Danger's back and he's more dangerous than ever

Rozdział 11 “You don’t want me to go?”

                                                      (Proszę, przeczytaj notkę pod rozdziałem)
 
 Kelsey’s PoV

- Nie chcesz, żebym szła?
Gorączkowo wodząc wolną dłonią po swojej twarzy, Justin powolnie warknął.
- Nie wiem, kurwa, czego chcę.
- Więc pozwól mi odejść – zasugerowałam, jednak natychmiast zamknęłam usta dostrzegając jego rozżarzone, gorące spojrzenie.
- Nie – rzucił krótko, a to, jak swobodnie ton jego głosu przechodził z szorstkiego na luźny, zmroziło mi krew w żyłach. Patrząc w niebo, Justin wziął głęboki oddech, wciągając przez nozdrza chłodne powietrze, które miało pomóc mu się rozluźnić. Rozluźnił uścisk, i pozwolił ręce, która dotychczas mnie trzymała opaść swobodnie do jego boku. Obserwowałam jak zamknął oczy i włożył ręce do kieszeni swoich dresowych spodni.
Przygryzając wargę, zastanawiałam się, czy powinnam go potępić i zostawić, czy zostać z nim i wysłuchać, co miał do powiedzenia.
Wybrałam tę drugą opcję.
Odwróciłam się, stając z Justinem ramię w ramię, wstrzymując na parę sekund oddech. Atmosfera wokół nas gęstniała i czułam się, jakby ktoś mnie dusił.
- Wiesz, czego nie rozumiem? – wychrypiał Justin. Jego oczy ukryte za ciemną, złowrogą mgłą zdradzały, że walczył sam ze sobą, by nie wybuchnąć. Nie dając mi nawet szansy na odpowiedź, kontynuował. – Mówisz, że nie chcesz, bym się na ciebie wściekał, a robisz wszystko, by mnie zdenerwować.
- Justin…
- Pozwoliłem ci mówić? – warknął, ostrym tonem swojego głosu przecinając gęstniejącą atmosferę, a ja spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami.
Zaciskając mocno wargi, przełknęłam ślinę i zmarszczyłam brwi w zakłopotaniu.
- Dlaczego tak się zachowujesz? – szepnęłam, wypowiadając na głos to, co szumiało mi w głowie, jednak szybko tego pożałowałam. Ugryzłam się w język, by nie powiedzieć już nic więcej i przeklęłam siebie w myślach, gdy zauważyłam, jak piorunujące spojrzenie przymrużonych oczu Justina niemal wypala dziury w moich własnych.
- To proste pytanie, Kelsey – syknął. – Czy pozwoliłem ci mówić? Tak, czy nie?
- Nie – mruknęłam, opuszczając bezradnie ramiona. Schyliłam głowę, a włosy zasłoniły mi twarz. Wzięłam głęboki oddech.
- Więc się, kurwa, zamknij.
Zgarnęłam włosy za ucho i skinęłam głową stale zaciskając wargi. Chciałam spojrzeć mu w oczy, jednak nie miałam takiej możliwości, gdyż Justin nawet na mnie nie patrzył.
- Mówisz, że się o mnie troszczysz, mówisz, że mnie kochasz, a gdy na chwilę się odwrócę, ty robisz wszystko odwrotnie niż cię prosiłem? – kiwnął głową, oblizując wargi. – Wtrącanie się w moje sprawy jest jedyną rzeczą, której nie możesz robić. O nic innego cię nie proszę. – trzymając się drewnianej powierzchni patio, Justin zaciągał się świeżym powietrzem. – To niebezpieczne, Kelsey… jeszcze tego nie rozumiesz? Nie mogę ryzykować narażając twoje życie na niebezpieczeństwo, bo ty próbujesz mi pomóc.
- Widzisz jedynie złe strony tego, co zrobiłam… nie pozwalasz sobie pokazać prawdziwego powodu, tylko od razu lecisz do Bruce’a – zadrwiłam – Tak jest za każdym razem, kiedy próbuję zrobić dla ciebie coś dobrego. Zawsze znajdziesz sposób na wyolbrzymienie sprawy.
- Nie obchodzi mnie jaki miałaś powód, by to zrobić – spojrzał na mnie. – Jeśli zrobiłaś to, bo próbowałaś pomóc, albo myślałaś, że to będzie dla mnie najlepsze, to już ci mówiłem, że nie potrzebuję, ani nie chcę twojej pomocy. Sam potrafię o siebie zadbać, co zresztą robię od wielu lat.
- Ty nawet nie wiesz, co sobie robisz – mruknęłam z niedowierzaniem. – Miałeś załamanie nerwowe, Justin. Kompletnie postradałeś zmysły i prawie wykrwawiłeś się na śmierć i jeśli myślisz, że już jest okay albo chociaż się poprawia, to jesteś w błędzie – zrobiłam krok w przód, walcząc z głosem w mojej głowie, który nakazywał mi trzymać się z daleka. – Wiem, że nie powinnam iść do Bruce’a bez konsultacji z tobą, ale nie mogłam pozwolić im zacząć czegoś, czego nie bylibyście w stanie skończyć.
- To, co jest między Bruce’m a mną, jest, no wiesz – między mną a nim, nie tobą.
Zignorowałam go, kiwając głową.
- Jeśli Bruce rozpocząłby wojnę między wami i The Snipers, to wszystko mogłoby być tragiczne w skutkach. Nie jesteś psychicznie i emocjonalnie gotowy, żeby stawić im czoła. Nie widzisz tego, ale ja owszem, John i Bruce tak samo. Może później, za kilka tygodni, może nawet za miesiąc, ale nie teraz. Nie w takim stanie.
Energicznie potrząsając głową, Justin odwrócił się, jego twarz przybrała kamienny wyraz, a szczęka zacisnęła się mocno.
Nie wiedząc, co powiedzieć, dosięgnęłam jego ramienia i położyłam na nim dłoń, by go pocieszyć, jednak Justin strącił ją i spojrzał na mnie z niesmakiem.
- Nie dotykaj mnie, kurwa – syknął, a każde jego słowo przesiąknięte było jadem.
Posmutniałam, słysząc jego słowa, które teraz boleśnie grały w mojej głowie. Zabrałam rękę i ogrzałam ją ciepłem drugiej dłoni. Zimne powietrze przeszywało mnie na wskroś. Gdyby nie grawitacja, dzięki której moje stopy trzymały się podłoża, pewnie dryfowałabym teraz w powietrzu, co chwilę zmieniając kierunek lotu. W tej żałowałam, że to nie było możliwe.
- Idę do łóżka – Justin stanął twarzą do mnie. Podszedł ekstremalnie blisko mnie, a jego twarz znajdowała się około cal od mojej. To wszystko wyglądało tak, jakby chciał mnie pocałować, ostatecznie jednak tego nie zrobił. – I radzę, żebyś nie szła za mną. – minął mnie, uderzając swoim ramieniem o moje i odszedł. Wzdrygnęłam się słysząc dźwięk drzwi zamykanych za jego oddalającą się postacią.
Przeczesałam palcami włosy i skrzyżowałam ramiona wzdłuż klatki piersiowej pocierając dłońmi ramiona, próbując wytworzyć w ten sposób coś w rodzaju ciepła, walcząc ze stale rosnącą lawiną słów cisnących mi się na usta.
Jak ktoś tak kochający, słodki i czuły mógł w mgnieniu oka zmienić się w potwora mieszając mi tym samym w głowie? Miałam już dość tej całej jego bipolarności i zmiennych nastrojów.
- Wszystko w porządku?
Spoglądając przez ramię ujrzałam Johna, wystawiającego głowę przez drzwi, a jego twarz przybrała smutny wyraz, gdy dostrzegł moją przybitą minę
Wzruszyłam ramionami, zmuszając się do lekkiego uśmiechu.
- To nic takiego – szepnęłam, mój głos był tak niepewny i słaby, że dusiłam się własnymi słowami. Wzięłam głęboki oddech, a następnie wypuściłam całe powietrze, ścierając z twarzy najmniejsze nawet ślady jakichkolwiek emocji. – Myślałam, że poszedłeś spać?
- Ja pomyślałem, że tu przyjdziesz, żeby wyjaśnić wszystko z Justinem, ale zgaduję, że się nie udało.
- Taaa… - oblizałam spierzchnięte wargi. – Ja już nie wiem, co mam robić. Nic, co robię nie jest właściwe, jeśli chodzi o niego. Szczerze, to czuję się jak chodząca porażka.
- Nie powinnaś się tak czuć – mruknął John, wychodząc na zewnątrz. Podszedł do mnie i objął mnie, przyciągając do siebie i pogłaskał przyjacielsko moje ramię. – Dobrze zrobiłaś. Nawet, gdybyś do nas nie przyszła, tak czy inaczej próbowałbym namówić Burce’a do zaniechania walki. Wiem, co się dzieje, gdy Justin tak się zachowuje, więc wiem też, że miałaś pełne prawo się niepokoić.
- On mnie nienawidzi.- wyszeptałam ze smutkiem, nie mając pojęcia w jakim kierunku zmierzała rozmowa z Johnem.
- Nie nienawidzi cię. Może mu się wydawać, że tak jest, ale oboje wiemy, że nieważne co zrobisz, niemożliwym będzie dla niego przestać cię kochać – John zabrał ramię i włożył dłoń do kieszeni swoich jeansów. – Uwierz mi, to minie. Musisz mu tylko dać trochę czasu i spokoju. Nie możesz na niego naciskać, musisz pozwolić mu przyjść do siebie, kiedy będzie na to gotowy.
- A jeśli to nigdy nie nastąpi? – spytałam, nieświadomie roniąc kilka łez.
Spoglądając na mnie z lekkim uśmiechem, John trącił moje biodro swoim.
- Justin nie może dnia bez ciebie wytrzymać, czy ty naprawdę sądzisz, że jakaś kłótnia to zmieni? Justin po prostu taki jest. Nauczyłaś się z tym żyć, teraz musisz nauczyć się sobie z tym radzić.
- Co masz na myśli?
- Ja to widzę tak, że masz dwa wyjścia. Albo walczysz z tym demonem, który siedzi w Justinie razem z nim, albo pozwalasz mu uporać się z tym samemu. Twój wybór.
Bez chwili namysłu wiedziałam, jaką podjąć decyzję.
- Zamierzam walczyć razem z nim. Nie zostawiłam go wcześniej i nie zamierzam robić tego teraz. Nie chcę być kolejną Jen w jego życiu.
- Jen, huh? – zaciekawiony John uniósł brew. – Czemu o niej mówisz?
Wzruszyłam ramionami, zaciskając wargi w cienką linię.
- Wiem, co mu zrobiła i jak bardzo jej działania mu zaszkodziły… Nie chcę, żeby mną gardził, lub odwrócił się ode mnie.
- Jen oszukała go bardziej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić – stwierdził John. – Nie miałabyś serca zachować się tak samo i Justin to wie. To znaczy, to jak stawiasz czoła wszystkim przeciwnościom losu pokazuje, że jesteś bardziej dojrzała, niż ona kiedykolwiek będzie.
Zachichotałam cicho i obdarzyłam go szerokim, szczerym uśmiechem.
- Dzięki, John. Naprawdę tego potrzebowałam.
- Nie ma za co. Najwyższa pora zobaczyć twój uśmiech.
Poczułam, jak na moje policzki wpływa rumieniec, zaśmiałam się ponownie i posłałam mu szeroki uśmiech, który jednak zniknął z mojej twarzy od razu, gdy zauważyłam, że Justin obserwował nas z okna swojego pokoju.
Westchnęłam lekko i zmarszczyłam brwi wiedząc, że znalazłam się w głębokich tarapatach. Cofnęłam się o krok i zgarnęłam zakrywające moje oczy włosy za ucho.
- Robi się późno, powinniśmy wrócić do środka.
Otwierając usta, by coś powiedzieć, John zrobił krok w przód, dostrzegając moją nagłą zmianę nastroju.
- Kelsey, czy wszystko w porz…
- Dobranoc, John – przerwałam mu i pospiesznie otworzyłam tylne drzwi, przemknęłam przez kuchnię i zatrzymałam się w salonie, schyliłam się i opierając dłońmi o kolana wzięłam kilka wdechów mając nadzieję na to, że uda mi się złapać oddech.
Spojrzałam na schody czując, jak moje serce wali co raz bardziej, a głos w mojej głowie kpi ze mnie: „masz przechlapane”.
Gdy uświadomiłam sobie, że nie było innego wyjścia, niż tylko stanąć twarzą w twarz z Justinem, zrobiłam niepewny krok w przód, stając na pierwszym schodku.
Przymykając oczy, w duchu modliłam się, żeby Justin odebrał to, co zobaczył tylko jako dwójkę rozmawiających ze sobą przyjaciół, z których jedno pocieszało drugie.
Rozwarłam szeroko powieki, czując jak moje zaczyna bić mocniej, gdy ujrzałam, że drzwi jego pokoju były zamknięte. Wzięłam dwa, głębokie oddechy i chwyciłam za klamkę, po czym pociągnęłam za nią, zdając sobie sprawę, że wbrew moim obawom, wcale nie zamknął drzwi na klucz.
Popchnęłam je i otworzyłam, oczami wodząc dookoła pokoju, aż dostrzegłam Justina stojącego plecami do mnie, zwróconego twarzą do szafki stojącej obok łóżka.
Przełknęłam ślinę i przygryzłam dolną wargę.
- Hey… - szepnęłam, chcąc przerwać tę niezręczną ciszę między nami.
- Myślałem, że mówiłem ci, żebyś za mną nie szła – syknął Justin, a ja czułam się, jak gdyby właśnie wbił mi nóż prosto w serce. Jego chłodny ton sprawił, że żołądek zacisnął mi się z nerwów.
- Nie szłam – zaprzeczyłam. – Minęło około dziesięć minut odkąd odszedłeś. Wydaje mi się, że to wystarczająco dużo czasu, żebyś zdążył tu dojść, nie sądzisz?
- O czym rozmawiałaś z Johnem? – Justin unikał kontaktu wzrokowego, skupiając swoją uwagę na ścieleniu łóżka, zmieniając temat naszej rozmowy.
- Po prostu spytał, czy wszystko w porządku, Justin – posłałam mu błagalne spojrzenie pragnąc, by mi uwierzył i nie ciągnął dalej tematu Johna i mnie. – To wszystko, przysięgam.
Parsknął ponuro, kiwając głową.
- I wymagasz ode mnie, bym uwierzył, że między wami nic nie ma?
Przewróciłam oczami i posłałam mu pełne niedowierzania spojrzenie.
- John i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi, Justin. Wiesz o tym.
- Wiem? – parsknął, obdarzając mnie pełnym irytacji spojrzeniem. Jego ciało drżało ze złości, a on wodził pełnym niesmaku i wstrętu wzrokiem po mojej sylwetce.
- Tak, wiesz – powiedziałam. – Nie wiedziałam, że teraz to zbrodnia rozmawiać z którymś z chłopaków – wywróciłam oczami i skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Nie wywracaj na mnie oczami – syknął z zaciśniętymi zębami. – I nie próbuj zgrywać niewiniątka. Obydwoje wiemy, że tylko czekasz na odpowiednią okazję, by móc rzucić się na Johna.
- Nigdy nie zrobiłabym tego ani tobie, ani Carly, Justin. Do jasnej cholery, John jest chłopakiem mojej najlepszej przyjaciółki!
- I niby to coś zmienia?
- Tak! – wyrzuciłam ręce w powietrze, próbując przekonać go do swojej racji. – Kocham ciebie i tylko ciebie – wzięłam głęboki oddech i zrobiłam kilka kroków chcąc stanąć z nim twarzą w twarz. – Jesteś jedynym z którym jestem i jedynym, z którym chcę być. Ty, nie John.
Zapadła cisza. Justin chciał odwrócić wzrok, jednak coś go powstrzymało, bowiem spojrzał na mnie.
Traktując to jako swoją szansę, ujęłam jego twarz w swoje dłonie.
- Ostatnio jesteś negatywnie na wszystko nastawiony i cały czas próbujesz znaleźć coś, co świadczyłoby przeciwko mnie, ale tym razem ci się to nie uda, bo wiesz, że nie darzę Johna żadnym, głębszym uczuciem. Jeśli chciałabym Johna, byłabym z nim, a nie z tobą, ale nie chcę być z nim, Justin – wplotłam palce w jego włosy i przyciągnęłam jego głowę do swojej. – Chcę ciebie – westchnęłam.
Staliśmy tam, ciężko oddychając, a oczekiwanie na to, aż któreś z nas zrobi pierwszy ruch wydawało się ciągnąć przez wieczność. Nie byłam w stanie dłużej znieść tego napięcia, pochyliłam się ku niemu, zmniejszając tym samym odległość między nami. Justin trwał chwilę w bezruchu, po czym wytrzeszczył oczy uświadamiając sobie całą sytuację. Złapał mnie za ramiona i pospiesznie mnie od siebie odepchnął, a jego wcześniej łagodne oczy, teraz znów ukrywały się za kotarą gniewu.
- Nie rób tak.
- Dlaczego?
- Bo tak powiedziałem – puścił mnie i pokiwał głową, robiąc kilka kroków, by się ode mnie oddalić. – Nie będziemy dłużej o tym dyskutować.
- To nie koniec – zaprzeczyłam.
- Ależ owszem. Idź do łóżka, Kelsey – Justin odwrócił się i skierował kroki w stronę drzwi, łapiąc po drodze swoją skórzaną kurtkę, a ja dopiero wtedy zauważyłam, że zdążył przebrać się w codzienne ubrania – jeansowe rurki, czarne Supry i białą koszulkę z dekoltem w szpic.
- Gdzie idziesz? – mruknęłam z ciekawości, zerkając na świecąca na czerwono godzinę „12:55 pm”. Dochodziła pierwsza w nocy i wszystko oprócz miejsc otwartych całodobowo, było zamknięte.
- Na zewnątrz – otrzepał dłonią rękawy kurtki i otworzył drzwi.
- Kiedy wrócisz? – spytałam głośno, by mój głos był dla niego wystarczająco dobrze słyszalny.
Rzucił mi szybkie spojrzenie przez lewę ramie, nie nawiązując jednak ani na chwilę kontaktu wzrokowego i nie odpowiadając na moje pytanie wyszedł, pozostawiając mnie samą, bardziej zakłopotaną niż kiedykolwiek.


Justin’s PoV

Musiałem wyjść. Przynajmniej tak twierdziłem. Kelsey wykopała sobie zbyt głęboką dziurę, by móc się z niej teraz wydostać. Wtrąciła się w moje sprawy bez uprzedzenia i tym samym złamała jedyną zasadę, o przestrzeganie której ją prosiłem.
Mógłbym być dupkiem.
Mógłbym mówić jej o wszystkim, nawet konsultacjach z chłopakami, albo nawet pozwalać słuchać naszych rozmów, ale tego nie robiłem, bo to, czym się zajmowałem było zbyt ważne, dlatego nie zawsze mówiłem prawdę odnośnie tego, gdzie byłem i co robiłem. Po prostu nie chciałem jej martwić.
Tak bardzo, jak wychodziłem na dupka, tak bardzo zależało mi na Kelsey – nie na kimś innym, tylko właśnie na niej, bo nawet w najgorszych momentach była pierwszą osobą, o której myślałem.
Kiedy czułem, że zatracam się w ciemności, jedyną rzeczą, dzięki której całkowicie się nie załamałem zawsze była Kelsey, ale walka z demonami była tak długa, że w końcu pozwoliłem, by myśli o Kelsey zniknęły z mojego umysłu.
Ustępowałem jej w wielu sprawach – zazwyczaj w naszych kłótniach ustępowałem po zwykłym, prostym „przepraszam”, lecz nie tym razem. Musiała wyciągnąć ze swojego postępowania nauczkę.
Szperając po całym domu w poszukiwaniu kluczy, wreszcie udało mi się je znaleźć w zamku. Prześlizgnąłem się przez przedni ganek i ścieżkę i wsiadłem do samochodu zaparkowanego tuż obok czarnego SUV’a należącego do Bruce’a.
Odpaliłem silnik i nawet nie zawahałem się wyjechać na wyjechanie na drogę, konkretniej na ulicę, gdzie pędziłem w dół pustej ścieżki. Zerknąłem w lusterko sprawdzając, czy nie ma śladu ukrywających się policjantów – których spotkać było bardzo łatwo, jeśli wcześniej spotkałeś ich dostatecznie wiele razy – oparłem się o oparcie fotela, rozsiadając wygodnie w siedzeniu.
Otwierając schowek, trzymałem kierownicę podpierając ją kolanami, podczas, gdy sam szukałem w środku paczki papierosów. Gdy w końcu znalazłem, wyciągnąłem z paczki dwa papierosy, jeden kładąc na podstawkę obok mnie, a następnie drugiego z nich włożyłem do ust i odpaliłem.
Trzymając papierosa w dwóch palcach, rzuciłem paczkę z powrotem do schowka i odłożyłem na bok zapalniczkę. Ponownie rozsiadłem się na siedzeniu i oparłem lewy łokieć na podłokietniku, wkładając jednocześnie papierosa do ust, zaciągając się i chwile przeczekując, zanim wydychałem dym w postaci idealnych kółek.
Minęła chwila, nim nareszcie poczułem się dobrze, pozbywając się niechcianego zdenerwowania i stresu.
Skręciłem na Denver Boulevard i zerkałem na wszystkie mijane sklepy, każdy zamknięty z powodu późnej godziny, po chwili wjeżdżając w opustoszałą część Stratford, zbliżając się do dobrze znanych mi magazynów, w których znikałem już wiele razy wcześniej.
Zaparkowałem od frontu i wyłączyłem silnik, spoglądając na stare, zdezelowane frontowe drzwi, które ledwo wisiały na swoich zawiasach. Wysiadłem z samochodu i powoli ruszyłem naprzód, przymykając oczy. Zaciągnąłem się po raz kolejny i wydmuchałem dym, czując jak wraz z nim znikają moje nerwy.

- Fajnie, huh? – spytałem delikatnie.
Kelsey zaparło dech w piersiach, wpatrując się w piękny widok przed nami.
- Tak – odpowiedziała. – Coś pięknego – odetchnęła, podziwiając uroki natury. – Nigdy nie widziałam czegoś takiego.
Kiwnąłem głową ze zrozumieniem.
- Jak znalazłeś to miejsce? Jeśli mogę wiedzieć… - oderwała wzrok od nieba i spojrzała na mnie, wyczekując odpowiedzi.
Stałem wyprostowany, pewny siebie, opanowany.
- Po tym, jak to miejsce prawie spłonęło, przyjechałem to sprawdzić, a gdy tu wróciłem, zobaczyłem to – gestem wskazałem na widoki. – I momentalnie się zakochałem – odwróciłem się, by na nią spojrzeć, a moja twarz przybrała poważny wyraz.
Zgarnęła kosmyk włosów za ucho i posłała mi skromny uśmiech.
- Jest pięknie. Chciałabym mieć miejsce takie jak to – odparła z zakłopotaniem, ponownie patrząc w niebo.
Cisza wypełniała przestrzeń, dopóki nie odezwałem się ponownie.
- Teraz masz – powiedziałem głośno i wyraźnie, podkreślając każde słowo.
Jeśli możliwym było sprawić, by znów poczuła, że żyje, to mi wystarczało.

Wydałem z siebie sarkastyczny chichot. Zawsze, kiedy chciałem uciec, musiałem sobie o niej przypomnieć.
Ale nie mogłem tego powstrzymać. Wiedziałem, że Kelsey była kimś wyjątkowym. Nigdy we mnie nie wątpiła i nigdy się nie bała. Akceptowała mnie takiego, jakim byłem, a to było wszystko, czego kiedykolwiek od kogoś pragnąłem.
I przychodziło jej to bez problemu.
Wiele poświęciła, byśmy mogli być razem. Ryzykowała zerwaniem więzi z rodziną i swoją tak zwaną najlepszą przyjaciółką. Wiedziała, jak wygląda moje życie a mimo wszystko to zaakceptowała. Nigdy nie przestała we mnie wierzyć a teraz byłem tam, oddalając się od osoby, bez której nie mogłem żyć.
Sam już, kurwa, nie wiem, co jest ze mną nie tak.
Okłamała cię, moja podświadomość szydziła ze mnie, knuła za twoimi plecami.
Wstrząsnąłem głową, chcąc pozbyć się narastającej z każdą sekundą frustracji, wyrzucając z głowy wspomnienie o tym, gdy trzy lata temu po raz pierwszy zabrałem Kelsey w to miejsce.
Wypuściłem z ust dym, patrząc jak krótko potem zlewa się z powietrzem, po chwili znikając.
Czułem się stracony i niewidzialny. To nie byłem ja i zdawałem sobie z tego sprawę, jednak nie potrafiłem nad tym zapanować. Nie potrafiłem z tym walczyć, a jedyna osoba zdolna do tego, by mi pomóc była w tej chwili w domu, zastanawiając się, co właśnie robiłem.
Była najpewniej strasznie zmartwiona – mimo wszystkiego, do czego doszło między nami – i właśnie to mnie dobijało
 Wystawiła cię – głos w mojej głowie odezwał się ponownie. – Odwróciła się do Johna, a przecież powinna być z tobą.           
Rzuciłem resztkę papierosa na ziemię i rozdeptałem ją podeszwą buta, wkładając w międzyczasie dłonie do kieszeni kurtki. Podszedłem do frontowych drzwi i otworzyłem je delikatnym kopnięciem, po czym wszedłem do środka.
Zauważyłem, że wciąż było tak samo. Wszystko było na swoim miejscu i zupełnie nic się nie zmieniło od czasu, gdy byłem tu ostatnio.
Odsłoniłem strzępki zasłon, które zakrywały okno od wewnętrznej strony i przeszedłem do innej części magazynu.
Wdychając powietrze ponownie, zerknąłem w róg przy tylnych drzwiach, obserwując błyszczący księżyc, który oświetlał wzgórze widoczne za oknem.
Spacerując, rozmyślałem o kilku sprawach, gdy w pewnej chwili głowa zaczęła boleć mnie tak mocno, że miałem wrażenie, jakoby ktoś uderzył mnie wielkim, ciężkim młotem. Przymknąłem oczy, a wspomnienia znów do mnie powróciły.

- Po co mnie tu przywiozłeś? – spytała głośno Kelsey
Odwróciłem głowę ku niej i rzuciłem jej pełne zakłopotania spojrzenie zastanawiając się, co właściwie miała na myśli.
- Co?
Z zawahaniem przygryzła wargę.
- Nieważne – wstrząsnęła głową, odwracając wzrok.
- Nie, powiedz – nalegałem, czując kurczącą się cierpliwość. Nienawidziłem, gdy ludzie zaczynali coś mówić, a potem jak gdyby nigdy nic urywali temat.
- Nie odpuścisz, prawda? – mruknęła?
- Nie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Wzięła głęboki oddech i spojrzała na niego jeszcze raz.
- Spytałam, po co mnie tu przywiozłeś.
Przejechałem czubkiem języka po swoich zębach i opuściłem głowę, chcąc spokojnie odetchnąć.
- Oh… - mruknąłem, łapiąc odrobinę powietrza.
- Taaa… - bawiła się palcami.
- Ja… cóż, szczerze to nie mam pojęcia – wzruszyłem ramionami. – Chciałem na chwilę uciec i myślałem, że mógłbym coś przygotować dla ciebie… za to co powiedziałem wcześniej.
Zmarszczyła brwi w zakłopotaniu.
- No wiesz – okręciłem się na podeszwach swoich Supr. – Kiedy nazwałem cię suką… - sztucznie kaszlnąłem.
Zaskoczona uniosła brew. Kiedy dotarło do niej, co miałem na myśli, uśmiechnęła się złośliwie.
- Czyżby Justin Bieber miał zamiar przeprosić?
Prychnąłem.
- Nie, skąd.
- A czy nie to właśnie powiedziałeś? – przeniosła ciężar ciała na jedną nogę, krzyżując w międzyczasie ręce na piersiach.
- Nie. Powiedziałem, że pomyślałem, że mógłbym coś dla ciebie przygotować. Nigdy nie powiedziałem słowa „przepraszam” – poprawiłem ją.
Kelsey zaśmiała się.
- Zachowujesz się, jakby przeproszenie kogoś było przestępstwem – potrząsnęła głową i opuściła ramiona. – Zrobiłeś to, ale nieświadomie – nalegała.
- Nie przekonasz mnie – uśmiechnąłem się.
- Nie martw się, nie będę próbować – posłała mi sztuczny uśmiech, po czym odwróciła ode mnie wzrok, ponownie podziwiając kolorowe niebo.
Nigdy nie przestała mnie zadziwiać.

Złapałem się za głowę i w duchu zacząłem przeklinać siebie, uderzając przy tym pięścią w powietrze na znak frustracji. Wszystko, co zrobiłem, wszystko co powiedziałem… Zawsze znalazłem sposób, by ją zranić.
Dziwka.
Daleko jej było do tego.
A mimo to ją tak nazwałem.
Obrażałem ją, nie zastanawiając się nawet jak wielką krzywdę mogły wyrządzić jej moje słowa.
Udawała niewzruszoną, jednak wiedziałem, że w głębi duszy bolało ją to.
Spojrzałem w niebo i ścisnąłem tył mojej szyi głęboko oddychając, starając się odzyskać spokój, lecz czego bym w tej chwili nie zrobił, nie cofnęłoby tych strasznych rzeczy, które zrobiłem. Zraniłem ją tak wiele razy, że w tym momencie nie potrafiłem nawet przebaczyć sam sobie.
Opuściłem głowę i wpatrywałem się w podłogę, czując pieczenie w gardle na samo wspomnienie tego, co powiedziałem jej wcześniej.

-Czy coś mnie ominęło? Wygląda na to, że jesteś bardzo opiekuńczy w stosunku do mojej dziewczyny, John. Czy ją też przeleciałeś? – odburknięcie ze zniesmaczeniem rozeszło się po pokoju – To znaczy, nie byłbym zdziwiony, jeśli byś to zrobił; to zawsze ci dobrzy okazują się największymi dziwkami.
- Ja pierdolę – warknąłem, pociągając za końcówki włosów, potrząsając przy tym głową, modląc się do Boga, by to wszystko zniknęło.
Nie chciałem tego.
Żadnej z tych rzeczy.
Chciałem po prostu odzyskać swoje życie.
Chciałem móc ją wspierać.
Chciałem móc ją całować.
Chciałem przestać ją ranić.
Przez całe swoje życie odpychałem od siebie ludzi, i zawsze uważałem, że wszystko było tylko i wyłącznie moją winą. Obwiniałem się i pozwalałem tej osobie odejść.
Ale nieważne jak mocno bym ją odpychał, jeszcze bardziej chciałem, by została. Była moim wybawieniem i byłem przekonany, że trzymaliśmy się razem nie bez powodu. Utrzymywała „starego” Justina przy życiu. Sprawiała, że znów mogłem poczuć się jak dziecko, ten beztroski nastolatek, który nie wiedział, jak wygląda pistolet i nie znał uczucia towarzyszącego zabijaniu drugiej osoby.
Nie byłem potworem.
Byłem normalny.
Otrząsnąłem się i wyciągnąłem telefon, by zobaczyć, która godzina. 2:55 pm. Wiedząc, że już czas wracać do domu, bo tylko Bóg jeden wie, co przyniesie jutro, chciałem schować telefon, lecz mój wzrok mimowolnie powędrował na twarz Kelsey widoczną na wyświetlaczu.

- Kelsey! – zawołałem irytująco wiedząc, że przykuję tym jej uwagę
- Co? – burknęła, leniwie odwracając się w moją stronę, tym samym stwarzając mi idealną okazję do zrobienia jej szybkiego zdjęcia.
- Proszę cię, nie mów, że właśnie zrobiłeś mi zdjęcie – jęknęła Kelsey, rzucając mi błagalne spojrzenie.
Zapisując zdjęcie do telefonu, uśmiechnąłem się łobuzersko.
- Nie ma opcji, skarbie.
Pospiesznie podnosząc się z kanapy, Kelsey rzuciła się, by zdobyć mój telefon.
- Nie możesz tak robić, Justin!
- No cóż, a jednak zrobiłem – trzymałem rękę poza jej zasięgiem, obserwując, jak próbuje jej dosięgnąć.
- To nie fair! Nie byłam gotowa! – zrobiła nadąsaną minę. – Pewnie wyszłam brzydko.
Zmarszczyłem brwi i opuściłem rękę.
- To niemożliwe, żebyś kiedykolwiek wyglądała brzydko. Nawet, gdybyś bardzo się starała.
Przewróciła oczami i zabrała mój telefon, przeszukując aplikacje zanim znalazła tę podpisaną „Zdjęcia”.
- Mówisz tak tylko dlatego, że jesteś moim chłopakiem.
- Nie – odebrałem jej telefon i przewinąłem kilka zdjęć, zanim trafiłem na to, zrobione chwilę wcześniej.
- Czy według ciebie to wygląda brzydko? – pokazałem jej, samemu wpatrując się w wyświetlany obraz.
- Tak – mruknęła.
- Gadasz bzdury – wyszedłem z aplikacji i zamierzałem schować telefon, kiedy Kelsey zatrzymała mnie jeszcze raz.
- To ja na tapecie? – spytała cicho.
Spojrzałem w dół, posyłając jej mały uśmiech.
- Tak, to ty… - pocałowałem ją w policzek i objąłem. – Chcesz wiedzieć, dlaczego?
Gdy nasze spojrzenia się spotkały, dostrzegłem uwielbienie w jej oczach.
- Dlaczego?
- Bo jesteś idealna.

Przejeżdżałem kciukiem po wyświetlaczu, po jakimś czasie czując w głowie szarpnięcie, które pozwoliło mi znów trzeźwo myśleć. Zmusiłem się do zaprzestania tej czynności i schowałem urządzenie do kieszeni, po czym udałem się do samochodu.
Ściągnąłem kurtkę i przewiesiłem ją przez lewe ramię, pozwalając zimnemu powietrzu rozbijać się o moją skórę. Wrzuciłem ją na tylne siedzenie, a sam usiadłem na miejscu kierowcy, przekręciłem w stacyjce kluczyk i odpaliłem samochód, wyjeżdżając następnie na drogę skręcając w ulicę, którą miałem dojechać do domu.
Zacisnąłem palce na kierownicy i wykonałem wszystkie niezbędne manewry, bym mógł dojechać do domu cały i zdrowy. Gdy dotarłem na miejsce, zabrałem kurtkę z tylnego siedzenia i wziąłem z samochodu paczkę papierosów, po czym zamknąłem go, co uczyniłem również w przypadku frontowych drzwi po wejściu do domu.
Zdecydowałem się nie iść na górę wiedząc, że i tak nie byłbym w stanie zasnąć, więc postanowiłem wyjść na taras.
W tej nocy było coś, co przynosiło mi ukojenie, pomimo tego, jak zimno było o tej godzinie.
Wyciągnąłem papierosa i odpaliłem go, zaciągając się dymem i po chwili wydychając go z dwiema krótkimi przerwami. Podrapałem się w szyję i wziąłem krzesło, stawiając je na środku i usiadłem na nim, starając się zrelaksować.
Wydychając długi kłąb dymu, przypadkowo wciągnąłem trochę nosem, co z resztą zdarzało mi się często, gdy byłem w złym humorze.
            Oblizałem wargi, przesuwając dłońmi w górę i w dół na całej długości ud, chcąc się w ten sposób trochę ogrzać. Wziąłem głęboki oddech i zacząłem zastanawiać się jak w ogóle mogłem oddychać po tych wszystkich, zjebanych rzeczach, które zrobiłem.
Splatając ze sobą palce, pochyliłem się, opierając łokcie na czubkach kolan. Schowałem twarz w dłoniach i zacząłem po cichu modlić się o to, by ten koszmar wreszcie się skończył.
W pewnej chwili usłyszałem szuranie dochodzące z wnętrza domu. Zmrużyłem oczy i rozejrzałem się w poszukiwaniu kogoś, kto mógł wydać ten hałas.
- Kto tam jest? – zawołałem poirytowany.
Gdy odpowiedziała mi jedynie cisza, chciałem znów się odwrócić, gdy z cienia wyłoniła się sylwetka, która chwilę potem wyszła na zewnątrz.
Kelsey stała tam w dresowych spodniach i koszulce, którą często nosiła do spania, z narzuconym na ramiona moim swetrem. Przygryzając wargę, stąpała z nogi na nogę i patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
Utrzymywaliśmy ze sobą kontakt wzrokowy, jednak żadne z nas nic nie powiedziało ani nic nie zrobiło, ale można było poczuć to wszystko – złość, frustrację, lęk, smutek, rozczarowanie, zmartwienie i, oczywiście, miłość.
Krztusząc się, wypuściłem z płuc kłąb powietrza, nie odwracając od niej wzroku, jednocześnie rozważając wszystkie opcje wyjścia z tej sytuacji.
Mogłem stracić ją na zawsze, albo walczyć o jedyną osobę, która nigdy we mnie nie zwątpiła.
Podjąłem decyzję i skinąłem głową w kierunku Kelsey.
- Musimy porozmawiać.

 ~~~~~~~~~~~~~~
Wiem ze dodaje z wielkim opoźnieniem i BARDZO PRZEPRASZAM WAS za to, ale wyjechalam i niemoglam dodawac następnych postów. Mam nadzieją że mi wybaczycie <3

Jak pewnie zauważyliście dodałam 2 nowe zakładki: Rozdziały Danger i Zapowiedź. Wszysto żeby lepiej czytało Wam sie Danger i Dangers Back :)

PROSZE WAS BARDZO O KOMENTARZE, CHCE ZOBACZYĆ ILE WAS JEST BO NIE WIEM CZY JEST DALSZY SENS TŁUMACZENIA TEGO OPOWIADANIA

8 komentarzy:

  1. <3 <3 Czytam to opowiadanie juz od dłuższego czasu i jest naprawde świetne <3 Kocham Kelsey i Justina

    OdpowiedzUsuń
  2. jesteś najlepsza na świecie :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Tlumacz dalej jestes swietna :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest sens tłumaczyć nawet dla jednej osoby więc nieprzestawaj

    OdpowiedzUsuń
  5. Tlumacz dalej!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Prosze tlumacz dalej :) kocham Danger's back tak jak Danger <3 <3

    OdpowiedzUsuń