Danger's back and he's more dangerous than ever

Bohaterowie

Character List

Kelsey Jones:

Justin Bieber/”Danger”:
image

Bruce Santos:
image
John Rivera:
image
Marcus Sorella:
image
Marco Messina:
image
Carly Risi:
image
Jen Bambino:
image
Mya Berns:
image
Spencer Anderson:
image
Tanner Evans:
image
Megan Simpson:
image
Alex Risi:
image
Jessica Cortez:
image
Stephanie Amara: 
image
Alec Johnson:
image
Iesha James
image
Kadra Thompson
image
Allie Tepidino:
image
Lyndon Mathews:
image
Cole Santangelo:
image
Sammy Constentino:
image
Peter McCall:
image
Connie Bergins:
image
Kellen Parker
image
Ricky Bauer
image
Xavier Morgan
image
Jefferey Smith
Cameron Black
image

Rozdział 5 “I thought I’d pay my old pal a visit.”

Justin’s PoV

- O co chodzi? Zaskoczony, że mnie widzisz? – jego głupawy uśmieszek rozwścieczył mnie jeszcze bardziej.       
- Co Ty na litość boską robisz w Stratford? - syknąłem, zaciskając pięści.
 -Myślałem, że mogę złożyć staremu kumplowi wizytę – na jego twarzy gościł uśmiech, ale mrok, która przyćmiewał jego spojrzenie pozwolił mi dojrzeć, że bynajmniej nie był szczęśliwy widząc mnie, i mogę szczerze powiedzieć, że to uczucie było obustronne. – Coś taki ponury? – przechylił głowę na bok, a jego oczy błyszczały prześmiewczo.
- Do rzeczy, Cole – rzuciłem nie mając ochoty dłużej wysłuchiwać tych bzdur, tylko przejść od razu do rzeczy. Grał w jedną z tych swoich umysłowych gierek, a ja nie miałem ochoty grać razem z nim. – To oczywiste, że jesteś tu z innego powodu niż chęć przywitania się.
- Masz rację – skinął głową, a małe, złośliwe ogniki tańczyły w jego oczach – Jestem tu z moimi chłopakami – i wtedy jak na zawołanie, całkiem, jakby to zaplanował, trzech innych chłopaków pojawiło się z tyłu.
- Niech zgadnę – zaśmiałem się nerwowo - wy jesteście, cytuję, The Snipers? – uniosłem brew. Rozbawienie było wyczuwalne w moich słowach, ponieważ ledwo powstrzymywałem się od śmiechu, który zmierzał w stronę mojego gardła zdesperowany, by się uwolnić.
- Masz rację, Justinie Bieberze – zaklaskał w dłonie - A wy jesteście, cytuję, The Kings, prawda? – zaśmiał się, patrząc w kierunku Bruce’a, Marcusa i Marco, którzy stali za mną zdezorientowani.
Pochyliłem głowę starając się nie wybuchnąć śmiechem, ale to jak tu weszli strasznie przypominało scenę z jakiegoś filmu. To było kiepskie jak cholera i niesłychanie idiotyczne. To znaczy, mógłbyś pomyśleć, że wszedł z impetem. To byłoby o wiele bardziej zabawne niż to, co zrobił.
-Co do chuja cię tak śmieszy, Bieber? - splunął niezadowolony widząc, że nie cofnąłem się i nie byłem ani trochę przestraszony tymi trzema, którzy stali za nim.
Uniosłem głowę i spojrzałem na nich oczami błyszczącymi od łez.
- Wy chuje – przerwałem, chichocząc – jesteście zajebiści. – była moja kolej na wredny uśmieszek, jednak nie wytrzymałem i szeroki uśmiech zabłysnął na mojej twarzy chwilę potem. – To znaczy, moglibyście mieć wszystko już na samym wejściu – włożyłem ręce do kieszeni, cały czas się im przyglądając – ale zamiast tego zdecydowaliście się urządzić scenę, w której mielibyśmy niby drżeć przed tobą. – oblizałem wargi wzruszając jednocześnie ramionami. – Nie wiem jak chłopaki – skinąłem głową w stronę Bruce’a i reszty – ale ja spodziewałem się po tobie czegoś więcej, Santangelo – spojrzałem na niego.
Jego szczęka zacisnęła się, a mięśnie na ramionach napięły pod presją siły, którą wkładał w zaciśnięcie pięści
- Na twoim miejscu uważałbym na słowa, Bieber.
- Bo co? – wyzwałem go, przyciskając czubek języka do czubka mojej wargi, mizdrząc się sadystycznie.
Zrobił krok naprzód, jego promieniujące złością ciało przybliżyło się do mojego.
- Nie chcesz wiedzieć – ton jego głosu był niski i mroczny.
Stojąc z nim twarzą w twarz poprawiłem swoją pozycję, patrząc na niego dokładnie z taką intensywnością, z jaką on patrzył na mnie, jeśli nie większą.
– Uważaj co mówisz, Santangelo; nie wiesz, gdzie to mogłoby się dla ciebie skończyć.
- Oh, tak. Na pewno przestraszę się takiego popieprzonego dzieciaka jak ty – Cole zadrwił z obrzydzeniem, jeżdżąc po mnie wzrokiem od góry do dołu, jakbym był jakiś chory.
- Dzieciaka? – spytałem wykrzywiając usta – Widocznie wciąż rozpamiętujesz to, jak cztery lata temu pobiłem cię w zdobyciu kasy od Vicka. Nie bądź przybity, bo jakiś dzieciak ograbił cię z twoich pieniędzy.
To wydawało się uderzyć w jego słabość, ponieważ jego zachowanie momentalnie się zmieniło. W ułamku sekundy miał moją koszulkę okręconą naokoło swoich dłoni, a nasze nosy niemal się stykały.
- Masz zbyt wysokie mniemanie o sobie, Bieber – Cole mamrotał gniewnie, a żyły na jego szyi stawały się co raz bardziej widoczne.
- Rzucanie się na mnie z łapami to wielki błąd – wyszeptałem groźnie i zanim dotarło do niego, co właśnie powiedziałem zamachnąłem się, łapiąc po drodze swój pistolet i przystawiłem go do szyi Cole’a. – Radzę ci je opuścić.
Oczy Cole’a powiększyły się ze zdziwienia, a jego chwyt z każdą chwilą stawał się co raz luźniejszy. Stał naprzeciwko mnie nieruchomo wiedząc, że gdyby nie ustąpił, pociągnąłbym za spust. Bruce wściekle syczał, szepcząc pod nosem chaotyczne przekleństwa.
Nagle faceci, którzy towarzyszyli Cole’owi zmienili pozy przestawiając się na tryb ataku i ruszyli na mnie jeden za drugim.
Wyciągnąłem broń w ich kierunku i odbezpieczyłem ją. Charakterystyczny dla tej czynności dźwięk uświadomił im, że gdyby jednak postanowili się zbliżyć, wystarczyłoby jedno pociągnięcie za spust i byliby martwi.
- Zbliżcie się, a go, kurwa, zastrzelę! – ostrzegłem, świdrując ich wzrokiem, aż podnieśli ręce na znak kapitulacji – nie mieli zamiaru ryzykować.
Spojrzałem ponownie na Cole’a i przyłożyłem lufę mojego pistoletu pod jego brodę.
- Nie podoba mi się sposób, w jaki do mnie mówisz, Santangelo, a już na pewno nie lubię tego, że myślisz, że możesz mnie dotknąć, lub chociaż postawić z takim zamiarem stopę w Stratford – uśmiechnąłem się triumfalnie widząc, że wyraz jego twarzy nie zmienił się nawet odrobinę. – To moje terytorium, mój obszar, nie twój, a fakt, że myślisz, że możesz tak po prostu tu wpaść i próbować mnie zastraszyć jest niewybaczalny. – przekręciłem głowę w prawo i zagryzłem wargę w oczekiwaniu. – Chciałeś się spotkać? Proszę bardzo, ale nie jestem pewien, czy jestem w nastroju na to, by dłużej z tobą gadać. – moje kolano zaatakowało obszar poniżej jamy brzusznej Cole’a, a on sam momentalnie zaczął zwijać się z bólu i jęczeć wskutek zadanego mu ciosu. Odsuwając się od niego obserwowałem, jak upada na kolana.
- Jesteś żałosny – zadrwiłem – jesteś wielkim facetem, ale zachowujesz się jak mała dziwka – wyprostowałem się trzymając broń blisko siebie. – A teraz, gdy już złożyłeś swoje żałosne usprawiedliwienie tej wizyty pozwól mi przedstawić, jak to właściwie działa.
- My – wskazałem kolejno na siebie, Bruce’a, Marcusa i Marco – obserwujemy i kontrolujemy to, co dzieje się w Stratford i okolicach. Nie dzielimy się i z pewnością nie poddajemy się nowym, którym wydaje się, że są ponad wszystkimi, bo, jeśli o mnie chodzi, jesteście niczym więcej niż tylko gównem, które przykleja się ludziom do butów, bezwartościowymi łajdakami, którzy chcą tylko czegoś dowieść. Problem w tym, że wielu przed wami próbowało, i wiesz gdzie skończyli? – efektownie przerwałem, wychylając się ku nim. – Sześć stóp pod ziemią – wyszeptałem.
- Spokojnie, Bieber – usłyszałem głos z drugiej strony magazynu i spojrzałem w jego kierunku. – Nie jesteśmy tu, żeby coś ci zabierać. Jesteśmy tu w interesach.
Uniosłem sceptycznie brew.
- Z tego co się orientuję interesy możecie załatwiać gdziekolwiek, więc dlaczego tu? Dlaczego w Stratford?
- Właściwie, tutaj wspaniale załatwia się interesy. Małe, spokojne, urocze miasteczko, gdzie nikt nie piśnie słówka, lecz kryjące w swoim wnętrzu potwory czyhające, by zadać następny cios. Nikt nic nie podejrzewa, chyba że zostawiłeś jakiś ślad. Moi chłopcy są dobrzy w tym, co robią i właściwie robimy to dla siebie, żeby móc szybko wrócić do domu, do Nowego Jorku. Przyjechaliśmy tu załatwić, co mamy do załatwienia i zwijamy się stąd.
- Bzdura – zaśmiałem się – nikt nie wchodzi na cudzy teren chyba, że mają umowę.
- Cóż, sądzę, że powinieneś mi po prostu zaufać. – wzruszył ramionami i wyciągnął dłoń w moim kierunku. – Lyndon Mathews
Zignorowałem jego rękę i zmarszczyłem brwi.
- Justin Bieber.
- Wiem, kim jesteś – uśmiechnął się szeroko i spojrzał za siebie – to Peter McCall – wskazał na brązowookiego bruneta – Sammy Constentino – wskazał na blondyna o niebieskich oczach z siniakiem na policzku. – Cole’a już znasz.
Zaśmiałem się patrząc na Cole’a stojącego z boku, wciąż trzymającego się za miejsce, w które uderzyłem. Schowałem jednak broń i wskazałem na chłopaków stojących za mną.
– Bruce Santos, John Rivera, Marcus Sorella i Marco Messina.
- Teraz, kiedy mamy to z głowy – Lyndon wyglądał, jakby obracał się chcąc coś wziąć, jednak zamiast tego złapał mnie za szyję, biorąc mnie z zaskoczenia i powalił mnie na ziemię tak, że znajdowałem się tuż przed nim. – Radzę ci nie podnosić ręki na żadnego z moich chłopców już nigdy więcej.
Zacisnąłem zęby, próbując powstrzymać się przed zrobieniem czegoś, czego później bym żałował. Przyjrzałem się jego postawie, wyliczając w myślach wszystkie właściwe sposoby na to, jak sobie z nim poradzić. 
Gnojek nie wiedział, z kim miał do czynienia.
- Przyszliśmy tu w dobrych intencjach, a ty zacząłeś się wtrącać, Bieber – Lyndon splunął. Jego twarz była wyprana z jakichkolwiek emocji. – Myślisz, że masz wszystko pod kontrolą, ale pozwól mi coś wyjaśnić – uśmiechnął się szelmowsko, zaciskając swój chwyt. – Ja i moja ekipa nie gramy w żadne gierki, a już na pewno nie boimy się gróźb jakiegoś marnego przestępcy, który popełnił w przeszłości niewybaczalny błąd, a teraz unika wszystkich dookoła. Uwierz, że mógłbym cię teraz zmiażdżyć bez mrugnięcia okiem, ale nie jestem tu, żeby walczyć. Jestem tu, żeby porozmawiać i zamierzam to zrobić – trzymając mnie tak, że zaczynało brakować mi tlenu, Lyndon triumfalnie się uśmiechnął. – Radzę ci nie wchodzić mi w drogę, Bieber, bo w przeciwieństwie do ciebie, nie stwarzam fałszywych pozorów. Kończę, co zacząłem i uwierz, że jeśli mnie rozzłościsz, będziesz martwy zanim zdążysz nabrać powietrza w płuca. Rozumiesz?
Kiedy nic nie odpowiedziałem, uśmiechnął się z wyższością wiedząc, że przecież nie byłem w stanie wydusić z siebie ani słowa.
- Mogłeś zamordować Luke’a Delgado, ale jeśli się nie mylę twoja dupa gniła za to w więzieniu, co automatycznie skreśla cię z listy potencjalnych przywódców.
Cała złość, która zbierała się we mnie od momentu, w którym mnie złapał aż do teraz, pulsowała w moich żyłach budząc potwora, który drążył sobie drogę ku wolności, by ukazać tę stronę mnie, której nikt nie chciał zobaczyć.
Łapiąc jego rękę odchylałem jego palce jak najdalej ode mnie używając całej siły, jaką dysponowałem. Gdy w końcu rozluźniłem jego uścisk odepchnąłem go, uprzednio wymierzając mu w twarz cios, który powalił go na ziemię. Natychmiast podniosłem się z pozycji leżącej, usiadłem na nim okrakiem i złapałem znów swoją broń, by mieć pewność, że to co powiem dotrze do niego bez problemu.
- Chcesz się przekonać? – zadrwiłem szyderczo.
- Nie masz jaj – charknął, jednocześnie plując krwią.
- To samo powiedział Delgado zanim z nim skończyłem – zacisnąłem zęby – Może i mnie aresztowali, ale to nie znaczy, że zwariowałem. Widzisz, jedyny powód, przez który mnie zgarnęli był taki, że ten gnojek wciągnął mnie w zasadzkę. Spryciarz wiedział, że byłem wściekły i zdecydował, że w razie, gdybym chciał z nim skończyć, równie dobrze może pociągnąć mnie na dno razem ze sobą. – wzruszyłem ramionami – Ale Parker, Jenkins, Morelli, Donnie, Scrappy, Tommy i Stevie nie mieli takich samych poglądów jak ten łajdak. Zginęli bez śladu i to, mój przyjacielu, jest sposób, w jaki wyrobiłem tu swoją reputację. Zabijam i pozoruję wypadek. Nikt nie był w stanie się mnie pozbyć i to się nie zmieni tylko dlatego, że uważasz, że zawsze musisz dostać wszystko, czego chcesz. – wstałem, wyciągnąłem przed siebie broń i bez słowa pociągnąłem za spust.
Echo strzału obiegło cały magazyn, a kula dymu rozpraszała się przy głowie Lyndona a gdy znikła, można było zobaczyć wyraźną dziurę po pocisku. Klęknąłem obok niego i zakręciłem zawieszoną na środkowym palcu bronią. – Następnym razem nie spudłuję – powiedziałem, po czym wstałem i gestem dałem chłopakom znak do wyjścia.
Gdy doszliśmy do tylnego wyjścia, odwróciłem się na chwilę, by rzucić okiem na sytuację. Pomachałem Lyndonowi i reszcie, uśmiechając się z wyższością.
– Miło było z wami pogadać, chłopcy. Powinniśmy to kiedyś powtórzyć – zaśmiałem się wychodząc. Chwilę potem drzwi zatrzasnęły się za nami.

Kelsey’s PoV

Bumpthumpthudbumpslam!

Ciągłe pukanie do drzwi frontowych było wyraźnie słyszalne na piętrze, przez co wyrwało mnie ze snu. Obracając się na drugi bok zaczęłam mamrotać prosząc przybysza, by sobie poszedł. Niestety najwidoczniej nie zrozumiał aluzji, jaką był fakt, iż nikt nie zechciał wstać i otworzyć mu drzwi, ponieważ kontynuował dobijanie się do nich.
- Justin – wymamrotałam, poruszając prawą ręką w nadziei, że uda mi się go obudzić i skłonić do otworzenia drzwi, lecz brodząc ręką po łóżku natknęłam się jedynie na gładką powierzchnię. Taką samą, na jakiej leżałam. Zamrugałam kilkakrotnie, a mój żołądek skurczył się z nerwów, gdy dostrzegłam obok siebie jedynie pustą przestrzeń.
Zanim zdążyłam choć zastanowić się, gdzie się podział, usłyszałam kolejny łomot, przez który aż podskoczyłam ze strachu. Zmarszczyłam brwi zastanawiając się, kto to mógł być i powoli usiadłam na łóżku. Mój strach zwiększał się z każdą sekundą. Byłam sama w domu, a pod drzwiami stał jakiś świr, któremu bardzo zależało, by wejść do środka.
Nie wiedząc, co robić wstałam, powoli podeszłam do drzwi wejściowych pokoju i otworzyłam je, uprzednio wychylając tylko głowę by się rozejrzeć. Przygryzając policzek, wypatrywałam w całym pokoju czegoś, co mogłoby posłużyć mi do obrony. Nie miałam szczęścia do znalezienia czegokolwiek, dlatego zdecydowałam się użyć lampy stojącej obok łóżka. Wyjęłam z kontaktu wtyczkę i powoli wyszłam z pokoju, a następnie zeszłam na dół trzymając lampę przed sobą i starając się nie narobić hałasu.
- Co ty robisz? – szepnął ktoś za mną, tym samym mnie strasząc.
Odwróciłam się i prawie grzmotnęłam ją lampą w twarz.
- Carly? – szepnęłam z niedowierzaniem, zaskoczona jej widokiem.
Wpatrywała się we mnie z szeroko otwartymi oczami i ręką złożoną na piersi.
- Jezu Chryste Kelsey, prawie mnie zabiłaś!
Zakryłam usta, w duchu przeklinając swoje życie tak długo, dopóki nie odczułam potrzeby ponownego wzięcia oddechu.
- To nie moja wina! To ty zaszłaś mnie od tyłu – powiedziałam spokojnie.
Wywróciła oczami i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Cóż, przepraszam, że chciałam upewnić się, że nie wyjdziesz stąd sama – burknęła, chociaż jej oczy wypełniał strach. – Poza tym, nawet nie wiemy kto jest na zewnątrz. To równie dobrze mógłby być jakiś morderca.
-Dlatego mam to – wskazałam na lampę.
- Tak, bo to może zrobić komuś ogromną krzywdę – odpowiedziała sarkastycznie, marszcząc usta z dezaprobatą.
- Wystarczającą, żeby go znokautować – odpowiedziałam szybko, co jednak nie dodało nikomu otuchy. – Posłuchaj – przerwałam – to najlepsze, co mogłam wymyśleć w ostatniej chwili. Przykro mi, że nie byłam na to dokładnie przygotowana – westchnęłam – posłuchaj, chłopaków tu nie ma.
- Tak, wiem – powiedziała wzruszając ramionami.
Uniosłam brew i już chciałam spytać, co miała na myśli, kiedy rozpoczęła się kolejna seria łomotów, co natychmiast zwróciło moją uwagę ponownie w stronę naszego problemu.
Carly jęknęła poirytowana.
- Do jasnej cholery, jeśli chcą wywalić te drzwi, powinni byli już dawno to zrobić!
- Carly! – warknęłam uciszając ją. – No wiesz, jeśli ktoś tu przyszedł nie mając dobrych zamiarów, nie można dać mu poznać, że ktoś jest w domu. To jakby poprosić go, żeby cię zabił.
- Co? – Carly spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami – Przykro mi, ale przez to walenie zaraz dostanę migreny.
- Myślę, że mamy teraz na głowie większy problem, niż twoja głupia migrena – wskazałam na drzwi mając na myśli psychola, który stał za nimi.
Carly machnęła lekceważąco ręką.
- Nieważne – syknęła zgarniając kosmyk swoich blond włosów za ucho. – Po prostu idź, zrób co miałaś zrobić.
- Oh, rany, dzięki przyjaciółko – wymamrotałam sarkastycznie, a Carly wystawiła mi język. – Bardzo dojrzałe – zakpiłam, po czym odwróciłam się, wzięłam głęboki oddech i zaczęłam iść w stronę drzwi.
Echo kolejnego uderzenia sprawiło, że podskoczyłam ze strachu. Mocno zaciskając powieki starałam się nie zwariować i normalnie oddychać.
- Możesz to zrobić – szepnęłam do siebie. – Możesz.
- Otwieraj te cholerne drzwi, Bruce, albo przysięgam na Boga, że zamorduję cię gołymi rękami!
Ktokolwiek był na zewnątrz, strasznie głośno krzyczał.
Kompletnie oszołomiona całą sytuacją podałam Carly lampę, jak tylko zaczęła iść obok mnie, chwyciłam za gałkę i otworzyłam drzwi.
- Steph?! – krzyknęłam zdumiona widząc, że osoba, którą uważałam za seryjnego mordercę była tak na prawdę osobą, której nigdy nie spodziewałabym się tu zobaczyć. – Co na litość boską ty tutaj robisz? Przez ciebie prawie dostałam zawału!
- Gdzie on jest? – popchnęła mnie i weszła do domu, kompletnie ignorując moje pytanie.
- Wiesz, która jest godzina? – prychnęłam odwracając do niej. – Jest czwarta rano! Obudziłaś mnie i Carly, a Bruce’a nawet tu nie ma! – wyrzuciłam ręce w powietrze.
- Cóż, więc gdzie on jest? – wysyczała rzucając mi nienawistne spojrzenie, a ja rozważałam to, czy nie wywalić tej szmaty z powrotem za drzwi.
- Nie mam, kurwa, pojęcia! – opuściłam zrezygnowana ręce. – Ale mam taki jeden pomysł – zasymulowałam gwałtowny wdech. – Dlaczego do niego nie zadzwonisz?
Zwężając nieprzyjemnie oczy, Stephanie zacisnęła usta.
- Przecież nie byłoby mnie tu, gdyby to było takie proste, nie pomyślałaś?
Westchnęłam szczypiąc nasadę nosa w celu rozluźnienia się.
- Może coś robił, próbowałaś zadzwonić do niego jeszcze raz?
- Tak, Kelsey, próbowałam. Właściwie to około dziesięciu razy i za każdym razem witała mnie poczta głosowa. Tak się dzieje tylko, jeśli jest jakaś specjalna okazja, a ty, koleżanko, wiesz jak wyglądają takie okazje. Dostaję już świra, rozumiesz? – jej ramiona opadły, a na twarzy gościł widoczny niepokój.
- Czekaj, czy ty próbujesz mi powiedzieć, że załatwiają jakieś interesy? – spytałam czując, jak żołądek kurczył mi się ze strachu. – To niemożliwe, to znaczy, Justin dopiero co wyszedł z więzienia.
- Jestem pewna, że nic im nie jest – Carly uspokoiła Stephanie, ignorując moje pytanie. Głaszcząc pocieszająco jej ramię, Carly uśmiechnęła się. – Zaufaj mi.
Mrużąc oczy przeanalizowałam całą sytuację, gdy nagle coś zaświtało mi w głowie. Carly wiedziała coś, czego nie wiedziałam ja.
- Czy jest coś, o czym mi nie mówisz, Carly? – spojrzałam na nią.
- Co masz na myśli? – przygryzła wargę nawet na mnie nie patrząc, ponieważ właśnie posyłała Stephanie kolejny, pocieszający uśmiech.
- Mam na myśli to, że najpierw mówisz mi, że wiedziałaś, że chłopcy wyszli, a teraz ignorujesz moje pytania i zmieniasz temat. – skrzyżowałam ręce na piersiach i spojrzałam na nią sceptycznie. – Co oni robią, Carly?
- Kelsey – zaczęła Carly. – Ja nie…
- Co się tu dzieje? – usłyszeliśmy kolejny głos, który przerwał naszą rozmowę i jak na ironię, gdy odwróciłam się, zobaczyłam Bruce’a, Justina i pozostałych.

Justin’s PoV
- Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, co tam się, do cholery, stało? – Bruce spojrzał na mnie, co jakiś czas rzucając okiem na innych. Był zestresowany i widziałem, że stał na granicy swojej wytrzymałości.
- W którym momencie? – zażartowałem chcąc rozluźnić atmosferę, co jednak przyniosło zupełnie odwrotny od zamierzonego efekt.
- To nie jest temat do żartów – prychnął Bruce. – Mówiłem ci, żadnych nieczystych zagrań, a co ty zrobiłeś? Zachowałeś się całkowicie odwrotnie!
- Serio myślałeś, że pozwoliłbym mu podnieść na siebie rękę i dał uwierzyć, że rzeczywiście ma nade mną jakąś przewagę? W życiu! – zadrwiłem kiwając głową.
- Mówiłem ci, żebyś zostawił broń w domu. Zrobiłeś zupełnie coś innego niż prosiłem – kipiał ze złości ciężko oddychając i zaciskając zęby.
- Czy kiedykolwiek słuchałem, co masz do powiedzenia? Poza tym, Cole musiał się kiedyś pojawić, i tak się złożyło, że stało się to dzisiaj.
- Tak ci zależy, żeby się nad tym rozdrabniać? – spytał, gdy staliśmy na czerwonym świetle, skupiając na mnie całą swoją uwagę.
Drapiąc się po karku, powstrzymywałem ziewnięcie.
- Pamiętasz, jak wysłałeś mnie do załatwienia transportu Johnsona dla Vicka w maju 2008? – gdy Bruce kiwnął głową, kontynuowałem. – Cole był wtedy wysłany dokładnie w tej samej sprawie. Wywiązałem się z tego, byłem tam pierwszy i perfekcyjnie załatwiłem całą sprawę. Podstępem skłoniłem łajdaka do udania się pod zły adres a sam zająłem się misją. Poszedłem do Vicka, żeby wziąć pieniądze i wyjść, zostawiając Cole’a z pustymi rękami – uśmiechnąłem się. Pamiętałem wszystko, jakby to było wczoraj. – Po prostu jest wściekły, że zrobiłem go wtedy na czarno.
Bruce ruszył, kiedy światło zmieniło się na zielone.
- Cóż, to wyjaśnia dlaczego macie ze sobą taki problem, ale to nie zmienia faktu, że postąpiłeś wbrew mojej woli.
- Okej, tato, przepraszam, że nie uszanowałem twojej woli. To się już więcej nie powtórzy – spojrzałem na niego z szerokim uśmiechem. – Lepiej?
Kiedy posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, uniosłem ręce w geście kapitulacji.
- Słuchaj, wkurzyłeś mnie, więc zdecydowałem się wziąć broń. Nie miałem zamiaru jej użyć, ale powiedziałeś, że jeśli z nami zaczną, to będzie jedyne wyjście – twoje słowa, nie moje – i tak zrobiłem. – wzruszyłem nonszalancko ramionami – Zachowujesz się, jakbym ich co najmniej pozabijał. Ja tylko pokazałem im, że nie mamy ochoty grać w żadne gierki – spojrzałem na niego. – Nie obchodzi mnie, co ten popapraniec mówi. Nie jest tu w interesach. Jest tu, żeby sprowadzić na nas kłopoty.
- Nienawidzę tego mówić, stary, ale Justin ma rację – wtrącił się Marcus. – To znaczy, jest tyle miejsc na ziemi, dlaczego Stratford? To, co powiedział w magazynie Lyndon to fakt. Wszystko załatwia się tutaj po cichu, nie ma tu chaosu, póki sam go nie stworzysz. Zastanawia mnie jedynie, skąd do jasnej cholery on mógł o tym wiedzieć, skoro nigdy wcześniej tu nie był?
- Urządził sobie dochodzenie. Cole wie, kim jestem, więc wiedzą, kim my jesteśmy. Jesteśmy na szczycie, jesteśmy niepokonani i to uczyniło nas ich celem. Próbowali znaleźć nas przez miesiące, mogę się założyć. Jedyne, co dziś zrobiłem to wszcząłem ogień – uśmiechnąłem się złośliwie. – Potrzebujemy trochę rozrywki w życiu, panowie, trochę ognia, a oni będą paliwem, które go spotęguje. Wspomnicie moje słowa, panowie.
Bruce uśmiechnął się chichocząc.
- Więzienie z pewnością dało ci nieźle popalić – zaśmiał się i skręcił wjeżdżając na znajomą ulicę.
Zmarszczyłem brwi piorunując go wzrokiem.
Przesuwając się, Bruce klepnął mnie w ramię, żartobliwie mnie przy tym popychając.
- Tylko się z tobą droczę, wyluzuj.
- Nieważne – opierając się o skórzany fotel przeczesałem palcami włosy. – Po prostu chcę się ich stąd pozbyć, prędzej czy później.
- I zrobimy tak, ale musimy wszystko odpowiednio rozegrać. Ostatnie, czego teraz potrzebujemy to poznanie przez nich naszych planów i pozwolenie im nas stąd wykopać.
- Co się nigdy nie stanie – zaśmiałem się. – Mogą próbować robić co chcą, ale mogą nie wyjść z tego żywi – odwróciłem wzrok. – Jesteśmy już w domu? Jestem zbyt wkurzony, żeby normalnie funkcjonować. Jedyne, czego teraz chcę to położyć się do łóżka z moją dziewczyną i spędzić tak resztę nocy, bo Bóg jeden wie, co zdarzy się jutro.
- Ja was słyszę – John westchnął, podpierając stopy na odwrocie mojego fotela. – Od kilku dni to nasze stałe zmartwienie. Wszystko, czego chcę to porządny, nocny wypoczynek, żeby zapomnieć o tym wszystkim chociaż na parę godzin.
- Wiecie, jakby się przypatrzeć, wychodzi na to, że wy dwaj potraficie właściwie zachowywać się jak cywilizowani ludzie, nie wykazując chęci rozwalenia sobie nawzajem łbów – powiedział do nas, patrząc w lusterku na Johna, a następnie przenosząc wzrok na mnie.
- Cóż mogę powiedzieć? Przez ostatnie dwa dni czułem się, jakbym chodził z patykiem wepchniętym głęboko w dupę – zaśmiałem się.
- Niedopowiedzenie roku – wymamrotał pod nosem Marco.
Odwróciłem się do niego i chciałem mu coś odpowiedzieć, kiedy samochód zahamował, kluczyki zabrzęczały, a chwilę później Bruce wyciągnął je ze stacyjki.
- Jesteśmy w domu – wychylił się, gdyż coś w oddali przykuło jego uwagę. – I wygląda na to, że mamy gości – otworzył drzwi i wyszedł z samochodu.
Uniosłem brew. Ciekawość zwyciężyła i już po chwili zrobiłem to samo, podążając za Bruce’m w stronę frontowego wejścia i drzwi, które, ku mojemu zaskoczeniu, były szeroko otwarte.
- Co tu się dzieje? – spytał Bruce patrząc na wnętrze domu, zerkając na Kelsey, Carly i jakąś dziewczynę, której nigdy wcześniej nie widziałem.
Ta dziewczyna odwróciła się dokładnie w tym samym momencie, w którym odezwał się Bruce, w jej spojrzeniu łatwo było dostrzec gniew. Miała ciemnobrązowe włosy i małe, urocze znamię pod prawym okiem.
- Gdzieś ty był?
- Wyskoczyliśmy coś przegryźć – Bruce podszedł do niej. – Co ty tu robisz?
- Martwiłam się o ciebie – zgarnęła kosmyk włosów za ucho. – Bo ktoś nie raczył odebrać telefonu, kiedy dzwoniłam do niego chyba z dziesięć razy. – gorzko wysyczała. Była chyba o połowę niższa niż Bruce.
- Przepraszam, musiałem zapomnieć go włączyć – Bruce wyciągnął swój telefon i włączył go. – Już, zadowolona? – pokazał jej świecący znak powitalny na wyświetlaczu.
Skrzyżowała ręce na piersiach i posłała mu gniewne spojrzenie.
- Ani trochę. Co na litość boską strzeliło wam do głowy, żeby w środku nocy wyjść coś zjeść? – uniosła brwi, opierając ciężar ciała na jednej nodze.
- Nie mogliśmy spać i byliśmy głodni – Bruce objął ją w talii i przyciągnął blisko do siebie. – Nie umiem ugotować nic poza jajkami, a mieliśmy ochotę na coś sycącego, więc pojechaliśmy do tej jadłodajni w centrum, gdzie mają otwarte przez całą dobę.
Patrzyłem rozbawiony, jak Bruce robi wszystko, by jego dziewczyna przestała się na niego gniewać. To było co najmniej zabawne. Nie miałem pojęcia, że Bruce miał takie zdolności.
-Ty musisz być Stephanie.
Spoglądając spod ramienia Bruce’a, Stephanie zlustrowała mnie wzrokiem od góry do dołu.
- A ty jesteś…?
Zaśmiałem się, wkładając ręce do kieszeni.
-Justin Bieber.
-Ach, ty jesteś ten aresztowany, tak?
- Steph – jęknął Bruce, sugerując jej tym samym, by zamilkła.
Podśmiewałem się jedynie, z rozbawieniem patrząc, jak po cichu się sprzeczają, zanim spojrzała na mnie ponownie.
- Przepraszam – wymamrotała. – To było niegrzeczne.
- Przeprosiny przyjęte – uśmiechnąłem się, unikając nieprzyjemnego spojrzenia Carly.
- Dupek – wymamrotała, grzebiąc sobie przy paznokciach.
- Coś mówiłaś?
- Nic – westchnęła, gdy John przyciągnął ją do siebie, obejmując ręką jej cienką talię. – Nic nie mówiłam.
- Tak właśnie myślałem – zachichotałem. Chciałem się obrócić, gdy zauważyłem coś raczej dziwnego w jej dłoni. - Dlaczego trzymasz lampę?
- Co? – zdezorientowana spojrzała na swoją dłoń uświadamiając sobie, o co chodzi. – Oh – mruknęła rumieniąc się, zawstydzona faktem, że wszystkie spojrzenia skierowane były w jej stronę. – Kelsey to wzięła, bo myślała, że na zewnątrz był jakiś morderca.
Zmarszczyłem brwi i pokiwałem z dezaprobatą głową.
- Jesteście dziwne.
- Hej! To nie nasza wina, że Stephanie postanowiła zaatakować nasze drzwi jak jakieś zwierzę! – obróciła się w stronę Stephanie. – Bez obrazy
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Nie ma sprawy.
- Okay, więc… - oblizując wargi zaklaskałem w dłonie. – Bardzo chciałbym tu zostać i z wami pogadać, ale jestem zmęczony, więc do zobaczenia jutro. – Wziąłem Kelsey za rękę i zacząłem kierować się ku schodom. – Oh, i Stephanie?
- Tak?
- Miło było w końcu cię poznać. Zajmij się Bruce’m dziś w nocy, jest nieco zestresowany – puściłem im oczko, zgarniając przy okazji pełne dezaprobaty warknięcie od Bruce’a.
Stephanie odwzajemniła gest, obejmując Bruce’a mocno w pasie.
- Nie musisz się martwić, mam wszystko pod kontrolą.
- Nie wątpię – zaśmiałem się, i popędziłem po schodach na górę, zanim Bruce zdążył we mnie czymś rzucić.
Zamknąłem drzwi za sobą i Kelsey i zacząłem ściągać koszulkę gotów wskoczyć do łóżka, kiedy zauważyłem, że odkąd weszliśmy do pokoju, Kelsey w ogóle się nie ruszyła.
- O co chodzi?
- Gdzie byłeś dziś w nocy? – zacisnęła usta.
- Przecież Bruce już mówił, że wyszliśmy coś zjeść.
- Nie – potrząsnęła głową – To Bruce powiedział Stephanie, żeby ją uspokoić. Ja chcę wiedzieć, jak było naprawdę i nie okłamuj mnie. Nienawidzę, kiedy to robisz. Zawsze jestem z tobą szczera i oczekuję tego samego od ciebie.
- Nie kłamię – podszedłem do niej. – Umieraliśmy z głodu, więc wyszliśmy coś zjeść. Nie wiem co to za problem.
- Problem w tym, że Stephanie myślała, że byliście gdzieś w interesach, a ja ani trochę w to nie wątpię.
- Skarbie – zachichotałem pomimo tego, że mój żołądek zaciskał się z nerwów. – To absurd. Dlaczego, do jasnej cholery, mielibyśmy załatwiać interesy o tak późnej porze?
- Nie wiem, ty mi powiedz – spojrzała na mnie, nie mając zamiaru odpuścić. Była zdeterminowana, by poznać prawdę, a ja próbowałem udowodnić jej, że się myliła. – To nigdy wcześniej się nie zdarzyło.
-Wiesz, twoje wątpliwości na prawdę mnie męczą – kiwnąłem głową. – Musisz mi zaufać. O ile się nie mylę na tym właśnie polega związek.
- A z tego co ja wiem, nie powinno się oszukiwać osoby, którą się kocha.
- Dlaczego ty zawsze myślisz, że cię oszukuję?
- Bo już kiedyś to zrobiłeś.
- Serio? – warknąłem, wyrzucając ręce w powietrze na znak frustracji. – Musisz ruszyć naprzód i przestać żyć tą pieprzoną przeszłością. Czy to przypadkiem nie ty mówiłaś, że nie możemy cofnąć rzeczy, które zrobiliśmy i przenieść się w czasie, by zrobić je inaczej? – kiedy nic nie odpowiedziała, uznałem to za sygnał, by mówić dalej. – Powinniśmy wybaczyć, zapomnieć i żyć dalej, tak? Więc dlaczego nie stosujesz się do swojej własnej porady?
- Nie wiem, Justin – wydawała się myśleć o sprawie. – Może to dlatego, że nie chcę, byś skończył martwy? Albo żeby znów mi cię zabrali? Dopiero wyszedłeś z więzienia, na prawdę chcesz ryzykować? A jeśli znów cię złapią?
- Nie złapią.
- Więc przyznajesz, że wyjechaliście w interesach?
- Nie! Ja tylko… ty… ugh! – zamachnąłem pięścią w powietrzu i pociągnąłem za końcówki swoich włosów. – Przestań ze mną grać w te umysłowe gierki, Kelsey.
- Nie gram!
- Właśnie, że grasz! – gdy zorientowałem się, że moja twarz znalazła się kilka centymetrów od jej, zrobiłem krok w tył. Zamknąłem oczy i starałem się uspokoić. – Przepraszam, nie chciałem na ciebie krzyczeć. Po prostu… – przerwałem, próbując zebrać myśli. – Musisz mi zaufać.
- Nie chodzi o to, że ci nie ufam. Ufam ci, ale po prostu się o ciebie martwię.
- Nie powinnaś się o nic martwić. Nie mam już osiemnastu lat, Kelsey, nie jestem tym samym dzieciakiem, co trzy lata temu. Masz rację, wiele mogło się zmienić w przeciągu tych trzech lat, ale nie jesteś jedyną, której te zmiany dotyczą. Wiele się nauczyłem na swoich błędach i obiecałem sobie, że już nigdy cię tak nie skrzywdzę. Rozumiesz?
Kelsey zamyśliła się, przygryzając wargę. Po kilku sekundach, które wydawały się ciągnąć godzinami, przytaknęła. – W porządku – wyszeptała. – Wierzę ci.
Wypuściłem powietrze, nie wiedząc nawet dlaczego tak długo trzymałem je w płucach. Objąłem ją i pocałowałem w czubek głowy.
- Nienawidzę, gdy się kłócimy – wyszeptałem znajdując ukojenie w jej objęciach.
- Ja też – wymamrotała
Pogłaskałem ją pocieszająco po plecach i odsunąłem się, całując ją delikatnie w usta.
- Chodź, połóżmy się już, dobrze?
Kiwnęła głową i złapała mnie za ręce, prowadząc mnie prosto do łóżka. Uniosła koc i wślizgnęła się pod niego pierwsza, ja zrobiłem to tuż po niej. Owinęliśmy się nim, a Kelsey przytuliła się do mnie, układając swoje nogi tak, że leżały na mojej lewej nodze, podczas gdy prawa, leżała na jej nogach, i przytuliłem ją mocno do piersi, od czasu do czasu trącając jej nos swoim.
Odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na mnie, marszcząc zabawnie nos. Całując jego czubek patrzyłem na nią z uwielbieniem, a ona zachichotała.
- Kocham cię – wyszeptałem.
- Ja ciebie też – przyłożyła wargi do mojego torsu i westchnęła zadowolona, a ja czułem, jak wyrzuty sumienia zżerały mnie od środka.
Patrzyłem, jak powoli zapada w głęboki sen, a jej klatka piersiowa unosi się i opada w regularnym oddechu.
Była wszystkim, czego chciałem i znaczyła dla mnie więcej, niż ktokolwiek, a jednak raniłem ją na tyle różnych sposobów.
Im dłużej się jej przyglądałem, tym bardziej przypominałem sobie dlaczego postanowiłem ukrywać przed nią niektóre fakty. Lepiej dla niej było nie wiedzieć wszystkiego. Tak było bezpieczniej. Im mniej wiedziała, tym lepiej. Miałem tylko nadzieję, że wcześniej moja decyzja nie odbije się na mnie setki razy. 

~~~~~~~~

 

Rozdział 4 “I’m going to protect you”

POV Kelsey
-Przepraszam?  - gapiłam się na osobę, która, jak się dowiedziałam była Tannerem Evansem. Byłam zdziwiona tym, że prawdopodobnie wie kim jestem.
Jego brwi złączyły się w jedność, zmrużył oczy , które spojrzały na mnie. – Mylę się?
-Ugh, nie… tak… ja nie… - pokręciłam głową. – Jakim cudem wiesz coś takiego? – syknęłam, próbując mówić normalnym głosem i uspokoić się. Nie będę kłamać, byłam wstrząśnięta, że wypowiedziałam ostatnie zdanie.
Uśmiech pojawił się na jego ustach – Powinieneś znać graczy, chcąc wygrać grę, prawda?
Nieufnie się na niego popatrzyłam, moja twarz kontrolowała skrajne zmieszanie, które zgromadziło się w tym momencie. – Jaka gra? O czym ty mówisz?
Oblizując swoje usta, wzruszył ramionami, patrząc na coś poza zasięgiem mojego wzroku i znowu przeniósł swoje niebieskie oczy na moje brązowe. – Wciąż nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
-Jakie pytanie? – prawie upuściłam książki na podłogę przez te wszystkie nerwy, które w sobie czułam, wysyłały one do mnie wszystkie możliwe znaki ostrzegające żebym od niego odeszła.
-To, które zadałem ci, kiedy we mnie wpadłaś.
Otworzyłam usta żeby coś odpowiedzieć, w mojej głowie było tysiące pomysłów o co mógł mnie zapytać.
-Masz brązowe włosy? – niespodziewanie nagle zapytał, jego ręce teraz były za nim, a on przeszywał mnie wzrokiem zza swoich rzęs.
Tępo kiwnęłam głową, zbyt zaangażowana w to co się dzieje żeby mówić.
-Masz brązowe oczy?
Przełknęłam ślinę. – Tak.
-Chodzisz do Campton University?
-Tak.
-Czy Justin Bieber jest twoim chłopakiem?
-Tak. – kiwając moją głową, właśnie miałam się zapytać dlaczego pyta się o takie oczywiste rzeczy, kiedy zorientowałam się, że dowiedział się tego czego chciał. Celem naszej rozmowy było wyciągnięcie tej informacji ode mnie. I dostał to, bez zająknięcia.
Ten dupek mnie wrobił.
Uśmiechając się, miał właśnie coś powiedzieć, kiedy Carly nam przerwała.
-Znalazłam! – pisnęła gdzieś z tyłu, prawdopodobnie trzymając telefon na widoku, ale byłam zbyt zaangażowana w sprawę z Tannerem żeby się obrócić i samemu to zobaczyć. –Kels…- Carly zaczęła, przepychając się do mnie zanim jej oczy spoczęły na chłopaku stojącym naprzeciwko mnie, trochę za blisko jeśli ktoś by mnie pytał o zdanie. – Kim jesteś?
-Jestem Tanner. – uśmiechnął się, a coś w moim żołądku się przewróciło. – Tanner Evans. – mrugnął, biorąc rękę Carly i całując ją. – A ty jesteś?
-Carly. – zarumieniła się, a moje usta prawie opadły na podłogę – Carly Risi.
Telepatycznie uderzyłam ją w twarz za bycie tak otwartą w stosunku do nieznajomego, którego widzi po raz pierwszy. Nie żebym była lepsza, ale ja zostałam w to wrobiona.
-Carly… hm, - zatrzymał się, jakby myślał o tym jak brzmi jej imię – takie piękne imię i taka piękna dziewczyna. – dwuznacznie poruszył oczami, puszczając rękę Carly, która opadła na swoje miejsce.
Oczy Carly zalśniły ze zdziwienia, kompletnie zamglone przez jego urok. – Dziękuję. – zachichotała, a jej policzki stały się czerwone.
Trąciłam ją łokciem, tym samym przyprowadzając ją do rzeczywistości. Ona syknęła pod nosem i posłała mi szybkie spojrzenie, które mówiło „Co do cholery?”. Ale udało mi się je zignorować i znowu popatrzyłam się w stronę Tannera. – Ona ma chłopaka. – warknęłam, odciągając uwagę Tannera od Carly i przyciągając ją na siebie – Tylko ci mówię.
-Oh. – Tanner odsunął się, wsuwając ręce w swoje kieszenie. – Więc, uhm… miło było poznać? –skuliłam się na te słowa – ale musimy iść. Pa. – Biorąc Carly za łokieć, odciągnęłam ją w stronę jej auta i dopiero wtedy puściłam.
-O co ci chodziło Kelsey? – Carly zaczęła, obracając się do mnie, masując swoją skórę w miejscu gdzie dość mocno uszczypnęłam ją moimi paznokciami.
-Jesteś idiotką, czy idiotką? – wyrzuciłam moje ręce w powietrze po tym jak rzuciłam książki na tylne siedzenie jej samochodu.
-Co ja zrobiłam?
-Oh, nie wiem… - sarkastycznie powiedziałam, kładąc palec na brzegu mojej brody, jakbym się nad czymś zastanawiała. – może to, że zaczęłaś flirtować z jakimś chłopakiem, który według mnie jest świrem?
-Jakim cudem wiesz czy jest świrem czy nie?
-Może dlatego, że zapytał mnie czy Justin jest moim chłopakiem. Albo może to, że prawie wiedział kim jestem zanim mu to powiedziałam? – krzyknęłam po cichu, nie wierząc że Carly broniła jakiegoś chłopaka, którego dopiero co poznała.
-Poczekaj chwilę – Carly bliżej do mnie podeszła i zmieniła swój ton głosu na pomruk – Masz na myśli, że cię znał? Nigdy wcześniej nie widziałam go na terenie kampusu.
-Właśnie o to mi chodzi. – westchnęłam oblizując usta. – Wróćmy już do domu, powiem ci wszystko po drodze.  – Prywatne rozmowy na środku szkolnego parkingu nie były najlepszym pomysłem. Otwierając drzwi pasażera, usiadłam w środku auta, czekając aż Carly zrobi to samo.
Kiedy to zrobiła, podczas uruchamiania samochodu, obróciłam się do niej. – Okay. – wepchnęłam pasmo moich włosów za ucho, odtwarzając wszystko co się stało w mojej głowie. – Szłam do twojego auta i oczywiście się nie patrzyłam gdzie idę, dlatego na niego wpadłam. Moje książki upadły na podłogę i schyliłam się żeby je podnieść, a on mi pomógł. Wzięłam je od niego i wstaliśmy… – zmarszczyłam czoło, myśląc co zdarzyło się potem – Zaczęłam mu dziękować, chcąc się przedstawić jak normalny człowiek, kiedy on się mnie przedstawił. Chciałam zrobić to samo, kiedy on odpowiedział za mnie i zapytał się czy jestem dziewczyną Justina, co było bardzo dziwne. Skąd by wiedział coś takiego?
-No wiesz, Justin nie jest tak do końca nieznany tutaj, Kels…
-Ale nie byłam widziana w towarzystwie Justina od lat, skąd by to wiedział bez widzenia nas razem chociaż raz? Nigdy w życiu nie widziałam go w pobliżu Stratford.
Carly ugryzła swój policzek, biorąc głęboki oddech – Nie wiem Kelsey, naprawdę nie wiem. Wydawał mi się nieszkodliwy kiedy do was podeszłam.
-Tak, ale kiedy byliśmy sami, pytał mnie o rzeczy, na które już znał odpowiedź, na przykład jaki mam kolor oczu. Nawet mnie wrobił do wydania, że jestem dziewczyną Justina.
Carly próbowała znaleźć jakąś odpowiedź, ale nic z tego nie wyszło. Wszystko co mogła zrobić to potrząsnąć jej głową. – Powiesz Justinowi?
Westchnęłam, wbijając zęby w moją dolną wargę – Chociaż bardzo nie chcę, muszę Carly. Nie mogę zostawić tej sprawy bez zapytania się o jego zdanie… może zna go albo coś. Może to jest nawet przyjaciel?
Carly kiwnęła głową, zgadzając się z moją decyzją – Zgaduję, że zobaczymy w domu, prawda? – popatrzyła się na mnie wzrokiem, który za dobrze znałam.
Wzrok, który zwiastował kłopoty, wzrok który powiedział mi, że Justin nie będzie zbyt zadowolony o tym co mu powiem i modliłam się, że nie odejdzie przez to od swoich zmysłów. Ostatnia rzecz której potrzebowaliśmy to spędzenie kolejnych trzech lat w więzieniu, przez zabicie kogoś.
POV Justina
-The Snipers – podkreśliłem, zainteresowanie przeplatało się z adrenaliną. Tęskniłem za tym pompującym uczuciem w moich żyłach.
-Lokalny gang ze Stanów – Bruce schował swój telefon do tylnej kieszeni swoich spodni i obrócił się do mnie. – Jest ich czterech, dwójka starszych, dwójka w twoim wieku i z tego co słyszałem tam skąd pochodzą są dość znani. Wykonali parę ryzykownych zadań i z tego co mówią ludzie, są zabójczy.
-Zabójczy, chyba w mojej dupie. – zadrwiłem – Jeśli te skurwiele wiedzą co dla nich dobre, nie postawią nogi na naszym terytorium. To się nazwa zdrowy rozsądek. – uśmiechnąłem się – Chyba, że oni wiedzą co robią…
-I chcą być na naszym terytorium – John dokończył za mnie, wychwytując moją teorię, zanim zdążyłem ją wypowiedzieć.
Potwierdzająco kiwnąłem głową. – Dokładnie. To ma sens, zjawili się teraz jak wyszedłem z więzienia i w ogóle.
-Ale oni tego nie wiedzą. – Bruce pokazał palcem w naszym kierunku i usiadł na kanapie – Chodzi o to, że nie jesteśmy za negocjowaniem.
-Najwyraźniej. – zakaszlałem ostro się przy tym śmiejąc. –To jest nasz teren, my tu rządzimy i nie ma mowy żebym podzielił się tym z jakąś grupą, która myśli, że jak zrobili jakieś szalone gówno w przeszłości, teraz jest nagle twarda.
-Zgadzam się z Justinem. – Marcus włączył się do rozmowy siadając obok Bruce’a. – Przepracowywaliśmy nasze tyłki żeby osiągnąć to co osiągnęliśmy. Nikt inny w okolicy nie próbował nas wygryźć.
-I dlatego oni tutaj przyszli. – Marco usadowił swój tyłek na oparciu kanapy, naprzeciwko Marcusa i Bruce’a. –Chcą pokazać, że tutaj przynależą i mogą być lepsi niż my.
Uśmiechnąłem się kiwając głową. – Chcą się z nami bawić ogniem. Są prawdopodobnie najlepsi, tam skąd pochodzą, a my jesteśmy zdecydowanie najlepsi tutaj w małym Stratty, więc chcą deptać nam po piętach żeby zobaczyć kto jest mocniejszy.
-Chcą tego, czego nie będą mieć, chłopaki, - Bruce przeciągając się oparł się o oparcie kanapy – to my im musimy pokazać, że nie ma takiej opcji, że coś tutaj zrobią, dopóki my żyjemy.
-To mi trochę przypomina kogoś, kto próbował z nami zadrzeć… - zatrzymałem się – patrzcie jak to się przez niego skończyło. – odniosłem się do mojego starcia z Delgado, niech ten palant się smaży w piekle, przez to co zrobił mi i mojej dziewczynie.
-Co oczywiście się nie stanie tym razem. – Bruce ostrzegł kiwając głową w moim kierunku – Chyba, że nie będzie innego wyjścia, nie ma zabijania.
Wzruszyłem ramionami – Moje pięści też pracują. – wyszczerzyłem się.
Bruce potrząsnął swoją głową, patrząc się na mnie zanim wrócił do tematu rozmowy – Chcą się z nami spotkać, dzisiaj wieczorem.
Z ciekawości podniosłem brew – Kiedy i gdzie?
-Dzisiaj o północy w naszym magazynie w Huffington.
-Czemu nie jestem zaskoczony. – stłumiłem chichot, wiedząc w co grają – Chcą mieć dobry widok na nasze gówno żeby wiedzieć w co uderzyć i co wziąć.
-Dlatego idziemy na stare miejsce Delgado, obok rzeki Bay. – Bruce rzeczowo stwierdził  -Teraz kiedy nie żyje, nikt się tym nie zajmuje, więc możemy grać, że to jest nasze.
Skrzywiłem się, czułem jak wzrasta we mnie złość na myśl o nim – Myślałem, że wysadziliśmy to gówno.
-Wysadziliśmy jego inny magazyn. – Bruce mnie powiadomił – Wygląda na to, że Luke miał więcej niż jeden.
Złączyłem moje brwi z niezrozumieniem – Od kiedy on miał inny magazyn?
Kiedy Bruce otworzył swoje usta, żeby powiedzieć to co chyba miało być wyjaśnieniem, drzwi wejściowe się otworzyły, przerywając mu.
Odwracając się żeby zobaczyć kto to i odprężyłem się widząc, że to moja dziewczyna oraz niestety Carly, które weszły z książkami w rękach.
-Hej. – zdyszana Kelsey przywitała się z nami. Jej policzki były płonąco czerwone, a  oczy odległe. Coś było nie tak, czułem to.
Carly szturchnęła ją, przechodząc obok. Popatrzyła się na nią zanim podeszła do Johna i objęła go, tak, że zachciało mi się rzygać.
-Jak tam w szkole kochanie? – zapytałem ją, jak tylko do mnie podeszła. Nachylając się, przycisnąłem moje usta do jej, niewinnie ją całując.
-Nudno. – Kelsey westchnęła po oderwaniu się ode mnie. Trzepocząc swoimi oczami, zauważyłem zmartwienie w jej czekoladowych tęczówkach. Wyciągając moją prawą rękę z kieszeni jeansów, przejechałem moimi kłykciami w górę i w dół jej policzka, mój kciuk przejechał po jej gładkiej skórze zaraz potem. – Co jest?
Jej oczy powiększyły się na moje pytanie, a potem znowu wróciły do normalności. Odchrząkując, potrząsnęła głową – Wszystko… - Kelsey zamknęła swoje oczy, a potem otworzyła je z  powrotem patrząc się na mnie – jest nie w porządku. – wyznała, kręcąc się na swoich nogach.
Nadopiekuńczy tryb od razu się we mnie włączył – Co się stało? – moja szczęka się zacisnęła, a krańce oczu zaczęły mnie piec, od nadmiaru nacisku – Ktoś próbował cię zranić?
-Nie. –potrząsnęła głową – Nikt nie próbował mnie zranić… przynajmniej tak myślę. – zatrzymując się, Kelsey przełknęła siłę. – Możemy o tym porozmawiać na górze? – szepnęła, próbując nie pokazywać tego, że nie chciała o tym rozmawiać przy reszcie.
Bez zastanowienia, zgodziłem się. – Tak, chodźmy. – biorąc jej rękę w swoją, pokazałem chłopakom dwa palce w geście pożegnania i zaprowadziłem Kelsey w stronę schodów i do mojego pokoju.
Kiedy zamknąłem drzwi, poszedłem za nią do łóżka, gdzie usiadła po turecku, klepiąc miejsce przed nią.
Siadając tam, gdzie chciała żebym usiadł, położyłem rękę na jej kolanie – Okay, powiedz mi co się stało.
-Nie bądź zły. – wyszeptała, patrząc się na jej ręce, unikając mojego wzroku i wtedy wiedziałem, że nie chodziło jej o mnie. Bała się tego, co miała mi powiedzieć i co to może spowodować.
-Nie będę. – zapewniłem ją, całując ją w czoło.
-Okay. – wymamrotała, wkładając pasemko swoich włosów za ucho – Kiedy Carly i ja skończyłyśmy lekcje, zostawiła telefon w sali, więc powiedziała mi żebym poszła do jej auta i je zapaliła, a ona się wróciła.
Kiwnąłem moją głową żeby opowiadała dalej.
-Więc tak zrobiłam, a kiedy szłam nie patrzyłam się i wpadłam w kogoś. Schyliłam się żeby wziąć moje książki i wtedy zobaczyłam inną rękę, która mi pomagała. Popatrzyłam się w górę i zobaczyłam tego chłopaka, którego nigdy wcześniej nie widziałam.
Moje ciało zamarło, moja krew zamieniła się w lód, kiedy czekałem aż Kelsey skończy mówić, próbując nie stracić samokontroli.
-Wzięłam od niego książki i chciałam mu podziękować, wtedy zdałam sobie sprawę, że nie wiem kim on jest, kiedy się mi przedstawił, wiesz, chciałam się odwdzięczyć i też powiedzieć mu swoje imię, a on zrobił to za mnie…
-Czekaj, - podniosłem rękę, potrząsając moją głową, próbować ułożyć w logiczną całość wszystko co mi powiedziała – co próbujesz przez to powiedzieć? – opuściłem rękę. – To, że on już znał twoje imię?
Kelsey bawiła się rąbkiem swojej koszulki, patrząc się na wszystko oprócz mnie – Tak. – wymamrotała.
Serce mi się łamało przez to, że Kelsey nie chciała się na mnie patrzyć i wiedziałem, że to nie było spowodowane tylko i wyłącznie strachem przed tym jak zareaguję. Bała się i to wystarczyło żeby mnie doprowadzić do skraju wytrzymałości. Wziąłem głębokie wdechy, chcąc być wystarczająco spokojnym, aby móc pocieszyć moją dziewczynę.
Kelsey zrywała swój lakier do paznokci, starając się powstrzymać od mówienia czegoś więcej, co tylko mnie wkurzyło. – Dlaczego mam przeczucie, że nie mówisz mi jeszcze czegoś?
Podniosła swoją głowę do góry, wyglądając jakby właśnie zobaczyła ducha. – Co?
-Nie zgrywaj głupiej. – syknąłem, zmęczony przez to całe gówno, które się dzisiaj zdarzyło – Coś jeszcze się stało Kelsey, nie kłam. – nalegałem, mój głos był ostry i próbowałem dotrzeć prosto do celu. Jej bezpieczeństwo było dla mnie ważniejsze i jeśli jakiś skurwysyn jej groził, nie było takiej opcji, żebym pominął jakiś szczegół tego spotkania.
Wiedząc, że nie ma wyjścia, Kelsey opanowała swoje nerwy wdechami i wydechami, a potem się na mnie popatrzyła – Wiedział, że jestem twoją dziewczyną.
Mrugnąłem kilka razy próbując uspokoić mój umysł i skupić się na jednej rzeczy. – Powiedz mi czy dobrze zrozumiałem. – zachichotałem – Chłopak, którego nigdy wcześniej nie spotkałaś, znał twoje imię i wiedział, że jesteś moją dziewczyną?
Kelsey złączyła swoje usta w linię i wolno przytaknęła głową.
Bez namyślenia, zerwałem się na równe nogi i ruszyłem w stronę drzwi.
-Czekaj! Co ty robisz? – Kelsey krzyknęła, zrywając się w łóżka i goniąc mnie – Gdzie idziesz?
Obróciłem się dopiero przy schodach, a Kelsey na mnie wpadła. – Jak ma na imię?
-Kto? – zgrywała głupka.
-Cholera Kelsey! Nie ma czasu na takie gierki! Jeśli ten idiota serio zna się na rzeczy i jest dla ciebie jakimś zagrożeniem, to nie możesz mi w tym przeszkadzać. – wrzasnąłem, sprawiając że podskoczyła przez moją reakcję. W tym momencie mnie to nie obchodziło. –Jak ma na imię?
-Nie rób tego, proszę. – poprosiła, kręcąc głową. – Nie znamy go! Nie jesteś pewien czy naprawdę może mnie zranić. – desperacko błagała żebym jej słuchał, ale mój umysł wymyślał sobie liczne scenariusze jak to się może skończyć, a ostatnia rzecz jakiej dla niej chciałem, to żeby znowu skończyła zraniona.
-Jeśli byś się nie martwiła nie powiedziałabyś mi o tym Kelsey, więc nie opowiadaj mi bajek pod tytułem „nie jesteśmy pewni”. On zna twoje imię i wie kim jesteś, a do tego ty nie wiesz kim on jest. Jeśli to nie jest podejrzane to nie wiem co może być.
-Proszę, wysłuchaj mnie. – powiedziała spokojnym głosem, jakbym był dzieckiem, a ona moją matką.
-Nie mów do mnie jakbym był dzieckiem! – krzyknąłem, a moje ręce wystrzeliły w powietrze z frustracji. – Słyszałem wystarczająco. Teraz znajdę tego skurwysyna i upewnię się, że nigdy więcej się do ciebie nie zbliży. – odwracając się w kierunku drzwi, złapałem za gałkę, gotowy by ją przekręcić, kiedy poczułem Kelsey łapiącą mnie za moje ramię. Wydzierając się z jej uchwytu, obróciłem się na czas żeby zobaczyć jak się potyka i zatrzymuje się na czas aby nie upaść. – Kurwa. – mruknąłem przejeżdżając ręką po mojej twarzy i docierając do moich włosów i pociągając je za końcówki. –Przepraszam. – szepnąłem, przysuwając się do niej, co zaowocowało jej odsunięciem.
-Nie chcę twoich głupich przeprosin. – powiedziała, a jej oczy zwężyły się w kącikach. – Wszystko czego chcę to żebyś się uspokoił i pomyślał o tym. - Wstała z podłogi, depcząc po drewnianej podłodze, co odbiło się z echem.
-O czym tutaj można myśleć? – ryknąłem – Sama powiedziałaś, że wie kim jesteś, a ostatni raz kiedy sprawdzałem, nikt normalny nie podchodzi do jakieś przypadkowej dziewczyny i od razu wie, kim ona jest.
Kelsey pokręciła głową. – Dlatego właśnie nie chciałam ci o tym mówić. – pokazała swoimi rękami na mnie. – Tracisz kontrolę nad swoim otoczeniem i jesteś kompletnie inną osobą!
-Naprawdę myślałaś, że nie będę miał nic przeciwko? – popatrzyłem się na nią, jakby miała pięć głów. – Nikt przy zdrowych zmysłach nie przyjąłby takiej informacji na spokojnie i nie miał nic przeciwko.
-Nie mówię, że to jest coś, co się przyjmuje do wiadomości na spokojnie. To co próbuję powiedzieć, to, to że chcę żebyś się zrelaksował przed robieniem czegokolwiek, bo wiem jaki jesteś i co możesz zrobić, kiedy jesteś zdenerwowany, a teraz jesteś bardzo wkurzony, więc chcę żebyś usiadł. – pokazała na kanapę gdzie siedzieli chłopacy, gapiący się na nas bez słowa.
-Czego się boisz? – krzyknąłem, nie będąc w stanie dłużej powstrzymywać mojej złości. Zachowywała się jakby to nie było nic wielkiego, ale ostatnią rzeczą jakiej oboje potrzebowaliśmy, był kolejny Luke w naszym życiu.
-Znowu mnie zostawiasz! – krzyknęła, a łzy zaczęły formować się w jej oczach jak zaczęła energicznie kiwać głową, kiedy zdała sobie sprawę co powiedziała.
Poczułem jak mój żołądek i twarz się zaciskają. Powietrze w tym pokoju było tak gęste, że nawet nóż by go nie przeciął.
-Szczęśliwy? – Kelsey pociągnęła nosem, wycierając jej twarz z łez – Dlatego nie chciałam żebyś uciekał i robił Bóg wie co. – biorąc głęboki oddech, westchnęła.
-Jezu Chryste, Kelsey… - mruknąłem, czując poczucie winy –ile razy mam ci powtarzać, że cię nie zosta…
-Nie o to mi chodzi. – jęknęła, pocierając swoją dłoń, kciukiem drugiej ręki – Chodzi o to, że teraz jesteś wkurzony, nie wiesz co zrobić i najpierw myślisz tyłkiem, a dopiero potem głową. Znam cię i wiem, że jak tylko będziesz miał szansę, to go zabijesz, a ja nie chcę żebyś znowu poszedł do więzienia, bo szczerze mówiąc, myślę że nie dam sobie rady przez kolejne trzy lata bez ciebie.
Opuściłem ramiona, mój żołądek nieprzyjemnie się zaciskał i rozkurczał, wszystko wewnątrz mnie było sparaliżowane. – Kurwa. – wychrypiałem. Całe napięcie które było we mnie, zaczęło znikać na widok Kelsey, która była w swoim słabym punkcie, a ja cofnąłem się z powrotem do pierwszego razu, kiedy zdałem sobie sprawę, że jej więcej nie zobaczę.
Usłyszałem głośne pukanie do drzwi, które zmusiło mnie do podniesienia głowy i zobaczenia kto to. Zwinąłem swoje nadgarstki w pięści, kiedy zdałem sobie sprawę, że to był ten stary pryk, który wepchnął i ograniczył mnie w tym pokoju. – Bieber, masz gościa. – przez jego głos irytacja wypełniła całe moje ciało.
Przewróciłem moimi oczami, pokazując głową żeby go wpuścić.
Zamykając drzwi, popchnął je żeby znowu się otworzyły. Ulżyło mi, kiedy zobaczyłem, że to Bruce wchodzi do pomieszczenia, zamiast jakiegoś policjanta, próbującego coś ze mnie wycisnąć.
-Hej, - wepchnął swoje ręce do kieszeni, wyraźnie zmęczony tym co się działo przez ostatnie dni – jak się trzymasz?
-Ty mi powiedz Bruce, - zadrwiłem, kręcąc moją głową – jestem podejrzany o morderstwo. Nie mogło być lepiej.
-Nie wiesz na ile cię tu trzymają? – Bruce wymamrotał po kilku minutach ciszy.
-Jak na razie mam dożywocie, ale podobno Jean ma coś w rękawie żeby mnie wyciągnąć wcześniej. – wzruszyłem ramionami, usadawiając się w bardzo niewygodnym krześle, do którego byłem zmuszony. – To nie było morderstwo z zimną krwią, wiesz. Miałem powód żeby zabić tego idiotę. – zakipiałem przez zaciśnięte zęby, obraz jego chorego uśmieszku przyklejonego do jego twarzy, tuż przed śmiercią, przeszedł przez mój umysł.
-Wiem, ale te pierdoły chcą cię za kratkami od lat, zrobią wszystko żeby zobaczyć cię cierpiącego, nawet jeśli to znaczy wyrok, na który nie zasługujesz. – Bruce wymamrotał, obrzydzony tym jak to działa. Nie mieliśmy prawa niczego powiedzieć, bo byliśmy tymi złymi.
-Wiem, ale Jean sobie poradzi. – wzruszyłem ramionami, próbując udawać, że jest okay i że to co Bruce powiedział mnie nie tknęło, nawet jeśli miał rację. Policja mnie goni odkąd wykonałem swoją pierwszą robotę i od tego czasu byli zdesperowani żeby mnie złapać. Teraz dałem im pole do popisu.
-Będzie dobrze, chłopie. – Bruce prześlizgnął się przez niepewność, która zrobiła się wokół nas. –Nie nazywają cię Dangerem za nic, nie? – delikatnie się uśmiechnął, chcąc zredukować napięcie.
Zmusiłem się na mały uśmiech – Ta… - zacząłem nie wiedząc co jeszcze powiedzieć. –Wy sobie dacie radę beze mnie.
-Justin…
-Mówię serio. – przerwałem mu. –Wiecie co robicie, macie to w torbie. Nie martwcie się o mnie, okay? Poradzę sobie.
-To nie będzie to samo bez ciebie… może zabrzmi to staromodnie, ale będę tęsknić za twoim gwałtownym, sarkastycznym, irytującym, lekko zarozumiałym…
-Załapałem. – zaśmiałem się po raz pierwszy odkąd tu trafiłem, kręcąc głową.
-Przepraszam,– wyszczerzył się- ale mówię serio. W domu będzie pusto.
-Jestem pewien, że przetrwacie beze mnie te kilka lat.
Bruce cały czas się na mnie patrzył, a ja miałem wrażenie, że to trwa wieczność. Żadne z nas nic nie mówiło, a atmosfera znowu zrobiła się spokojna i cicha, dopóki Bruce nie zaczął tematu, o którym kompletnie zapomniałem.
-Co z Kelsey? – Bruce złączył swoje brwi razem, a pytanie zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie niż coś innego. – Wiesz, że będzie zdruzgotana jak się dowie.
-Kurwa, - syknąłem, a to co się stało właśnie do mnie dotarło – kolacja. – wstałem i zacząłem chodzić tam i z powrotem głęboko oddychając. – Kompletnie o tym zapomniałem. – przejechałem moimi rękami przez włosy, uczucie gorąca wypełniło wszystkie zakątki, a całe ciśnienie przeniosło się na moje ramiona. – Nie mogę jej stracić. – wybełkotałem z bólem w głosie, pocierając się w tył szyi.- Znienawidzi mnie. Ona… - pokręciłem głową, zaciskając moje powieki. – Cholera jasna.
-Nie rób tego chłopie. – Bruce próbował mnie pocieszyć, swoimi słowami zachęty, ale mój umysł był w tym momencie zupełnie gdzie indziej.
-Porozmawiam z nią, zrozumie. Musi. – wymamrotałem, nie kierując tego do nikogo specjalnego, dyskutując ze sobą co mogę zrobić zanim popatrzyłem się na Bruce’a. – Daj mi swój telefon.
-To nie jest…
-Po prostu daj mi ten cholerny telefon, Bruce- powiedziałem, wyciągając rękę w jego stronę.
Szukając w kieszeni swoich jeansów, Bruce wyciągnął swój telefon i położył go na mojej dłoni.
Zaciskając moje palce na około niego, przysunąłem go do siebie, nie marnując ani sekundy, zacząłem wybierać jej numer telefonu i przycisnąłem go do ucha. Ugryzłem środek mojego policzka czekając aż odbierze. Po kilku sygnałach, usłyszałem ciszę. – Kelsey…
-Cześć! Tu Kelsey, nie mogę odebrać telefonu… - odsuwając telefon od ucha, zakończyłem połączenie i wykręciłem jej numer ponownie. Powtórzyłem to około pięciu razy, cały czas spotykając się z tą samą sekretarką. – Cześć! Tu Kelsey, nie mogę odebrać telefonu w tym momencie. Zostaw wiadomość po sygnale, a odzwonię kiedy będę mogła. Dzięki!
Burcząc, mocno ścisnąłem telefon, moja cierpliwość była na granicy. Prawie rzuciłem tym telefonem, ale powstrzymałem się, zdając sobie sprawę, że nie jest on mój. Oddając go Bruce’owi, uderzyłem pięściami w stół naprzeciwko mnie.
-Co się stało?
-Nie odbiera.- powiedziałem jadowicie, czując jak poczucie winy zaczyna mnie wypełniać.
Drzwi się otworzyły, przerywając naszą rozmowę. – Godziny odwiedzin się skończyły, obawiam się, że musi pan już iść. – Ten sam typ, trzymał drzwi za klamkę, pokazując swoją drugą ręką w stronę korytarza.
Bruce przytaknął głową i obrócił się do mnie. – Jutro pogadamy więcej, okay?
-Boję się, że tak się nie stanie. – chory uśmieszek pojawił się na ustach starego mężczyzny, w jego oczach nie było niczego oprócz szczęścia. –Wygląda na to, że pan Bieber dostał już swój wyrok.
Po tym jak Bruce opuścił pomieszczenie, kompletnie postradałem zmysły. Rzuciłem krzesłem, na którym siedziałem, przewróciłem stół i prawie złamałem sobie rękę, w kółko uderzając w ściany.
Od tego dnia, przysiągłem sobie, że w momencie kiedy mnie wypuszczą od razu się z nią zobaczę i porozmawiam.. Obiecałem sobie, że nic takiego jej się nigdy więcej nie przytrafi.
Uspokajając się wystarczająco aby ją przytulić, zamknąłem Kelsey w swoich ramionach. –Przepraszam. – wyszeptałem, całując ją w czubek głowy. – Nie chcę żebyś znowu była zraniona przeze mnie.
-Wybaczam ci. – wyszeptała w moją pierś. – Powiem ci jego imię, nie obchodzi mnie to. Po prostu nie chcę żebyś go gonił.
-Nie będę. – odsunąłem się, odgarniając włosy, które spadły jej na twarz. – Przysięgam.
Kiwając głową, wzięła głęboki wdech. – Tanner Evans.
-Tanner Evans? – zapytałem się, chcąc się upewnić czy na pewno dobrze usłyszałem.
-Tak. Albo przynajmniej tak mi powiedział. – wzruszyła ramionami.
Myślałem o tym, myślałem o tym czy to imię nie zapala mi jakiejś lampki, ale nic nie przychodziło mi na myśl. –Zaraz wracam. – przeszedłem koło Kelsey w stronę piwnicy. Zbiegając po schodach, rozglądałem się po pokoju, szukając czegoś co mogłoby być pomocne w tej sytuacji. Kiedy znalazłem to, pomiędzy innymi rzeczami, zabrałem grupowego laptopa i wróciłem na górę, gdzie usiadłem obok Bruce’a na kanapie.
-Co ty robisz? – Kelsey do mnie podeszła, stojąc za mną i patrząc się przez ramię.
-Szukam go. – nonszalancko odpowiedziałem, jakby to była rzecz, którą robię codziennie.
-Oh. – wyraźnie się zainteresowała, bo oplotła mnie swoimi rękami, od tyłu szyi i położyła swój podbródek na moim ramieniu.
Wpisując jego imię, nacisnąłem kilka innych guzików, zanim program zrobił swoją robotę, szukając tego co mu kazałem.
-To on. – Kelsey pokazała na zdjęcie – To ten facet.
Wyciągając moją szyję, żeby móc na nią spojrzeć, podniosłem brew – Jesteś pewna?
-Mhm, - pocałowała mnie w szyję – jestem pewna.
-Okay, - zjechałem w dół, powiększając informacje – więc według tego, mieszkał w Kolorado, ale przeniósł się tutaj jakiś miesiąc temu. Zapisał się do Campton University  w poprzednim tygodniu. Był najlepszy w swojej klasie i skończył szkołę z 3.6 GPA. Był też przewodniczącym samorządu uczniowskiego.
-Jak dla mnie jest niegroźny. – stwierdził John, wzruszając jego ramionami.
-Tak, za dobry żeby wpakować się w kłopoty. – Marco zachichotał – Jak ja byłem w liceum, byłem zawieszony tak często jak tylko mogłem.
Carly sapnęła i popatrzyła się na Marca ze zmrużonymi oczami – Uważajcie, – wyrzuciła ramiona w powietrze – mamy tutaj złego chłopca. – prychnęła, uśmiechając się, w jego kierunku.
Zaśmiałem się, przez co wszyscy popatrzyli się na mnie jakbym zgrzeszył – Co?
-Nic. – powiedzieli razem.
Przewracając oczami, oblizałem usta – Jak chcecie. – całą moją uwagę ponownie skupiłem na monitorze. – To cały czas nie ma sensu. Dlaczego miałby rozmawiać z Kelsey?
Bruce wzruszył ramionami – Wiesz, ludzie plotkują. Niektórzy nawet z tego żyją.
Rozważyłem co powiedział i zamknąłem laptopa – Wciąż mu nie ufam. – wymamrotałem.
-Nie będę kłamać, też byłbym wkurzony jakby jakiś koleś podszedł do mojej dziewczyny, wiedząc rzeczy, których nie powinien wiedzieć, ale musisz odpuścić. – Bruce położył rękę na moim ramieniu. – Ten dzieciak jest niewinny, poza tym mamy inne rzeczy, o które powinniśmy się martwić. – posłał mi porozumiewawcze spojrzenie, mając na myśli dzisiejsze spotkanie, z niejakimi Snipers.
-Jakie rzeczy? – Kelsey odwróciła się do mnie.
-Mamy kilka rzeczy do nadrobienia z chłopakami, to tyle.- posłałem jej uspakajający uśmiech, biorąc jej rękę i całując ją. – Chodź tutaj. – klepnąłem w moją nogę.
Puszczając moją szyję i podchodząc do mnie, Kelsey usadowiła się na moim kolanie i wcisnęła swoją głowę w moją szyję.
Obejmując ją ramieniem, trzymałem ją blisko mnie, przejeżdżając palcami w górę i w dół jej ramienia, w celu uspokojenia jej. – Kocham cię. – wyszeptałem jej do ucha, a potem pocałowałem ją w to samo miejsce.
-Też cię kocham.
POV Kelsey
Resztę dnia spędziliśmy na wygłupach. Każdy z nas zjadł paczkę chipsów i kilka opakowań Sour Patch Kids. Potem oglądnęliśmy kilka filmów. Po raz pierwszy od lat, miałam wrażenie, że wszystko jest na swoim miejscu.
Wydawało mi się, że nic się nie zmieniło.
W połowie trzeciego filmu, który zaczęliśmy oglądać, „Kocha, Lubi, Szanuje”, dzięki Carly, która go puściła, nie musiałam mordować nikogo, za puszczenie kolejnego filmu akcji, poczułam że moje oczy stawały się co raz cięższe z każdą sekundą.
-Jesteś zmęczona, kochanie? – Justin wsadził nos w mój policzek.
Przytaknęłam, zbyt zmęczona aby coś powiedzieć.
-Okay, myślę że nastał czas, który nazywamy nocą. – wsadzając jedną rękę pod moje kolana, a drugą pod moją talię, Justin wstał. – Widzimy się później… jutro. – szybko się poprawił, ale byłam zbyt zaspana żeby na to zareagować.
-Ta, do zobaczenia Bieber. Dobranoc Kels. – Bruce pomachał w moim kierunku.
Pokazując mu dwa kciuki w górę, zachichotał, kręcąc głową.
Wychodząc po dwa stopnie, Justin otworzył drzwi kopniakiem i położył mnie na swoim łóżku.
Ziewając, wsadziłam głowę w poduszkę, nie chcąc nic więcej niż dobrego snu.
Ściągając koszulkę, którą miał na sobie i rzucając ją na podłogę, Justin podszedł do łóżka. Klękając na materacu, nachylił się do mnie, a jego palce powędrowały w kierunku guzika moich jeansów.
Zdziwiona, szeroko otworzyłam oczy – Co ty robisz?
-Spokojnie, - Justin się zaśmiał – ściągam je, żeby było ci wygodniej spać. Wiem, że jesteś zmęczona. Dużo przeszłaś przez ostatnie dwa dni.
-Oh, - zarumieniłam się – dobra.
Delikatnie się uśmiechnął, rozpinając guziki i zamek moich jeansów i ściągnął mi je z nóg, rzucając je w bok. Kładąc ręce po dwóch stronach mojej głowy, uśmiechnęłam się na jego słodki pocałunek.
Podnosząc się, Justin ściągnął też swoje jeansy, zostając tylko w bokserkach. Okrążając moją talię swoim ramieniem, Justin podniósł mnie i podciągnął koc, aby położyć się obok mnie. Przykrywając nas kocem, Justin przytulił mnie do siebie i pocałował w czoło. – Dobranoc piękna.
Uśmiechnęłam się, chowając głowę w jego piersi, kochając czuć jego ciało przy moim. – Dobranoc.
Czułam jak moje usta układają się w uśmiech podczas gdy on, przejechał swoimi palcami przez moje włosy.
Uspokoiłam się w jego ramionach. Opadanie i wznoszenie się jego klatki piersiowej, zmieszane z biciem jego serca, wystarczyło abym usnęła.
-Będę cię chronił,– Justin wyszeptał jak zaczęłam odpływać – nie pozwolę nikomu znowu cię zranić. – całując moje włosy, przygładził je swoją ręką. – Obiecuję.
POV Justina
Zakładając na siebie, czarną koszulkę z dekoltem w kształcie litery „v”, przejechałem palcami przez moje włosy. Usłyszałem szuranie nogami i obróciłem się, widząc Kelsey obracającą się na brzuch, a jej włosy spadły jej na twarz.
Gapiąc się na czas, zobaczyłem że jest 23:45. Wiedząc, że mamy jakieś dziesięć minut żeby dotrzeć na czas, szybko złapałem za skórzaną kurtkę, która była na moim krześle, zakładając ją, podszedłem do Kelsey. Przeczesując jej włosy do tyłu, przyklęknąłem przy niej. Wyglądała tak spokojnie we śnie, ten widok naprawdę był pokrzepiający i cholera by mnie trafiła, jakby ktoś spróbował to zniszczyć.
Całując ją w rękę, odsunąłem się i wstałem. Pochodząc do drzwi, otworzyłem je i obróciłem szyję żeby ostatni raz popatrzeć się na Kelsey, kiedy wspomnienia z tej nocy wróciły do mnie jak tona cegieł.
-Więc, - Kelsey się do mnie uśmiechnęła – dasz radę dzisiaj przyjść?
Patrząc się w jej oczy, przejechałem palcami przez włosy, delikatnie masując się w skalp i przytaknąłem – Nie widzę nic przeciwko.
Piszcząc mocno mnie przytuliła. –Ale będzie fajnie!
-Oh, pewnie że tak, już widzę tą ekscytację w oczach twoich rodziców, kiedy mnie zobaczą przy drzwiach. –zakpiłem z uśmiechem.
-Pesymista. –mruknęła kręcąc głową – Myśl pozytywnie! – zaśmiała się, ściskając swoimi rękami moje policzki i pocałowała mnie z sentymentem, nie chcąc żeby ta chwila pomiędzy nami się skończyła. – Kocham cię. – zaśpiewała, będąc w jednym z najlepszych humorów, w jakim kiedykolwiek była.
Chichocząc, rozśmieszony przez jej zachowanie, wyszczerzyłem się. – Też cię kocham. – zarzucając ramię na około jej talii, uśmiechnąłem się – Chodź tutaj. – przysuwając ją bliżej, pocałowałem ją w usta.
-Nigdy ci się to nie nudzi, nie? – wymamrotała.
-Co? Całowanie cię?
Przytaknęła.
Uśmiechnąłem się. –Nie ,– pocałowałem ją – nie – pocałowałem ją – znudzi.
-Jesteś szalony.– zaśmiała się, opierając swój podbródek na mojej klatce piersiowej i popatrzyła się na mnie z uwielbieniem w oczach, nie chcąc żeby ten moment się skończył.
-A ty jesteś seksowna. – poruszyłem moimi brwiami, uśmiechając się do niej.
Westchnęła z zadowoleniem i wzięła głęboki wdech. – Dlaczego każdy dzień nie może być jak ten, kochający, spokojny i zabawny?
-Ponieważ te przymiotniki nie zawsze idą w parze z życiem, kochanie.
Wzruszyła ramionami – Możemy spróbować.
-Tak, możemy. – całując ją jeszcze raz, odsunąłem się. – Muszę iść na miejsce za niedługo.
-Nie, - jęknęła oplatając ręce na około mnie – proszę, nie.
-Muszę kochanie, mam dużo rzeczy do ukrycia. – smutno się na nią popatrzyłem też nie chcąc jej puszczać.
-Jakie?
-Nie martw się o to, skup się na dzisiejszej kolacji. Wybierz ładną sukienkę i wyglądaj ślicznie, co nie będzie trudne, bo dla mnie zawsze jesteś piękna.
-Justin…
-Mówię serio, Kels. – biorąc jej rękę w swoją, krzepiąco ją ścisnąłem. – Będę wieczorem, mogę się trochę spóźnić, ale na pewno będę.
-Wiem, że będziesz, ale to nie jest problemem Justin. Po prostu nie chcę żebyś szedł…
-Kelsey. – zamknąłem oczy, biorąc głęboki wdech – Nie utrudniaj tego.
-Nie chcę… po prostu świetnie się teraz czuję i nie chcę żeby to się szybko skończyło.
-Pomyśl o tym w inny sposób. Jeśli przetrwamy dzisiaj, będę mógł cię widzieć kiedy będę chciał bez konieczności wkradania się.
Pomyślała o tym co powiedziałem i w końcu się poddała. –Dobra. – przytaknęła, delikatnie się uśmiechając – Masz rację.
-Oczywiście, że mam, kochanie. Czy kiedykolwiek nie miałem? – żartobliwie podniosłem brew.
-Jasne, że nie. –podkreśliła sarkastycznie i przewróciła jej oczami, lekko się śmiejąc.
-Dokładnie. – zachichotałem, odchodząc od niej. – Widzimy się później, okay?
Biorąc jej twarz w moje ręce, złożyłem na jej ustach delikatny, ale mocny pocałunek, zdeterminowany aby przekazać jej całą pasję, którą mogłem jej przekazać, zanim się oderwałem. Moje oczy cały czas były zamknięte. Biorąc głęboki wdech, odsunąłem się krok w tył.
-Kocham cię.
-Też cię kocham. – Patrząc się na nią po raz ostatni, uśmiechnąłem się do niej i wyszedłem przez okno.
Kręcąc głową, ugryzłem się w usta, odpychając od siebie te wspomnienia. To nie był odpowiedni czas, do przypominania sobie, jak dużo popełniłem błędów w przeszłości, a wszystkie z nich dotyczyły dziewczyny śpiącej na łóżku.
Odwracając wzrok, zamknąłem za sobą drzwi, uważając aby nie zrobić przy tym żadnego hałasu i zbiegłem po schodach.
-Nareszcie się pokazałeś. – Bruce mnie skarcił.
Wzruszyłem ramionami – Lepiej późno niż wcale, prawda?
Ignorując mnie, Bruce odwrócił się do reszty. –Idziemy tam z zawziętością. Cokolwiek powiedzą czy zrobią nas nie obchodzi. Pokażemy im kto tu rządzi, a jeśli postanowią być nieposłuszni zobaczą co się może stać.
Uśmiechnąłem się, wiedząc że to może być fajna zabawa. Chłopcy, którzy szukają kłopotów, w większości je znajdują, kiedy się z nami kontaktują. –Mam wziąć kamerę żeby to nakręcić? Chcę zobaczyć ich twarze, kiedy im skopiecie tyłki.
-Mówiłem ci, że działamy bez przemocy, dopóki oni nie zaczną. To nie jest spotkanie żeby zabić. To jest spotkanie żeby się dogadać i pokazać im na co się piszą, kiedy są na naszym terytorium.
-Umiesz zepsuć zabawę, Bruce.
-Chcesz powtórzyć to co się zdarzyło ostatnim razem? – Bruce gapił się na mnie twardym wzrokiem, jego oczy wypalały dziurę w moich, ale ilość złości, która była we mnie w porównaniu z tym była niczym.
Stojąc na baczność, zacisnąłem moją szczękę. – Nie. – mruknąłem, jad wyszedł razem z tą jedną sylabą przypominając wszystkim jak bardzo nienawidzę, kiedy przypominają mi o tej jedynej rzeczy, którą gardzę.
Bruce odchrząknął. -Dobrze, - wsadził ręce do kieszeni. –więc jesteśmy gotowi do wyjścia?
-Tak, chodźmy. – John pokazał w stronę drzwi, a kiedy zaczęliśmy wychodzić ja w głowie miałem tylko jedną rzecz.
-Zaraz wracam. – przechodząc koło nich, podszedłem do szafy ukrytej za okrągłą ścianą. Otwierając drzwi, chwyciłem pudełko z najwyższej półki, wpisując do niego kod, otwierając je i wyciągając z niego pistolet, który był w środku. Wsadzając go do tylnej kieszeni jeansów, zakryłem go podkoszulką.
Odkładając pudełko tam gdzie je znalazłem, zamknąłem drzwi i podszedłem do auta, gdzie wszyscy siedzieli.
Siadając na miejscu pasażera, usadowiłem się wygodnie, moja twarz nie okazywała żadnych emocji, a adrenalina przepływała przez moje żyły.
-Gdzie byłeś? – Bruce zapytał po uruchomieniu silnika, gotowy do jazdy.
-Nie twój biznes, – zadrwiłem – teraz jedź.
Zauważając, że nie jestem w nastroju, żeby mnie jeszcze o coś pytać, Bruce wjechał na drogę i przyśpieszył.
Patrzyłem jak drzewa, znaki i ludzie stają się co raz bardziej nie widoczne przez prędkość z jaką jechał Bruce. Trzymając się w rydzach, przypominałem sobie, że nie mogę stracić kontroli. Jednak ta mała część mnie, cały czas zdenerwowana, mówiła mi co innego.
Chwilę później, Bruce wjechał w uliczkę zabudowaną niezliczonymi szopami i kilkoma magazynami, które należały do innych grup, zanim wreszcie zaparkował niedaleko opustoszałej działki, obok której stał magazyn, którego nigdy nie widziałem.
-To ten? – pokazałem na okno, a moje brwi złączyły się z dezorientacji – Jakim cudem tego nigdy wcześniej nie widziałem?
-Mówiłem ci, ze Delgado ma inny magazyn. Żaden z nas nie wiedział o nim. Dla nas to była taka sama niespodzianka jak dla ciebie. – wyłączając silnik, Bruce wyciągnął klucze, po tym jak zaparkował auto tam, gdzie nikt go nie zobaczy. – Chodźcie, lepiej wejdźmy do środka.
Wysiadając z auta wszyscy poszliśmy tylną ścieżką, koło której zaparkowaliśmy i otworzyliśmy drzwi wchodząc do środka. Wszystko było zniszczone, nie było żadnego śladu, że ktoś tu był wcześniej.
-Która godzina? – Marcus zapytał po dojściu do nas.
Bruce sprawdził zegarek, który był na jego nadgarstku – Równa dwunasta. Jesteśmy…
-…na czas. – usłyszeliśmy inny głos, głos który stawiał moje wszystkie włosy dęba. Głos, który już kiedyś słyszałem. Obracając się, zobaczyłem oczy faceta, którego myślałem, że już nigdy więcej nie spotkam.
-Znowu się spotykamy, Bieber – uśmiechnął się.
Ja pierdole.

~~~~~~~~
Mam nadzieję że się wam rozdział podoba :)
 

Rozdział 3 “I’ll take my chances.” (Part 2/2)

Justin’s PoV
Droga do domu była strasznie wkurwiająca, ponieważ jedyne, o czym mogłem myśleć było rozdarcie Johna i nakarmienie nim psów za to, że chociażby otworzył do mnie buzię w taki sposób, w jaki to zrobił.
I to wszystko przez starą, dobrą Carly Risi, tą głupią dziwkę.
Winiłem ją za wszystko. Gdyby zajęła się swoimi jebanymi sprawami i nigdy nie powiedziałaby rodzicom Kelsey o naszym związku, może nic z tego gówna które miało miejsce między nami by się nie wydarzyło i moglibyśmy się jakoś rozumieć.
Najważniejsze w tym zdaniu było słowo może, ale, mimo wszystko, akceptowałbym ją dla Kesley.
Ta suka może i uratowała mi życie, ale tylko dlatego, że nie chciała bym z nią skończył. Zadrzyj ze mną, a ja nie będę się bał ciebie zabić - kobieta czy nie - a ona dobrze o tym wiedziała. Mądre z jej strony było to, że zrobiła co musiała, by zostać przy życiu. Jednak teraz uczepiła się jaj Johna, a ten idiota był zbyt zaślepiony miłością, by zauważyć, kim naprawdę jest - obłudną, niewiele znaczącą ciotą.
Byłem tak pochłonięty myślami, że nawet nie zauważyłem, kiedy dojechałem do domu. Pokiwałem głową, szydząc sam z siebie. Wyłączyłem silnik i zabrałem klucze, wychodząc z samochodu.
Wszedłem do domu i rzuciłem klucze na komodę za mną, po czym ruszyłem do pokoju, w którym chłopcy siedzieli na kanapie i rozmawiali, pochyleni do siebie.
- Co robicie? - spytałem. Bruce jako pierwszy podniósł wzrok, jednak kompletnie zignorował moje pytanie.
- Bezpiecznie ją dowiozłeś?
- Tak. Powiedziała, że wróci potem do domu z Risi. - starałem się nie wysyczeć jej imienia z obrzydzeniem, ale chyba mi nie wyszło, bo John mruknął coś pod nosem - Masz coś do powiedzenia, brachu? - syknąłem z sarkazmem - Dlaczego się nie odezwiesz, tylko zawsze zachowujesz się jak mała suka i szepczesz gówno pod nosem?
John zerwał się na równe nogi i ruszył w moim kierunku.
- Nie mówiłem nic gnoju, więc dlaczego się kurwa nie uspokoisz i nie zeskoczysz z wysokiego konia, na którym najwyraźniej siedzisz? - warknął wściekły.
- Może zrobię to dopiero w chwili, w której przestaniesz zachowywać się jak mały chuj przez jakąś dziewczynę. - w tej chwili powiedziałem za wiele dla Johna. Popchnął mnie do tyłu, a ja w odpowiedzi wymierzyłem w jego kierunku pięść i zanim się zorientowaliśmy, obydwoje okładaliśmy się pięściami.
- Wystarczy! - warknął Bruce stając między nami, gdy Marco odepchnął Johna, a Marcus przytrzymywał mnie - To cholernie idiotyczne! Ile macie lat? Pięć? - wysyczał wściekły - Mam już wystarczająco wiele tego gówna w życiu. Byliście najlepszymi przyjaciółmi przez długi czas, od kiedy tylko pamiętam i teraz wyrzucicie to wszystko przez jakąś bzdurę?
- To on to wszystko kurwa zaczął! - zacząłem się bronić całkowicie nie dowierzając, że jestem za to wszystko obwiniany. Dotknąłem ust i zdziwiłem się, na palcach zauważając krew.
- No cóż, gdybyś może zamknął swoją zasraną buzię, to nie bylibyśmy w takiej sytuacji! - wypalił Bruce.
- A kim ty do kurwy nędzy jesteś? Jerry’m Springer’em? - splunąłem, wyrywając się z uścisku Marcusa - Będę mówić i robić co kurwa chcę.
- I właśnie to wprowadza cię w takie kłopoty! - odpowiedział Bruce nierówno oddychając i kiwając głową - Mamy interesy, którymi musimy się zająć i ostatnią rzeczą której potrzebujemy jest to, byście dobrali się sobie do gardeł. - nadal kiwając głową, położył ręce na biodrach - Czuję się tak, jakbym musiał was na trochę odsunąć od pracy, byście mogli się uspokoić.
- Odsunąć? - zaśmiałem się - Nie wiem co brałeś, ale to ty musisz się uspokoić i znowu zachowywać jak Bruce, którego znałem, bo to zachowywanie na Buddę i jestem za pokojem doprowadza mnie do szaleństwa. John stłumił śmiech, zgadzając się ze mną nawet, jeśli nie chciał.
- On ma rację. - dodał, a Bruce rzucił mu złe spojrzenie. Pokiwał głową, a zamiast groźnego spojrzenia na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Do diabła, może powinienem być Buddą, bo jestem za pokojem wtedy, gdy wasza dwójka się kłóci.
- Nie, dziękuję. Miałem tego gówna za dużo w moim życiu. Teraz stań się znowu ostry, albo będę musiał skopać ci tyłek, by ci pomóc. - uśmiechnąłem się.
- Mogę sobie z tobą poradzić każdego dnia, Bieber. - Bruce rzucił rękawicę i uśmiechnął się, pewien z zwycięstwa. Uniosłem brwi, rozbawiony.
- Czy to wyzwanie?
- Tylko jeśli chcesz, Bieber. - Bruce złośliwie uśmiechał się w moim kierunku. Wzruszając ramionami, wpatrywałem się w niego przez chwilę, po czym ruszyłem w jego kierunku. Chwyciłem go za szyję i pociągnąłem w dół, kostkami drugiej dłoni pocierając czubek jego głowy.
Chłopcy zaśmiali się wpatrzeni, jak Bruce próbuje wydostać się z mojego uścisku. Gdy już prawie mu się udało, przerwał nam dźwięk czyjegoś telefonu. Puszczając Bruce’a wpatrywałam się, jak wyciąga swojego Blackberry z kieszeni spodni.
- Halo? - powiedział, przyciskając przedmiot do ucha. Wymienił parę słów z osobą po drugiej słowie, a my tylko słuchaliśmy, nie wydając z siebie żadnych dźwięków. Gdy tylko skończył, zmarszczyłem brwi.
- O co chodzi?
- Wygląda na to, że ktoś się tu prosi o kłopoty i musimy się tym zająć. - Bruce spojrzał na każdego z nas - The Snipers właśnie stanęli na naszym terytorium Stratford.
Kelsey’s PoV
- Jak było? - spytała Carly w momencie, w którym usiadła na miejscu obok mnie.
- Jak było co? - udawałam głupią, otwierając notes w którym pisałam w szkole. Przygotowałam długopis i zaznaczyłam nim pustą stronę gotowa, by zapisywać wykład Mr. Campbell.
- Wiesz, o czym mówię. - trąciła mnie. kiedy pokiwałam głową, przewrócił oczami - Ostatnia noc z Justinem. - wyszeptała takim tonem, jakby mówiła o najbardziej oczywistej rzeczy na świecie.
- Oh. - podkreśliłam, wzruszając ramionami - Było w porządku.
- Tylko w porządku? - Carly rzuciła mi wątpliwe spojrzenie, niezadowolona z mojej odpowiedzi - To chyba jasne, że zrobił coś więcej niż, no nie wiem… Pocałunek. Słyszałam jęki nawet na dworze. - moja szyja zaczęła piec, gdy Carly jak zwykle zaczęła mówić, co myślała.
- Boże Carly, nie musisz być tak głośno. - powiedziałam szybko, a ona uniosła dłonie w obronie.
- Przepraszam, ale nie dajesz mi żadnych szczegółów, a jako przyjaciółka sama muszę je znać. - na jej słowa zachichotałam.
- Nie, nie musisz.
- Muszę. Ja mówiłam ci wszystko o moich nocach z Johnem! - jęknęła, wydymając usta. Rzuciłam jej zniesmaczone spojrzenie.
- Uwierz mi, nie chciałam wiedzieć żadnej z tych rzeczy.
- Ale ci je powiedziałam, bo tak robią przyjaciółki. Rany Kels, potrzebujesz przeczytać podręcznik o przyjaźni? - spytała, a ja wybuchnęłam śmiechem.
- Podręcznik? Serio, Carly?
- Co? Mają takie dla ludzi jak ty. - dokuczała mi, uśmiechając się zwycięsko. Przewróciłam oczami.
- Nie odpuszczasz, co? - jej oczy pojaśniały gdy zdała sobie sprawę, że uginam się pod jej presją.
- Nie. - uśmiechnęła się, niezmiernie dumna z samej siebie. Cicho westchnęłam.
- No więc, jeśli musisz wiedzieć, tak, my… No wiesz… - rozejrzałam się chcąc się upewnić, że nikt nas nie podsłuchuje, jednak głos i tak zniżyłam do szeptu - Zrobiliśmy to.
- I? - Carly przygryzła dolną wargę, chcąc usłyszeć więcej.
- Było wspaniale. - wymamrotałam. Carly uśmiechnęła się.
- No cóż, przynajmniej w jednej rzeczy jest dobry.
- Carly! - skarciłam przyjaciółkę, lekko ją odpychając.
- Co? To prawda! - potarła miejsce na ramieniu, w które ją uderzyłam - Niech przynajmniej da ci przyjemność i zrobi dobrze po tych trzech latach.
- Jesteś niemożliwa. - wymamrotałam, spoglądając na nią ze złością, co jednak szybko zamieniłam śmiechem.
- Wiem. - poruszyła brwiami - Już mi to mówiono.
- O Boże. - zaśmiałam się, zatykając uszy dłońmi - Nie chciałam tego wiedzieć!
- Wiesz wszystko inne, więc mogę dodać jeszcze jedną rzecz, prawda? - Carly mrugnęła do mnie i odwróciła głowę w sekundzie, gdy pani Campbell rozpoczęła wkład.
________________________________
- To było brutalne. - Carly wypuściła powietrze, gdy szłyśmy korytarzem. Właśnie skończyłyśmy drugą lekcję - On nie potrafi skończyć gadać… To przyprawia o mdłości.
- Jak coś takiego jak mówienie może przyprawiać o mdłości? - zaśmiałam się.
- Kiedy chodzi o pana Tannera to tak, jest to możliwe, uwierz mi. - pokręciła głową, grzebiąc w torebce, jak przypuszczałam w poszukiwaniu kluczy.
- No cóż, oddałaś swoją pracę Jacobsowi? - spojrzałam na nią znad rzęs. Pokiwała głową, zbyt pochłonięta tym, co robi.
- Tak, zanim weszłaś.
- Dobrze, ostatnia rzecz jakiej potrzebujesz to problemy na jej lekcjach. Z tego co słyszałam, jeśli nie oddasz przynajmniej jednego zadania, od razu cię przekreśla.
- Słyszałam to samo. Ta dziwka jest szalona. - Carly pokiwała głową. Dopiero co wyszłyśmy na dwór i szłyśmy w kierunku parkingu, kiedy Carly zatrzymała się za mną. - Cholera. - wysyczała.
- O co chodzi? - odwróciłam się do niej.
- Zapomniałam telefonu z klasy. - odpowiedziała, a ja jęknęłam poirytowana.
- Mówisz poważnie?
- Tak, ale nie ma sprawy, po prostu wrócę sama i go wezmę. Tutaj masz klucz, włącz auto i poczekaj na mnie, zaraz wrócę.
- Okej. - wzięłam kluczyk z jej dłoni i trzymając książki przyciśnięte do piersi szłam dalej, szukając auta Carly.
Kiedy znalazłam je niedaleko miejsca w którym stałam, ruszyłam w jego kierunku, mijając inne. Wpatrywałam się w ziemię i nie skupiałam się, co dzieje się przede mną, przez co wpadłam na twardą pierść nieznanej mi osoby, a książki wypadły mi z rąk.
- Cholera. - mruknęłam i klęknęłam, by je podnieść. Ręce nieznanego mi chłopaka zaczęły robić to samo, przez co od razu stałam się ostrożniejsza. Przesuwając wzrokiem po długości jego ręki prawie jęknęłam w momencie, w którym spojrzałam w parę jego świecących, niebieskich oczu.
- Przepraszam za to. - odezwał się, jego głos był szorstki - Nie zauważyłem cię, maleńka. - wyciągnął w moim kierunku książki, obydwoje wstaliśmy w tym samym momencie. Wsadziłam książki od ramie.
- Dziękuję… - przerwałam, nie znając jego imienia.
- Tranner. - zrobił przerwę - Tranner Evans. - szeroko się do mnie uśmiechnął.
- Jestem Kels…
- …sey Jones. - skończył za mnie, wsuwając dłonie w kieszenie spodni - Wiem, kim jesteś. - jego usta wygięły się w uśmiechu - Jesteś dziewczyną Justina Biebera, prawda?

~~~~~~~~
Skąd on zna Justin i skąd wie że Kelsy jest jego dziewczyną?
Emocjonujące :)