POV Kelsey
-Przepraszam? -
gapiłam się na osobę, która, jak się dowiedziałam była Tannerem Evansem.
Byłam zdziwiona tym, że prawdopodobnie wie kim jestem.
Jego brwi złączyły się w jedność, zmrużył oczy , które spojrzały na mnie. – Mylę się?
-Ugh, nie… tak… ja nie… - pokręciłam głową. –
Jakim cudem wiesz coś takiego? – syknęłam, próbując mówić normalnym
głosem i uspokoić się. Nie będę kłamać, byłam wstrząśnięta, że
wypowiedziałam ostatnie zdanie.
Uśmiech pojawił się na jego ustach – Powinieneś znać graczy, chcąc wygrać grę, prawda?
Nieufnie się na niego popatrzyłam, moja twarz
kontrolowała skrajne zmieszanie, które zgromadziło się w tym momencie. –
Jaka gra? O czym ty mówisz?
Oblizując swoje usta, wzruszył ramionami,
patrząc na coś poza zasięgiem mojego wzroku i znowu przeniósł swoje
niebieskie oczy na moje brązowe. – Wciąż nie odpowiedziałaś na moje
pytanie.
-Jakie pytanie? – prawie upuściłam książki na
podłogę przez te wszystkie nerwy, które w sobie czułam, wysyłały one do
mnie wszystkie możliwe znaki ostrzegające żebym od niego odeszła.
-To, które zadałem ci, kiedy we mnie wpadłaś.
Otworzyłam usta żeby coś odpowiedzieć, w mojej głowie było tysiące pomysłów o co mógł mnie zapytać.
-Masz brązowe włosy? – niespodziewanie nagle
zapytał, jego ręce teraz były za nim, a on przeszywał mnie wzrokiem zza
swoich rzęs.
Tępo kiwnęłam głową, zbyt zaangażowana w to co się dzieje żeby mówić.
-Masz brązowe oczy?
Przełknęłam ślinę. – Tak.
-Chodzisz do Campton University?
-Tak.
-Czy Justin Bieber jest twoim chłopakiem?
-Tak. – kiwając moją głową, właśnie miałam
się zapytać dlaczego pyta się o takie oczywiste rzeczy, kiedy
zorientowałam się, że dowiedział się tego czego chciał. Celem naszej
rozmowy było wyciągnięcie tej informacji ode mnie. I dostał to, bez
zająknięcia.
Ten dupek mnie wrobił.
Uśmiechając się, miał właśnie coś powiedzieć, kiedy Carly nam przerwała.
-Znalazłam! – pisnęła gdzieś z tyłu,
prawdopodobnie trzymając telefon na widoku, ale byłam zbyt zaangażowana w
sprawę z Tannerem żeby się obrócić i samemu to zobaczyć. –Kels…- Carly
zaczęła, przepychając się do mnie zanim jej oczy spoczęły na chłopaku
stojącym naprzeciwko mnie, trochę za blisko jeśli ktoś by mnie pytał o
zdanie. – Kim jesteś?
-Jestem Tanner. – uśmiechnął się, a coś w
moim żołądku się przewróciło. – Tanner Evans. – mrugnął, biorąc rękę
Carly i całując ją. – A ty jesteś?
-Carly. – zarumieniła się, a moje usta prawie opadły na podłogę – Carly Risi.
Telepatycznie uderzyłam ją w twarz za bycie
tak otwartą w stosunku do nieznajomego, którego widzi po raz pierwszy.
Nie żebym była lepsza, ale ja zostałam w to wrobiona.
-Carly… hm, - zatrzymał się, jakby myślał o
tym jak brzmi jej imię – takie piękne imię i taka piękna dziewczyna. –
dwuznacznie poruszył oczami, puszczając rękę Carly, która opadła na
swoje miejsce.
Oczy Carly zalśniły ze zdziwienia, kompletnie
zamglone przez jego urok. – Dziękuję. – zachichotała, a jej policzki
stały się czerwone.
Trąciłam ją łokciem, tym samym
przyprowadzając ją do rzeczywistości. Ona syknęła pod nosem i posłała mi
szybkie spojrzenie, które mówiło „Co do cholery?”. Ale udało
mi się je zignorować i znowu popatrzyłam się w stronę Tannera. – Ona ma
chłopaka. – warknęłam, odciągając uwagę Tannera od Carly i przyciągając
ją na siebie – Tylko ci mówię.
-Oh. – Tanner odsunął się, wsuwając ręce w
swoje kieszenie. – Więc, uhm… miło było poznać? –skuliłam się na te
słowa – ale musimy iść. Pa. – Biorąc Carly za łokieć, odciągnęłam ją w
stronę jej auta i dopiero wtedy puściłam.
-O co ci chodziło Kelsey? – Carly zaczęła,
obracając się do mnie, masując swoją skórę w miejscu gdzie dość mocno
uszczypnęłam ją moimi paznokciami.
-Jesteś idiotką, czy idiotką? – wyrzuciłam moje ręce w powietrze po tym jak rzuciłam książki na tylne siedzenie jej samochodu.
-Co ja zrobiłam?
-Oh, nie wiem… - sarkastycznie powiedziałam,
kładąc palec na brzegu mojej brody, jakbym się nad czymś zastanawiała. –
może to, że zaczęłaś flirtować z jakimś chłopakiem, który według mnie
jest świrem?
-Jakim cudem wiesz czy jest świrem czy nie?
-Może dlatego, że zapytał mnie czy Justin
jest moim chłopakiem. Albo może to, że prawie wiedział kim jestem zanim
mu to powiedziałam? – krzyknęłam po cichu, nie wierząc że Carly broniła
jakiegoś chłopaka, którego dopiero co poznała.
-Poczekaj chwilę – Carly bliżej do mnie
podeszła i zmieniła swój ton głosu na pomruk – Masz na myśli, że cię
znał? Nigdy wcześniej nie widziałam go na terenie kampusu.
-Właśnie o to mi chodzi. – westchnęłam oblizując usta. – Wróćmy już do domu, powiem ci wszystko po drodze. –
Prywatne rozmowy na środku szkolnego parkingu nie były najlepszym
pomysłem. Otwierając drzwi pasażera, usiadłam w środku auta, czekając aż
Carly zrobi to samo.
Kiedy to zrobiła, podczas uruchamiania
samochodu, obróciłam się do niej. – Okay. – wepchnęłam pasmo moich
włosów za ucho, odtwarzając wszystko co się stało w mojej głowie. –
Szłam do twojego auta i oczywiście się nie patrzyłam gdzie idę, dlatego
na niego wpadłam. Moje książki upadły na podłogę i schyliłam się żeby je
podnieść, a on mi pomógł. Wzięłam je od niego i wstaliśmy… –
zmarszczyłam czoło, myśląc co zdarzyło się potem – Zaczęłam mu
dziękować, chcąc się przedstawić jak normalny człowiek, kiedy on się
mnie przedstawił. Chciałam zrobić to samo, kiedy on odpowiedział za mnie
i zapytał się czy jestem dziewczyną Justina, co było bardzo dziwne.
Skąd by wiedział coś takiego?
-No wiesz, Justin nie jest tak do końca nieznany tutaj, Kels…
-Ale nie byłam widziana w towarzystwie
Justina od lat, skąd by to wiedział bez widzenia nas razem chociaż raz?
Nigdy w życiu nie widziałam go w pobliżu Stratford.
Carly ugryzła swój policzek, biorąc głęboki
oddech – Nie wiem Kelsey, naprawdę nie wiem. Wydawał mi się nieszkodliwy
kiedy do was podeszłam.
-Tak, ale kiedy byliśmy sami, pytał mnie o
rzeczy, na które już znał odpowiedź, na przykład jaki mam kolor oczu.
Nawet mnie wrobił do wydania, że jestem dziewczyną Justina.
Carly próbowała znaleźć jakąś odpowiedź, ale
nic z tego nie wyszło. Wszystko co mogła zrobić to potrząsnąć jej głową.
– Powiesz Justinowi?
Westchnęłam, wbijając zęby w moją dolną wargę
– Chociaż bardzo nie chcę, muszę Carly. Nie mogę zostawić tej sprawy
bez zapytania się o jego zdanie… może zna go albo coś. Może to jest
nawet przyjaciel?
Carly kiwnęła głową, zgadzając się z moją
decyzją – Zgaduję, że zobaczymy w domu, prawda? – popatrzyła się na mnie
wzrokiem, który za dobrze znałam.
Wzrok, który zwiastował kłopoty, wzrok który
powiedział mi, że Justin nie będzie zbyt zadowolony o tym co mu powiem i
modliłam się, że nie odejdzie przez to od swoich zmysłów. Ostatnia
rzecz której potrzebowaliśmy to spędzenie kolejnych trzech lat w
więzieniu, przez zabicie kogoś.
POV Justina
-The Snipers – podkreśliłem, zainteresowanie przeplatało się z adrenaliną. Tęskniłem za tym pompującym uczuciem w moich żyłach.
-Lokalny gang ze Stanów – Bruce schował swój
telefon do tylnej kieszeni swoich spodni i obrócił się do mnie. – Jest
ich czterech, dwójka starszych, dwójka w twoim wieku i z tego co
słyszałem tam skąd pochodzą są dość znani. Wykonali parę ryzykownych
zadań i z tego co mówią ludzie, są zabójczy.
-Zabójczy, chyba w mojej dupie. – zadrwiłem –
Jeśli te skurwiele wiedzą co dla nich dobre, nie postawią nogi na
naszym terytorium. To się nazwa zdrowy rozsądek. – uśmiechnąłem się –
Chyba, że oni wiedzą co robią…
-I chcą być na naszym terytorium – John dokończył za mnie, wychwytując moją teorię, zanim zdążyłem ją wypowiedzieć.
Potwierdzająco kiwnąłem głową. – Dokładnie. To ma sens, zjawili się teraz jak wyszedłem z więzienia i w ogóle.
-Ale oni tego nie wiedzą. – Bruce pokazał
palcem w naszym kierunku i usiadł na kanapie – Chodzi o to, że nie
jesteśmy za negocjowaniem.
-Najwyraźniej. – zakaszlałem ostro się przy
tym śmiejąc. –To jest nasz teren, my tu rządzimy i nie ma mowy żebym
podzielił się tym z jakąś grupą, która myśli, że jak zrobili jakieś
szalone gówno w przeszłości, teraz jest nagle twarda.
-Zgadzam się z Justinem. – Marcus włączył się
do rozmowy siadając obok Bruce’a. – Przepracowywaliśmy nasze tyłki żeby
osiągnąć to co osiągnęliśmy. Nikt inny w okolicy nie próbował nas
wygryźć.
-I dlatego oni tutaj przyszli. – Marco
usadowił swój tyłek na oparciu kanapy, naprzeciwko Marcusa i Bruce’a.
–Chcą pokazać, że tutaj przynależą i mogą być lepsi niż my.
Uśmiechnąłem się kiwając głową. – Chcą się z
nami bawić ogniem. Są prawdopodobnie najlepsi, tam skąd pochodzą, a my
jesteśmy zdecydowanie najlepsi tutaj w małym Stratty, więc chcą deptać
nam po piętach żeby zobaczyć kto jest mocniejszy.
-Chcą tego, czego nie będą mieć, chłopaki, -
Bruce przeciągając się oparł się o oparcie kanapy – to my im musimy
pokazać, że nie ma takiej opcji, że coś tutaj zrobią, dopóki my żyjemy.
-To mi trochę przypomina kogoś, kto próbował z
nami zadrzeć… - zatrzymałem się – patrzcie jak to się przez niego
skończyło. – odniosłem się do mojego starcia z Delgado, niech ten palant
się smaży w piekle, przez to co zrobił mi i mojej dziewczynie.
-Co oczywiście się nie stanie tym razem. – Bruce ostrzegł kiwając głową w moim kierunku – Chyba, że nie będzie innego wyjścia, nie ma zabijania.
Wzruszyłem ramionami – Moje pięści też pracują. – wyszczerzyłem się.
Bruce potrząsnął swoją głową, patrząc się na mnie zanim wrócił do tematu rozmowy – Chcą się z nami spotkać, dzisiaj wieczorem.
Z ciekawości podniosłem brew – Kiedy i gdzie?
-Dzisiaj o północy w naszym magazynie w Huffington.
-Czemu nie jestem zaskoczony. – stłumiłem
chichot, wiedząc w co grają – Chcą mieć dobry widok na nasze gówno żeby
wiedzieć w co uderzyć i co wziąć.
-Dlatego idziemy na stare miejsce Delgado, obok rzeki Bay. – Bruce rzeczowo stwierdził -Teraz kiedy nie żyje, nikt się tym nie zajmuje, więc możemy grać, że to jest nasze.
Skrzywiłem się, czułem jak wzrasta we mnie złość na myśl o nim – Myślałem, że wysadziliśmy to gówno.
-Wysadziliśmy jego inny magazyn. – Bruce mnie powiadomił – Wygląda na to, że Luke miał więcej niż jeden.
Złączyłem moje brwi z niezrozumieniem – Od kiedy on miał inny magazyn?
Kiedy Bruce otworzył swoje usta, żeby
powiedzieć to co chyba miało być wyjaśnieniem, drzwi wejściowe się
otworzyły, przerywając mu.
Odwracając się żeby zobaczyć kto to i
odprężyłem się widząc, że to moja dziewczyna oraz niestety Carly, które
weszły z książkami w rękach.
-Hej. – zdyszana Kelsey przywitała się z nami. Jej policzki były płonąco czerwone, a oczy odległe. Coś było nie tak, czułem to.
Carly szturchnęła ją, przechodząc obok.
Popatrzyła się na nią zanim podeszła do Johna i objęła go, tak, że
zachciało mi się rzygać.
-Jak tam w szkole kochanie? – zapytałem ją,
jak tylko do mnie podeszła. Nachylając się, przycisnąłem moje usta do
jej, niewinnie ją całując.
-Nudno. – Kelsey westchnęła po oderwaniu się
ode mnie. Trzepocząc swoimi oczami, zauważyłem zmartwienie w jej
czekoladowych tęczówkach. Wyciągając moją prawą rękę z kieszeni jeansów,
przejechałem moimi kłykciami w górę i w dół jej policzka, mój kciuk
przejechał po jej gładkiej skórze zaraz potem. – Co jest?
Jej oczy powiększyły się na moje pytanie, a
potem znowu wróciły do normalności. Odchrząkując, potrząsnęła głową –
Wszystko… - Kelsey zamknęła swoje oczy, a potem otworzyła je z powrotem patrząc się na mnie – jest nie w porządku. – wyznała, kręcąc się na swoich nogach.
Nadopiekuńczy tryb od razu się we mnie
włączył – Co się stało? – moja szczęka się zacisnęła, a krańce oczu
zaczęły mnie piec, od nadmiaru nacisku – Ktoś próbował cię zranić?
-Nie. –potrząsnęła głową – Nikt nie próbował
mnie zranić… przynajmniej tak myślę. – zatrzymując się, Kelsey
przełknęła siłę. – Możemy o tym porozmawiać na górze? – szepnęła,
próbując nie pokazywać tego, że nie chciała o tym rozmawiać przy
reszcie.
Bez zastanowienia, zgodziłem się. – Tak,
chodźmy. – biorąc jej rękę w swoją, pokazałem chłopakom dwa palce w
geście pożegnania i zaprowadziłem Kelsey w stronę schodów i do mojego
pokoju.
Kiedy zamknąłem drzwi, poszedłem za nią do łóżka, gdzie usiadła po turecku, klepiąc miejsce przed nią.
Siadając tam, gdzie chciała żebym usiadł, położyłem rękę na jej kolanie – Okay, powiedz mi co się stało.
-Nie bądź zły. – wyszeptała, patrząc się na
jej ręce, unikając mojego wzroku i wtedy wiedziałem, że nie chodziło jej
o mnie. Bała się tego, co miała mi powiedzieć i co to może spowodować.
-Nie będę. – zapewniłem ją, całując ją w czoło.
-Okay. – wymamrotała, wkładając pasemko
swoich włosów za ucho – Kiedy Carly i ja skończyłyśmy lekcje, zostawiła
telefon w sali, więc powiedziała mi żebym poszła do jej auta i je
zapaliła, a ona się wróciła.
Kiwnąłem moją głową żeby opowiadała dalej.
-Więc tak zrobiłam, a kiedy szłam nie
patrzyłam się i wpadłam w kogoś. Schyliłam się żeby wziąć moje książki i
wtedy zobaczyłam inną rękę, która mi pomagała. Popatrzyłam się w górę i
zobaczyłam tego chłopaka, którego nigdy wcześniej nie widziałam.
Moje ciało zamarło, moja krew zamieniła się w lód, kiedy czekałem aż Kelsey skończy mówić, próbując nie stracić samokontroli.
-Wzięłam od niego książki i chciałam mu
podziękować, wtedy zdałam sobie sprawę, że nie wiem kim on jest, kiedy
się mi przedstawił, wiesz, chciałam się odwdzięczyć i też powiedzieć mu
swoje imię, a on zrobił to za mnie…
-Czekaj, - podniosłem rękę, potrząsając moją
głową, próbować ułożyć w logiczną całość wszystko co mi powiedziała – co
próbujesz przez to powiedzieć? – opuściłem rękę. – To, że on już znał
twoje imię?
Kelsey bawiła się rąbkiem swojej koszulki, patrząc się na wszystko oprócz mnie – Tak. – wymamrotała.
Serce mi się łamało przez to, że Kelsey nie
chciała się na mnie patrzyć i wiedziałem, że to nie było spowodowane
tylko i wyłącznie strachem przed tym jak zareaguję. Bała się i
to wystarczyło żeby mnie doprowadzić do skraju wytrzymałości. Wziąłem
głębokie wdechy, chcąc być wystarczająco spokojnym, aby móc pocieszyć
moją dziewczynę.
Kelsey zrywała swój lakier do paznokci,
starając się powstrzymać od mówienia czegoś więcej, co tylko mnie
wkurzyło. – Dlaczego mam przeczucie, że nie mówisz mi jeszcze czegoś?
Podniosła swoją głowę do góry, wyglądając jakby właśnie zobaczyła ducha. – Co?
-Nie zgrywaj głupiej. – syknąłem, zmęczony
przez to całe gówno, które się dzisiaj zdarzyło – Coś jeszcze się stało
Kelsey, nie kłam. – nalegałem, mój głos był ostry i próbowałem dotrzeć
prosto do celu. Jej bezpieczeństwo było dla mnie ważniejsze i jeśli
jakiś skurwysyn jej groził, nie było takiej opcji, żebym pominął jakiś
szczegół tego spotkania.
Wiedząc, że nie ma wyjścia, Kelsey opanowała
swoje nerwy wdechami i wydechami, a potem się na mnie popatrzyła –
Wiedział, że jestem twoją dziewczyną.
Mrugnąłem kilka razy próbując uspokoić mój
umysł i skupić się na jednej rzeczy. – Powiedz mi czy dobrze
zrozumiałem. – zachichotałem – Chłopak, którego nigdy wcześniej nie
spotkałaś, znał twoje imię i wiedział, że jesteś moją dziewczyną?
Kelsey złączyła swoje usta w linię i wolno przytaknęła głową.
Bez namyślenia, zerwałem się na równe nogi i ruszyłem w stronę drzwi.
-Czekaj! Co ty robisz? – Kelsey krzyknęła, zrywając się w łóżka i goniąc mnie – Gdzie idziesz?
Obróciłem się dopiero przy schodach, a Kelsey na mnie wpadła. – Jak ma na imię?
-Kto? – zgrywała głupka.
-Cholera Kelsey! Nie ma czasu na takie
gierki! Jeśli ten idiota serio zna się na rzeczy i jest dla ciebie
jakimś zagrożeniem, to nie możesz mi w tym przeszkadzać. – wrzasnąłem,
sprawiając że podskoczyła przez moją reakcję. W tym momencie mnie to nie
obchodziło. –Jak ma na imię?
-Nie rób tego, proszę. – poprosiła, kręcąc
głową. – Nie znamy go! Nie jesteś pewien czy naprawdę może mnie zranić. –
desperacko błagała żebym jej słuchał, ale mój umysł wymyślał sobie
liczne scenariusze jak to się może skończyć, a ostatnia rzecz jakiej dla
niej chciałem, to żeby znowu skończyła zraniona.
-Jeśli byś się nie martwiła nie
powiedziałabyś mi o tym Kelsey, więc nie opowiadaj mi bajek pod tytułem
„nie jesteśmy pewni”. On zna twoje imię i wie kim jesteś, a do tego ty nie wiesz kim on jest. Jeśli to nie jest podejrzane to nie wiem co może być.
-Proszę, wysłuchaj mnie. – powiedziała spokojnym głosem, jakbym był dzieckiem, a ona moją matką.
-Nie mów do mnie jakbym był dzieckiem! –
krzyknąłem, a moje ręce wystrzeliły w powietrze z frustracji. –
Słyszałem wystarczająco. Teraz znajdę tego skurwysyna i upewnię się, że
nigdy więcej się do ciebie nie zbliży. – odwracając się w kierunku
drzwi, złapałem za gałkę, gotowy by ją przekręcić, kiedy poczułem Kelsey
łapiącą mnie za moje ramię. Wydzierając się z jej uchwytu, obróciłem
się na czas żeby zobaczyć jak się potyka i zatrzymuje się na czas aby
nie upaść. – Kurwa. – mruknąłem przejeżdżając ręką po mojej twarzy i
docierając do moich włosów i pociągając je za końcówki. –Przepraszam. –
szepnąłem, przysuwając się do niej, co zaowocowało jej odsunięciem.
-Nie chcę twoich głupich przeprosin. –
powiedziała, a jej oczy zwężyły się w kącikach. – Wszystko czego chcę to
żebyś się uspokoił i pomyślał o tym. - Wstała z podłogi, depcząc po
drewnianej podłodze, co odbiło się z echem.
-O czym tutaj można myśleć? – ryknąłem – Sama
powiedziałaś, że wie kim jesteś, a ostatni raz kiedy sprawdzałem, nikt
normalny nie podchodzi do jakieś przypadkowej dziewczyny i od razu wie,
kim ona jest.
Kelsey pokręciła głową. – Dlatego właśnie nie
chciałam ci o tym mówić. – pokazała swoimi rękami na mnie. – Tracisz
kontrolę nad swoim otoczeniem i jesteś kompletnie inną osobą!
-Naprawdę myślałaś, że nie będę miał nic
przeciwko? – popatrzyłem się na nią, jakby miała pięć głów. – Nikt przy
zdrowych zmysłach nie przyjąłby takiej informacji na spokojnie i nie
miał nic przeciwko.
-Nie mówię, że to jest coś, co się przyjmuje
do wiadomości na spokojnie. To co próbuję powiedzieć, to, to że chcę
żebyś się zrelaksował przed robieniem czegokolwiek, bo wiem jaki jesteś i
co możesz zrobić, kiedy jesteś zdenerwowany, a teraz jesteś bardzo
wkurzony, więc chcę żebyś usiadł. – pokazała na kanapę gdzie siedzieli
chłopacy, gapiący się na nas bez słowa.
-Czego się boisz? – krzyknąłem, nie będąc w
stanie dłużej powstrzymywać mojej złości. Zachowywała się jakby to nie
było nic wielkiego, ale ostatnią rzeczą jakiej oboje potrzebowaliśmy,
był kolejny Luke w naszym życiu.
-Znowu mnie zostawiasz! – krzyknęła, a łzy
zaczęły formować się w jej oczach jak zaczęła energicznie kiwać głową,
kiedy zdała sobie sprawę co powiedziała.
Poczułem jak mój żołądek i twarz się zaciskają. Powietrze w tym pokoju było tak gęste, że nawet nóż by go nie przeciął.
-Szczęśliwy? – Kelsey pociągnęła nosem,
wycierając jej twarz z łez – Dlatego nie chciałam żebyś uciekał i robił
Bóg wie co. – biorąc głęboki oddech, westchnęła.
-Jezu Chryste, Kelsey… - mruknąłem, czując poczucie winy –ile razy mam ci powtarzać, że cię nie zosta…
-Nie o to mi chodzi. – jęknęła, pocierając
swoją dłoń, kciukiem drugiej ręki – Chodzi o to, że teraz jesteś
wkurzony, nie wiesz co zrobić i najpierw myślisz tyłkiem, a dopiero
potem głową. Znam cię i wiem, że jak tylko będziesz
miał szansę, to go zabijesz, a ja nie chcę żebyś znowu poszedł do
więzienia, bo szczerze mówiąc, myślę że nie dam sobie rady przez kolejne
trzy lata bez ciebie.
Opuściłem ramiona, mój żołądek nieprzyjemnie
się zaciskał i rozkurczał, wszystko wewnątrz mnie było sparaliżowane. –
Kurwa. – wychrypiałem. Całe napięcie które było we mnie, zaczęło znikać
na widok Kelsey, która była w swoim słabym punkcie, a ja cofnąłem się z
powrotem do pierwszego razu, kiedy zdałem sobie sprawę, że jej więcej
nie zobaczę.
Usłyszałem głośne pukanie do drzwi, które
zmusiło mnie do podniesienia głowy i zobaczenia kto to. Zwinąłem swoje
nadgarstki w pięści, kiedy zdałem sobie sprawę, że to był ten stary
pryk, który wepchnął i ograniczył mnie w tym pokoju. – Bieber, masz
gościa. – przez jego głos irytacja wypełniła całe moje ciało.
Przewróciłem moimi oczami, pokazując głową żeby go wpuścić.
Zamykając drzwi, popchnął je żeby znowu
się otworzyły. Ulżyło mi, kiedy zobaczyłem, że to Bruce wchodzi do
pomieszczenia, zamiast jakiegoś policjanta, próbującego coś ze mnie
wycisnąć.
-Hej, - wepchnął swoje ręce do kieszeni, wyraźnie zmęczony tym co się działo przez ostatnie dni – jak się trzymasz?
-Ty mi powiedz Bruce, - zadrwiłem, kręcąc moją głową – jestem podejrzany o morderstwo. Nie mogło być lepiej.
-Nie wiesz na ile cię tu trzymają? – Bruce wymamrotał po kilku minutach ciszy.
-Jak na razie mam dożywocie, ale podobno
Jean ma coś w rękawie żeby mnie wyciągnąć wcześniej. – wzruszyłem
ramionami, usadawiając się w bardzo niewygodnym krześle, do którego
byłem zmuszony. – To nie było morderstwo z zimną krwią, wiesz. Miałem
powód żeby zabić tego idiotę. – zakipiałem przez zaciśnięte zęby, obraz
jego chorego uśmieszku przyklejonego do jego twarzy, tuż przed śmiercią,
przeszedł przez mój umysł.
-Wiem, ale te pierdoły chcą cię za
kratkami od lat, zrobią wszystko żeby zobaczyć cię cierpiącego, nawet
jeśli to znaczy wyrok, na który nie zasługujesz. – Bruce wymamrotał,
obrzydzony tym jak to działa. Nie mieliśmy prawa niczego powiedzieć, bo
byliśmy tymi złymi.
-Wiem, ale Jean sobie poradzi. –
wzruszyłem ramionami, próbując udawać, że jest okay i że to co Bruce
powiedział mnie nie tknęło, nawet jeśli miał rację. Policja mnie goni
odkąd wykonałem swoją pierwszą robotę i od tego czasu byli zdesperowani
żeby mnie złapać. Teraz dałem im pole do popisu.
-Będzie dobrze, chłopie. – Bruce
prześlizgnął się przez niepewność, która zrobiła się wokół nas. –Nie
nazywają cię Dangerem za nic, nie? – delikatnie się uśmiechnął, chcąc
zredukować napięcie.
Zmusiłem się na mały uśmiech – Ta… - zacząłem nie wiedząc co jeszcze powiedzieć. –Wy sobie dacie radę beze mnie.
-Justin…
-Mówię serio. – przerwałem mu. –Wiecie co robicie, macie to w torbie. Nie martwcie się o mnie, okay? Poradzę sobie.
-To nie będzie to samo bez ciebie… może
zabrzmi to staromodnie, ale będę tęsknić za twoim gwałtownym,
sarkastycznym, irytującym, lekko zarozumiałym…
-Załapałem. – zaśmiałem się po raz pierwszy odkąd tu trafiłem, kręcąc głową.
-Przepraszam,– wyszczerzył się- ale mówię serio. W domu będzie pusto.
-Jestem pewien, że przetrwacie beze mnie te kilka lat.
Bruce cały czas się na mnie patrzył, a ja
miałem wrażenie, że to trwa wieczność. Żadne z nas nic nie mówiło, a
atmosfera znowu zrobiła się spokojna i cicha, dopóki Bruce nie zaczął
tematu, o którym kompletnie zapomniałem.
-Co z Kelsey? – Bruce złączył swoje brwi
razem, a pytanie zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie niż coś innego. –
Wiesz, że będzie zdruzgotana jak się dowie.
-Kurwa, - syknąłem, a to co się stało
właśnie do mnie dotarło – kolacja. – wstałem i zacząłem chodzić tam i z
powrotem głęboko oddychając. – Kompletnie o tym zapomniałem. –
przejechałem moimi rękami przez włosy, uczucie gorąca wypełniło
wszystkie zakątki, a całe ciśnienie przeniosło się na moje ramiona. –
Nie mogę jej stracić. – wybełkotałem z bólem w głosie, pocierając się w
tył szyi.- Znienawidzi mnie. Ona… - pokręciłem głową, zaciskając moje
powieki. – Cholera jasna.
-Nie rób tego chłopie. – Bruce próbował
mnie pocieszyć, swoimi słowami zachęty, ale mój umysł był w tym momencie
zupełnie gdzie indziej.
-Porozmawiam z nią, zrozumie. Musi. –
wymamrotałem, nie kierując tego do nikogo specjalnego, dyskutując ze
sobą co mogę zrobić zanim popatrzyłem się na Bruce’a. – Daj mi swój
telefon.
-To nie jest…
-Po prostu daj mi ten cholerny telefon, Bruce- powiedziałem, wyciągając rękę w jego stronę.
Szukając w kieszeni swoich jeansów, Bruce wyciągnął swój telefon i położył go na mojej dłoni.
Zaciskając moje palce na około niego,
przysunąłem go do siebie, nie marnując ani sekundy, zacząłem wybierać
jej numer telefonu i przycisnąłem go do ucha. Ugryzłem środek mojego
policzka czekając aż odbierze. Po kilku sygnałach, usłyszałem ciszę. –
Kelsey…
-Cześć! Tu Kelsey, nie mogę odebrać
telefonu… - odsuwając telefon od ucha, zakończyłem połączenie i
wykręciłem jej numer ponownie. Powtórzyłem to około pięciu razy, cały
czas spotykając się z tą samą sekretarką. – Cześć! Tu Kelsey, nie mogę
odebrać telefonu w tym momencie. Zostaw wiadomość po sygnale, a odzwonię
kiedy będę mogła. Dzięki!
Burcząc, mocno ścisnąłem telefon, moja
cierpliwość była na granicy. Prawie rzuciłem tym telefonem, ale
powstrzymałem się, zdając sobie sprawę, że nie jest on mój. Oddając go
Bruce’owi, uderzyłem pięściami w stół naprzeciwko mnie.
-Co się stało?
-Nie odbiera.- powiedziałem jadowicie, czując jak poczucie winy zaczyna mnie wypełniać.
Drzwi się otworzyły, przerywając naszą
rozmowę. – Godziny odwiedzin się skończyły, obawiam się, że musi pan już
iść. – Ten sam typ, trzymał drzwi za klamkę, pokazując swoją drugą ręką
w stronę korytarza.
Bruce przytaknął głową i obrócił się do mnie. – Jutro pogadamy więcej, okay?
-Boję się, że tak się nie stanie. – chory
uśmieszek pojawił się na ustach starego mężczyzny, w jego oczach nie
było niczego oprócz szczęścia. –Wygląda na to, że pan Bieber dostał już
swój wyrok.
Po tym jak Bruce opuścił pomieszczenie,
kompletnie postradałem zmysły. Rzuciłem krzesłem, na którym siedziałem,
przewróciłem stół i prawie złamałem sobie rękę, w kółko uderzając w
ściany.
Od tego dnia, przysiągłem sobie, że w
momencie kiedy mnie wypuszczą od razu się z nią zobaczę i porozmawiam..
Obiecałem sobie, że nic takiego jej się nigdy więcej nie przytrafi.
Uspokajając się wystarczająco aby ją
przytulić, zamknąłem Kelsey w swoich ramionach. –Przepraszam. –
wyszeptałem, całując ją w czubek głowy. – Nie chcę żebyś znowu była
zraniona przeze mnie.
-Wybaczam ci. – wyszeptała w moją pierś. – Powiem ci jego imię, nie obchodzi mnie to. Po prostu nie chcę żebyś go gonił.
-Nie będę. – odsunąłem się, odgarniając włosy, które spadły jej na twarz. – Przysięgam.
Kiwając głową, wzięła głęboki wdech. – Tanner Evans.
-Tanner Evans? – zapytałem się, chcąc się upewnić czy na pewno dobrze usłyszałem.
-Tak. Albo przynajmniej tak mi powiedział. – wzruszyła ramionami.
Myślałem o tym, myślałem o tym czy to imię
nie zapala mi jakiejś lampki, ale nic nie przychodziło mi na myśl.
–Zaraz wracam. – przeszedłem koło Kelsey w stronę piwnicy. Zbiegając po
schodach, rozglądałem się po pokoju, szukając czegoś co mogłoby być
pomocne w tej sytuacji. Kiedy znalazłem to, pomiędzy innymi rzeczami,
zabrałem grupowego laptopa i wróciłem na górę, gdzie usiadłem obok
Bruce’a na kanapie.
-Co ty robisz? – Kelsey do mnie podeszła, stojąc za mną i patrząc się przez ramię.
-Szukam go. – nonszalancko odpowiedziałem, jakby to była rzecz, którą robię codziennie.
-Oh. – wyraźnie się zainteresowała, bo oplotła mnie swoimi rękami, od tyłu szyi i położyła swój podbródek na moim ramieniu.
Wpisując jego imię, nacisnąłem kilka innych guzików, zanim program zrobił swoją robotę, szukając tego co mu kazałem.
-To on. – Kelsey pokazała na zdjęcie – To ten facet.
Wyciągając moją szyję, żeby móc na nią spojrzeć, podniosłem brew – Jesteś pewna?
-Mhm, - pocałowała mnie w szyję – jestem pewna.
-Okay, - zjechałem w dół, powiększając
informacje – więc według tego, mieszkał w Kolorado, ale przeniósł się
tutaj jakiś miesiąc temu. Zapisał się do Campton University w
poprzednim tygodniu. Był najlepszy w swojej klasie i skończył szkołę z
3.6 GPA. Był też przewodniczącym samorządu uczniowskiego.
-Jak dla mnie jest niegroźny. – stwierdził John, wzruszając jego ramionami.
-Tak, za dobry żeby wpakować się w kłopoty. –
Marco zachichotał – Jak ja byłem w liceum, byłem zawieszony tak często
jak tylko mogłem.
Carly sapnęła i popatrzyła się na Marca ze
zmrużonymi oczami – Uważajcie, – wyrzuciła ramiona w powietrze – mamy
tutaj złego chłopca. – prychnęła, uśmiechając się, w jego kierunku.
Zaśmiałem się, przez co wszyscy popatrzyli się na mnie jakbym zgrzeszył – Co?
-Nic. – powiedzieli razem.
Przewracając oczami, oblizałem usta – Jak
chcecie. – całą moją uwagę ponownie skupiłem na monitorze. – To cały
czas nie ma sensu. Dlaczego miałby rozmawiać z Kelsey?
Bruce wzruszył ramionami – Wiesz, ludzie plotkują. Niektórzy nawet z tego żyją.
Rozważyłem co powiedział i zamknąłem laptopa – Wciąż mu nie ufam. – wymamrotałem.
-Nie będę kłamać, też byłbym wkurzony jakby
jakiś koleś podszedł do mojej dziewczyny, wiedząc rzeczy, których nie
powinien wiedzieć, ale musisz odpuścić. – Bruce położył rękę na moim
ramieniu. – Ten dzieciak jest niewinny, poza tym mamy inne rzeczy, o
które powinniśmy się martwić. – posłał mi porozumiewawcze spojrzenie,
mając na myśli dzisiejsze spotkanie, z niejakimi Snipers.
-Jakie rzeczy? – Kelsey odwróciła się do mnie.
-Mamy kilka rzeczy do nadrobienia z
chłopakami, to tyle.- posłałem jej uspakajający uśmiech, biorąc jej rękę
i całując ją. – Chodź tutaj. – klepnąłem w moją nogę.
Puszczając moją szyję i podchodząc do mnie, Kelsey usadowiła się na moim kolanie i wcisnęła swoją głowę w moją szyję.
Obejmując ją ramieniem, trzymałem ją blisko
mnie, przejeżdżając palcami w górę i w dół jej ramienia, w celu
uspokojenia jej. – Kocham cię. – wyszeptałem jej do ucha, a potem
pocałowałem ją w to samo miejsce.
-Też cię kocham.
POV Kelsey
Resztę dnia spędziliśmy na wygłupach. Każdy z
nas zjadł paczkę chipsów i kilka opakowań Sour Patch Kids. Potem
oglądnęliśmy kilka filmów. Po raz pierwszy od lat, miałam wrażenie, że
wszystko jest na swoim miejscu.
Wydawało mi się, że nic się nie zmieniło.
W połowie trzeciego filmu, który zaczęliśmy
oglądać, „Kocha, Lubi, Szanuje”, dzięki Carly, która go puściła, nie
musiałam mordować nikogo, za puszczenie kolejnego filmu akcji, poczułam
że moje oczy stawały się co raz cięższe z każdą sekundą.
-Jesteś zmęczona, kochanie? – Justin wsadził nos w mój policzek.
Przytaknęłam, zbyt zmęczona aby coś powiedzieć.
-Okay, myślę że nastał czas, który nazywamy
nocą. – wsadzając jedną rękę pod moje kolana, a drugą pod moją talię,
Justin wstał. – Widzimy się później… jutro. – szybko się poprawił, ale
byłam zbyt zaspana żeby na to zareagować.
-Ta, do zobaczenia Bieber. Dobranoc Kels. – Bruce pomachał w moim kierunku.
Pokazując mu dwa kciuki w górę, zachichotał, kręcąc głową.
Wychodząc po dwa stopnie, Justin otworzył drzwi kopniakiem i położył mnie na swoim łóżku.
Ziewając, wsadziłam głowę w poduszkę, nie chcąc nic więcej niż dobrego snu.
Ściągając koszulkę, którą miał na sobie i
rzucając ją na podłogę, Justin podszedł do łóżka. Klękając na materacu,
nachylił się do mnie, a jego palce powędrowały w kierunku guzika moich
jeansów.
Zdziwiona, szeroko otworzyłam oczy – Co ty robisz?
-Spokojnie, - Justin się zaśmiał – ściągam
je, żeby było ci wygodniej spać. Wiem, że jesteś zmęczona. Dużo
przeszłaś przez ostatnie dwa dni.
-Oh, - zarumieniłam się – dobra.
Delikatnie się uśmiechnął, rozpinając guziki i
zamek moich jeansów i ściągnął mi je z nóg, rzucając je w bok. Kładąc
ręce po dwóch stronach mojej głowy, uśmiechnęłam się na jego słodki
pocałunek.
Podnosząc się, Justin ściągnął też swoje
jeansy, zostając tylko w bokserkach. Okrążając moją talię swoim
ramieniem, Justin podniósł mnie i podciągnął koc, aby położyć się obok
mnie. Przykrywając nas kocem, Justin przytulił mnie do siebie i
pocałował w czoło. – Dobranoc piękna.
Uśmiechnęłam się, chowając głowę w jego piersi, kochając czuć jego ciało przy moim. – Dobranoc.
Czułam jak moje usta układają się w uśmiech podczas gdy on, przejechał swoimi palcami przez moje włosy.
Uspokoiłam się w jego ramionach. Opadanie i
wznoszenie się jego klatki piersiowej, zmieszane z biciem jego serca,
wystarczyło abym usnęła.
-Będę cię chronił,– Justin wyszeptał jak
zaczęłam odpływać – nie pozwolę nikomu znowu cię zranić. – całując moje
włosy, przygładził je swoją ręką. – Obiecuję.
POV Justina
Zakładając na siebie, czarną koszulkę z
dekoltem w kształcie litery „v”, przejechałem palcami przez moje włosy.
Usłyszałem szuranie nogami i obróciłem się, widząc Kelsey obracającą się
na brzuch, a jej włosy spadły jej na twarz.
Gapiąc się na czas, zobaczyłem że jest 23:45.
Wiedząc, że mamy jakieś dziesięć minut żeby dotrzeć na czas, szybko
złapałem za skórzaną kurtkę, która była na moim krześle, zakładając ją,
podszedłem do Kelsey. Przeczesując jej włosy do tyłu, przyklęknąłem przy
niej. Wyglądała tak spokojnie we śnie, ten widok naprawdę był
pokrzepiający i cholera by mnie trafiła, jakby ktoś spróbował to
zniszczyć.
Całując ją w rękę, odsunąłem się i wstałem.
Pochodząc do drzwi, otworzyłem je i obróciłem szyję żeby ostatni raz
popatrzeć się na Kelsey, kiedy wspomnienia z tej nocy wróciły do mnie jak tona cegieł.
-Więc, - Kelsey się do mnie uśmiechnęła – dasz radę dzisiaj przyjść?
Patrząc się w jej oczy, przejechałem
palcami przez włosy, delikatnie masując się w skalp i przytaknąłem – Nie
widzę nic przeciwko.
Piszcząc mocno mnie przytuliła. –Ale będzie fajnie!
-Oh, pewnie że tak, już widzę tą ekscytację w oczach twoich rodziców, kiedy mnie zobaczą przy drzwiach. –zakpiłem z uśmiechem.
-Pesymista. –mruknęła kręcąc głową – Myśl
pozytywnie! – zaśmiała się, ściskając swoimi rękami moje policzki i
pocałowała mnie z sentymentem, nie chcąc żeby ta chwila pomiędzy nami
się skończyła. – Kocham cię. – zaśpiewała, będąc w jednym z najlepszych
humorów, w jakim kiedykolwiek była.
Chichocząc, rozśmieszony przez jej
zachowanie, wyszczerzyłem się. – Też cię kocham. – zarzucając ramię na
około jej talii, uśmiechnąłem się – Chodź tutaj. – przysuwając ją
bliżej, pocałowałem ją w usta.
-Nigdy ci się to nie nudzi, nie? – wymamrotała.
-Co? Całowanie cię?
Przytaknęła.
Uśmiechnąłem się. –Nie ,– pocałowałem ją – nie – pocałowałem ją – znudzi.
-Jesteś szalony.– zaśmiała się, opierając
swój podbródek na mojej klatce piersiowej i popatrzyła się na mnie z
uwielbieniem w oczach, nie chcąc żeby ten moment się skończył.
-A ty jesteś seksowna. – poruszyłem moimi brwiami, uśmiechając się do niej.
Westchnęła z zadowoleniem i wzięła głęboki wdech. – Dlaczego każdy dzień nie może być jak ten, kochający, spokojny i zabawny?
-Ponieważ te przymiotniki nie zawsze idą w parze z życiem, kochanie.
Wzruszyła ramionami – Możemy spróbować.
-Tak, możemy. – całując ją jeszcze raz, odsunąłem się. – Muszę iść na miejsce za niedługo.
-Nie, - jęknęła oplatając ręce na około mnie – proszę, nie.
-Muszę kochanie, mam dużo rzeczy do ukrycia. – smutno się na nią popatrzyłem też nie chcąc jej puszczać.
-Jakie?
-Nie martw się o to, skup się na
dzisiejszej kolacji. Wybierz ładną sukienkę i wyglądaj ślicznie, co nie
będzie trudne, bo dla mnie zawsze jesteś piękna.
-Justin…
-Mówię serio, Kels. – biorąc jej rękę w
swoją, krzepiąco ją ścisnąłem. – Będę wieczorem, mogę się trochę
spóźnić, ale na pewno będę.
-Wiem, że będziesz, ale to nie jest problemem Justin. Po prostu nie chcę żebyś szedł…
-Kelsey. – zamknąłem oczy, biorąc głęboki wdech – Nie utrudniaj tego.
-Nie chcę… po prostu świetnie się teraz czuję i nie chcę żeby to się szybko skończyło.
-Pomyśl o tym w inny sposób. Jeśli przetrwamy dzisiaj, będę mógł cię widzieć kiedy będę chciał bez konieczności wkradania się.
Pomyślała o tym co powiedziałem i w końcu się poddała. –Dobra. – przytaknęła, delikatnie się uśmiechając – Masz rację.
-Oczywiście, że mam, kochanie. Czy kiedykolwiek nie miałem? – żartobliwie podniosłem brew.
-Jasne, że nie. –podkreśliła sarkastycznie i przewróciła jej oczami, lekko się śmiejąc.
-Dokładnie. – zachichotałem, odchodząc od niej. – Widzimy się później, okay?
Biorąc jej twarz w moje ręce, złożyłem na
jej ustach delikatny, ale mocny pocałunek, zdeterminowany aby przekazać
jej całą pasję, którą mogłem jej przekazać, zanim się oderwałem. Moje
oczy cały czas były zamknięte. Biorąc głęboki wdech, odsunąłem się krok w
tył.
-Kocham cię.
-Też cię kocham. – Patrząc się na nią po raz ostatni, uśmiechnąłem się do niej i wyszedłem przez okno.
Kręcąc głową, ugryzłem się w usta, odpychając od siebie te wspomnienia. To nie
był odpowiedni czas, do przypominania sobie, jak dużo popełniłem błędów
w przeszłości, a wszystkie z nich dotyczyły dziewczyny śpiącej na
łóżku.
Odwracając wzrok, zamknąłem za sobą drzwi, uważając aby nie zrobić przy tym żadnego hałasu i zbiegłem po schodach.
-Nareszcie się pokazałeś. – Bruce mnie skarcił.
Wzruszyłem ramionami – Lepiej późno niż wcale, prawda?
Ignorując mnie, Bruce odwrócił się do reszty.
–Idziemy tam z zawziętością. Cokolwiek powiedzą czy zrobią nas nie
obchodzi. Pokażemy im kto tu rządzi, a jeśli postanowią być nieposłuszni
zobaczą co się może stać.
Uśmiechnąłem się, wiedząc że to może być
fajna zabawa. Chłopcy, którzy szukają kłopotów, w większości je
znajdują, kiedy się z nami kontaktują. –Mam wziąć kamerę żeby to
nakręcić? Chcę zobaczyć ich twarze, kiedy im skopiecie tyłki.
-Mówiłem ci, że działamy bez przemocy, dopóki
oni nie zaczną. To nie jest spotkanie żeby zabić. To jest spotkanie
żeby się dogadać i pokazać im na co się piszą, kiedy są na naszym
terytorium.
-Umiesz zepsuć zabawę, Bruce.
-Chcesz powtórzyć to co się zdarzyło ostatnim
razem? – Bruce gapił się na mnie twardym wzrokiem, jego oczy wypalały
dziurę w moich, ale ilość złości, która była we mnie w porównaniu z tym
była niczym.
Stojąc na baczność, zacisnąłem moją szczękę. –
Nie. – mruknąłem, jad wyszedł razem z tą jedną sylabą przypominając
wszystkim jak bardzo nienawidzę, kiedy przypominają mi o tej jedynej
rzeczy, którą gardzę.
Bruce odchrząknął. -Dobrze, - wsadził ręce do kieszeni. –więc jesteśmy gotowi do wyjścia?
-Tak, chodźmy. – John pokazał w stronę drzwi, a kiedy zaczęliśmy wychodzić ja w głowie miałem tylko jedną rzecz.
-Zaraz wracam. – przechodząc koło nich,
podszedłem do szafy ukrytej za okrągłą ścianą. Otwierając drzwi,
chwyciłem pudełko z najwyższej półki, wpisując do niego kod, otwierając
je i wyciągając z niego pistolet, który był w środku. Wsadzając go do
tylnej kieszeni jeansów, zakryłem go podkoszulką.
Odkładając pudełko tam gdzie je znalazłem, zamknąłem drzwi i podszedłem do auta, gdzie wszyscy siedzieli.
Siadając na miejscu pasażera, usadowiłem się
wygodnie, moja twarz nie okazywała żadnych emocji, a adrenalina
przepływała przez moje żyły.
-Gdzie byłeś? – Bruce zapytał po uruchomieniu silnika, gotowy do jazdy.
-Nie twój biznes, – zadrwiłem – teraz jedź.
Zauważając, że nie jestem w nastroju, żeby mnie jeszcze o coś pytać, Bruce wjechał na drogę i przyśpieszył.
Patrzyłem jak drzewa, znaki i ludzie stają
się co raz bardziej nie widoczne przez prędkość z jaką jechał Bruce.
Trzymając się w rydzach, przypominałem sobie, że nie mogę stracić
kontroli. Jednak ta mała część mnie, cały czas zdenerwowana, mówiła mi
co innego.
Chwilę później, Bruce wjechał w uliczkę
zabudowaną niezliczonymi szopami i kilkoma magazynami, które należały do
innych grup, zanim wreszcie zaparkował niedaleko opustoszałej działki,
obok której stał magazyn, którego nigdy nie widziałem.
-To ten? – pokazałem na okno, a moje brwi złączyły się z dezorientacji – Jakim cudem tego nigdy wcześniej nie widziałem?
-Mówiłem ci, ze Delgado ma inny magazyn.
Żaden z nas nie wiedział o nim. Dla nas to była taka sama niespodzianka
jak dla ciebie. – wyłączając silnik, Bruce wyciągnął klucze, po tym jak
zaparkował auto tam, gdzie nikt go nie zobaczy. – Chodźcie, lepiej
wejdźmy do środka.
Wysiadając z auta wszyscy poszliśmy tylną
ścieżką, koło której zaparkowaliśmy i otworzyliśmy drzwi wchodząc do
środka. Wszystko było zniszczone, nie było żadnego śladu, że ktoś tu był
wcześniej.
-Która godzina? – Marcus zapytał po dojściu do nas.
Bruce sprawdził zegarek, który był na jego nadgarstku – Równa dwunasta. Jesteśmy…
-…na czas. – usłyszeliśmy inny głos, głos który stawiał moje wszystkie włosy dęba. Głos, który już kiedyś słyszałem. Obracając się, zobaczyłem oczy faceta, którego myślałem, że już nigdy więcej nie spotkam.
-Znowu się spotykamy, Bieber – uśmiechnął się.
Ja pierdole.
~~~~~~~~
Mam nadzieję że się wam rozdział podoba :)