Danger's back and he's more dangerous than ever

Fifty Four


Kelsey’s POV

Praktycznie zadławiłam się kawałkiem chleba, który miałam w ustach, słysząc słowa Justina.
Jeremy i Pattie przestali jeść, a ich oczy otworzyły się szeroko w kompletnym szoku.
- C-Co? O czym ty mówisz? – Jaxon odkaszlnął, wyraźnie zdenerwowany.
Uśmiech Justina był coraz większy.
- Oh, dokładnie wiesz o czym mówię – powiedział sarkastycznie, a powietrze wokół nas zaczęło się zagęszczać.
Jaxon zaśmiał się próbując udawać, że wcale go to nie rusza ale wszyscy wiedzieliśmy, że to nie prawda.
- Pokazywałem Kelsey nasz dom i przypadkiem znaleźliśmy się w twoim pokoju. Pomyślałem, że jej go pokażę, żeby no wiesz.. być miły – uśmiechnął się Justin. – No i natknęliśmy się tam na całkiem.. interesującą gazetę. Myślałem, że to jakiś komiks, zanim nie zobaczyłem bardzo interesującego zdjęcia, ukazującego kobietę pozującą w bardzo jednoznacznej pozycji na okładce – zaakcentował wszystkie słowa, które mogły skrępować Jaxona.
- Zamknij się – syknął Justin, a jego policzki zrobiły się czerwone. – Nie wiesz o czym mówisz.
- Justin.. – mruknęłam, czując się z tym źle. Mimo swojego zachowania, Jaxon na to nie zasłużył.
Justin oczywiście postanowił mnie zignorować.
- Ależ oczywiście, że wiem o czym mówię. A tobie musi to bardzo nie pasować bo widzisz, karma po ciebie wraca – uśmiechnął się patrząc to na mnie, to na Jaxona. – Kelsey też to widziała. Prawda, skarbie? – uniósł jedną brew.
Przełknęłam głośno ślinę, zwężając oczy. Wyciągnęłam nogę pod stołem i kopnęłam go.
- Cholera, Kelsey! Za co to było?
- Za bycie dupkiem.
- Dlaczego jego nie uderzysz, kiedy powie coś złego? – Jaxon zwrócił się do Pattie.
- Bo w przeciwieństwie do ciebie twój brat nie czyta nieodpowiednich gazet! – odpowiedziała, wciąż będąc w szoku po tym, czego się dowiedziała.
- Oh proszę cię! – Jaxon wyrzucił ramiona w powietrze. – To od niego mam tą gazetę. Znalazłem ją w jego pokoju!
Justin zaśmiał się i potrząsnął głową.
- Gówno prawda i dobrze o tym wiesz – skrzyżował ręce na piersi. – W przeciwieństwie do ciebie, ja mogę dostać dziewczynę i nie muszę o żadnej fantazjować – uśmiechnął się.
Nie mogłam uwierzyć, że Justin właśnie powiedział to przy wszystkich. Zanim Pattie zdążyła uderzyć go w tył głowy, kopnęłam go jeszcze raz, tym razem mocniej.
- Jezus Maria, Kelsey – jęknął Justin, łapiąc miejsce w które go uderzyłam.
- Ha, ha – zaśmiał się Jaxon, a ja odwróciłam się i pacnęłam go w głowę, powodując tym chichot Justina.
- Ał! Co do cholery, Kelsey? – mruknął, pocierając głowę.
Wywróciłam oczami.
- Jesteście bandą pięciolatków, przysięgam – wzięłam głęboki oddech i potrząsnęłam głową. – Próbujemy jeść w spokoju obiad, a wy już musicie się na siebie rzucać. A skoro wasza mama wyraźnie nie toleruje takiego języka w swoim domu to powiem wam zamknijcie się do beep.
Jeremy ugryzł chleb trzymany w dłoni, obserwując całą sytuację z wyraźnym rozbawieniem.
- Jaxon, może następnym razem powinieneś uważać na to, co mówisz. Inaczej nie byłoby tej sytuacji – westchnęłam, odwracając się w stronę Justina. – No i ty. Musisz przestać być irytujący.
- Irytujący? – syknął Justin.
- Tak, irytujący – oblizałam usta. – Przyszliśmy tutaj, żeby fajnie spędzić czas a nie żeby kłócić się co pięć sekund.
- Cóż.. ostatnim razem kiedy sprawdzałem, to była moja rodzina, nie twoja, więc do jasnej cholery mogę mówić tutaj co mi się kurwa podoba – zadrwił Justin.
Wszyscy zamilkli, a ja wpatrywałam się w niego w szoku. Nie mogąc uwierzyć, że Justin mógłby być tak niemiły dla mnie przy swojej rodzinie, ściągnęłam usta.
- Gdyby nie ja, to nawet byś tutaj z nimi nie siedział -  warknęłam, patrząc na niego z niedowierzaniem i odsunąłem krzesło na którym siedziałam. – Wybaczycie mi?
Nie dając im możliwości odpowiedzi, wyszłam z pomieszczenia.
- Kelsey.. – Pattie próbowała mnie zawołać, ale nie odwracając się wyszłam z domu, biorąc głęboki oddech świeżego powietrza i próbując się uspokoić.
Inna sprawa kiedy jest dla mnie niemiły gdy nikogo nie ma w pobliżu, a inna kiedy jesteśmy z jego rodziną. To krępujące bo ja wychodzę wtedy na idiotkę, a on się tym nawet nie przejmuje.
Wzięłam głęboki oddech zimnego powietrza, a na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.
Usłyszałam odgłos otwieranych i zamykanych drzwi a moje ciało zesztywniało, dokładnie wiedząc kto to był.
- Justin.. nie mam humoru żeby..
- Nie jestem Justinem.
Odwróciłam się i zobaczyłam Jeremy’ego stojącego kilka stóp ode mnie, trzymającego dłonie w kieszeniach.
- Oh – mruknęłam. – Przepraszam – uśmiechnęłam się lekko.
- Nie musisz przepraszać – uśmiechnął się. – Wiem, dlaczego nie chcesz rozmawiać z moim synem. Gdybym był na twoim miejscu, zachowałbym się tak samo – wzruszył ramionami.
- Powinnam przeprosić za to, że wyszłam.. to był brak szacunku i..
Jeremy uniósł dłoń żeby mnie uciszyć i potrząsnął głową.
- Jak już mówiłem, nie masz za co przepraszać. Justin mocno przesadził z tym co powiedział.
Ściągnęłam usta w jedną linię, ciekawa tego co miał do powiedzenia.
- Ma to po mnie, wiesz?
Uniosłam brwi w górę pytająco.
- Temperament.
- Oh – zdałam sobie sprawę z tego, co miał na myśli i pokiwałam głową.
- On po prostu ma tendencję do tego, że najpierw mówi a potem myśli – Jeremy zachichotał, grzebiąc czubkiem buta w ziemi.
- Tak.. to prawda – mruknęłam, nie chcąc pokazać jak bardzo byłam zła na Justina.
- On nie ma na myśli tego, co mówi, kiedy jest zły. Tacy po prostu jesteśmy. Justin i ja… - zatrzymał się i wziął głęboki oddech. – Mówimy i robimy rzeczy, których normalnie byśmy nie zrobili.. chciałbym, żeby nie miał tego po mnie.
- Hej – odwróciłam się do niego, patrząc z niedowierzaniem. – Twój syn jest niesamowitą osobą, tak samo ty. Nie powinieneś winić się za coś, nad czym nie masz kontroli.
- Wiem.. Chciałbym tylko, żeby nie był taki ja.. może dzięki temu uniknąłby niektórych rzeczy.
- Nie możesz zmienić losu. Nie wiesz czy byłbyś w stanie zmienić życie, jakie wybrał dla siebie Justin. Jedyne na co możesz patrzeć to przyszłość, a nie „co jeśli”. To w niczym nie pomoże, a wręcz przeciwnie, zaszkodzi.
Jeremy pokiwał głową, wpatrując się w podłogę.
- Wiem, że dawno nie uczestniczyłem w jego życiu ale wiem, jak zachowuje się pod wpływem impulsu. Próbuje odepchnąć od siebie wszystkie osoby, na których mu zależy.
Zrobiło mi się naprawdę smutno po tym, co powiedział.
- Wiele osób już wchodziło, po czym opuszczało jego życie. Boi się, że ciebie straci więc cię rani, bo kiedy odejdziesz, będzie łatwo mógł obwinić za to siebie.
Potrząsnęłam głową.
- Nie ważne co się stanie, nigdy mnie nie straci – zaśmiałam się lekko. – Czasem mówi najbardziej przykre rzeczy ale jeśli powiedziałabym, że chcę, żeby się zmienił, kłamałabym. Kocham go takim, jakim jest. Dupkiem i tym wszystkim..
Jeremy zaśmiał się.
- Dobrze jest to słyszeć.
Zachichotałam, a na moich ustach pojawił się uśmiech.
- Dziękuję.. tak poza tym.
Zmarszczył brwi.
- Za co?
- Za uspokojenie mnie. Chociaż wiem, że pewnie nie po to tutaj przyszedłeś.
- Nie będę kłamał – zachichotał. – Nie przyszedłem tutaj po to ale cieszę się, że mi się to udało. Jesteś dobra dla mojego syna. On potrzebuje kogoś jak ty w swoim życiu. Osoby, która jest silna i zawsze gotowa odpowiedzieć, bez względu na konsekwencje – uśmiechnął się.
- O to nie musisz się martwić – uśmiechnęłam się z grymasem. – Jeżeli czegoś nie mogę znieść.. to jego nastawienia, co na szczęście udaje mi się czasem zmieniać.
- To jest jakiś sposób – zaśmiał się i popatrzył w kierunku drzwi. – Prawdopodobnie powinniśmy wracać.
- Tak, dobry pomysł – odwróciliśmy się w kierunku wyjścia, a Jeremy położył dłoń na moich plecach. Zanim mieliśmy szansę wejść do środka, drzwi otworzyły się, a w progu stanął Justin.
Żadne z nas się nie odezwało, a Justin wpatrywał się we mnie bez żadnych emocji. Mój brzuch zacisnął się z powodu tej niezręcznej sytuacji.
- Możemy porozmawiać? – zwrócił się do mnie.
Nie chcąc powodować kolejnej kłótni pokiwałam głową i przytuliłam Jeremy’ego, a on poklepał Justina po plecach i wszedł do środka.
Justin stał z dłońmi w kieszeniach, wpatrując się we mnie.
Spojrzałam w dół, na swoje buty, przygryzając wnętrze policzka i krzyżując ręce na piersi.
- Spójrz.. – zaczęliśmy oboje w tym samym czasie.
Zachichotałam lekko, patrząc na niego.
- Ty pierwszy.
Justin podrapał się w tył szyi, rozglądając się wokół.
- Posłuchaj. Wiem, że pewnie jesteś już zmęczona słyszeniem tego ale.. przepraszam.
Pokiwałam głową. Przeprosiny to było właśnie to, co chciałam usłyszeć.
- Nie ma sprawy.
Westchnął sfrustrowany.
- Nie powinienem tego powiedzieć…
- Justin – zaśmiałam się. – Powiedziałam, że nie ma sprawy.
Zmarszczył brwi.
- Huh?
- Wybaczam ci.
- Ale.. dlaczego? Jak? Co?
- Powiedzmy.. że pewna osoba powiedziała mi coś, co powinnam rozważyć – wzruszyłam ramionami z uśmiechem.
- Żartujesz sobie ze mnie czy coś? – wskazał na mnie, a ja nie mogłam powstrzymać się przed wybuchem śmiechu.
- Nie – potrząsnęłam głową. – Dlaczego jesteś taki zdziwiony?
- Bo to pierwszy raz, kiedy się nie kłócimy – popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. – To dziwne, jeśli mam być szczery. Myślałem, że mnie uderzysz albo coś.
Zaśmiałam się jeszcze raz, tym razem głośniej, nie będąc w stanie się powstrzymywać.
- Nie wiem dlaczego się nad tym zastanawiasz. Nie powinieneś się ucieszyć?
- Oh uwierz mi, cieszę się – położył dłoń na klatce piersiowej. – Po prostu oczekiwałem wybuchu, to wszystko.
- Przepraszam?
Justin zachichotał, oblizując usta.
- Chodź tutaj – otworzył ramiona więc podeszłam do niego i przytuliłam go. Całując mnie w czubek głowy, Justin ułożył na niej swój podbródek, a ja uśmiechnęłam się.
- Przepraszam – mruknął.
- Wiem.
Trzymając mnie w ramionach przez dłuższy czas wytworzył wokół nas spokojną atmosferę sprawiając, że poczułam, że nic ani nikt nie może nas zranić.
- Chodź – odsunął się, biorąc mnie za rękę.
Wchodząc za nim w stronę domu byłam zdziwiona, że reszta wciąż siedziała przy stole.
- Spójrzcie, kto zdecydował się pojawić – Jaxon zaczął się drażnić. – Myślałem, że nasze zakochane ptaszki zniknęły.
Pattie popatrzyła na niego z rozczarowaniem co podziałało, bo od razu wymruczał przeprosiny. Ścisnęłam rękę Justina, żeby na mnie popatrzył, po czym pokazałam mu spojrzeniem żeby się odezwał.
Odwracając się w stronę Jaxona, Justin oblizał usta.
- Nie – potrząsnął głową. – To ja przepraszam. Nie powinienem cię postawić w takiej sytuacji.
- Miałeś do tego prawo. Byłem idiotą – Jaxon opuścił ramiona.
- Nie ma sprawy. Powinienem wiedzieć, że żartujesz – puszczając moją rękę, Justin podszedł do miejsca w którym siedział Jaxon i mocno go przytulił.
- Aw – zaczęłyśmy obie z Pattie po czym zaśmiałyśmy się. – Jak słodko.
- Zamknijcie się – w tym samym momencie powiedzieli Justin i Jaxon, a ja zmarszczyłam brwi.
- Przepraszam – mruknęli.
Pokiwałam głową.
- Nie ma sprawy.
- A teraz.. kiedy wszystko jest już za nami.. może zaczniemy jeść?
- Ja na pewno – niemalże podbiegłam do swojego krzesła. – Umieram z głodu.
Justin zachichotał.
- Coś zauważyłem.. – uśmiechnął się, wpychając do ust kromkę chleba.
- Co?
Przełknął i wziął łyka wody.
- Zawsze jesteś głodna.
Zarumieniłam się, wzruszając ramionami.
- Wiesz.. dziewczyny muszą jeść – wzięłam trochę sałatki, uśmiechając się.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.


- Dziękuję za wszystko Pattie – pomachałam do niej przez otwarte okno w samochodzie.
- Nie ma za co kochanie. Było miło znów cię widzieć – odmachała, z uśmiechem na ustach.
- Ciebie też! – krzyknęłam.
- Opiekuj się moim synem.
- Obiecuję – jeszcze raz pomachałam, po czym zapięłam pas.
- Powinniśmy ich częściej odwiedzać – spojrzałam na Justina, który jedną dłoń trzymał na kierownicy a drugą trzymał mnie za rękę.
- Będziemy – pokiwał głową. – Ale najpierw muszę spotkać twoich. W niedzielę, prawda?
Odwrócił wzrok od jezdni, żeby na mnie popatrzeć.
Pokiwałam głową.
- O siódmej.
Wziął głęboki oddech a ja wyczułam, że się denerwuje.
- Wszystko będzie dobrze – zapewniłam.
- Mam nadzieję – mruknął. – Nie rozumiem tylko dlaczego muszę ich spotkać.
- Chcesz być w stanie się ze mną spotykać?
- Oczywiście, że tak. Co to za pytanie? – spojrzał na mnie a ja uśmiechnęłam się.
- Więc.. musisz się poświęcić i spotkać moich rodziców.
Justin westchnął, jeszcze mocniej ściskając moją rękę.
- Wszystko co dla ciebie robię… - potrząsnął głową.
Uśmiechnęłam się, całując go w policzek.
- Kocham cię.
Odwrócił się, całując mnie w usta.
- Ja ciebie też.

4 komentarze:

  1. Fajny rozdział.
    Mam pytanko: kiedy będzie jakaś akcja? Coś niebezpiecznego.. No nie wiem. Coś jak było na początku...

    OdpowiedzUsuń
  2. Chcę więcej DANGERA :)
    BŁAGAM O WIĘCEJ :)
    LOV
    LOV
    LOV

    OdpowiedzUsuń
  3. OMG!
    adtewysyiomdgxcnoplaqk!
    Aaaaaaaaaaa!
    Od dawna planowałam przeczytać Dangera i tłumaczenie, ale jakoś nie mogłam się za to zabrać, wreszcie mi się udało i moja reakcja to : qazwsxedcrfvtgbyhnyjmuikulop.
    Dosłownie!!

    OdpowiedzUsuń
  4. To opowiadanie jest zajebiste !!!!!!!!!
    KOCHAM CIE
    Czekam na więcej!!!
    Kocham Dangera, che takiego <3
    Lov Lov Lov

    OdpowiedzUsuń