Danger's back and he's more dangerous than ever

Forty Three

  

-Kelsey! Kochanie, otwórz! - jęknęłam, prostując ręce, po czym przewróciłam się na bok i przytuliłam do czegoś leżącego obok.
-Kelsey! Wstałaś już? Otwieraj tu drzwi w tej chwili, młoda damo! - głos mamy rozbrzmiał mi w uszach.
Z jękiem otworzyłam oczy i zaczęłam je trzeć, żeby zrobić się chociaż trochę mniej senna. Siadając, rozglądnęłam sie wokół, gdy mój wzrok padł na słodko śpiącym Justinie.
-Kelsey Anne! - krzyknęła ponownie, stając się coraz bardziej niecierpliwa.
Gwałtownie rozszerzyły mi się źrenice, kiedy zorientowałam się co się dzieje. Natychmiast szturchnęłam chłopaka.
-Justin! - syknęłam, zaczynając nim potrząsać. - Justin, wstawaj!
-Mmm - odwrócił twarz w przeciwną stronę.
Wywracając oczami, ponownie go pchnęłam, tym razem mocniej.
-Justin!
-Co? - wymamrotał.
-Budź się, moja mama jest za drzwiami!
-Kelsey Anne Jones, co się tam dzieje?
-Już idę, mamo! - odkrzyknęłam i odwróciłam się, mając nadzieję zastać Justina obudzonego, ale niestety wciąż spał.
-Justin! - warknęłam cicho, ale na tyle głośno, żeby usłyszał. - Wstawaj albo cię stłukę na kwaśne jabłko!
-Jezu Chryste, skarbie, co jest z tobą nie tak? - jęknął, otwierając powieki.
-Co jest nie tak ze mną? - zaakcentowałam ostatnie słowo. - Co jest nie tak z tobą? - uderzyłam go w ramię. - Pośpiesz się i wstawaj! Moja mama jest tuż za drzwiami!
Słysząc moje słowa, szerzej otworzył oczy.
-Cholera, mówisz serio?
-Kelsey! - krzyknęła. - Otwieraj drzwi albo zawołam tatę, żeby je wywarzył!
-Kurwa mać - chłopak siadł, po czym szybko wstał. Zmierzwił palcami włosy, rozglądając się w poszukiwaniu miejsca do ukrycia.
Omiotłam wzrokiem pomieszczenie i zauważyłam szafę.
-Szybko! Wchodź tutaj! - popchnęłam go w tamtym kierunku.
-Cholera, skarbie. Przestań mnie pchać! - syknął, podchodząc do szafy.
-Właź do środka i siedź cicho! - ostrzegłam, na co on wywrócił oczami i wykonałmoje polecenie, zamykając za sobą drzwi.
Upewniając się, że wyglądam normalnie, podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam za nimi swoją zdenerwowaną matkę.
-Hej mamo... - pomachałam, czując się niezręcznie.
-Najwyższy czas, młoda damo. Zaczynałam się martwić.
-Chciałam wziąć prysznic, mamo. Przepraszam, nie mogłam usłyszeć cię przez płynącą wodę  - odpowiedziałam sarkastycznie.
-Nie słyszałam żadnej wody.
-Pewnie dlatego, że byłaś zajęta krzyczeniem na mnie - odparłam z łobuzerskim uśmiechem.
-Nie pyskuj, młoda damo - powiedziała.
-Tylko żartowałam, mamo - mruknęłam, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę i krzyżując ręce na piersi.
-Tak czy inaczej, z kim rozmawiałaś? - spojrzała na mnie z uwagą. - I dlaczego wciąż masz na sobie wczorajsze ubrania?
-Z nikim? - spojrzałam na nią, jakby całkiem oszalała, chociaż w środku umierałam. Jeśli dowiedziałaby się, że jest tu Justin, oboje bylibyśmy martwi. - I usnęłam czytając książkę... - odpowiedziałam, w duchu przeklinając się za tak głupią wymówkę.
-Mogę przysiądz, że słyszałam jak z kimś rozmawiasz i powinnaś się przebrać przed czytaniem.
-Zaczynasz tracić głowę, mamo... - nerwowo się zaśmiałam. - I przepraszam, zapomniałam.
-Po prostu następnym razem nie bądź tak beztroska, Kelsey. Skup się - zajrzała mi do pokoju, próbując wyłapać coś nienaturalnego, ale na moje szczęście i ku jej rozczarowaniu, nic nie znalazła.
-Spróbuję.
Wzdychając, wyszła z powrotem na korytarz.
-Cóż, generalnie przyszłam tu, żeby cię poinformować, że masz za godzinę szkołę i nie chcę, żebys się spóźniła, więc zacznij się już zbierać. Twój ojciec zawiezie dzisiaj ciebie i twojego brata.
Z uśmiechem pokiwałam głową.
-Okej - patrzyłam, jak odchodzi i gdy miałam zamiar zamknąć drzwi, ona znów zaczęła mówić.
-Oh, zanim zapomnę.
Podniosłam na nią wzrok.
-Razem z ojcem chcielibyśmy omówić z tobą kilka spraw przed szkołą.
Poczułam, że ściska mi się żołądek.
-Oh, w porządku... - pisnęłam, maskując to kolejnym uśmiechem.
-No dalej... - machnęła rękami. - Przygotuj się. Czekamy na ciebie na dole.
Odwróciła się, po czym odeszła.
Zamykając drzwi, wypuściłam oddech, który nieświadomie wstrzymywałam.
-Wreszcie wyszła! Miałem wrażenie, że zaraz się uduszę - wymamrotał Justin, drapiąc się po głowie, jednocześnie wychodząc z szafy.
Zachichotałam, kręcąc głową.
- Na szczęście zamknęłam wczoraj drzwi, bo inaczej bylibyśmy martwi.
Chłopak ze śmiechem przytaknął.
-Racja - ponownie opadł na moje łóżko. Spojrzał na mnie, kładąc łokcie na kolanach. - Jak myślisz, o czym chce z tobą pogadać?
-O tobie - odparłam.
-O mnie? - cicho się zaśmiał. - Dlaczego?
-Cóż, jestem pewna, że słyszałeś naszą wczorajszą rozmowę - podeszłam do szafy, próbując znaleźć coś ładnego i wygodnego.
-Tak, i co? - wpatrywał się w moje plecy.
Wzruszyłam ramionami.
-Więc pewnie usłyszałeś też, że chcą cię poznać - wyjęłam bluzkę w kwiaty, w której było mi widać ze dwa centymetry brzucha, rurki i botki. Odwróciłam się i zobaczyłam Justina przygryzającego wargę.
-I?
-I pewnie chcą rozmawiać o tym i o fakcie, że jeśli jeszcze raz ich okłamię, wydziedziczą mnie.
-Skarbie...
-Nie, mówię serio - położyłam ubrania na łóżku i do niego podeszłam. - Nie wygłupiałam się, gdy cię poznałam. Moi rodzice są straszni, Justin. Są zdecydowanie nadopiekuńczy, upierdliwi i mimo, że ich kocham, moga być naprawdę chętni do kontroli nade mną.
Wzdychając, chłopak położył dłonie na moich biodrach i pociągnął tak, że stałam mu między nogami.
-Przepraszam - wymamrotał.
-Nie masz za co - skrzywiłam się.
-Po prostu nie mogę znieść, że przeze mnie skłamałaś i wpakowałaś się w kłopoty.
-Jedynie robiłeś co najlepsze dla ciebie i chłopaków. Na twoim miejscu chciałabym się upewnić, że osoba, która widziała jak kogoś morduję, nie piśnie ani słowa.
Justin spiął się, słysząc wzmiankę o morderstwie.
-Nie mówiłem o tym, skarbie, ale dzięki.
-Więc o co ci chodziło? - przechyliłam głowę na bok.
-O tym, gdy zabrałem cię po raz pierwszy, gdy porwał cię Luke i gdy wczoraj poprosiłem cię o przyjście.
-Okej, po pierwsze sprawa z Lukiem to nie była twoja wina. To ja wsiadłam do samochodu nieznajomego - pokręciłam głową. - Poza tym, za trzecim razem sama zdycydowałam, żeby skłamać, więc to również nie była twoja wina.
Justin odwrócił wzrok.
-Odkąd mnie poznałaś, wszysko zaczęło ci się pieprzyć w życiu....
-Nie - warknęłam. - Nie mów tak. Jeśli moje życie się zmieniło, to zdecydowanie na lepsze.
-Lepsze? - jego oczy się rozszerzyły. - Serio, skarbie? Nie okłamuj się.
-Nie okłamuję. Mówię poważnie. Zanim cię poznałam, zawsze tylko siedziałam w domu i zanudzałam na śmierć. Rodzice trzymali mnie pod kloszem. Dzięki tobie poczułam wolność, chęć zrobienia czegoś innego...
Justin potrząsnął głową.
-Ryzykujesz życie, trzymając się blisko mnie... - wymamrotał.
Zmarszczyłam brwi. Skąd się to brało?
-Mam to gdzieś. Chcę z tobą być i bez wzglęzu na wszystko, nigdzie się nie wybieram. Siedzimy w tym teraz razem, czy tego chcesz czy nie - powiedziałam z łobuzerskim uśmiechem.
-Cholera. Miałem nadzieję, że to skończymy, żebym mógł pieprzyć się z każdą dziewczynę, którą spotkam - Justin klasnął w ręce ze sztucznym rozczarowaniem.
-Justin! - zaśmiałam się.
-Co? Tylko żartuję - w uśmiechem przyciągnął mnie bliżej. - Jakbym mógł zostawić tak niesamowitą dziewczynę jak ty - mrugnął.
-Aww - oplotłam mu ręce wokół szyi. - Jesteś taki słodki - zaczęłam się drażnić.
-Mhm - przysunął twarz tak, że była centymetry od mojej. - Bardzo.
Z uśmiechem pochyliłam się, trzymając usta milimetry od jego.
-Skarbie... - jęknął.
-Tak? - szepnęłam, a nasze wargi się otarły.
-Pocałuj mnie - mruknął.
-Hm? Co mówiłeś?
-Skarbie - jęknął, chwytając mnie mocniej za biodra. - Pocałuj mnie - jego słowa zabrzmiały jak błaganie, co niesamowicie mnie podnieciło.
-Z przyjemnością - z łobuzerskim uśmiechem złączyłam nasze usta.
Chłopak przejechał językiem po mojej dolnej wardze, prosząc o dostęp, ale zdecydowałam się z nim podrażnić, trzymając usta zaciśnięte.
Justin przysunął mnie jeszcze bliżej, przyciskając do siebie, a jego zęby lekko ugryzły moją wargę, na co jęknęłam mu w usta.
Ponownie polizał mnie w wargę, tym razem bardziej gorliwie. Z łobuzerskim uśmiechem wciąż nie dawałam mu dostępu.
Zjechał dłońmi po moich plecach, aż na tyłek i mocno go ścinął, na co gwałtownie zaczerpnęłam powietrza.
Wykorzystując swoją szansę, wślizgnął mi swój język do ust, a po chwili walczyliśmy nimi o dominację.
Poczułam, że uśmiecha się w ten znany, figlarny sposób.
Przysuwając się jeszcze bliżej - jeśli to możliwe - zmierzwiłam mu włosy, pociągając za końce. Chłopak chwycił mnie za uda, podniósł i posadził sobie na kolanach tak, że siedziałam na nim teraz okrakiem.
Odrywając się od ust, zaczął składać pocałunki na mojej szyi.
-Skarbie?
-Tak? - szepnęłam.
-Może powinienem pomóc ci się ubrać do szkoły - zaczął wędrować wargami po moich obojczykach, szyi i szczęce. - Co ty na to?
Przygryzłam wargę, bez wahania kiwając głową.
Justin się odsunął i chwycił za brzeg mojej koszulki.
Podniosłam ręce, a on ją zdjął i odrzucił na bok.
Przygryzając wargę, przyciągnał mnie do siebie. Ponownie złączył nasze usta, jednocześnie przekręcając tak, że leżał na mnie.
Temperatura w pokoju wzrosła, a nasze pocałunki robiły się coraz bardziej zachłanne.
Przesuwając dłońmi po moich nogach, chłopak zaczął całować mnie po szyi, przygryzając czułe punkty, na co głośno jęknęłam.
-Justin...
Oderwał się i rozpiął moje spodnie, chcąc je zdjąć. Spojrzał mi w oczy, próbując znaleźć w nich odpowiedź, czy może kontynuować.
Oblizałam usta, przełykając ślinę. Z wahaniem pokiwałam głową.
-Jesteś pewna? - wymamrotał z wargami tuż przy moich, wyczuwając, że jestem niepewna.
Ponownie przytaknęłam.
Chłopak złączył nasze usta, jednocześnie całkiem pozbywając się moich jeansów.
-Kelsey! Przygotowałaś się już do szkoły? Jest prawie za piętnaście ósma! Niedługo masz szkołę, a razem z matką musimy z tobą jeszcze porozmawiać! - krzyknął tata.
Oderwałam się od Justina, a moja klatka piersiowa poruszała się niezwykle szybko.
-T-tak! Tylko się ubiorę i schodzę na dół!
Po kilkunastu sekundach odkrzyknął 'okej!'.
Położyłam dłonie na torsie chłopaka, lekko go popychając.
-Musisz już iść.
-Dlaczego za każdym razm, gdy robimy coś takiego, ktoś musi nam przerwać? - schodząc ze mne, Justin wstał.
Usiadłam, chichocząc.
-Pewnie złe wyczucie czasu.
-Ta, cóż, następnym razem upewnię się, że nic nam nie przeszkodzi.
-Następnym razem? - z uśmiechem podniosłam brew.
-Mhm - przytaknął, uwodzicielsko do mnie mrugając. - Nie sądzisz, że dam sobie z tym spokój, prawda?
-Kto powiedział, że w ogóle będzie następny raz? - rozbawiona na niego spojrzałam.
Justin podszedł i się pochylił, a jego twarz była centymetry od mojej.
-Ja - uśmiechnął się, musnął moje usta, po czym stanął prosto.
Ze śmiechem pokręciłam głową.
-Cokolwiek pomoże ci przetrwać dzień, skarbie.
-Jeszcze zobaczymy, prawda?
-Tak, zobaczymy - uśmiechnęłam się.
Chłopak ze śmiechem podszedł do okna.
-Cóż, bez względu na to, jak bardzo chciałbym zostać, muszę już iść. Bruce pewnie zdążył posrać się w gacie.
-Jeśli będzie się czepiał powiedz, że poprosiłam cię o przyjście.
Wzruszył ramionami.
-Mam w dupie co mówi. Nie jest moim tatą, mogę robić co tylko chcę. Po prostu nie mam ochoty na wysłuchiwanie go tak wcześnie rano.
-Wiem jak to jest - zachichotałam, nawiązując do swojej mamy.
Justin z łobuzerskim uśmiechem otworzył okno, a do środka wleciało świeże powietrze.
-Do zobaczenia, skarbie.
Pomachałam mu.
-Pa.
Chłopak siadł na parapecie, przerzucił obie nogi na drugą stronę, po czym chwycił za rynnę tuż obok okna i po niej zjechał. Będąc już na ziemi szybko obszedł dom i udał się na parking, gdzie najprawdopodobniej stało jego auto.
Zorientowałam się, że mam na ustach szeroki uśmiech, uzmysławiając się co właśnie między nami zaszło. Wstałam i weszłam do łazienki, myśląc co by się stało, gdyby nie było tak wcześnie, a tata by nam nie przeszkodził.

Justin's POV

Droga do domu nie zajęła mi długo. Wyciągnąwszy kluczyki ze stacyjki, wyszedłem z samochodu, zamykając za sobą drzwi. Szybkim krokiem podszedłem do drzwi i wszedłem do środka.
Na szczęście Bruce ani nikt inny jeszcze nie wstał, dzięki czemu mogłem iść do pokoju i udawać, że nic się nie stało.
Jednak los jak zwykle miał dla mnie inne plany, bo gdy już miałem wejść po schodach, usłyszałem znajomy głos.
-Gdzie byłeś?
Przeklinając się, zacisnąłem usta i odwróciłem w stronę Kayli stojącej ze skrzyżowanymi rękami, wydętymi, czerwonymi ustami, ciskającej w moją stronę pioruny z oczu.
Powstrzymałem się przez zwymiotowaniem. Ta dziewczyna była cholernie irytująca.
-Nie twoja sprawa - warknąłem.
Kayla podniosła brwi.
-Śmiem wątpić, Bieber. Potrzebowaliśmy cię wczoraj, ale zniknąłeś bez śladu.
-Powiedziałem chłopakom, że wychodzę.
-Ale nie wróciłeś - odparła szorstko.
-Więc? Jestem pewien, że poradzili sobie świetnie beze mnie.
Kayla zakpiła, wymownie na mnie patrząc.
-Od kiedy zostawiasz ich samych?
-Są dorośli. Jak już powiedziałem, potrafią dać sobie radę sami - powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
Z obrzydzeniem pokręciła głową.
-Byłeś z nią, prawda?
-To też nie jest twoja sprawa - syknąłem, chcąc iść do pokoju, gdy znów mnie zatrzymała.
-Ciekawe jak twoja dziewczyna zniosłaby wieści o naszej przeszłości...
Zamarłem.
-Jestem pewna, że nie wie o tych wszystkich razach gdy przychodziłeś do mnie i się... no wiesz, pieprzyliśmy - powiedziała z figlarnym uśmieszkiem.
Zacisnąłem szczękę, czując jak coś się we mnie gotuje.
-Radzę ci się zamknąć, jeśli chcesz dalej żyć.
-Co? Czyżbym trafiła w czuły punkt, Justin? Może następnym razem pomyślisz, zanim potraktujesz mnie bez kszty szacunku.
-Suko, brak szacunku będzie ostatnim, o co będziesz się martwić, jeśli otworzysz usta i powiesz cokolwiek Kelsey - syknąłem. - Trzymaj się od niej z daleka.
-Naprawdę jesteś ślepy, prawda? Oplotła cię sobie wokół palca do tego stopnia, że nie myślisz już trzeźwo.
Tego było za wiele. Podszedłem do niej, chwyciłem za ramiona i przycisnąłem do ściany.
-Nie waż się więcej mówić czegoś takiego o Kelsey, bo przysięgam, że będziesz tego żałować.
-Prawda cię denerwuje, więc musisz się ze mną zgadzać. Jest twoim pieskiem.
-Zamknij się - syknąłem.
-Co? Już ją przeleciałeś? To dlatego non stop się przy tobie kręci?
-Kurwa mać, Kayla! Zamknij się! - krzyknąłem, cały czerwony. Poczułem, że mój wewnętrzny potwór niezwykle chce się wydostać.
-Czy naprawdę jest taka dobra w łóżku, bo jestem pewna, że możesz znaleźć kogoś innego do zaspokajania potrzeb, kto nie zmieni cię w jakiegoś zakochanego idiotę.
-Kayla, daję ci pięć sekund na zamknięcie ryja albo wysadzę twoją głowę w drobne kawałeczki.
-Chciałabym to zobaczyć.
-Nie prowokuj mnie.
-Pamiętasz, gdy wdawaliśmy się w te wielkie awantury, które w rezultacie prowadziły do szalonego, ale gorącego seksu? - uśmiechnęła się łobuzersko.
Ta suka wkurwiała mnie coraz bardziej.
-Co powiesz na trochę zabawy na górze? - przejechała mi palcem po torsie.
Prawie zwymiotowałem.
-Jesteś popierdolona czy oszalałaś? - syknąłem.
-Co? - spytała niewinnie, jakby nie zrobiła nic złego i nie miała pojęcia o czym mówiłem.
Pokręciłem głową, żeby pozbyć się niechcianych myśli.
-Po pierwsze, prędzej bym się zabił niż wszedł swoim chujem to twojej ochydnej cipki i po drugie, nie chcę mieć już z tobą nic wspólnego. Jesteś i zawsze będziesz dla mnie bezużyteczna. Byłaś jedynie wystarczająco dobra w pieprzeniu i sprawianiu, że na chwilę zapominałem o pierdołach. Poza tymi razami nie pomyślałem o tobie ani razu.
Kayla zacisnęła usta, patrząc mi w oczy i wiedziałem, że wlazłem jej pod skórę.
-Co? Wreszcie zabrakło ci słów?
 Nic nie powiedziała, jedynie odepchnęła mnie swoimi małymi dłońmi.
-Pożałujesz, że mi to powiedziałeś, Bieber.
-Tak się boję, zaraz się zesram - sarknąłem.
-Powinieneś - syknęła i po raz ostatni patrząc na mnie z czystą nienawiścią i obrzydzeniem, a następnie poszła Bóg wie gdzie.
Normalnie bym za nią poszedł, żeby upewnić się, że nie zrobiła nic glupiego, ale w tym momencie miałem jej dość, więc po prostu skierowałem się do swojego pokoju.
Zamknąwszy za sobą drzwi, poszedłem do łazienki, gdzie zdjąłem wszystkie ubrania i wszedłem pod prysznic.
Około pół godziny później wyszedłem, wycierając włosy ręcznikiem, który następnie owinąłem sobie wokół bioder i wyszedłem do pokoju.
Wybrawszy jeansy, białą koszulkę, skórzaną kurtkę i czarne supry, wróciłem do łazienki, gdzie wysuszyłem włosy do perfekcji.
Kiedy już skończyłem, ubrałem się i spsikałem jakimiś perfumami.
-Yo, Bieber, masz sekundę? - odwróciłem głowę i zobaczyłem w drzwiach Marco.
Wzruszyłem ramionami.
-Wszystko jedno.
Przygryzając wargę, wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
-Słuchaj, przyszedłem przeprosić.
Wyprostowałem kołnierzyk kurtki, po czym go położyłem i upewniwszy się, że wygląda dobrze, założyłem na szyję jakiś naszyjnik.
Marco wykorzystał ten czas, żeby kontynuować.
-Przesadziłem, kiedy był tu McCann i nie powinienem tego mówić. Przeszłość jest przeszłością i szczerze mówiąc po prostu się z tobą pieprzyłem. Nie myślałem, że to tak wyjdzie - zaciskając usta, zaczął się wiercić.
Prawie się uśmiechnąłem.
-Jesteś jednym z nas i nie chciałem się obrazić.
Odwróciwszy się, patrzyłem na niego przez długą chwilę, po czym wybuchłem śmiechem i poklepałem go po ramieniu.
-W porządku, wybaczam ci.
 Z uśmiechem pokiwał głową.
-Dzięki.
-Nie ma za co - zrobiłem krok w przód. - Ale jeśli jeszcze raz to zrobisz, nie zawaham się przed zabiciem cię - ostrzegłem. - Kumpel czy nie, nie znosę więcej takiego gówna.
Marco pokiwał głową, przełykając ślinę.
-Nigdy więcej, obiecuję.

Kelsey's POV

Słowo zdenerwowana było w tym momencie całkowitym niedopowiedzeniem. Byłam cholernie zestresowania. Nie wiedziałam o czym chcą ze mną rozmawiać, ale szczerze mówiąc część mnie była pewna, że chodzi o Justina.
Przygryzając wargę, sprawdziłam jak wyglądam, po czym udałam się do kuchni, gdzie zastałam rodziców i Dennisa, który jadł śniadanie, grając jednocześnie w PSP.
-Hej - z uśmiechem pocałowałam ich w policzek.
-Usiądź, kochanie - tata wskazał na krzesło przed sobą.
Siadając, wzięłam głęboki wdech.
-O czym chcieliście porozmawiać? - spojrzałam na nich niewinnie, chcąc w ten sposób złagodzić sytuację.
-Cóż, razem z ojcem mieliśmy wczoraj długą rozmowę o... wszystkim i stwierdziliśmy, że chcielibyśmy poznać tego twojego chłopaka.
Poczułam, że serce mocniej mi zabiło.
-Stwierdziliśmy, że to my powinniśmy stwierdzić czy jest dla ciebie dobry - uśmiechnęła się.
-Naprawdę? - pisnęłam, nie wierząc ich słowom.
-Tak, naprawdę - powiedział tata. - Nauczyliśmy cię przecież, że nie należy oceniać książki po okładce i sami chcemy robić to, czego uczymy. Chcielibyśmy poznać twojego Justina - przerwał, podnosząc brew. - Będzie mu to pasowało?
Szybko przytknęłam.
-Oczywiście, jestem pewna, że też chciałby was poznać. Właściwie, to już kiedyś o tym rozmawialiśmy... - przygryzłam wargę. - Chce, żebym poznała też jego rodziców.
Ich źrenice się rozszerzyły.
-Naprawdę?
-Mhm, powiedział, że będzie sprawiedliwie, jeśli wszyscy się poznamy. W końcu spotykamy się już od jakiegoś czasu - wymusiłam uśmiech.
Chyba ich to zaskoczyło, bo wciąż mieli szeroko otwarte oczy.
-Cóż, to... bardzo dobrze - powiedziała mama.
-I bardzo dojrzałe z jego strony - dodał tata, widocznie pod wrażeniem. - Normalny chłopak w jego wieku chciałby jedynie prywatności.
-Jak sam mówiłeś, nie należy oceniać książki po okładce, a w tym przypadku, nigdy nie wierz, co mówią ci ludzie - żartobliwie wskazałam na niego palcem.
Cicho się zaśmiał.
-Pomyliłem się - powiedział z uśmiechem.
Uśmiechnęłam się.
-Więc pewnie przyjdzie na kolację w następną niedzielę? - spytała mama.
-W następną niedzielę? - powtórzyłam, upewniając się, czy usłyszałam ją dobrze.
-Tak, w następną niedzielę. Dexter będzie miał specjalne dania na przedmieściach. Razem z ojcem chcieliśmy zabrać ciebie i Dennisa na rodziną kolację, ale sądzę, że to będzie idealna okazja na lepsze poznanie Justina.
Przygryzłam wargę, zastanawiając się nad tym pomysłem.
-To by było... idealne - uśmiechnęłam się. - Z chęcią do nas dołączy.
-Jesteś pewna? - tata wydął usta. - Może jest zajęty. Powinnaś sprawdzić czy ma czas.
Innymi słowy, tata chciał sprawdzić czy Justin naprawdę jest tym, jako kogo go przedstawiam.
Wymusiłam chichot.
-Oh, tatusiu - machnęłam ręką. - Jestem pewna, że ma czas.
-Świetnie. Więc ustalone. Następna niedziela, idziemy na kolację. Wszyscy - podkreślił.
-Nie mogę się doczekać...

Justin's POV

Kiedy Marco opóścił mój pokój, dzień zmienił nazwę na 'odwiedźmy Justina', bo chwilę później przyszedł John.
-Siema, co tam? - kiwnąłem do niego, przybijając piątkę.
-Nic wielkiego, zbieramy wszystko do wysadzania magazynu. Razem z Bruce'm wszystko ustaliliśmy i bomby są gotowe. McCann je zrobił, więc czekamy już tylko na przesyłkę. Pistolety są naładowane i schowane na dole. Zadzwoniliśmy gdzie trzeba, więc mamy pewność, że Luke będzie wtedy na miejscu. Podobno ma wtedy jakąś naradę.
-Pewnie będzie planował jak nas zaatakować. Jaka szkoda, że go wysadzimy, zanim będzie miał szansę -  łobuzersko się uśmiechnąłem.
-Miemy nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem i nic się nie spierdoli. Ostatnim, czego potrzebujemy, to interwencja policji.
-Ostatnim razem, gdy coś na nas znaleźli, okazało się że to były zwykłe kłamstwa. Nic nie mają, bo nic im nie dajemy. Musimy tylko działać dalej i nie zostawiać za sobą śladów.
John pokiwał głową, zapamiętując sobie moje słowa.
-Hej, John? - odwróciłem się do niego.
-Tak?
-Co myślisz o tym, żeby Kelsey poznała moich rodziców?
Prawie zaksztusił się śliną i spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami.
-Twoich rodziców? - upewnił się.
Niepewnie przytaknąłem.
-Myślisz, że to dobry pomysł? To znaczy, z twoim tatą i wszystkim... - powiedział, drapiąc się po karku.
Wzruszyłem ramionami.
-Nie może mnie wiecznie ignorować. To znaczy, jeśli mnie nie chce, to niech tak będzie, ale chcę przynajmniej zobaczyć się z mamą.
John delikatnie się uśmiechnął.
-Pokocha ją.
Moja twarz się rozświetliła.
-Tak sądzisz?
-Mogło minąć trochę czasu, odkąd ostatni raz widziałem Pattie, ale wciąż pamiętam jaka jest. Kelsey jest całkowitym przeciwieństwem twoich byłych. Jest dokładnie taka, jakie lubi twoja mama - cicho się zaśmiał. - Czuję się teraz jak baba, to nie jest nawet śmieszne.
-Szczerze mówiąc tak jest - zaśmiałem się.
-Pieprz się.
-No co? - spytałem niewinnie. - Ty to powiedziałeś...
John żartobliwie wywrócił oczami, kręcąc głową.
-Wszystko jedno.
-Ale nie chcę tego spierdolić...
-Jeśli będziesz myślał w ten sposób, to coś złego musi się stać. Przestań myśleć 'co jeśli...' i żyj teraźniejszością. To co macie ty i ta dziewczyna jest wyjątkowe i możesz nazwać mnie cipą, ale mam to w dupie. Jest dla ciebie tą jedyną.
Łobuzersko się uśmiechnąłem.
-Koleś - pokręciłem głową. - Naprawdę musimy znaleźć ci jakąś laskę.
John chwycił z mojego łóżka poduszkę i mnie nią rzucił.
Zrobiłem unik, po czym wstałem w chwili, gdy poduszka uderzyła w ścianę.
-Za co to było?
-Za bycie idiotą! - zakpił.
-Próbujesz mnie zabić czy coś? - zażartowałem.
John spojrzał na mnie ze znudzeniem, ale w jego oczach pojawiło się rozbawienie.
-Jeśli chciałbym cię zabić, Bieber, nie użyłbym do tego głupiej poduszki.
~~~
<3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz