy. – Justin jadowicie krzyknął.
Podnosząc ręce do góry, oczy Tannera szeroko się otworzyły i cofnął się do tyłu, od razu mnie puszczając. –Whoa, koleś, wyluzuj. Nic nie robiłem, przysięgam.
Zaciskając szczękę, Justin objął mnie w talii, przyciągając mnie do siebie i z dala od Tannera –Właź do auta. – warknął mi do ucha.
-Justin…
-Kelsey, - Justin  odpowiedział ze złością w głosie – teraz.
Bez słowa, odwróciłam się i opuściłam miejsce, chwiejnie kierując się w stronę auta Justina. Otwierając drzwi, usiadłam w środku, modląc się do Boga żeby Justin nie zrobił niczego głupiego.
Zmuszając się do wyjrzenia i popatrzenia na nich, zmrużyłam oczy przez słońce, patrząc się na ich ciała. Justin był blisko Tannera, tyłem do mnie, ale mogłam powiedzieć, że był w swoim ochronnym trybie, ponieważ jego ręce były zaciśnięte przy bokach.
Podnosząc kolana do piersi, ugryzłam się w wargę, desperacko chcąc żeby to się już skończyło i żeby zabrał mnie do domu, gdzie będę mogła go uspokoić.
Chwilę później, drzwi z mojej lewej otworzyły się i Justin usiadł na miejscu. Promieniował złością i wiedziałam, że był bardziej niż wkurzony.
-Justin. – szepnęłam, rozpaczliwie próbując powstrzymać go od jego ciemnej strony… strony, której najbardziej nienawidziłam.
-Nie teraz Kelsey. – Justin syknął, jego szczęka drgała, a jego oczy trzymały w sobie czarną burzę, kiedy patrzył się przed siebie. Biorąc głęboki oddech, odpalił auto i odjechał, wyciągając kolejnego papierosa, włożył go do ust, zapalił i pozwolił dymowi wypełnić całe auto.

~~~~~~~~
Nie sądziłam, że uda mi się dodać rozdział tak szybko, ale jednak :D

Rozdział 12 “You’re better off without me.”

Kelseys POV
Moje serce się zatrzymało.
To tak, jakby ktoś podszedł do mnie od tyłu i wypuścił ze mnie całe powietrze, pozostawiając mnie bez oddechu.
Kiwałam się na stopach, a moje usta się rozchyliły z niespodziewanego obrotu nocy. Odrzucając pasmo włosów niepewnie się rozejrzałam, szukając kogoś innego do kogo mógłby mówić, jednak w duszy byłam pewna, że jestem jedyną.
- Teraz. - zaczął Justin, a ja nie byłam w stanie stwierdzić czy była to komenda, czy prosta prośba. Jego oczy ostrożnie przyglądały się, jak robię pierwszy krok, a moje bose stopy stykają się z lodowatą podłogą, zimne powietrze obijało się o nasze ciała.
Pozostawiając między nami około metr odległości oblizałam usta i wygodnie skrzyżowałam ramiona na piersi, chroniąc górną część ciała od mrozu.
Justin przez ten cały czas nie odrywał oczu od moich, teraz jednak przeskanował spojrzeniem długość mojego ciała, po czym ponownie spojrzał w górę przez swoje gęste brwi, w jego tęczówkach iskrzył nieznany mi blask, który strącił mnie z tropu.
Spodziewałam się złości, szału… obrzydzenia, ale w zamian dostałam jedynie niepewność - o nas i tym, na jakim etapie znajdujemy się w naszym związku.
Trzymał dłoń wyciągniętą w moim kierunku, a mi czy prawie wyszły z orbit, kiedy Justin przełknął, uważnie wypatrując, co zrobię.
- Chodź tu. - mruknął, cierpliwie czekając, aż przełamię lody. Rozważając, dlaczego powinnam i nie powinnam iść, zastanawiałam się, co zaplanował i walczyłam z tą stroną mnie, która mówiła mi, bym się odwrócił i odszedł. Zamiast tego wsunęłam dłonie w jego.
Elektryczność przeszła przez nas oboje, z trudem złapałam powietrze, wpatrując się dziko w nasze splecione dłonie, zmieszana jak powinnam się czuć mimo tego, co mówiło mi uderzanie serca o klatkę piersiową.
Delikatnie mnie przyciągnął, aż opadłam na jego kolana. Zabrałam sobie czas, by zauważyć każdy najmniejszy detal na podłodze. Bałam się, że jeśli coś powiem lub zrobię, to wydobędę brzydką stronę Justina, której nigdy więcej nie chciałam przeżywać.
Justin musiał to zauważyć, ponieważ delikatnie ścisnął bok mojego uda, zanim pogładził je koniuszkiem palca, przywracając mnie tym do rzeczywistości.
- Spójrz na mnie. - wyszeptał delikatnie, desperacja wypełniała jego słowa sprawiając, że się skuliłam. Przełknęłam ślinę i przygryzłam wnętrze policzka, zanim grzecznie odwróciłam głowę i spotkałam jego wzrok, palący uczuciami, których nie mogłam odszyfrować.
Przysunął papierosa, którego trzymał w dłoni do ust i zaciągnął się, po czym długo trzymał dym w płucach, a po chwili odsunął głowę do tyłu ukazując szyję z wyraźnie widocznymi żyłami, po czym wypuścił go w powietrze.
Pochyliłam się do przodu i pozwoliłam, by moje palce delikatnie powędrowały po długości jego szyi. Justin spojrzał na mnie, jego oczy paliły moje czoło, ale nic nie powiedziałam. Położyłam dłoń na jego piersi i wreszcie postanowiłam zablokować kontakt z nim.
- Przysuń się bliżej. - mruknął Justin, a ja zdezorientowana zmarszczyłam brwi, ale zrobiłam co powiedział nie mając pojęcia, co zrobi. Ponownie zaciągnął się papierosem i przysunął usta do moich uważając, by ich nie dotknąć - Otwórz usta i wciągnij. - wypuścił dym, czekając aż zrobię, co mi rozkazał. Wciągnęłam i trzymałam w piersi, po czym odrzuciłam głowę do tyłu tak jak Justin kilka chwil temu i pozwoliłam powietrzu z płuc wylecieć na wolność.
Justin pochylił się do przodu i przycisnął wargi do zagięcia szyi, zadziwiając mnie, gdy dotyk jego warg wywołał u mnie mrowienie od stóp do głów, palił mnie pragnieniem, na które długo oczekiwałam.
Kiedy Justin się odsunął, zamrugałam parę razy i spojrzałam w jego oczy, wszystko we mnie wykręcało się w różnych kierunkach. Nie wiedząc, co powiedzieć czy zrobić, zajęłam wzrok nitką wystającą z jego bluzki. Złapałam ją i zaczęłam zakręcać materiał na palcu. Przykrył dłoń swoją i przycisnął ją do swojej piersi.
- Musimy porozmawiać.
- Wiem.
Ogarnęła nas kolejna cisza.
Opuścił papierosa na podłogę i zgniótł do butem, zanim złapał moje nadgarstki w dłonie, plecy wygodnie opierając o krzesło. Oblizał usta i przycisnął je do swoich ust, zanim opuścił je z głębokim westchnięciem
- Nie wiem już, co robić.
- Co masz na myśli? - spytałam cicho i zmarszczyłam czoło, z troską i zdziwieniem.
- Za każdym razem kiedy myślę, że rzeczy zaczną się układać lepiej, coś staje na drodze i udaje mi się wszystko zjebać. - pochylił się i odgarnął włosy, które opadły na moją twarz i wsadził je za ucho, po czym pogładził mój policzek kciukiem - Ciągle cię krzywdzę…
- Justin…
- Nie. - pokręcił głową - Wiem, co zrobisz, ale to nie wyjdzie. Możesz ile chcesz mówić mi, że to nie moja wina, ale to nie zmienia tego, co ci zrobiłem.
Opuściłam głowę i przełknęłam ślinę, bawiąc się palcami i nie wiedząc, co powiedzieć.
- To co powiedziałeś zabolało, nie mam zamiaru owijać w bawełnę i cię okłamywać. Powiedzenie mi, że jestem dziwką, kiedy nie zrobiłam nic źle… - pokręciłam głową i westchnęłam - To sprawiło, że poczułam się jak nic… tak, jakbym zrobiła coś, by na to zasłużyć.
- Nigdy nie będziesz zasługiwała na takie słowa… to, co powiedziałem było niestosowne i nie powinienem wyciągać wniosków. Wiem, że nie czujesz nic do Johna. Wiem, że nie widujesz się z nim za moimi plecami… ale coś w środku mnie pękło i nagle czułem się tak, jakbyś przez ten cały czas mnie okłamywała.
- Ale to nie twoja wina i zanim mi przerwiesz, posłuchaj mnie. - kiedy obojętnie na mnie spojrzał, uznałam to za pozwolenie na kontynuację - Uderzyłeś o dno. Nie ma co omijać ten temat czy zaprzeczać temu. To, co działo się w twoim życiu… - odwróciłam wzrok - To więcej, niż ktokolwiek byłby w stanie wytrzymać. To, co stało się Jazzy jest powodem, przez który teraz walczyć ze swoimi wewnętrznymi demonami, ponieważ nadal nie pozwoliłeś temu odejść. Jej śmierć nadal jest świeża w twoim umyśle. Odgrywa się od nowa i nowa w twojej głowie, a ty nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Trzymasz to w sobie wszędzie, gdzie tylko idziesz. Kiedy dzieje się coś złego przypominasz sobie Jazzy i to, jak nie mogłeś jej ochronić. Desperacko próbujesz utrzymać porządek, bojąc się, że jeśli wykonasz chociaż jeden zły ruch, to znowu się stanie.
Kiedy uścisk Justina zacieśnił się dookoła mnie, wiedziałam, że mam rację. Zmarszczyłam brwi i zauważyłam zmartwione zmarszczki w kącikach jego oczu - Kiedy Snipersi zaatakowali i zostaliśmy złapani w drodze do domu… to wszystko w ciebie uderzyło i myślałeś o śmierci kogoś innego, ponieważ twoja praca przeciągnęła cię w ciemne miejsce, którego starałeś się unikać.
Cień wrażliwości pojawił się na jego twarzy, kiedy przygryzł dolną wargę.
- Boję się, że będziesz następna. - wyszeptał, jego oczy błyszczały - Nie mogę ciebie stracić.
- Justin…
- Wyobrażenie sobie ciebie zimnej i nieżywej na ziemi z kulą w piersi… - pokręcił głową, starając się pozbyć strasznej myśli z głowy, jednak w orzechowych oczach strach był dobrze widziany.
- Sh… - utuliłam go i zmusiłam, by na mnie spojrzał. Złapałam jego twarz w dłonie - Nie myśl tak, Justin. Nie możesz.
- Jesteś moim wszystkim… Bez ciebie nic nie ma sensu. - spojrzał na mnie, kąciki jego oczu lśniły łzami - Muszę cię ochraniać.
- Musisz ochraniać siebie. - wyszeptałam delikatnie - Przestań myśleć o mnie i każdym innym. Musisz skupić się na poprawieniu swojego zdrowia.
- Odbiorą mi ciebie. - mruknął ponownie, jego oczy ślepo wpatrywały się w powietrze, a jego ciało wiotko opierało się o krzesło.
- Justin…
- Wiedzą, jak ważna dla mnie jesteś… Skrzywdzą cię, by dostać mnie. - wyszeptał obojętnie.
- Nie Justin, nie zrobią tak. - powiedziałam, próbując wyciągnąć go z nagłego transu - Obiecuję, Justin… Ochronisz mnie i tak samo chłopcy. Upewnią się, że nic mi się nie stanie.
Złość rozświetliła jego oczy i zanim byłam w stanie zauważyć, Justin wstał, a ja upadłam na podłogę.
- Czy oni są jedynym, o czym myślisz? - warknął, w jego oczach widać było furię, a dłonie po stronach zacisnęły się w pięści.
Wstałam i otrzepałam się. Chciałam, by został ze mną, zamiast wyciągać nieprawdziwe wnioski.
- Nie, Justin. Jestem twoja, tylko twoja. - niepewnie złapałam jego twarz w dłonie i zmusiłam go, by na mnie spojrzał. 
- Moja. - powoli wypuścił powietrze, jakby nie dowierzając temu słowu oraz zmarszczył brwi.
- Cała twoja. - potwierdziłam.
- Ale nie mogę ciebie mieć. - zaprzeczył Justin, jego dłonie złapały moje i odsunęły od swojej twarzy. Moje serce zaczęło szybciej bić.
- Co?
- Jestem dla ciebie zbyt niebezpieczny.
- Justin…. - zabłagałam desperacko, wiedząc, do czego tym zmierza - Nie rób tego.
- Tak bardzo, jak tylko wydaje mi się, że mogę ciebie ochronić, prawda jest taka, że mimo wszystko nie mogę. - odwrócił wzrok i zaczął podziwiać świat za oknem, zamiast mnie. Świat, który wystawił go już wiele razy - Jesteś lepsza beze mnie.
- Jestem lepsza bez wielu rzeczy, ale ty nie jesteś jedną z nich. - wyszeptałam.
- Wiem, że jestem dla ciebie zły. Możesz próbować temu zaprzeczyć ile tylko chcesz, ale to prawda. Jestem pokręcony; jestem realistą, szaleńcem i uparty. W głowie jestem zjebany, jestem kryminalistą. Krzywdziłem cię, wiele razy; krzyczałem na ciebie, rzucałem rzeczami… Razem jesteśmy toksyczni i nie ważne jak bardzo próbuję, nie potrafię pozwolić ci odejść. - Justin odetchnął w moje usta, jego powieki zatrzepotały i dopiero wtedy zauważyłam, jak blisko jesteśmy.
- To nie rób tego. Możemy pokonać to razem, jeśli tylko mi pozwolisz… Musisz mi pozwolić całkowicie wejść w ten świat, bo jeśli nie, to tylko będzie gorzej i gorzej.
Przycisnął czoło do mojego i zamknął oczy, w głowie sprawdzał możliwe wyjścia.
- Przyszedłem tu z intencjami naprawienia wszystkiego między nami, ale jak teraz o tym myślę, potrzebuję więcej niż tylko pogodzenia. Potrzebuję pomocy.
- Okej. - wyszeptałam - Możemy to przetrwać. Możemy cię…
- Nie. - przecząco pokiwał głową - Nie takiej pomocy.
- Co masz na myśli?
- Ty, Kelsey. - przerwał i przykrył mój policzek swoją dłonią - Tylko ty możesz mi pomóc.
- Chcę, żebyś zamkną oczy.
- Co? - Justin wyciągnął szyję, by móc na mnie spojrzeć. Siedzieliśmy na trawie na tylnym tarasie, z moim ciałem między jego rozłozonymi nogami, plecami opierałam się o klatę chłopaka, a palce mieliśmy splecione.
 - Powiedziałam, że chcę, byś zamknął oczy. - odwróciłam głowę i lekko, uspokajająco się do niego uśmiechnęłam - Zaufaj mi.
Figlarnue na mnie spojrzał, po czym powoli zamknął oczy.
- Okej, co teraz?
- Chcę, żebyś się zrelaksował. Wyrzuć wszystko ze swojego organizmu i skup się na równomiernym oddychaniu. - kiedy poczułam, że się rozluźnia kontynuowałam - Teraz chcę, byś wrócił myślami do czasu, w którym byłeś najszczęśliwszy.
- To proste. - Justin wzruszył ramionami - Jestem najszczęśliwszy, gdy jestem z tobą.
Moje usta wygięły się w uśmiechu.
- To się nie liczy.
 - Dla mnie tak. - pocałował mnie w głowę i przyciągnął mnie do siebie - Zawsze sprawiasz, że jestem szczęśliwy.
- Ale naprawdę chcę, byś o tym pomyślał. - namawiałam czule, desperacko chciałam, by wrócił do wcześniejszego czasu w swoim życiu, jeszcze zanim mnie poznał, kiedy jeszcze było normalnie - Pomyśl o kilka lat do przodu, kop głęboko.
Westchnął i wydął wargi, kierując umysł na odpowiedni czas i miejsce.
- To może być o kimkolwiek czy czymkolwiek. - kontynuowałam, palcami bawiłam się jego.
Po kilku minutach niczego poza trzepotaniem liści i szelestem drzew, Justin wreszcie coś sobie przypomniał.
- Kiedy miałem osiem lat, mój tata zabrał mnie na łowienie ryb.
- Naprawdę? - twierdząco pokiwał głową - Opowiedz mu więcej. 
Wygodniej wtuliłam się w jego ochraniające ramiona i poczułam, jak mój brzuch wypełnia się motylkami, gdy Justin wsadził nos w moje włosy i złozył tam mokry pocałunek.
- Chodziliśmy każdej niedzieli. To była niczym tradycja. Budzilibyśmy się bladym świtem, ponieważ według niego wtedy wypływały ryby. Bylibyśmy również jako pierwsi nad jeziorem, przez co łatwiej byłoby nam je złapać. Pojechałby do sklepu dla wędkarzy, by kupić świeże przynęty. Niera kupował również żelkiwe robaki i powiedział mamie, że są tylkk dla zmyłki dla ryb, ale tak naprawdę kupował je dla nas do jedzenia.
- Brzmi jak zabawa. - szczęśliwa wypuściłam powietrze, czułam ulgę widząc Justina raz skupionego na czymś pozytywnym.
- Było tak. - czułam uśmiech pojawiający się na jego twarzy - Raz moja mama czekała na nasz powrót. Powiedzieliśmy jej, by nie robiła kolacji, ponieważ byliśmy pewni, że coś złapiemy. Jednak nasze szczęście tego dnia się skończyło i skończyliśmy z niczym. - śmiejąc się, Justin pokręcił głową - Więc z ratą poszliśmy do najbliższego marketu i kupiliśmy wielgaśnego okonia. Kiedy pojechaliśmy do dony powiedzieliśmy mamie, że to my go złowiliśmy.
 Zachichotałam i ścisnęłam jego dłonie.
- Czy kiedykolwiek się dowiedziała?
- No pewne, że tak. - zaśniał się z serca sprawiają, że moje serce się powiększyło. Minęło wiele czasu, od kiedy naprawdę słyszałam go śmiejącego się.
- Zauważyła to już, kiedy jej ją daliśmy, ale udawała, by mnie nie zasmucić.
- Brzmi, jakby to było wiele zabawy. - pociągnęłam kolana do piersi, nasze dłonie ułożyłam na nich.
 - Tak. - Justin westchnął zadowolony, po czym wtulił się w moje ramię i spojrzał na mnie - Widzę, co tym zrobiłaś.
- Nie wiem, o czym mówisz. - odpowiedziałam niewinnie, a uśmiech na twarzy ukryłam, wpatrując się w gasnące gwiazdy nad nami.
- Sprawiasz, że pamiętam dobre czasy i zapominam złe. - wpatrywał się we mnie rzeczowo. 
 - Wyszło? - wstrzymałam oddech, czekając na jego odpowiedź i w duchu modląc się, by była twierdząca.
- Tak.
- Dobrze. - pokiwałam głową, dumna z siebie.
- A co z tobą?
- Co ze mną? - natychmiastowo zmarszczyłan brwi.
- Czy masz jakieś wspomnienia z dzieciństwa? - bawiąc się końcamu moich włosów cierpliwie czekał, aż coś powiem.
- Nic, ci mogłabym sobie przypomnieć… nie. - marszcząc brwi próbowałam przypomnieć sobie wcześniejsze lata - No cóź, jest to jedbo wspomnienie, kiedy razem z mamą piekłyśmy ciasto na urodziny Dennisa.
- Oh?
- Planowaliśmy wielką imprezę niespodziankę, i której on na szczęście nie miał pojęcia. Zdecydowałyśmy, że zanim kupić ciasto, same zrobimy. Znaczy, jak trudne to może być, prawda? - zadrwiłem - Prawie spaliłyśmy dom.
 Szeroko uchylił oczy i zaśmiał się, jego głos echem roznosił się w moich uszach o wiele dłużej niż się spodziewałam, wywołując u mnie dreszcze.
- Mówisz serio?
- Mówiłam ci, że nie jestem dobrą kucharką - zaznaczyłam -  To nie nasza wina, okej? Wszystko zrobiłyśmy perfekcyjnie. Zmiksowałyśmy wszystko z pudełka, dodałyśmy jajka, wanilię, nawet nastawiłam piekarnik na 350.
- I wtedy? - spytał, a ja zakryłam twarz.
- No więc, wlałyśmy ciasto do formy, wsadziłyśmy to do piekarnika i stwierdziłyśmy, że wrócimy za 15 minut, ponieważ tak pisało na pudełku.
Oczy Justina rozszerzyły się szeroko, gdy zrozumiał.
O nie.
O tak. - westchnęłam - Wróciłyśmy pół godziny później i zastałyśmy palący się piekarnik.
- Naprawdę nie masz szczęścia w kuchni, co?
 - Nie, nie za bardzo.
- Więc lepiej upewnię się, by nigdy nie prosić cię o upieczenie mi ciasta.
Westchnęłam i całkiem się odwróciłam, po czym figlarnie uderzyłam go w pierś.
- Jesteś wredny.
- Przepraszam, że chcę się upewnić, że mój dom się nie spali, boże. - Justin pogładził w miejsce, w które go uderzyłam i figlarnie mrugnął w moim kierunku.
- Nienawidzę cię. 
- Nie, nie nienawidzisz. Przestań okłamywać samą siebie. - wędrują od ucha do ucga, Justin odgarnàł moje włosy i odkrył moje oczy dla jego świecących - Kochassz mnie. - mruknął - Prawie tak mocno, jak ja kocham ciebie. - pochylając się do przodu Justin przez chwilę był niepewny, po czym przycisnął wargi do moich.
 Iskry latały między nami i natychmiast poczułam, że jest 10 razy goręcej, jakbyśmy byli na środku sahary, a nie na lodowatym powietrzu.
Przesunęłam palcami po jego włosach i przyciągnęłam go bliżej, moje ciało było żądne jego dotyku, gdy zamknął mnie w swoich ramionach, nasze piersi były przy sobie.
Odsunęliśmy się na chwilę, by złapać oddech, po czyn nowu złączyliśmy wargi, dłonie były wszędzie, oddychaliśmy w tym samym rytmie.
Przycisnął czoło do mojego, a oczy nadal miał zamknięte, gdy wziął głęboki oddech.
- Tęskniłem za tym.
- Ja też. - odpowiedziałam szczerze.
- Chodź. - dał mi niewinny pocałunek i wstał, wyciągając do mnie dłoń - Powinniśmy iść do środka. Już prawie ranek, a żadne z nas dzisiaj nie spało.
Niechętnie wsunęłam dłoń w jego, podnosząc się i otrzepując wolną ręką.
- Miałam na myśli inne rzeczy. - wymamrotałam do siebie, ale jak zwykle i tak mnie usłyszał.
- Naprawdę? - zainteresowany uniósł brew - A co takiego?
- No więęęc… - przeciągnęłam, a trawa pode mną nagle wydała mi się niesamowicie interesująca - Powiedzmy, że to składa się z ciebie i mnie…
- Mhm. - pokiwał głową, rozbawienie migało w wirze jego czekoladowych tęczówek.
 - Na łóżku…
- Tak…? - zmrużył oczy, powoli rozumiejąc, do czego zmierzam, jednak postanowiłam kontynuować.
- Bez żadnego snu… - przerwałam, nucąc sobie cicho melodię. Jego oczy szybko pociemniały, odbywała się w nich burza.
- Nie kuś mnie. - ostrzegł ochryple - Chodź, potrzebujesz snu i tak samo ja. Jęknęłam i figlarnie przewróciłam oczy.
- No dooobrze. - mruknęłam leniwie - Chodźmy do łóżka. - naśladowałam dziecięct głos, idąc za nim. Chichocząc, Justin objął mnie dłonią w pasie i przyciągnął mnie do swojego boku, a jego usta odnalazły moją skroń.
- Jesteś dziś pełna niespodzianek, co?
Nawet nie zdajesz sobie sprawy.

~~~~~~
Mam nadzieję że tłumaczenie się Wam podoba i nie ma dużo błędów.

CZYTASZ =KOMENTUJESZ
- to dla mnie ważne

Rozdział 11 “You don’t want me to go?”

                                                      (Proszę, przeczytaj notkę pod rozdziałem)
 
 Kelsey’s PoV

- Nie chcesz, żebym szła?
Gorączkowo wodząc wolną dłonią po swojej twarzy, Justin powolnie warknął.
- Nie wiem, kurwa, czego chcę.
- Więc pozwól mi odejść – zasugerowałam, jednak natychmiast zamknęłam usta dostrzegając jego rozżarzone, gorące spojrzenie.
- Nie – rzucił krótko, a to, jak swobodnie ton jego głosu przechodził z szorstkiego na luźny, zmroziło mi krew w żyłach. Patrząc w niebo, Justin wziął głęboki oddech, wciągając przez nozdrza chłodne powietrze, które miało pomóc mu się rozluźnić. Rozluźnił uścisk, i pozwolił ręce, która dotychczas mnie trzymała opaść swobodnie do jego boku. Obserwowałam jak zamknął oczy i włożył ręce do kieszeni swoich dresowych spodni.
Przygryzając wargę, zastanawiałam się, czy powinnam go potępić i zostawić, czy zostać z nim i wysłuchać, co miał do powiedzenia.
Wybrałam tę drugą opcję.
Odwróciłam się, stając z Justinem ramię w ramię, wstrzymując na parę sekund oddech. Atmosfera wokół nas gęstniała i czułam się, jakby ktoś mnie dusił.
- Wiesz, czego nie rozumiem? – wychrypiał Justin. Jego oczy ukryte za ciemną, złowrogą mgłą zdradzały, że walczył sam ze sobą, by nie wybuchnąć. Nie dając mi nawet szansy na odpowiedź, kontynuował. – Mówisz, że nie chcesz, bym się na ciebie wściekał, a robisz wszystko, by mnie zdenerwować.
- Justin…
- Pozwoliłem ci mówić? – warknął, ostrym tonem swojego głosu przecinając gęstniejącą atmosferę, a ja spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami.
Zaciskając mocno wargi, przełknęłam ślinę i zmarszczyłam brwi w zakłopotaniu.
- Dlaczego tak się zachowujesz? – szepnęłam, wypowiadając na głos to, co szumiało mi w głowie, jednak szybko tego pożałowałam. Ugryzłam się w język, by nie powiedzieć już nic więcej i przeklęłam siebie w myślach, gdy zauważyłam, jak piorunujące spojrzenie przymrużonych oczu Justina niemal wypala dziury w moich własnych.
- To proste pytanie, Kelsey – syknął. – Czy pozwoliłem ci mówić? Tak, czy nie?
- Nie – mruknęłam, opuszczając bezradnie ramiona. Schyliłam głowę, a włosy zasłoniły mi twarz. Wzięłam głęboki oddech.
- Więc się, kurwa, zamknij.
Zgarnęłam włosy za ucho i skinęłam głową stale zaciskając wargi. Chciałam spojrzeć mu w oczy, jednak nie miałam takiej możliwości, gdyż Justin nawet na mnie nie patrzył.
- Mówisz, że się o mnie troszczysz, mówisz, że mnie kochasz, a gdy na chwilę się odwrócę, ty robisz wszystko odwrotnie niż cię prosiłem? – kiwnął głową, oblizując wargi. – Wtrącanie się w moje sprawy jest jedyną rzeczą, której nie możesz robić. O nic innego cię nie proszę. – trzymając się drewnianej powierzchni patio, Justin zaciągał się świeżym powietrzem. – To niebezpieczne, Kelsey… jeszcze tego nie rozumiesz? Nie mogę ryzykować narażając twoje życie na niebezpieczeństwo, bo ty próbujesz mi pomóc.
- Widzisz jedynie złe strony tego, co zrobiłam… nie pozwalasz sobie pokazać prawdziwego powodu, tylko od razu lecisz do Bruce’a – zadrwiłam – Tak jest za każdym razem, kiedy próbuję zrobić dla ciebie coś dobrego. Zawsze znajdziesz sposób na wyolbrzymienie sprawy.
- Nie obchodzi mnie jaki miałaś powód, by to zrobić – spojrzał na mnie. – Jeśli zrobiłaś to, bo próbowałaś pomóc, albo myślałaś, że to będzie dla mnie najlepsze, to już ci mówiłem, że nie potrzebuję, ani nie chcę twojej pomocy. Sam potrafię o siebie zadbać, co zresztą robię od wielu lat.
- Ty nawet nie wiesz, co sobie robisz – mruknęłam z niedowierzaniem. – Miałeś załamanie nerwowe, Justin. Kompletnie postradałeś zmysły i prawie wykrwawiłeś się na śmierć i jeśli myślisz, że już jest okay albo chociaż się poprawia, to jesteś w błędzie – zrobiłam krok w przód, walcząc z głosem w mojej głowie, który nakazywał mi trzymać się z daleka. – Wiem, że nie powinnam iść do Bruce’a bez konsultacji z tobą, ale nie mogłam pozwolić im zacząć czegoś, czego nie bylibyście w stanie skończyć.
- To, co jest między Bruce’m a mną, jest, no wiesz – między mną a nim, nie tobą.
Zignorowałam go, kiwając głową.
- Jeśli Bruce rozpocząłby wojnę między wami i The Snipers, to wszystko mogłoby być tragiczne w skutkach. Nie jesteś psychicznie i emocjonalnie gotowy, żeby stawić im czoła. Nie widzisz tego, ale ja owszem, John i Bruce tak samo. Może później, za kilka tygodni, może nawet za miesiąc, ale nie teraz. Nie w takim stanie.
Energicznie potrząsając głową, Justin odwrócił się, jego twarz przybrała kamienny wyraz, a szczęka zacisnęła się mocno.
Nie wiedząc, co powiedzieć, dosięgnęłam jego ramienia i położyłam na nim dłoń, by go pocieszyć, jednak Justin strącił ją i spojrzał na mnie z niesmakiem.
- Nie dotykaj mnie, kurwa – syknął, a każde jego słowo przesiąknięte było jadem.
Posmutniałam, słysząc jego słowa, które teraz boleśnie grały w mojej głowie. Zabrałam rękę i ogrzałam ją ciepłem drugiej dłoni. Zimne powietrze przeszywało mnie na wskroś. Gdyby nie grawitacja, dzięki której moje stopy trzymały się podłoża, pewnie dryfowałabym teraz w powietrzu, co chwilę zmieniając kierunek lotu. W tej żałowałam, że to nie było możliwe.
- Idę do łóżka – Justin stanął twarzą do mnie. Podszedł ekstremalnie blisko mnie, a jego twarz znajdowała się około cal od mojej. To wszystko wyglądało tak, jakby chciał mnie pocałować, ostatecznie jednak tego nie zrobił. – I radzę, żebyś nie szła za mną. – minął mnie, uderzając swoim ramieniem o moje i odszedł. Wzdrygnęłam się słysząc dźwięk drzwi zamykanych za jego oddalającą się postacią.
Przeczesałam palcami włosy i skrzyżowałam ramiona wzdłuż klatki piersiowej pocierając dłońmi ramiona, próbując wytworzyć w ten sposób coś w rodzaju ciepła, walcząc ze stale rosnącą lawiną słów cisnących mi się na usta.
Jak ktoś tak kochający, słodki i czuły mógł w mgnieniu oka zmienić się w potwora mieszając mi tym samym w głowie? Miałam już dość tej całej jego bipolarności i zmiennych nastrojów.
- Wszystko w porządku?
Spoglądając przez ramię ujrzałam Johna, wystawiającego głowę przez drzwi, a jego twarz przybrała smutny wyraz, gdy dostrzegł moją przybitą minę
Wzruszyłam ramionami, zmuszając się do lekkiego uśmiechu.
- To nic takiego – szepnęłam, mój głos był tak niepewny i słaby, że dusiłam się własnymi słowami. Wzięłam głęboki oddech, a następnie wypuściłam całe powietrze, ścierając z twarzy najmniejsze nawet ślady jakichkolwiek emocji. – Myślałam, że poszedłeś spać?
- Ja pomyślałem, że tu przyjdziesz, żeby wyjaśnić wszystko z Justinem, ale zgaduję, że się nie udało.
- Taaa… - oblizałam spierzchnięte wargi. – Ja już nie wiem, co mam robić. Nic, co robię nie jest właściwe, jeśli chodzi o niego. Szczerze, to czuję się jak chodząca porażka.
- Nie powinnaś się tak czuć – mruknął John, wychodząc na zewnątrz. Podszedł do mnie i objął mnie, przyciągając do siebie i pogłaskał przyjacielsko moje ramię. – Dobrze zrobiłaś. Nawet, gdybyś do nas nie przyszła, tak czy inaczej próbowałbym namówić Burce’a do zaniechania walki. Wiem, co się dzieje, gdy Justin tak się zachowuje, więc wiem też, że miałaś pełne prawo się niepokoić.
- On mnie nienawidzi.- wyszeptałam ze smutkiem, nie mając pojęcia w jakim kierunku zmierzała rozmowa z Johnem.
- Nie nienawidzi cię. Może mu się wydawać, że tak jest, ale oboje wiemy, że nieważne co zrobisz, niemożliwym będzie dla niego przestać cię kochać – John zabrał ramię i włożył dłoń do kieszeni swoich jeansów. – Uwierz mi, to minie. Musisz mu tylko dać trochę czasu i spokoju. Nie możesz na niego naciskać, musisz pozwolić mu przyjść do siebie, kiedy będzie na to gotowy.
- A jeśli to nigdy nie nastąpi? – spytałam, nieświadomie roniąc kilka łez.
Spoglądając na mnie z lekkim uśmiechem, John trącił moje biodro swoim.
- Justin nie może dnia bez ciebie wytrzymać, czy ty naprawdę sądzisz, że jakaś kłótnia to zmieni? Justin po prostu taki jest. Nauczyłaś się z tym żyć, teraz musisz nauczyć się sobie z tym radzić.
- Co masz na myśli?
- Ja to widzę tak, że masz dwa wyjścia. Albo walczysz z tym demonem, który siedzi w Justinie razem z nim, albo pozwalasz mu uporać się z tym samemu. Twój wybór.
Bez chwili namysłu wiedziałam, jaką podjąć decyzję.
- Zamierzam walczyć razem z nim. Nie zostawiłam go wcześniej i nie zamierzam robić tego teraz. Nie chcę być kolejną Jen w jego życiu.
- Jen, huh? – zaciekawiony John uniósł brew. – Czemu o niej mówisz?
Wzruszyłam ramionami, zaciskając wargi w cienką linię.
- Wiem, co mu zrobiła i jak bardzo jej działania mu zaszkodziły… Nie chcę, żeby mną gardził, lub odwrócił się ode mnie.
- Jen oszukała go bardziej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić – stwierdził John. – Nie miałabyś serca zachować się tak samo i Justin to wie. To znaczy, to jak stawiasz czoła wszystkim przeciwnościom losu pokazuje, że jesteś bardziej dojrzała, niż ona kiedykolwiek będzie.
Zachichotałam cicho i obdarzyłam go szerokim, szczerym uśmiechem.
- Dzięki, John. Naprawdę tego potrzebowałam.
- Nie ma za co. Najwyższa pora zobaczyć twój uśmiech.
Poczułam, jak na moje policzki wpływa rumieniec, zaśmiałam się ponownie i posłałam mu szeroki uśmiech, który jednak zniknął z mojej twarzy od razu, gdy zauważyłam, że Justin obserwował nas z okna swojego pokoju.
Westchnęłam lekko i zmarszczyłam brwi wiedząc, że znalazłam się w głębokich tarapatach. Cofnęłam się o krok i zgarnęłam zakrywające moje oczy włosy za ucho.
- Robi się późno, powinniśmy wrócić do środka.
Otwierając usta, by coś powiedzieć, John zrobił krok w przód, dostrzegając moją nagłą zmianę nastroju.
- Kelsey, czy wszystko w porz…
- Dobranoc, John – przerwałam mu i pospiesznie otworzyłam tylne drzwi, przemknęłam przez kuchnię i zatrzymałam się w salonie, schyliłam się i opierając dłońmi o kolana wzięłam kilka wdechów mając nadzieję na to, że uda mi się złapać oddech.
Spojrzałam na schody czując, jak moje serce wali co raz bardziej, a głos w mojej głowie kpi ze mnie: „masz przechlapane”.
Gdy uświadomiłam sobie, że nie było innego wyjścia, niż tylko stanąć twarzą w twarz z Justinem, zrobiłam niepewny krok w przód, stając na pierwszym schodku.
Przymykając oczy, w duchu modliłam się, żeby Justin odebrał to, co zobaczył tylko jako dwójkę rozmawiających ze sobą przyjaciół, z których jedno pocieszało drugie.
Rozwarłam szeroko powieki, czując jak moje zaczyna bić mocniej, gdy ujrzałam, że drzwi jego pokoju były zamknięte. Wzięłam dwa, głębokie oddechy i chwyciłam za klamkę, po czym pociągnęłam za nią, zdając sobie sprawę, że wbrew moim obawom, wcale nie zamknął drzwi na klucz.
Popchnęłam je i otworzyłam, oczami wodząc dookoła pokoju, aż dostrzegłam Justina stojącego plecami do mnie, zwróconego twarzą do szafki stojącej obok łóżka.
Przełknęłam ślinę i przygryzłam dolną wargę.
- Hey… - szepnęłam, chcąc przerwać tę niezręczną ciszę między nami.
- Myślałem, że mówiłem ci, żebyś za mną nie szła – syknął Justin, a ja czułam się, jak gdyby właśnie wbił mi nóż prosto w serce. Jego chłodny ton sprawił, że żołądek zacisnął mi się z nerwów.
- Nie szłam – zaprzeczyłam. – Minęło około dziesięć minut odkąd odszedłeś. Wydaje mi się, że to wystarczająco dużo czasu, żebyś zdążył tu dojść, nie sądzisz?
- O czym rozmawiałaś z Johnem? – Justin unikał kontaktu wzrokowego, skupiając swoją uwagę na ścieleniu łóżka, zmieniając temat naszej rozmowy.
- Po prostu spytał, czy wszystko w porządku, Justin – posłałam mu błagalne spojrzenie pragnąc, by mi uwierzył i nie ciągnął dalej tematu Johna i mnie. – To wszystko, przysięgam.
Parsknął ponuro, kiwając głową.
- I wymagasz ode mnie, bym uwierzył, że między wami nic nie ma?
Przewróciłam oczami i posłałam mu pełne niedowierzania spojrzenie.
- John i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi, Justin. Wiesz o tym.
- Wiem? – parsknął, obdarzając mnie pełnym irytacji spojrzeniem. Jego ciało drżało ze złości, a on wodził pełnym niesmaku i wstrętu wzrokiem po mojej sylwetce.
- Tak, wiesz – powiedziałam. – Nie wiedziałam, że teraz to zbrodnia rozmawiać z którymś z chłopaków – wywróciłam oczami i skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Nie wywracaj na mnie oczami – syknął z zaciśniętymi zębami. – I nie próbuj zgrywać niewiniątka. Obydwoje wiemy, że tylko czekasz na odpowiednią okazję, by móc rzucić się na Johna.
- Nigdy nie zrobiłabym tego ani tobie, ani Carly, Justin. Do jasnej cholery, John jest chłopakiem mojej najlepszej przyjaciółki!
- I niby to coś zmienia?
- Tak! – wyrzuciłam ręce w powietrze, próbując przekonać go do swojej racji. – Kocham ciebie i tylko ciebie – wzięłam głęboki oddech i zrobiłam kilka kroków chcąc stanąć z nim twarzą w twarz. – Jesteś jedynym z którym jestem i jedynym, z którym chcę być. Ty, nie John.
Zapadła cisza. Justin chciał odwrócić wzrok, jednak coś go powstrzymało, bowiem spojrzał na mnie.
Traktując to jako swoją szansę, ujęłam jego twarz w swoje dłonie.
- Ostatnio jesteś negatywnie na wszystko nastawiony i cały czas próbujesz znaleźć coś, co świadczyłoby przeciwko mnie, ale tym razem ci się to nie uda, bo wiesz, że nie darzę Johna żadnym, głębszym uczuciem. Jeśli chciałabym Johna, byłabym z nim, a nie z tobą, ale nie chcę być z nim, Justin – wplotłam palce w jego włosy i przyciągnęłam jego głowę do swojej. – Chcę ciebie – westchnęłam.
Staliśmy tam, ciężko oddychając, a oczekiwanie na to, aż któreś z nas zrobi pierwszy ruch wydawało się ciągnąć przez wieczność. Nie byłam w stanie dłużej znieść tego napięcia, pochyliłam się ku niemu, zmniejszając tym samym odległość między nami. Justin trwał chwilę w bezruchu, po czym wytrzeszczył oczy uświadamiając sobie całą sytuację. Złapał mnie za ramiona i pospiesznie mnie od siebie odepchnął, a jego wcześniej łagodne oczy, teraz znów ukrywały się za kotarą gniewu.
- Nie rób tak.
- Dlaczego?
- Bo tak powiedziałem – puścił mnie i pokiwał głową, robiąc kilka kroków, by się ode mnie oddalić. – Nie będziemy dłużej o tym dyskutować.
- To nie koniec – zaprzeczyłam.
- Ależ owszem. Idź do łóżka, Kelsey – Justin odwrócił się i skierował kroki w stronę drzwi, łapiąc po drodze swoją skórzaną kurtkę, a ja dopiero wtedy zauważyłam, że zdążył przebrać się w codzienne ubrania – jeansowe rurki, czarne Supry i białą koszulkę z dekoltem w szpic.
- Gdzie idziesz? – mruknęłam z ciekawości, zerkając na świecąca na czerwono godzinę „12:55 pm”. Dochodziła pierwsza w nocy i wszystko oprócz miejsc otwartych całodobowo, było zamknięte.
- Na zewnątrz – otrzepał dłonią rękawy kurtki i otworzył drzwi.
- Kiedy wrócisz? – spytałam głośno, by mój głos był dla niego wystarczająco dobrze słyszalny.
Rzucił mi szybkie spojrzenie przez lewę ramie, nie nawiązując jednak ani na chwilę kontaktu wzrokowego i nie odpowiadając na moje pytanie wyszedł, pozostawiając mnie samą, bardziej zakłopotaną niż kiedykolwiek.


Justin’s PoV

Musiałem wyjść. Przynajmniej tak twierdziłem. Kelsey wykopała sobie zbyt głęboką dziurę, by móc się z niej teraz wydostać. Wtrąciła się w moje sprawy bez uprzedzenia i tym samym złamała jedyną zasadę, o przestrzeganie której ją prosiłem.
Mógłbym być dupkiem.
Mógłbym mówić jej o wszystkim, nawet konsultacjach z chłopakami, albo nawet pozwalać słuchać naszych rozmów, ale tego nie robiłem, bo to, czym się zajmowałem było zbyt ważne, dlatego nie zawsze mówiłem prawdę odnośnie tego, gdzie byłem i co robiłem. Po prostu nie chciałem jej martwić.
Tak bardzo, jak wychodziłem na dupka, tak bardzo zależało mi na Kelsey – nie na kimś innym, tylko właśnie na niej, bo nawet w najgorszych momentach była pierwszą osobą, o której myślałem.
Kiedy czułem, że zatracam się w ciemności, jedyną rzeczą, dzięki której całkowicie się nie załamałem zawsze była Kelsey, ale walka z demonami była tak długa, że w końcu pozwoliłem, by myśli o Kelsey zniknęły z mojego umysłu.
Ustępowałem jej w wielu sprawach – zazwyczaj w naszych kłótniach ustępowałem po zwykłym, prostym „przepraszam”, lecz nie tym razem. Musiała wyciągnąć ze swojego postępowania nauczkę.
Szperając po całym domu w poszukiwaniu kluczy, wreszcie udało mi się je znaleźć w zamku. Prześlizgnąłem się przez przedni ganek i ścieżkę i wsiadłem do samochodu zaparkowanego tuż obok czarnego SUV’a należącego do Bruce’a.
Odpaliłem silnik i nawet nie zawahałem się wyjechać na wyjechanie na drogę, konkretniej na ulicę, gdzie pędziłem w dół pustej ścieżki. Zerknąłem w lusterko sprawdzając, czy nie ma śladu ukrywających się policjantów – których spotkać było bardzo łatwo, jeśli wcześniej spotkałeś ich dostatecznie wiele razy – oparłem się o oparcie fotela, rozsiadając wygodnie w siedzeniu.
Otwierając schowek, trzymałem kierownicę podpierając ją kolanami, podczas, gdy sam szukałem w środku paczki papierosów. Gdy w końcu znalazłem, wyciągnąłem z paczki dwa papierosy, jeden kładąc na podstawkę obok mnie, a następnie drugiego z nich włożyłem do ust i odpaliłem.
Trzymając papierosa w dwóch palcach, rzuciłem paczkę z powrotem do schowka i odłożyłem na bok zapalniczkę. Ponownie rozsiadłem się na siedzeniu i oparłem lewy łokieć na podłokietniku, wkładając jednocześnie papierosa do ust, zaciągając się i chwile przeczekując, zanim wydychałem dym w postaci idealnych kółek.
Minęła chwila, nim nareszcie poczułem się dobrze, pozbywając się niechcianego zdenerwowania i stresu.
Skręciłem na Denver Boulevard i zerkałem na wszystkie mijane sklepy, każdy zamknięty z powodu późnej godziny, po chwili wjeżdżając w opustoszałą część Stratford, zbliżając się do dobrze znanych mi magazynów, w których znikałem już wiele razy wcześniej.
Zaparkowałem od frontu i wyłączyłem silnik, spoglądając na stare, zdezelowane frontowe drzwi, które ledwo wisiały na swoich zawiasach. Wysiadłem z samochodu i powoli ruszyłem naprzód, przymykając oczy. Zaciągnąłem się po raz kolejny i wydmuchałem dym, czując jak wraz z nim znikają moje nerwy.

- Fajnie, huh? – spytałem delikatnie.
Kelsey zaparło dech w piersiach, wpatrując się w piękny widok przed nami.
- Tak – odpowiedziała. – Coś pięknego – odetchnęła, podziwiając uroki natury. – Nigdy nie widziałam czegoś takiego.
Kiwnąłem głową ze zrozumieniem.
- Jak znalazłeś to miejsce? Jeśli mogę wiedzieć… - oderwała wzrok od nieba i spojrzała na mnie, wyczekując odpowiedzi.
Stałem wyprostowany, pewny siebie, opanowany.
- Po tym, jak to miejsce prawie spłonęło, przyjechałem to sprawdzić, a gdy tu wróciłem, zobaczyłem to – gestem wskazałem na widoki. – I momentalnie się zakochałem – odwróciłem się, by na nią spojrzeć, a moja twarz przybrała poważny wyraz.
Zgarnęła kosmyk włosów za ucho i posłała mi skromny uśmiech.
- Jest pięknie. Chciałabym mieć miejsce takie jak to – odparła z zakłopotaniem, ponownie patrząc w niebo.
Cisza wypełniała przestrzeń, dopóki nie odezwałem się ponownie.
- Teraz masz – powiedziałem głośno i wyraźnie, podkreślając każde słowo.
Jeśli możliwym było sprawić, by znów poczuła, że żyje, to mi wystarczało.

Wydałem z siebie sarkastyczny chichot. Zawsze, kiedy chciałem uciec, musiałem sobie o niej przypomnieć.
Ale nie mogłem tego powstrzymać. Wiedziałem, że Kelsey była kimś wyjątkowym. Nigdy we mnie nie wątpiła i nigdy się nie bała. Akceptowała mnie takiego, jakim byłem, a to było wszystko, czego kiedykolwiek od kogoś pragnąłem.
I przychodziło jej to bez problemu.
Wiele poświęciła, byśmy mogli być razem. Ryzykowała zerwaniem więzi z rodziną i swoją tak zwaną najlepszą przyjaciółką. Wiedziała, jak wygląda moje życie a mimo wszystko to zaakceptowała. Nigdy nie przestała we mnie wierzyć a teraz byłem tam, oddalając się od osoby, bez której nie mogłem żyć.
Sam już, kurwa, nie wiem, co jest ze mną nie tak.
Okłamała cię, moja podświadomość szydziła ze mnie, knuła za twoimi plecami.
Wstrząsnąłem głową, chcąc pozbyć się narastającej z każdą sekundą frustracji, wyrzucając z głowy wspomnienie o tym, gdy trzy lata temu po raz pierwszy zabrałem Kelsey w to miejsce.
Wypuściłem z ust dym, patrząc jak krótko potem zlewa się z powietrzem, po chwili znikając.
Czułem się stracony i niewidzialny. To nie byłem ja i zdawałem sobie z tego sprawę, jednak nie potrafiłem nad tym zapanować. Nie potrafiłem z tym walczyć, a jedyna osoba zdolna do tego, by mi pomóc była w tej chwili w domu, zastanawiając się, co właśnie robiłem.
Była najpewniej strasznie zmartwiona – mimo wszystkiego, do czego doszło między nami – i właśnie to mnie dobijało
 Wystawiła cię – głos w mojej głowie odezwał się ponownie. – Odwróciła się do Johna, a przecież powinna być z tobą.           
Rzuciłem resztkę papierosa na ziemię i rozdeptałem ją podeszwą buta, wkładając w międzyczasie dłonie do kieszeni kurtki. Podszedłem do frontowych drzwi i otworzyłem je delikatnym kopnięciem, po czym wszedłem do środka.
Zauważyłem, że wciąż było tak samo. Wszystko było na swoim miejscu i zupełnie nic się nie zmieniło od czasu, gdy byłem tu ostatnio.
Odsłoniłem strzępki zasłon, które zakrywały okno od wewnętrznej strony i przeszedłem do innej części magazynu.
Wdychając powietrze ponownie, zerknąłem w róg przy tylnych drzwiach, obserwując błyszczący księżyc, który oświetlał wzgórze widoczne za oknem.
Spacerując, rozmyślałem o kilku sprawach, gdy w pewnej chwili głowa zaczęła boleć mnie tak mocno, że miałem wrażenie, jakoby ktoś uderzył mnie wielkim, ciężkim młotem. Przymknąłem oczy, a wspomnienia znów do mnie powróciły.

- Po co mnie tu przywiozłeś? – spytała głośno Kelsey
Odwróciłem głowę ku niej i rzuciłem jej pełne zakłopotania spojrzenie zastanawiając się, co właściwie miała na myśli.
- Co?
Z zawahaniem przygryzła wargę.
- Nieważne – wstrząsnęła głową, odwracając wzrok.
- Nie, powiedz – nalegałem, czując kurczącą się cierpliwość. Nienawidziłem, gdy ludzie zaczynali coś mówić, a potem jak gdyby nigdy nic urywali temat.
- Nie odpuścisz, prawda? – mruknęła?
- Nie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Wzięła głęboki oddech i spojrzała na niego jeszcze raz.
- Spytałam, po co mnie tu przywiozłeś.
Przejechałem czubkiem języka po swoich zębach i opuściłem głowę, chcąc spokojnie odetchnąć.
- Oh… - mruknąłem, łapiąc odrobinę powietrza.
- Taaa… - bawiła się palcami.
- Ja… cóż, szczerze to nie mam pojęcia – wzruszyłem ramionami. – Chciałem na chwilę uciec i myślałem, że mógłbym coś przygotować dla ciebie… za to co powiedziałem wcześniej.
Zmarszczyła brwi w zakłopotaniu.
- No wiesz – okręciłem się na podeszwach swoich Supr. – Kiedy nazwałem cię suką… - sztucznie kaszlnąłem.
Zaskoczona uniosła brew. Kiedy dotarło do niej, co miałem na myśli, uśmiechnęła się złośliwie.
- Czyżby Justin Bieber miał zamiar przeprosić?
Prychnąłem.
- Nie, skąd.
- A czy nie to właśnie powiedziałeś? – przeniosła ciężar ciała na jedną nogę, krzyżując w międzyczasie ręce na piersiach.
- Nie. Powiedziałem, że pomyślałem, że mógłbym coś dla ciebie przygotować. Nigdy nie powiedziałem słowa „przepraszam” – poprawiłem ją.
Kelsey zaśmiała się.
- Zachowujesz się, jakby przeproszenie kogoś było przestępstwem – potrząsnęła głową i opuściła ramiona. – Zrobiłeś to, ale nieświadomie – nalegała.
- Nie przekonasz mnie – uśmiechnąłem się.
- Nie martw się, nie będę próbować – posłała mi sztuczny uśmiech, po czym odwróciła ode mnie wzrok, ponownie podziwiając kolorowe niebo.
Nigdy nie przestała mnie zadziwiać.

Złapałem się za głowę i w duchu zacząłem przeklinać siebie, uderzając przy tym pięścią w powietrze na znak frustracji. Wszystko, co zrobiłem, wszystko co powiedziałem… Zawsze znalazłem sposób, by ją zranić.
Dziwka.
Daleko jej było do tego.
A mimo to ją tak nazwałem.
Obrażałem ją, nie zastanawiając się nawet jak wielką krzywdę mogły wyrządzić jej moje słowa.
Udawała niewzruszoną, jednak wiedziałem, że w głębi duszy bolało ją to.
Spojrzałem w niebo i ścisnąłem tył mojej szyi głęboko oddychając, starając się odzyskać spokój, lecz czego bym w tej chwili nie zrobił, nie cofnęłoby tych strasznych rzeczy, które zrobiłem. Zraniłem ją tak wiele razy, że w tym momencie nie potrafiłem nawet przebaczyć sam sobie.
Opuściłem głowę i wpatrywałem się w podłogę, czując pieczenie w gardle na samo wspomnienie tego, co powiedziałem jej wcześniej.

-Czy coś mnie ominęło? Wygląda na to, że jesteś bardzo opiekuńczy w stosunku do mojej dziewczyny, John. Czy ją też przeleciałeś? – odburknięcie ze zniesmaczeniem rozeszło się po pokoju – To znaczy, nie byłbym zdziwiony, jeśli byś to zrobił; to zawsze ci dobrzy okazują się największymi dziwkami.
- Ja pierdolę – warknąłem, pociągając za końcówki włosów, potrząsając przy tym głową, modląc się do Boga, by to wszystko zniknęło.
Nie chciałem tego.
Żadnej z tych rzeczy.
Chciałem po prostu odzyskać swoje życie.
Chciałem móc ją wspierać.
Chciałem móc ją całować.
Chciałem przestać ją ranić.
Przez całe swoje życie odpychałem od siebie ludzi, i zawsze uważałem, że wszystko było tylko i wyłącznie moją winą. Obwiniałem się i pozwalałem tej osobie odejść.
Ale nieważne jak mocno bym ją odpychał, jeszcze bardziej chciałem, by została. Była moim wybawieniem i byłem przekonany, że trzymaliśmy się razem nie bez powodu. Utrzymywała „starego” Justina przy życiu. Sprawiała, że znów mogłem poczuć się jak dziecko, ten beztroski nastolatek, który nie wiedział, jak wygląda pistolet i nie znał uczucia towarzyszącego zabijaniu drugiej osoby.
Nie byłem potworem.
Byłem normalny.
Otrząsnąłem się i wyciągnąłem telefon, by zobaczyć, która godzina. 2:55 pm. Wiedząc, że już czas wracać do domu, bo tylko Bóg jeden wie, co przyniesie jutro, chciałem schować telefon, lecz mój wzrok mimowolnie powędrował na twarz Kelsey widoczną na wyświetlaczu.

- Kelsey! – zawołałem irytująco wiedząc, że przykuję tym jej uwagę
- Co? – burknęła, leniwie odwracając się w moją stronę, tym samym stwarzając mi idealną okazję do zrobienia jej szybkiego zdjęcia.
- Proszę cię, nie mów, że właśnie zrobiłeś mi zdjęcie – jęknęła Kelsey, rzucając mi błagalne spojrzenie.
Zapisując zdjęcie do telefonu, uśmiechnąłem się łobuzersko.
- Nie ma opcji, skarbie.
Pospiesznie podnosząc się z kanapy, Kelsey rzuciła się, by zdobyć mój telefon.
- Nie możesz tak robić, Justin!
- No cóż, a jednak zrobiłem – trzymałem rękę poza jej zasięgiem, obserwując, jak próbuje jej dosięgnąć.
- To nie fair! Nie byłam gotowa! – zrobiła nadąsaną minę. – Pewnie wyszłam brzydko.
Zmarszczyłem brwi i opuściłem rękę.
- To niemożliwe, żebyś kiedykolwiek wyglądała brzydko. Nawet, gdybyś bardzo się starała.
Przewróciła oczami i zabrała mój telefon, przeszukując aplikacje zanim znalazła tę podpisaną „Zdjęcia”.
- Mówisz tak tylko dlatego, że jesteś moim chłopakiem.
- Nie – odebrałem jej telefon i przewinąłem kilka zdjęć, zanim trafiłem na to, zrobione chwilę wcześniej.
- Czy według ciebie to wygląda brzydko? – pokazałem jej, samemu wpatrując się w wyświetlany obraz.
- Tak – mruknęła.
- Gadasz bzdury – wyszedłem z aplikacji i zamierzałem schować telefon, kiedy Kelsey zatrzymała mnie jeszcze raz.
- To ja na tapecie? – spytała cicho.
Spojrzałem w dół, posyłając jej mały uśmiech.
- Tak, to ty… - pocałowałem ją w policzek i objąłem. – Chcesz wiedzieć, dlaczego?
Gdy nasze spojrzenia się spotkały, dostrzegłem uwielbienie w jej oczach.
- Dlaczego?
- Bo jesteś idealna.

Przejeżdżałem kciukiem po wyświetlaczu, po jakimś czasie czując w głowie szarpnięcie, które pozwoliło mi znów trzeźwo myśleć. Zmusiłem się do zaprzestania tej czynności i schowałem urządzenie do kieszeni, po czym udałem się do samochodu.
Ściągnąłem kurtkę i przewiesiłem ją przez lewe ramię, pozwalając zimnemu powietrzu rozbijać się o moją skórę. Wrzuciłem ją na tylne siedzenie, a sam usiadłem na miejscu kierowcy, przekręciłem w stacyjce kluczyk i odpaliłem samochód, wyjeżdżając następnie na drogę skręcając w ulicę, którą miałem dojechać do domu.
Zacisnąłem palce na kierownicy i wykonałem wszystkie niezbędne manewry, bym mógł dojechać do domu cały i zdrowy. Gdy dotarłem na miejsce, zabrałem kurtkę z tylnego siedzenia i wziąłem z samochodu paczkę papierosów, po czym zamknąłem go, co uczyniłem również w przypadku frontowych drzwi po wejściu do domu.
Zdecydowałem się nie iść na górę wiedząc, że i tak nie byłbym w stanie zasnąć, więc postanowiłem wyjść na taras.
W tej nocy było coś, co przynosiło mi ukojenie, pomimo tego, jak zimno było o tej godzinie.
Wyciągnąłem papierosa i odpaliłem go, zaciągając się dymem i po chwili wydychając go z dwiema krótkimi przerwami. Podrapałem się w szyję i wziąłem krzesło, stawiając je na środku i usiadłem na nim, starając się zrelaksować.
Wydychając długi kłąb dymu, przypadkowo wciągnąłem trochę nosem, co z resztą zdarzało mi się często, gdy byłem w złym humorze.
            Oblizałem wargi, przesuwając dłońmi w górę i w dół na całej długości ud, chcąc się w ten sposób trochę ogrzać. Wziąłem głęboki oddech i zacząłem zastanawiać się jak w ogóle mogłem oddychać po tych wszystkich, zjebanych rzeczach, które zrobiłem.
Splatając ze sobą palce, pochyliłem się, opierając łokcie na czubkach kolan. Schowałem twarz w dłoniach i zacząłem po cichu modlić się o to, by ten koszmar wreszcie się skończył.
W pewnej chwili usłyszałem szuranie dochodzące z wnętrza domu. Zmrużyłem oczy i rozejrzałem się w poszukiwaniu kogoś, kto mógł wydać ten hałas.
- Kto tam jest? – zawołałem poirytowany.
Gdy odpowiedziała mi jedynie cisza, chciałem znów się odwrócić, gdy z cienia wyłoniła się sylwetka, która chwilę potem wyszła na zewnątrz.
Kelsey stała tam w dresowych spodniach i koszulce, którą często nosiła do spania, z narzuconym na ramiona moim swetrem. Przygryzając wargę, stąpała z nogi na nogę i patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
Utrzymywaliśmy ze sobą kontakt wzrokowy, jednak żadne z nas nic nie powiedziało ani nic nie zrobiło, ale można było poczuć to wszystko – złość, frustrację, lęk, smutek, rozczarowanie, zmartwienie i, oczywiście, miłość.
Krztusząc się, wypuściłem z płuc kłąb powietrza, nie odwracając od niej wzroku, jednocześnie rozważając wszystkie opcje wyjścia z tej sytuacji.
Mogłem stracić ją na zawsze, albo walczyć o jedyną osobę, która nigdy we mnie nie zwątpiła.
Podjąłem decyzję i skinąłem głową w kierunku Kelsey.
- Musimy porozmawiać.

 ~~~~~~~~~~~~~~
Wiem ze dodaje z wielkim opoźnieniem i BARDZO PRZEPRASZAM WAS za to, ale wyjechalam i niemoglam dodawac następnych postów. Mam nadzieją że mi wybaczycie <3

Jak pewnie zauważyliście dodałam 2 nowe zakładki: Rozdziały Danger i Zapowiedź. Wszysto żeby lepiej czytało Wam sie Danger i Dangers Back :)

PROSZE WAS BARDZO O KOMENTARZE, CHCE ZOBACZYĆ ILE WAS JEST BO NIE WIEM CZY JEST DALSZY SENS TŁUMACZENIA TEGO OPOWIADANIA