Danger's back and he's more dangerous than ever

Forty One

 

 

Jezus Maria... w co ja się wpakowałam tym razem?
-Co tu robisz? - nerwowo spytałam Carly, czując jak rodzice wiercą mi wzrokiem dziurę w plecach. 
-Pomyślałam, że wpadnę zobaczyć co u ciebie, ale najwidoczniej byłaś w drodze do mnie, żeby zrobić zadania z włoskiego - spojrzała na mnie z niedowierzaniem. 
-Tak - zaczęłam się kręcić. - Ale nie było cię w domu. 
-Minęły dwie godziny, Kelsey - warknął mój ojciec, zaciskając usta w linię. - Możesz nam powiedzieć gdzie byłaś przez ten cały czas, kiedy miałaś odrabiać lekcje?
Czułam, że coś pali mnie w gardle i przewraca w żołądku. Cały czas wpatrywałam się w podłogę. 
-Ja...
-I nas nie okłamuj - powiedziała moja matka ostrym tonem. 
Spojrzałam na Carly, która stała tam bez ruchu. Zmarszczyłam brwi. 
Coś tu było nie tak. 
-Co się tu dzieje? - wypowiedziałam na głos własne myśli, nieco przytłoczona całą sytuacją. 
Carly oblizała usta, unikając mojego wzroku, a rodzice wpatrywali się we mnie z niedowierzaniem. 
-Powiedz nam prawdę, Kelsey - powiedział tata. - I przestań próbować zmienić temat. 
-Nie próbuję. Naprawdę nie wiem co się dzieje... - wymamrotałam, wiercąc się i rozglądając się po pokoju. Zauważyłam na schodach Dennisa z powagą w oczach. 
Skrzywiłam się, próbując odgadnąć co podpowiada mi intuicja. Żeby mi pomóc, Dennis bezgłośnie powiedział słowa Justin i Carly. Natychmiast zrozumiałam. 
Zaciskając szczękę, lekko kiwnęłam głową, po czym spojrzałam na Carly z obrzydzeniem. 
-Czekamy, Kelsey - powiedział tata, niecierpliwie uderzając butem o podłogę. 
-Po co mam wam cokolwiek mówić? - spojrzałam na niego. - Jestem pewna, że Carly już wszystko wam opowiedziała. 
Dziewczyna natychmiast podniosła głowę i słowa Dennisa stały się dla mnie jasne. 
-Kelsey...
-Jak mogłaś mi to zrobić? - warknęłam. - Byłaś moją przyjaciółką. 
-Jestem twoją przyjaciółką - krzyknęła. 
-Nie - zakpiłam. - Nie jesteś, bo gdybyś nią była, nie zrobiłabyś mi tego - pokręciłam głową. - Nienawidzę cię. 
- Kelsey! - pisnęła mama, niezadowolona z mojego doboru słów, ale miałam to gdzieś. 
-Wynoś się - wskazałam na drzwi. - I usuń mój numer. Skończyłam z tobą. 
-Chcesz skończyć naszą przyjaźń przez jakiegoś chłopaka?! - krzyknęła z niedowierzaniem. 
Zaśmiałam się bez kszty humoru. 
-Tu nie chodzi o Justina. Chodzi o to, że nagadałaś na mnie za moimi plecami. 
-Kelsey Jones! - krzyknęła moja mama. - Nie waż się krzyczeć na Carly za próbowanie cię ochronić. 
-Chronić mnie? Myślisz, że ona chce mnie ochronić? Niby przed czym?
- Przed kryminalistą - warknął ojciec z rozczarowaniem. - Jak mogłaś zrobić to nam, sobie?
-Justin nie jest kryminalistą! Nie znacie go i ty też nie - wskazałam na Carly. 
-Wiem wystarczająco, żeby mieć pewność, że jest niebezpieczny - załkała Carly. 
-A skąd możesz to wiedzieć? - warknęłam, patrząc jej w oczy. 
-Bo ludzie mówili, że...
-Ludzie - zaśmiałam się, kręcąc głową. - Oni nic nie wiedzą. Nikt nie wie. To, że nie jest towarzyski i nie kumpluje się z całą drużyną piłkarską nie znaczy, że jest tym wielkim, złym facetem!
-Oni wszystko widzą i wiedzą, czym się zajmuje. Każdy to wie - wyrzuciła ręce w powietrze. 
-Jesteś z nim codziennie? Dorastałaś z nim? Nie wiesz, że połowa rzeczy, które wszyscy mówią to kłamstwa? Dobrze wiesz, że ludzie na tyle bezczelni, że potrafią obrobić dupę każdemu, kto im podpadnie!
-Kelsey! - krzyknęła mama. 
-Co?
-Język!
-Mam to w dupie!
-Nie mów tak do swojej matki - ojciec jak zawsze się wtrącił. 
Wywróciłam oczami. 
-Wiem kim jest, co robi i mogę was zapewnić, że wszystko co o nim mówią o kupa kłamstw!
-Więc to prawda... - szepnęła mama. - Naprawdę widywałaś się z tym chłopcem za naszymi plecami. 
Odwróciłam się do niej. 
-Mamo...
-Za każdym razem, gdy się wymykałaś albo spóźniałaś, to dlatego, że spotykałaś się z kryminalistą - ojciec pokręcił głową. 
-Nie, to nie tak. Po prostu... - westchnęłam. - Proszę, wysłuchajcie mnie. 
-Okłamałaś nas - warknął. - Tyle razy pytaliśmy cię gdzie byłaś, dostawałaś wiele szans, żeby powiedzieć prawdę, ale zamiast tego wolałaś skłamać nam prosto w twarz. Skąd mamy wiedzieć, że znów tego nie zrobisz?
-Jeśli bym wam powiedziała, zdenerwoalibyście się i zabronili się z nim spotykać...
-Oczywiście, że byśmy nie pozwolili - krzyknął. - Masz szesnaście lat Kelsey, a nas okłamujesz, wymykasz się... Odkąd poznałaś tego chłopaka, stałaś się zupełnie inną osobą niż kiedyś. 
-Inną niż co? Sztywną, nudną, nie mogącą żyć tak, jak ja chcę? - zakpiłam, krzyżując ręce na piersi. 
-Nie. Byłaś nauczona szacunku i nam nie pyskowałaś. Potrafiłaś odróżnić dobro od zła. Znasz tego chłopca tak krótko, a on już ma na ciebie wpływ - i zdecydowanie nie jest on dobry. 
-To ja zadecydowałam, żeby was okłamać, nie on. On nie jest mną, tato... Nie kontroluje mnie. Zrobiłam to, co sama chciałam. 
-Więc sama zdecydowałaś, że będziesz zachowywać się jak kurwa? - zakpił, na co wszyscy w pokoju gwałtownie zaczerpnęli powietrza. 
-Paul... - szepnęła mama, kładąc mu dłoń na ramieniu. 
Zrzucił jej rękę, wpatrując się we mnie z rozczarowaniem. 
-Jestem tobą całkowicie rozczarowany, Kelsey. Po wszystkim, co ja i twoja matka dla ciebie zrobiliśmy, ty odpłacasz się nam w ten sposób. Nie mogę już nawet na ciebie patrzeć - pokręcił głową, odwracając wzrok. - Idź do swojego pokoju i nie wychodź, dopóki ci nie pozwolimy. 
Zastygła mi twarz i serce. Mogłam wręcz usłyszeć jak upada, rozbijając się na milion kawałków, gdy do oczu napłynęły mi łzy. 
Rozejrzałam się po pokoju, przełykając ślinę. 
-Mamo?
-Po prostu idź, Kelsey - szepnęła. 
Jeszcze bardziej ścisnęło mi się serce. Pokiwałam głową i zaczęłam iść, zatrzymując się na chwilę przy Carly. 
-Dzięki, najlepsza przyjaciółko - wymamrotałam z obrzydzeniem, po czym weszłam po schodach do pokoju. 
Justin's POV
Chodziłem w kółko po pokoju, brutalnie mierzwiąc swoje włosy. W żyłach ciągle krążyła mi wściekłość, razem z chęcią wyrwania Jasonowi serca. 
McCann posunął się za daleko, grożąc Kelsey i przywołując przeszłość. Zapłaci za to, co zrobił prawie trzy lata temu. 
Byłem to winny Jazzy, swojej rodzinie j samemu sobie. Musiałem ją pomścić. 
Odwróciłem głowę, słysząc otwierane drzwi. Stał w nich John. 
-Czego chcesz?
-Nie rób tego. 
Zaśmiałem się bez humoru. 
-Niech zgadnę... Bruce cię tu przysłał. 
-Nie, ale słyszałem cię i zabraniam ci tego robić. Skup się na Luke'u i aktualnych problemach, zamiast na tych z przeszłości. 
-Przeszłość zawsze wraca, żeby kopnąć mnie w dupę. Wiesz o tym. Nie mówię, że nie dam sobie z tym rady, ale... to naprawdę osobista sprawa - pokręciłem głową. - Chodzi o moją siostrę. Dobrze wiesz, ile dla mnie znaczyła, a ten gnojek bez wahania ją zabił. 
John spojrzał na mnie ze smutkiem, nie wiedząc co powiedzieć. 
-Nie było cię, gdy próbowałem wrócic do magazynu i ją uratować, ale strażak mnie powstrzymał i powiedział, że nikt więcej nie przeżył. Nie było cię, gdy usłszałem, że Jazzy zginęła w wybuchu... - pokręciłem głową, a wspomnienia niemal natychmiast wróciły. 
-flashback-
Kaszląc, wyszedłem z płonącego budynku. Ręką zasłaniałem usta, a moje całe ciało było brudne o popiołu. 
-Woah, chwilka. Zaczekaj moment, kolego - mężczyzna w uniformie chwycił mnie za rękę, sadzając na czymś. - Wszystko w porządku? 
-Jest okej. Po prostu boli mnie ciało od wszystkiego, co na mnie spadło - wymamrotałem, ponownie kaszląc. 
-Okej. Boli cię klatka piersiowa? Głowa?
Odchrząknąłem. 
-Tak. 
-Nie masz się czym martwić. Wspominałeś, że coś na ciebie spadło?
-Tak. 
-Właśnie to powoduje ból. Twoja klatka piersiowa została przygnieciona, a wybuch był na tyle głośny, że wciąż rozbrzmiewa ci w głowie. 
-Czy to minie? - spytałem zachrypniętym głosem. 
-Do jutra powinno być lepiej. 
-Dziękuję. 
Mężczyzna cicho się zaśmiał. 
-Nie ma za co. Po to tu jestem. 
-Pan Bieber - podniosłem wzrok na policjanta, na którego twarzy wymalowana była powaga. W myślach wywróciłem oczami. Zawsze próbowali wyglądać na twardych, ale nie przekonywali mnie. 
-Co?
-Mamy do ciebie kilka pytań. 
-Właśnie wyszedł z płonącego budynku - powiedział zajmujący się mną lekarz. - Nie jest w stanie odpowiadać teraz na żadne pytania. Musicie poczekać do jutra albo będę zmuszony poinformować centralę, że nie dostosowaliście się do zaleceń medycznych. 
Policjant odwrócił się w moją stronę. 
-Zobaczymy się później, Bieber. 
Łobuzersko się uśmiechnąłem. 
-Do zobaczenia - kiedy odszedł, spojrzałem na lekarza. - Dziękuję za pomoc. 
Lekceważąco machnął ręką. 
-Nie masz za co. Mówiłem prawdę. Naprawdę nie możesz wdawać się teraz w żadne dyskusje. 
Pokiwałem głową, obserwując jak pakuje swoje rzeczy, mówi coś do kolegi i odchodzi. 
-Co się tu kurwa stało? - powiedział Bruce, zbliżając się do mnie. 
-Nie wiem. Miałem się tu z kimś spotkać, a gdy się odwróciłem zobaczyłem, że śledzi mnie ta pieprzona Jazzy... - urwałem, a moje źrenice się rozszerzyły. - Chwila, gdzie jest Jazzy?
-Powiedziałeś, że była z tobą w magazynie - Bruce zmarszczył brwi. 
Ogarnęła mnie panika, więc natychmiast wstałem, przez co ból się nasilił. Jęknąłem, przykładając dłoń do czoła. 
-Woah, wszystko okej? - spytał, chwytając mnie za ramiona. 
-Tak, jest dobrze. Muszę tylko znaleźć Jazzy - zdjąłem z siebie jego ręce i zacząłem przepychać się przez ten cały chaos - Jazzy? - krzyknąłem głośno. - Jaz? Gdzie jesteś?
Zaczekałem chwilę na odpowiedź, ale odpowiedziała mi cisza. Zacząłem nerwowo rozglądać się wokół, mając nadzieję ją gdzieś zobaczyć. 
-Jazzy! - wrzasnąłem, desperacko chcąc znaleźć siostrę. 
Postanowiłem przestać szukać jej tu i sprawdzić czy nie utknęła gdzieś w magazynie. Przepychając się przez wszystkich stojących wokół, nie przestałem jej wołać, modląc się, żeby mi odpowiedziała. Cały czas rozglądałem się wokół. 
-Proszę pana! - ktoś krzyknął, ale go zignorowałem. 
-Proszę pana! - ta sama osoba chwyciła mnie za przed ramię. - Nie może pan tam wejść. 
-Muszę znaleźć siostrę! - warknąłem, próbując bezskutecznie wyrwać się z jego uścisku. Gnojek był dla mnie za silny. 
-To chyba nie jest dobry pomysł... - wymamrotał z powagą, a w jego oczach pojawił się smutek. Od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. 
-Muszę znaleźć moją siostrę... Wiem, że ona gdzieś tam jest. Daj mi tylko kilka minut i mnie tu nie będzie. Proszę...
-Przykro mi, że to ja muszę pana o tym poinformować, ale nasza ekipa przeszukała już cały magazyn... nikogo nie znaleziono. Bardzo mi przykro z powodu pańskiej straty. 
Kiedy wreszcie dotarły do mnie jego słowa, coś ścisnęło mnie w żołądku. Świat zawirował mi przed oczami. 
-Nie - wymamrotałem. - Ona musi tam być. Była tam ze mną. Ja... ja tam byłem. Widzałem ją przed... Nie - potrząsnąłem głową. 
-Przykro mi...
-NIE! - krzyknąłem. - Ona tam jest. Jakim kurwa cudem ja stamtąd wyszedłem, a ona nie? Stała kilka metrów ode mnie. 
-Jej ciało nie wytrzymało tego ciężaru. Została przygnieciona przez zbyt wiele rzeczy, co uniemożliwiło jej jakąkolwiek ucieczkę. 
Kątem oka zobaczyłem jak Bruce'owi opada szczęka, a oczy się rozszerzają. 
Pokręciłem głową, cofając się o krok. 
-Nie... Nie... - ponownie potrząsnąłem głową, a do oczu napłynęły mi łzy. 
Bruce zaczął się do mnie zbliżać, ale przestał, gdy zobaczył w jakim jestem stanie. 
-Była dla mnie wszystkich... Tak bardzo chciałem ją ochronić, trzymać z daleka od rzeczy, które robię. Powinna być w domu, śpiąca, a nie m... mar... - przygryzłem wargę, nie będąc w stanie wypowiedzieć tego słowa. 
-Nie może jej nie być - szepnąłem. - Jest moją siostrą, moim życiem. Kocham ją... Próbowałem ją chronić. 
Bruce jedynie się we mnie wpatrywał. 
-Ja... ja obiecałem, że będzie bezpieczna. Powiedziałem, że nie pozwolę nikomu jej skrzywdzić - zwinąłem dłonie w pięści. - Obiecałem - krzyknąłem. - I ją zawiodłem... - szepnąłem prawie niesłyszalnie. 
Słony płyn wciąż spływał mi po policzkach. Moje ciało nie dało już rady: w jednej chwili upadłem na kolana i przeturlałem na bok z niedowierzaniem. 
Moja siostra była martwa. 
I to była tylko moja wina. 
-flashback-
Kilkukrotnie zamrugałem, wracając do rzeczywistości, po czym spojrzałem na Johna. 
-Nie wiesz jak to jest usłyszeć, że twoja siostra jest martwa. Nie wiesz jakie to uczucie, gdy musisz oznajmić rodzicom, że ich córka nie żyje i zdecydowanie nie masz pojęcia jak to jest, kiedy twój własny ojciec mówi, że jesteś dla niego martwy - zacisnąłem szczękę. - Straciłem wtedy siostrę, John. Straciłem też rodzinę i ten suknisyn musi za to zapłacić. 
Twarz Johna złagodniała. Wypuścił roztrzęsiony oddech, drapiąc się po tyle głowy. 
-To naprawdę gruba sprawa. 
-Jazzy zasługuje na to, żeby za jej śmierć została wymierzona sprawiedliwość. Jason zasługuje na gnicie w piekle za wszystko, co zrobił - warknąłem. 
-Wiem i zaufaj mi, pomogę ci w tym. Wiesz, że bym to zrobił. Zwłaszcza teraz, gdy wiem co ten gnojek zrobił tobie i twojej rodzinie... Ale Bruce ma rację. Za dużo ryzykujesz. 
-Nie obchodzi mnie to...
-Ale Kelsey tak. 
Zamarłem. 
-Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się co by pomyślała lub nawet zrobiła, gdyby jej chłopak poszedł do więzienia?
Zazgrzytałem zębami. 
-Zrozumiałaby. 
John pokręcił głową. 
-Nie bądź taki naiwny, Justin. Zrozumiałaby dlaczego to zrobiłeś, ale nie byłaby w stanie pojąć jak mogłeś być na tyle bezmyślny, żeby dać się zamknąć. 
-Przecież mnie kurwa nie zaaresztują - warknąłem. - Nie zrobili tego wtedy, nie zrobią i teraz. Poza tym, bez McCanna będzie dużo lepiej. O tyle lepiej, że mogliby mi nawet podziękować - noszalancko wzruszyłem ramionami. 
-Ta, pewnie daliby ci nagrodę, podziękowali, po czym zamknęli za morderstwo - wywrócił oczami. - Powtarzam, nie bądź tak naiwny. Jesteś bystry. Wiesz, jakie jest ryzyko i możliwe scenariusze, które mogłyby się wydarzyć, jeśli zrobisz co planujesz. 
-Wiem, co robię - zapewniłem. 
John zmierzwił sobie włosy. 
-Pozwalasz złości przejąć nad sobą kontrolę. Nie myśl przez pryzmat złości , myśl swoim mózgiem... sercem. Gdzieś tam głęboko wiesz, co naprawdę jest słuszne. 
-Kim jesteś? Doktorem Phillem? - warknąłem z cichym śmiechem. 
-Nie, ale jestem twoim najlepszym przyjacielem i wiesz, że gdybym uważał twój wybór za słuszny, nie stałbym tu teraz, próbując namówić cię do zmiany planów. Słuchaj, to naprawdę zły pomysł. Po prostu zapomnij na chwilę o Jasone i skup się na Luke'u. 
Odwróciłem wzrok. 
-Wszystko jedno. 
-Wiesz, że mam rację, więc mnie posłuchaj. Chociaż raz zrób to, co jest słuszne - wzdychając, poklepał mnie po ramieniu, po czym wstał i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. 
Jęknąłem, potrząsając głową. 
Kiedy miałem zamiar pójść do łazienki i wziąć prysznic, zadzwonił mój telefon. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się kto to. Wyjąłem go z kieszeni, a na wyświetlaczu pojawiło się imię Kelsey. 
-Halo? - spytałem, odbierając. Położyłem się na łóżku, patrząc na sufit. 
-J-Justin? - usłyszałem jej słaby głos. 
Coś ścisnęło mnie w sercu i momentalnie usiadłem prosto. 
-Kochanie? Co się dzieje?
-M-moi rodzice, Justin... Dowiedzieli się. 
Rozszerzyły mi się oczy. 
-Jak to się dowiedzieli?
-C-Carly im powiedziała - ponownie pociągnęła nosem. Nawet nie mogłem sobie wyobrazić w jakim stanie teraz była. Nagle poczułem wielką chęć wzięcia jej w ramiona i nie wypuszczania już nigdy. 
-Jakim kurwa cudem... - urwałem, próbując to zrozumieć. 
-Kiedy mnie podrzuciłeś, weszłam do domu i zobaczyłam rodziców z Carly w dużym pokoju. Rodzice byli źli i chcieli znać 'prawdę'. Coś w środku mówiło mi, że chodzi o ciebie... wtedy zobaczyłam Dennisa. Bezgłośnie powiedział imię twoje i Carly. Wtedy powiedziałam rodzicom, że dziewczyna już pewnie wszystko im opowiedziała. Momentalnie podniosła głowę i zrozumiałam, że Dennis chciał mi powiedzieć, że to ona za wszystkim stała. 
Zwinąłem dłonie w pięści. Mentalnie przeklnąłem dzień, w którym urodziła się ta kłamliwa, dwulicowa dziwka. 
-I? - zachęciłem ją do kontynuowania. 
Czy to źle, że chciałem zabić sukę?
-Rodzice zaczęli się na mnie drzeć i... nie wiem co mam już robić. Carly im o tobie skłamała, mówiąc, że jesteś kryminalistą...
-Jestem kryminalistą, skarbie - cicho się zaśmiałem, próbując rozładować napięcie. 
-Ale oni nie muszą o tym wiedzieć, poza tym Carly nawet nie wie co robisz. Użyła słów kilku ludzi ze szkoły i nakarmiła rodziców tym gównem, a wiesz co oni pierdolą i jak potrafią wszystko przekręcić. 
-Jezu Chryste - wymamrotałem, ciągnąc się za końce włosów. - Co jeszcze powiedzieli?
-Zorientowali się, że o dlatego byłam w domu późno za każdym razem, gdy mnie przyłapali... - przez chwilę zamilkła i słyszałem jedynie szum w słuchawce. 
Wiedziałem, że nie mówi mi wszystkiego. 
-Skarbie?
-Hmm?
-Co jeszcze powiedzieli?
-Oh... nic...
-Nie okłamuj mnie - westchnąłem. 
-Naprawdę, Justin...
-Kelsey - powiedziałem z powagą. - Po prostu mi powiedz. 
-Mójtatanazwałmniekurwą - powiedziała to tak szybko, że nie byłem w stanie nic zrozumieć. 
-Możesz powtórzyć, ale tym razem wolniej?
Usłyszałem szelest, po czym znów zapadła cisza. 
-Mój tata nazwał mnie kurwą. 
Kilka minut zajęło mi zrozumienie jej słów. 
-On co? - warknąłem, a cała złość powróciła. 
-Proszę, nie karz mi tego powtarzać - szepnęła. 
Potrząsnąłem głową. 
-Nie ma prawa cię tak nazywać! Nawet nic nie zrobiliśmy. Jakim cudem mogłabyś być ku- tym czymś? - warknąłem. - Czy ty sobie kurwa żartujesz? - syknąłem, nie mogąc uwierzyć, że jakikolwiek ojciec mógłby powiedzieć coś tak obrzydliwego do własnej córki. 
-Nie... - szepnęła. 
Ponownie westchnąłem. 
-Nie martw się, skarbie. Wszystkim się zajmę, okej?
-Justin, co ty chcesz zrobić? - mogłem wyczuć zmartwienie w jej głosie. 
-Nic. Po prostu się uspokój i spróbuj zrelaksować. Nie chcę, żebyś już płakała. Nie mogę znieść tego, że nie jestem obok, żeby cię pocieszyć. 
-Okej...
-Dobra dziewczynka. Pójdę już, dobrze? Ale jeśli będziesz chciała porozmawiać, śmiało dzwoń. Kocham cię - wstałem i podszedłem do szafy, z której wyjąłem
skórzaną kurtkę. 
-Też cię kocham - powiedziała i się rozłączyła. 
Wkładając telefon do kieszeni, nałożyłem kurtkę i zbiegłem po schodach. 
-Wrócę za kilka minut. 
Bruce i John wstali, a sekundę po nich cała reszta. 
-Gdzie idziesz, Bieber?
-Gdzieś. Nie martwcie się, McCann jest bezpieczny. To go nie dotyczy - zapewniłem i wyszedłem. 
Odpaliłem samochód, po czym wyjechałem na drogę, trzymając w ustach odpalonego papierosa. Wziąłem go w dwa palce i wypuściłem kółko z dymu, jednocześnie zmieniając pas i skręcając w Bentley Lane. 
Znałem to miasto jak własną kieszeń, więc nie minęło dużo czasu, gdy wreszcie dojechałem do zamierzonego celu. Wyciągając kluczyki, wysiadłem, po czym głośno trzasnąłem drzwiami. Wszedłem po schodkach i pewnie zapukałem. 
-Otwieraj - warknąłem. 
Po kilku sekundach drzwi się otworzyły i zobaczyłem dziewczynę, którą chciałem zobaczyć od skończenia rozmowy z Kelsey. 
-Witaj, Carly - wypowiedziałem jej imię z obrzydzeniem, czując, jakbym miał przez nie zwymiotować 
Jej źrenice się rozszerzyły. 
-Co ty tu robisz? - syknęła. - Skąd wiedziałeś gdzie mieszkam?
Łobuzersko się uśmiechnąłem, złośliwie śmiejąc. 
-Mam swoje sposoby, skarbie, nie musisz się o to martwić - zrobiłem krok w przód tak, że mój oddech owiał jej twarz. - Ale słyszałem, co zrobiłaś, Carly i muszę przyznać, że mi się to nie podoba. 
-Wow, już ci powiedziała? - zakpiła, kręcąc głową. - Naprawdę skacze ci wokół dupy... - wymamrotała. - Oplotłeś ją sobie wokół małego palca - spojrzała na mnie wymownie, przechylając głowę na bok. - Jak się z tym czujesz? To musi być przyjemne uczucie, mieć nad nią taką kontrolę. 
Stężała mi twarz. 
-Nie mów tak o niej, suko - warknąłem. - Nie wiesz nic o mnie ani o moim związku z Kelsey, więc dlaczego się po prostu nie odpierdolisz?
-Wiem, że jesteś bezużytecznym kryminalistą. 
-Więc powinnaś wiedzieć, że nie zawaham się przez zabiciem ciebie. 
-Nie odważyłbyś się położyć na mnie ręki. 
-Oh, odważyłbym i jeśli wciąż będziesz to kwestionować, to już niedługo będziesz leżała w kałuży własnej krwi - powiedziałem. 
-Wiesz, właśnie udowadniasz, że mam rację - zaśmiała się bez kszty humoru. -  Jesteś kryminalistą, którego nie obchodzi nikt ani nic oprócz jego samego. 
-Twierdzisz, że wiesz tak wiele... w takim razie dlaczego wciąż pierdolisz? - byłem tak blisko, że poczułem jak jej ciało drży. - Jeśli byłabyś sprytna i naprawdę wiedziała co robię i do czego jestem zdolny, nie gadałabyś tyle - spojrzałem jej w oczy. - Nie lubię też kiedy ludzie pieprzą się z uczuciamy tych, na których mi zależy i doprowadzają ich do płaczu. Masz czelność latać ze wszystkim do rodziców Kelsey i chesz nazywać się jej nalepszą przyjaciółką? - pokręciłem głową. - Daleko ci od tego. 
-Jestem jej najlepszą przyjaciółką!
-Poprawka - uśmiechnąłem się złośliwie. - Byłaś jej najlepszą przyjaciółką. Jesteś dla niej niczym i na twoim miejscu trzymałbym się od niej z daleka. Rozumiemy się?
Tym razem nic nie powiedziała. Jedynie wolno pokiwała głową, zaciskając usta w cienką linię. 
Uśmiechnąłem się. 
-Dobra dziewczynka - odwróciłem się i zacząłem iść, jednocześnie wyjmując z kieszeni telefon i wybierając znajomy numer.
-Halo?
-Wszystkim się zająłem, skarbie. 
-Justin, co ty zrobiłeś? - spytała Kelsey z niepokojem. 
Wzruszyłem ramionami mimo, że nie mogła mnie zobaczyć. 
-Powiedzmy, że nie musisz się już martwić Carly. 
~~
 :***** Kocham Dangera

Forty



Justin's POV

Musiało być po mnie widać, że byłem wkurwiony i miałem ochotę kogoś zabić, bo Kelsey zauważyła to gdy tylko wsiadłem do samochodu.
-Wszystko okej? - spytała głosem przepełnionym troską.
Zacisnąłem szczękę, próbując opanować złość na tyle, żeby na nią nie naskoczyć. Oblizując usta, przekręciłem kluczyk w stacyjce, wyjeżdżając na drogę.
-Wszystko w porządku.
Kątem oka zauważyłem, że zaczyna się niekomfortowo wiercić, chcąc zadać kolejne pytanie, ale ugryzła się w język, nie chcąc mnie zdenerwować.
Dobra dziewczynka. Pomyślałem skręcając w kolejną ulicę. Moje żyły wypełnił jad.
Kładąc lewą dłoń na górze kierownicy, poczułem dużą chcicę. Przechyliłem się na bok i zacząłem przeszukiwać małą przegródkę w poszukiwaniu tego, czego najbardziej teraz potrzebowałem.
Chwytając paczkę papierosów, lekko udchyliłem się na siedzeniu, przesuwając wzrokiem po pudełku i drodze, żeby upewnić się, że nie spowoduję wypadku. Wyciągnąłem fajkę i zapalniczkę z kieszeni, po czym rzuciłem opakowanie na bok i odpaliłem peta.
Zaciągnąłem się i poczułem, jak moje mięśnie przestają być napięte. Cicho jęknąłem. Minęło trochę czasu, odkąd miałem okazję zapalić. Otworzyłem okno, gdy zauważyłem, że powietrze zaczęło byc pełne dymu.
Kelsey w skupieniu się we mnie wpatrywała. Przeniosła usta na jedną stronę i zmarszczyła brwi tak, że wyglądały teraz jak jedna linia. Wyglądała jakby nad czymś myślała.
Wzdychając, zjechałem na bok i zatrzymałem samochód.
-O co chodzi? - warknąłem.
Dziewczyna była zaskoczona moim wybuchem, bo szeroko otworzyła oczy.
-O nic...
-Przestań pierdolić, Kels - wymamrotałem, ponownie się zaciągając. Przez chwilę trzymałem dym w ustach, po czym go wypuściłem.
-Ja ni...
-Powiedziałem - zacząłem jeszcze raz, a mój głos był głośny i wyraźny. - Przestań pierdolić - moje oczy były ciemne.
Oblizała usta, przełykając ślinę.
-Ja... po prostu... - urwała, głośno wzdychając. - Wydajesz się...
-Po prostu to powiedz, Kelsey - syknąłem, próbując powstrzymać swojego wewnętrznego demona.
-Wydajesz się spięty, okej? Jakby coś było z tobą nie tak - powiedziała na jednym wydechu.
Zacisnąłem usta, wpatrując się przed siebie, zauważając wiele samochodów przejeżdżających obok, chmury wolno płynące po niebie, słońce zachodzące na niebie, ciemność coraz bardziej się do nas zbliżającą.
Napięcie wzrosło, gdy zacząłem sobie przypomniać wydarzenia sprzed kilkunastu minut.
-Już niedługo twoja dziewczyna będzie krzyczała moje imię, prosząc o więcej - szepnął mi do ucha z kpiną w głosie.
Moje ręce automatycznie zwinęły się w pięści. Chwilę później zacisnąłem je na jego koszulce, przyciskając go do ściany.
-Na twoim miejscu uważałbym na słowa - warknąłem, trzymając twarz centymerty od jego.
Jason cicho się zaśmiał.
-Twoje groźby nic dla mnie nie znaczą, Bieber.
-A powinny - syknąłem. - To znaczy, jeśli chcesz być żywy - uśmiechnąłem się. - Chyba cię nie zrozumeiliśmy, McCann. Nie boję się wysadzić twojej głowy tu i teraz.
-Nie zrobiłbyś tego.
Podniosłem brew.
-Chcesz się założyć?
Jason nic nie mówił, wpatrując się we mnie.
-Jeśli jeszcze raz się do niej zbliżysz albo położysz na niej swoje brudne ręce, upewnię się, że twoje śmierć będzie wolna i bolesna, a gdy skończę, nie zostawię po sobie żadnych śladów - zakpiłem. - Nie, żebyś miał po co żyć - przechyliłem głowę na bok, wiedząc, że trafiam w czuły punkt. - To znaczy, twoi rodzice i brat nie żyją, prawda? - uśmiechnąłem się, gdy nic nie powiedział. - Co? Kot odgryzł ci język, McCann? Czyżbym trafił w czuły punkt? - uśmiechnąłem się złośliwie.
Jason zacisnął szczękę i popatrzył na mnie z mordem w oczach. Użył całej siły, żeby mnie odepchnąć. Lekko się zachwiałem, ale szybko znów stanąłem prosto.
-Jeśli ktoś tu kogoś nie zrozumiał, to raczej ty mnie - krzyknął.
-Nie boję się ciebie - warknąłem.
-A powinieneś - uśmiechnął się łobuzersko. - Bo wiesz, nie mam oporów przed wysadzeniem twojej dziewczyny w kawałeczki.
Zamarłem, świdrując go wzrokiem.
-Pamiętasz stare, dobre czasy, gdy byliśmy blisko? - Jason wciąż mnie prowokował.
-Nigdy się nie przyjaźniliśmy - warknąłem.
-Dlaczego? Oh, pamiętam... - klasnął w dłonie, udając zaskoczonego. - Bo twoja rodzina wyrzekła się twojej żałosnej dupy? Koleś - potrząsnął głową. - Sądziłem, że już ci przeszło.
Zacisnąłem szczękę.
-Zamknij się! - krzyknałęm.
-Co? Czyżbym trafił w czuły punkt? - powtórzył moje własne słowa. - A może to nie twoja rodzina jest problemem... - urwał. - Czy może chodzić o to, że to przeze mnie twoja bezcenna siostrzyczka, Jazzy, umarła?
Wtedy poczułem, jakby cały świat się zatrzymał, zostawiając tylko mnie i Jasona. Zacząłem czuć wszystkie możliwe uczucia na raz, a moje policzki zrobiły się czerwone ze złości, gdy chłopak przypomniał mi dzień, który tak bardzo chciałem zapomnieć.
-Zamknij się! - krzyknąłem jeszcze raz, czując jak robi mi się gorąco.
-Co? - Jason podniósł ręce w górę. - Nie możesz pogodzić się z przeszłością, Bieber? - zawołał, a jego głos rozniósł się echem po pokoju. - Jakie to uczucie?
-Pierdol się - warknąłem i wymierzyłem pięść w jego twarz, po czym popchnąłem go na ścianę i ponownie uderzyłem. - Wcześniej ci odpuściłem, McCann - szepnąłem. - Ale teraz? - zazgrzytałem zębami.- Moja cierpliwość się kończy i mam niezwykłą ochotę cię zabić.
-Nie odważyłbyś się - syknął. - Nie bałem się zabić Jazzy, a teraz zdecydowanie nie boję się zabić też twojej bezcennej dziewczyny - zakpił.
-Dotknij Kelsey, a osobiście cię potnę i nakarmię tobą psy - syknąłem, upewniając się, że usłyszał każde słowo wyraźnie. - Rozumiemy się?
Jason odepchnął się, a na jego twarzy malowała się wściekłość.
-Pamiętaj Bieber, nie mam oporów przed odrobiną rywalizacji.
-To nie Las Vegas, kolego - uśmiechnąłem się łobuzersko. - To ja rządzę w tym mieście.
-Nie na długo.
-Jeszcze się przekonami - podszedłem do drzwi. - Oh, i McCann? - odwróciłem głowę, żeby na niego spojrzeć. - Jeszcze raz wspomnisz o Jazzy i zobaczysz część mnie, z którą jeszcze nie miałeś styczności. Mogę ci to obiecać.
Kelsey złączyła nasze dłonie, przywracając mnie do rzeczywistości. Westchnąłem.
-Masz rację - wymamrotałem.
Spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami.
-Mam?
Przytaknąłem, oblizując swoje suche usta.
-Coś jest ze mną nie tak - spojrzałem na nią. - Ale nie musisz się niczym martwić, okej? - moja twarz złagodniała. Delikatnie pogłaskałem ją po policzku. - Zajmę się tym.

Kelsey's POV

-Nie masz się czym martwić - szepnął Justin, sprawiając wrażenie, że jeśli powiedziałby to głośniej, coś by we mnie pękło.
Pokiwałam głową, lekko się uśmiechając.
-Okej.
Justin przełknął ślinę, oblizując usta, po czym wjechał spowrotem na drogę, kierując się do mojego domu.
Wiedziałam, że to nie wszystko i gryzło go coś jeszcze, ale stwierdziłam, że nie powinnam się już odzywać. Niektóre rzeczy to nie moja sprawa.
Nie minęło dużo czasu, gdy Justin skręcił w moją ulicę i zatrzymał się kilka domów od mojego.
Odpinając swój pas, odwróciłam się w jego stronę.
-Dziękuję - uśmiechnęłam się.
Justin pokiwał głową, wpatrując się w drogę przed sobą.
-Nie ma za co - wymamrotał.
Zacisnęłam usta, nie wiedząc czy powinnam coś powiedzieć czy wyjść.
Zauważając moją niepewność, Justin z powagą spojrzał mi w oczy.
-Kocham cię, wiesz o tym... prawda? - spytał.
Zmarszczyłam brwi.
-Tak i też się kocham - popatrzyłam na niego ze smutkiem, czując jak zaciska mi się żołądek.
-Chodź tu - kiwnął głową.
Przygryzłam wargę, po czym się do niego zbliżyłam.
Kładąc mi dłoń na policzku, lekko się pochylił, łącząc nasze usta.
Westchnęłam, pogłębiając pocałunek, również kładąc mu rękę na poliku.
Chwytając mnie za biodra, lekko popchnął tak, że oparłam się o drzwi.
Jęknęłam, mierzwiąc mu włosy.
Odsuwając się, zanim doszłoby do czegoś więcej, Justin oblizał usta, rozkoszując się smakiem.
-Do zobaczenia jutro.
Pokiwałam głową, po raz ostatni go całując, po czym wyszłam z samochodu. Zamknęłam za sobą drzwi, po czym mu pomachałam i odeszłam.
Chłopak poczekał aż dojdę do domu, a następnie odjechał.
-Mamo! Tato! Jestem w domu! - krzyknęłam, zdejmując buty.
Weszłam do salonu, gdzie spodziewałam się zastać ich oglądających telewizję, ale zamiast tego stali tam z rękami skrzyżowanymi na piersi i złością wymalowaną na twarzy. Tuż na nimi siedział zaskakujący gość.
-Carly? - spytałam, zszokowana.
Przyłapana.

Justin's POV

-Musi odejść.
Kiedy odwiozłem Kelsey, spotkałem Bruce'a, żeby porozmawiać o Jasonie.
-Kurwa, Bieber, starczy tego gówna z McCannem. Potrzebujemy go do bomb... - zaczął, ale mu przerwałem.
-Zapomnij o tych pierdolonych bombach! - warknąłem.
Spojrzał na mnie, zaskoczony moim wybuchem.
-Nie obchodzą mnie. Chcę sie go jedynie szybko pozbyć.
-Nie możemy go po prostu zabić, Bieber. To tak nie działa.
-Zabijamy naszych wrogów, prawda? Tych, którzy grożą ludziom, którcyh kochamy? - czekałem, a Bruce jedynie się we mnie wpatrywał. - Mam rację? - warknąłem.
Bruce westchnął, przytakując.
-Tak, tak, ale cholera, Justin! Nie możemy go po prostu zabić!
-Wydaje mi się, że możemy - syknąłem.
-Nie, nie możemy - pokręcił głową. - Policja będzie wszędzie, chcąc się powiedzieć jak zginął znany Jason McCann. To zbyt ryzykowne, nie możemy.
-Zabiłem Parkera i nie było żadnych problemów....
-Chyba zapomniałeś, że twoja szanowna dziewczyna była świadkiem - zakpił.
Zazgrzytałem zębami.
-Wiesz co? - spojrzałem na niego, a z moich oczu cisnęły błyskawice. - Zapomnij o sobie. Sam to zrobię. To nic, czego już nie robiłem.
-Nie możesz zabić go sam, Bieber - syknął Bruce. - Przestań myśleć dupą, a zacznij mózgiem.
-Właśnie to robię i mój mózg karze mi zabić ten kawałek gówna - powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
-Słuchaj Bieber, wiem, że troszczysz się o swoją dziewczynę, ale to nie jest tego warte. Żadna dziewczyna nie jest - powiedział.
-Nie mów tak o niej.
-Ja tylko mówię. Kurewsko dużo ryzykujesz.
-Nie robię tego tylko dla Kelsey, Bruce. Robię to dla siebie. Robię to dla świętego spokoju - urwałem, oblizując usta. - Robię to dla Jazzy.
Bruce zamarł, słysząc jej imię. Chwilę nad tym myśląc, wypuścił krótki, roztrzęsiony oddech.
-Dawno o niej nie wspominałeś... - wymamrotał.
-Ta, cóż, nie myślałem o niej, dopóki Jason mi o wszystkim nie przypomniał, grożąc, że zrobi to samo z Kelsey.
-Kurwa - warknął, mierzwiąc swoje włosy.
-Dokładnie - mruknąłem. - Właśnie ty wiesz najlepiej dlaczego muszę to zrobić.
-Wiem, zaufaj mi, masz rację, ale... - ponownie pokręcił głową. - Jazzy nie chciałaby, żebyś ryzykował w ten sposób życie.
-Nie wiesz co chciałaby Jazzy i ja też nie. Jest martwa, pamiętasz? Nie jest tu i nie może wyrazić swojego zdania. Właśnie dlatego muszę to zrobić.
-Mogłeś załatwić to dawno temu, ale się powstrzymałeś.
-Bo wiedziałem, że jeśli bym to zrobił, a Jazzy by wciąż żyła, to by mnie za to znienawidziła.
-Więc czemu chcesz zrobić to teraz? - spytał.
-Ponieważ - urwałem. - Jazzy zawsze powtarzała, że gdy znajdę tą jedyną, mam nigdy i bez względu na wszystko nie pozwolić jej odejść i teraz Kelsey jest tą jedyną i nie mam zamiaru pozwolić Jasonowi czy komukolwiek innemu naruszyć jej bezpieczeństwa.
Bruce wpatrywał się we mnie, nie wiedząc co powiedzieć.
Wiedział, że miałem rację, ale nie chciał tego przyznać.
Posyłając mu ostatnie spojrzenie mówiące, że zamierzam to zrobić, wyszedłem z pokoju. Jeszcze zanim to zrobiłem usłyszałem jego wiązankę przekleństw i kilkukrotne uderzenie w ścianę.

~~~

Thirty Nine

-Nie ma mowy, żebym z nim pracował! - warknąłem. - Bomby czy nie, możemy znaleźć kogoś innego! - pozwoliłem mojej upartości wyjść na wierzch.
Bruce wziął głęboki oddech, ściskając końcówkę swojego nosa.
-Skończ pierdolić, Bieber. Tylko ja jestem w stanie zrobić to dobrze, wiesz o tym - powiedział Jason.
-Mam to w dupie! Wolę, żeby wszystko poszło źle niż pracować z suknisynem jak ty! - warknąłem z jadem w głosie.
-Kurwa, Justin! - krzyknął Bruce. - Chcesz pozbyć się Luke'a czy nie?
-Oczywiście, że chcę! Co to za pytanie?! - spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
Bruce mnie zignorował, kręcąc głową.
-Więc przestań być chujem i daj mu pomóc!
-Nie - syknąłem.
-Ja pierdolę - jęknął Jason, opadając na kanapę za mną.
Spojrzałem na niego z nienawiścią.
-Zamknij się.
Wywrócił oczami, nie w humorze do kłótni.
-Nie chcesz pozbyć się gnoja, który próbował zabić nie tylko ciebie, ale też twoją dziewczynę? Nie obchodzi mnie jaki masz problem z McCannem, pomyśl o Kelsey i jej bezpieczeństwie.
W duchu warknąłem, wiedząc, że ma rację. Potarłem ręce, przygryzając wargę i chwilę nad tym myśląc. Przeklnąłem Bruce'a i to, że wiedział dokładnie co powiedzieć, żeby mnie przekonać.
Jeśli nie pozbędę się Luke'a, on znowu spróbuje nas załatwić.
Teraz albo nigdy.
Westchnąłem, przenosząc wzrok na Bruce'a.
-Okej, ale tylko dla Kelsey.
Ten opuścił ramiona, zadowolony, że wreszcie się zdecydowałem.
-Dziękuję - powiedział.
Jason natychmiast się wyprostował, a na jego twrzy wymalowana była ciekawość.
-Kelsey? Kto to Kelsey?
Odwróciłem się w jego stronę.
-Nawet o tym nie myśl, McCann - ostrzegłem.
Chłopak łobuzersko się uśmiechnął, podnosząc ręce w górę.
-Tylko się spytałem.
Spojrzałem na niego spode łba.
-Jest twoją nową seks zabawką? - Jason zaśmiał się, myśląc, że jest zabawny. Sądził, że wszyscy mu zawtórują i zaskoczyło go, gdy napięcie wzrosło i każdy spojrzał na niego ostrzegawczo.
-Lepiej uważaj na słowa, McCann.
-Widzę, że się bronisz - potrząsnął głową. - Musi być naprawdę dobra w łóżku, skoro się tak wysilasz.
Bez wachania wstałem.
-Czy nie kazałem ci się zamknąć? - warknąłem.
Zauważając moją postawę, John szybko wstał i chwycił mnie za ramiona.
-Uspokój się.
Jason się zaśmiał.
-Aw, Bieber znalazł sobie dziewczynę? Jak słodko - zaczął się drażnić.
-Zamknij się - warknąłem, chcąc wysadzić jego głowę.
-Boże, Bieber - chłopak łobuzersko się uśmiechnął. - Tylko żartuję. Nie musisz się od razu napinać.
Wyrwałem się z uścisku Johna.
-Tak? Cóż, nie jestem w nastroju na słuchanie twoich żałosnych wymówek co do żartu. Po prostu wypierdalaj skąd niestety przyszedłeś.
-Pamiętaj Bieber, przyszedłem ci pomóc. Trochę szacunku - Jason przyjął postawę podobną do mojej, chłodno na mnie patrząc.
Wzruszyłem ramionami.
-Nigdy cię tu nie zapraszałem, więc mam to w dupie, poza tym jestes tu tylko, żeby mnie zdenerwować i wyrobić sobie opinię.
-Mam już wyrobioną opinię, Bieber i na twoim miejscu uważałbym na słowa, chyba, że chcesz zostać wysadzony - zagroził.
-Zachowaj groźby dla kogoś, kto jest na tyle głupi, żeby w nie wierzyć.
-Wiesz, do czego jestem zdolny, Bieber. Nie udawaj twardego - warknął, a w jego żyłach wybuchła złość.
-Oboje wiemy też, że zdajesz sobie sprawę do czego ja jestem zdolny, McCann.
-Okej chłopcy - przerwał nam Bruce, wiedząc, że w innym przypadku zrobi się naprawdę nieprzyjemnie. - Wystarczy już.
-On zaczął - mruknąłem.
-Ile mamy lat? Pięć? - syknął Jason.
Ugryzłem się w język, nie chcąc powiedzieć czegoś, co wywołałoby kolejną kłótnię. Mimo, że kocham pieprzyć się z Jasonem, potrzebowałem go do przygotowania bomb.
-Tak czy inaczej - powiedział Bruce. - Przyniosłeś swoje rzeczy?
-Tak, mam już wszystko. Dajcie mi pokój, kilka godzin i wszystko będzie gotowe - uśmiechnął się.
-Możesz zająć piwnicę - powiedział Bruce, prowadząc Jasona do schodów na dół.
Odwróciłem się, mierzwiąc włosy dłonią.
-Ten dzieciak testuje moją cierpliwość - mruknąłem.
Marko cicho się zaśmiał.
-Byłeś gotów go zabić.
John westchnął.
-Musisz opanować złość, Bieber. Dobrze wiesz, że robi to tylko po to, żeby cię podenerwować.
-Ta i za każdym razem dajesz mu wygrać - Marcus potrząsnął głową.
-Nie mogę tego powstrzymać, okej? Wie co powiedzieć, żeby mnie wkurzyć, a mówienie w ten sposób o Kelsey było dużą przesadą.
-Cóż, nie możesz go winić. Długi czas byłeś swego rodzaju męską dziwką - wymamrotał Marco.
-Co powiedziałeś? - warknąłem, momentalnie odwracając do niego głowę.
-Nic... - mruknął szybko.
John wypuścił głęboki oddech, wiedząc dokąd to prowadzi.
-Kłamca - warknąłem. - Dlaczego nie powtórzysz swoich słów? - zacząłem go drażnić.
-Uspokój się, Justin - ostrzegł John.
Ignorując go, zaśmiałem się.
-Nie, pozwólmy chujowi powtórzyć. Czego się boisz? Powiedz to - rozkazałem.
W pokoju zrobiło się cicho.
-Powiedziałem, że nie możesz winić Jasona. Niedawno bardzo lubiłeś się zabawiać - mruknął Marco, unikając mojego wzroku.
Krótko się zaśmiałem.
-Zabawne - mruknąłem. - Kocham, jak stajesz po jego stronie.
-Nie staję po niczyjej stronie. Jesteś moim kumplem, ale po prostu stwierdzam fakty - powiedział.
Pokręciłem głową.
-Wszystko jedno - przechodząc obok niego, wyszedłem z pokoju i domu, czując jak przepełnia mnie złość i chęć do walki.
Zaczerpnąłem chłodnego powietrza, nerwowo trąc rękami swoją twarz, po czym zmierzwiłem włosy i pociągnąłem za końce. Zirytowany warknąłem, a po chwili syknąłem czując narastającą niecierpliwość. Mimęło trochę czasu odkąd z kimś walczyłem i już nie mogłem się doczekać.
Pocierając dłońmi bok domu, minęło tylko kilkanaście sekund, gdy nieco się odsunąłem i uderzyłem w nią pięścią, przez co się skruszyła. Prawie natychmiast poczułem jak z ramion spada mi ogromny ciężar. Przygryzając wargę, nie powstrzymywałem się przed zadawaniem kolejnych ciosów.
Kiedy miałem zamiar podnownie uderzyć w ścianę, telefon zaczął wibrować mi w kieszeni. Nie chciałem odbierać, ale on nie przestawał wibrować. Wywracając oczami, wyjąłem go i odebrałem bez patrzenia na numer.
-Co? - warknąłem.
-Justin?
Zamarłem, słysząc znajomy głos.
-Kelsey?
-Hej...
-Hej... - oblizałem usta. - Przepraszam, że na ciebie naskoczyłem. Nie patrzyłem kto dzwoni, gdy odebrałem... - powiedziałem, czując się niezręcznie.
-Jest okej.
Zapadła chwilowa cisza.
-Więc... czemu dzwonisz? Nie, żebym narzekał... - cicho się zaśmiałem.
Kelsey zachichotała.
-Mam dobre wieści i chciałam się nimi podzielić.
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się o co może chodzić.
-Jakie wieści?
-Cóóóż - przeciągnęła słowo. - Moi rodzicie w pewnym sensie zdjęli mi szlaban, ale tylko w razie projektów czy pracy domowej. Ale kiedy wracam do domu, wciąż jestem uziemiona.
Nie mogłem powstrzymać lekkiego śmiechu, słysząc jej podekscytowanie. Była taka urocza.
-To świetnie, skarbie. Dzięki temu będzie nam dużo łatwiej i nie będziesz musiała się wymykać ani pakować swojego małego tyłka w kłopoty.
-Hej! Mój tyłek nie jest mały - wiedziałem, że w tym momencie wydęła usta.
Zaśmiałem się z łobuzerskim uśmiechem.
-Wiem.
-Zamknij się - powiedziała, chichocząc.
Ponownie ogarnęła nas cisza, którą postanowiłem przerwać.
-Skarbie?
-Hmm?
-Przepraszam.
-W porządku.
-Nie - westchnąłem. - Nie powinienem mówić takich rzeczy. Po prostu się zdenerwowałem i nie myślałem trzeźwo. Wiem, że to wszystkiego nie naprawia, ale musisz mi uwierzyć, gdy mówię, że naprawdę nie miałem tego na myśli.
Kelsey nic nie mówiła, przez co zacząłem się nieco denerwować.
-Kelsey?
-Wybaczam ci - powiedziała miękko.
Jedna część mnie się z tego cieszyła, ale druga była zła, że w ogóle do tego dopuściłem.
-Jest możliwość, żebyś tu przyszła?
-Gdzie?
-Do mojego domu?
-Wszystko okej?
Nie.
-Tak, chciałbym cię po prostu zobaczyć.
Wyobraziłem sobie jak przygryza wargę, myśląc nad moją propozycją.
-Okej.
Uśmiechnąłem się.
-Okej. Do zobaczenia. Wiesz, jak się tu dostać, prawda? Mam po ciebie podjechać?
-Co to za pytanie? - zaśmiała się. - W ciągu tygodnia byłam u ciebie częściej niż u mnie i nie, dam sobie radę.
-Racja... - cicho się zaśmiałem, nawiązując do jej pierwszego zdania. - I okej, do zobaczenia.
-Pa... - urwała. - Kocham cię.
-Też cię kocham - po tych słowach połączenie zostało przerwane.

Kelsey's POV

Po odrobinie przekonywania, wreszcie przekonałam rodziców, żeby puścili mnie do Carly na 'pracę domową z włoskiego', kiedy naprawdę jechałam do Justina.
Zajęło to trochę czasu, ale wreszcie udało mi się znaleźć autobus, który zawiózłby mnie niedaleko mieszkania Justina.
Zaczęłam kręcić cię na siedzieniu, przygryzając dolną wargę.
Nie będę kłamać. Denerwowałam się.
Po kłótni myślałam, że nie będzie między nami tak samo, ale kiedy rozmawialiśmy przez telefon, wszystko wydawało się normalne. Jakby miało już być lepiej. Naturalnie starałam się opanować podekscytowanie, bo w innym przypadku pewnie nie przyniosłoby to wiele dobrego.
Mimo wszystko nie mogłam powstrzymać czającego się zwiątpienia.
Ostatnim, czego chciałam było zniszczenie wszystkiego, co było między nami.
Prawie poleciłam do przodu, gdy autobus zaczął jechać po nierównej drodze, dzięki czemu wróciłam do rzeczywistości. Uświadomiłam sobie, że muszę nacisnąć 'stop', jeśli chcę wyjść na następnym przystanku. Natychmiast to zrobiłam.
Podniosłam się, wyszłam z pojazdu i zaczęłam iść w kierunku domu Justina.
Nie zajęło mi to długo. Uśmiechając się, jakbym osiągnęła coś wielkiego, skierowałam się w kierunku drzwi, gdy zauważyłam Justina siedzącego na schodach z głową w dłoniach.
Zmarszczyłam brwi.
-Justin?
Podniósł głowę, rozglądając się za osobą, która go zawołała. Kiedy zobaczył, że to ja, wstał i do mnie podszedł.
-Nie zgubiłaś się - łobuzersko się uśmiechnął. - Zaskoczyłaś mnie.
Uderzyłam go w tors, wywracając oczami.
-Dzięki za wsparcie, bardzo to doceniam, chłopaku - powiedziałam sarkastycznie.
-Wiesz, że tylko żartowałem.
Zaśmiałam się.
-Wiem.
Justin nie wahał się przed wzięciem mnie w ramiona, zamykając w niedźwiecim uścisku, wręcz podnosząc mnie z ziemi. Wypuściłam oddech pełen satysfakcji.
-Tęskniłem za tobą.
Zachichotałam mu przy szyi.
-Też tęskniłam.
Odsuwając się na tyle, żeby na mnie spojrzeć, chłopak oblizał usta.
-Bez względu jak cholernie oklepanie to brzmi, nie mogłem wytrzymać, gdy byłaś na mnie zła - lekko się zaśmiał, drapiąc się po karku.
Delikatnie się uśmiechnęłam, czując nieco wyróżnioną.
Justin spojrzał mi głęboko w oczy.
-Skarbie?
-Hmm? - spojrzałam na niego z ciekawością.
-Chcesz poznać sekret?
Podniosłam obie brwi.
-Pewnie? - zaśmiałam się.
-Dzięki tobie jestem spokojny.
-Co?
-Powstrzymujesz mnie przed wybuchnięciem. Przysięgam, że gdy cię tu nie ma, mam ochote kogoś pobić, ale kiedy się pojawiasz, czuję się dużo bardziej zrelaksowany, mimo że w połowie przypadków doprowadzasz mnie do szaleństwa.
Zakpiłam.
-Nawet nie zaczynaj - podniosłam rękę, mówiąc tym samym 'Wcale nie jesteś lepszy'.
Wzruszył ramionami.
-Ja tylko mówię - uśmiechnął się.
Kręcąc głową, wywróciłam oczami.
-Cóż, cieszy mnie, że cię uspokajam.... - szeroko się uśmiechnęłam, po czym schowałam wargi do środka.
-Nie rób tego - mruknął Justin.
-Czego? - przechyliłam głowę na bok.
-Tego - kiwnął brodą. Przejechał palcami pod moimi ustami. - Chowania ich do środka.
-Dlaczego?
-Bo wtedy nie mogę zrobić tego - szepnął, po czym złączył nasze wargi.
Uśmiechnęłam się, nie przerywając pocałunku i chwyciłam go za szyję.
Przyciągając mnie bliżej, Justin cicho jęknął i przechylił głowę na bok, co chwilę przygryzając moją wargę, na co jęknęłam.
Chwytając mnie za biodra, podniósł tak, że oplotłam go nogami w pasie. Zmierzwiłam mu włosy, pociągając za końce.
Zjechał rękami na mój tyłek i go ścisnął, na co cicho krzyknęłam, a on figlarnie się uśmiechnął.
Przerwałam pocałunek i oparłam o siebie nasze czoła.
Jego klatka piersiowa poruszała się szybko, a oczy nie odrywały się od moich.
Biorąc głęboki wdech, przejechałam mu palcami po policzku, po czym go tam pocałowałam. Zaczęłam sunąć palcami po jego szczęce, składając pocałunki wszędzie, gdzie go dotknęłam, aż dotarłam do szyi. Zaczęłam go po niej całować, dołączając gdzieniegdzie język.
Chwytając mnie jeszcze mocnej, chłopak warknął.
-Kurwa, Kelsey...
Łobuzersko się uśmiechnęłam i lekko przygryzłam jego skórę, otrzymując w zamian głośny jęk. Uśmiechnęłam się z satysfakcją.
-Jezus, skarbie, gdzie ty się tego nauczyłaś? - spytał zachrypniętym głosem, gdy się od niego oderwałam.
Z uśmiechem wzruszyłam ramionami.
-Chyba z natury jestem w tym dobra.
Justin zakpił.
-O tak - kładąc dłoń na szyi, lekko się skrzywił.
-Cholera, skarbie, zdecydowanie zrobiłaś mi malinkę.
Podniosłam brwi.
-Zrobiłam ci malinkę?
-Tak, czuję to.
Gwałtownie wciągnęłam powietrze, odsuwając jego dłoń. Zobaczyłam czerwonawą plamę.
-O mój Boże.... Przepraszam - skrzywiłam się.
-Co? - Justin cicho się zaśmiał. - Nie masz za co przepraszać, kochanie. To cholernie seksowne - mrugnął do mnie.
Ze śmiechem wywróciłam oczami, uderzając do w ramię.
-Ał, dlaczego nagle musiałaś to zrobić? - syknął.
-Oh, daj spokój. Byłeś juz postrzeolony i nic, ale lekkie uderzenie cię boli? Dorośnij - wytknęłam w jego stronę język.
Justin jęknął, patrząc na mnie z porządaniem.
-Nie kuś mnie tym językiem, skarbie.
Oblizałam usta, po czym je przygryzłam, chcąc uzyskać reakcję, jakej się spodziewałam.
Justin natychmiast złączył nasze wargi, trzymając dłonią moją głowę, jednocześnie wślizgując swój język do moich ust.
Po odkryciu wnętrza mojej buzi, powoli się odsunął.
-Wow.
Chłopak szeroko się uśmiechnął.
-Ostrzegałem, żebyś nie kusiła.
Zaśmiałam się.
-Nieważne.
-Yo, Bieber, chodź tu! - zawował Bruce zza frontowych drzwi.
Justin się napiął, na co spojrzałam na niego pytająco.
-Wiesz, że cię widzę! Hej Kelsey! - pomachał.
Z uśmiechem mu odmachałam.
-Hej Bruce!
Chłopak warknął, chwytając mnie jeszcze mocnej.
-Zaraz będę! - krzyknął zirytowany.
Ostrzegawczo na niego spojrzałam, po czym słabo uśmiechnęłam sie do Bruce'a.
Facet pokręcił głową, lekceważąco machając ręką, a następnie wszedł spowrotem do środka.
-Czemu nagle jesteś zły? - szepnęłam.
Justin potrząsnął głową, patrząc na drugi koniec ulicy.
Westchnęłam, podnosząc jego brodę.
-Co się dzieje? I nie pierdol, że nic.
Justin zacisnął szczękę.
-Wszyscy mnie denerwują. Marco myśli, że może się wymądrzać, przywołując moją nieistniejącą przeszłość, która nawet nie jest ważna, a to wszystko przez McCanna...
-Kto to? - zatknęłam kosmyk włosów za ucho. - McCann.
Justin zazgrzytał zębami.
-Kawałek gówna, który uważa się za lepszego od innych.
Mierzwiąc mu włosy, delikatnie pocałowałam w czoło.
-Nie przejmuj się nim i skup na sobie. Nie pozwól mu dostać się do twojej głowy.
Chłopak zakpił.
-To nie takie proste - mruknął.
-Wiem, ale nie zaszkodzi spróbować.
-Nie myślałabyś tak, gdybyś wiedziała, o czym mówię.
Wzruszyłam ramionami.
-Po prostu nie denerwuj się bez powodu.
Patrzył na mnie z powagą, po czym pokiwał głową.
-Teraz postaw mnie na ziemię - poprosiłam.
Justin zmarszczył brwi.
-Dlaczego?
-Po prostu to zrób.
Chłopak delikatnie mnie puścił.
Chwyciłam jego dloń i zaczęłam ciągnąć w kierunku drzwi.
-Gdzie mnie zabierasz?
-Serio skarbie? A na co to wygląda? Bruce cię wołał. To wydaje się ważne.
Justin wywrócił oczami, nie chcąc iść.
Kiedy weszliśmy do środka, wszyscy na nas spojrzeli. Od razu się cofnęłam, a moje policzki zrobiły się czerwone.
Justin ścisnął moją dłoń.
-Hej Kelsey - powiedzieli uśmiechnięci chłopacy.
Nieśmiało im pomachałam.
-Hej - lekko się uśmiechnęłam.
Nie rozpoznałam jednej pary oczu. Wyglądał nieco znajomo, ale nie byłam niczego pewna. Miał piwne oczy, jak Justin, ale jego włosy były przyklapnięte, w kolorze ciemno blond.
Kątem oka zobaczyłam, jak John uśmiecha się do siebie.
-Czego chciałeś Bruce? Co było tak ważne, że musiałeś wyjść na zewnątrz? - warknął Justin.
Wymownie na niego spojrzałam, ale mnie zignorował.
-Chciałem ci tylko powiedzieć, że Jason skończył budować bombę i chcieliśmy ją przetestować. Sprawdzić, ile szkód wyrządzi i czy jest wystarczająca do wysadzenia magazynu Delgado.
Zamarłam, dobrze wiedząc o kim mówią.
-Woah, chwila - chłopak z potarganymi włosami wstał z fotela.
Wszyscy na niego spojrzeli. Usłyszałam, jak Justin cicho warczy.
-Od kiedy mówicie o biznesie, kiedy dziewczyna jest w pokoju? - wskazał na mnie. Przesunął po mnie wzrokiem, na co zaczęłam się wiercić.
-Pilnuj własnych spraw, McCann - warknął Justin.
Więc to jest McCann. Mentalnie jęknęłam. Już wiedziałam, dlaczego chłopak tak go nie lubił.
-I lepiej uważaj gdzie patrzysz, bo wydłubię ci oczy - ostrzegł.
Zacisnęłam usta, czując jak w pokoju rośnie napięcie.
-Jak się nazywasz, piękna? - Jason zignorował Justina, wpatrując się we mnie.
Zawahałam się, nie wiedząc czy mu odpowiedzieć.
-Nie bój się, nic ci nie zrobię - uśmiechnął się. - Jestem tylko ciekawy.
-To...
-Nie twoja sprawa - warknął Bieber.
Jason spojrzał na niego z łobuzerskim uśmieszkiem.
-Nie przypominam sobie, żebym zwracał się do ciebie, Bieber. Mówiłem do tej ślicznotki obok.
Na mojej twarzy pojawił się grymas.
-Nazwij ją tak jeszcze raz - Justin zrobił krok na przód, zasłaniając mnie swoim ciałem. - A osobiście podetnę ci gardło.
-Justin... - położyłam mu rękę na plecach, nie chcąc, żeby zaczął się bić.
Jego mięśnie przestały być napięte, ale wciąż wpatrywał się w Jasona z chęcią mordu w oczach.
-Spokojnie - powiedział John. - Nie rób tego znowu.
McCann figlarnie się uśmiechnął.
-Nie wiem dlaczego się uśmiechasz, McCann, bo to dotyczy się też ciebie. Zamknij się i nie pierdol. Nie masz prawa tak do niej mówić.
Delikatnie się uśmiechnęłam, w duchu mu dziękując.
Właśnie wtedy poskładał sobie wszystko do kupy, bo jego źrenice się rozszerzyły.
-Ah, ty musisz być jego dziewczyną... - łobuzersko się uśmiechnął, wystawiając do mnie rękę. - Jestem Jason. Jason McCann.
I wtedy zrozumiałam dlaczego wyglądał tak znajomo. To Jason McCann, poszukiwany w Las Vegas. Co tydzień w wiadomościach mówili o tym, jak wysadził kolejne miejsca, ale nie mieli dowodów, żeby go złapać i wsadzić do więzienia. Poczułam dreszcze.
-Trzymaj ręce przy sobie - syknął Justin.
Jason podniósł dłonie do góry.
-Spokojnie, chciałem tylko miło przywitać się z twoją dziewczyną.
-Ta, miałeś okazję zrobić to już wiele razy.
-Dopiero ją poznałem.
-Nie obchodzi mnie to.
-Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
-Co?
-Od kiedy wplątujecie dziewczyny w biznes? Nawet, jeśli jesteście razem?
-Pozwoliliśmy jej - powiedział Bruce.
Jason podniósł brwi.
-Cóż, to pierwsza taka.
-Wystarczy tych pytań. Pokaż nam wreszcie co chciałeś - warknął zirytowany Justin.
Jason wzruszył ramionami, porzucając temat.
-Za mną - kiwnął głową w kierunku tylnych drzwi. - Musimy pojechać nad jezioro Lost Wood's. Nikt tam nie chodzi, co jest dalego od miasta. Nikt nic nie zobaczy. Będzie prościej.
-W takim razie chodźmy - powiedział Bruce, kierując się do samochodów.
Zdecydowali pojechać vanem Jasona. Siedziałam na kolanach Justina, John obok nas, z przodu Bruce i Jason, a reszta z tyłu.
Przytuliłam się Justina, trącając nosem jego szyję, gdy McCann jechał do miejsca, w którym mieli testować bomby.
-Zaraz będziemy - szepnął Justin.
Pokiwałam głową.
Po kilku minutch wreszcie dojechaliśmy, a Jason zatrzymał samochód. Wysiadłam jako ostatnia i poszłam za Justinem w głąb lasu.
Przygryzłam wargę, przypominając sobie, że po raz pierwszy zobaczyłam Justina w lesie i już wtedy wiedziałam do czego był zdolny. Skrzywiłam się, ale po chwili uśmiechnęłam, wiedząc że własnie w ten sposób się poznaliśmy.
Justin musiał myśleć o tym samym, bo pocałował mnie w skroń i się uśmiechnął.
Zarumieniłam się.
-Okej, przymocuję to w tym miejscu. Kiedy wrócę, wcisnę przycisk i wszystko powinno wybuchnąć.
-Pośpiesz się - warknął Justin, zabierając ze mnie wzrok.
Jason wywrócił oczami, chwytając bomby i kładąc je za szopą.
-Powinniśmy wcisnąć guzik teraz i sprawdzić, czy zabija.
Uderzyłam Justina w ramię.
-To nie jest śmieszne - syknęłam.
Wzruszył ramionami.
-Dla mnie tak.
Wywróciłam oczami, skupiając się na zadaniu McCanna.
Jason wrócił kilka chwil później.
-Okej, jesteście gotowi?
Przytaknęliśmy.
-Okej - chwycił detonator. - Raz... Dwa.... Trzy! - kiedy wcisnął czerwony guzik, wszyscy zasłonili uszy. Justin zasłonił moje, wiedząc, że to dźwięk będzie dla mnie stanowczo za głośny. Sam musiał być do tego przyzwyczajony, bo nawet nie drgnął.
Szopa wybuchła w drobne kawałeczki.
Jason stanął prosto, podziwiając swoje dzieło.
-Idealnie.

Justin's POV

Kiedy wróciliśmy do domu, wszyscy siedliśmy na kanapie i zaczęliśmy rozmawiać, żartować i się śmiać. Kelsey dogadywała się z chłopakami, siedząc na moim kolanie. Już wiedziałem, że spodobała się wszystkim.
Siedział z nami nawet Jason i pomimo tego, jak go nienawidziłem, nie było z nim tak źle.
-Co ci się stało w szyję, Bieber? - uśmiechnął się łobuzersko.
Warknąłem.
Cofam to. Ten gnojek wciąż jest irytujący.
-Czy to było tak ważne, że nie chciałeś wracać do środka? - Bruce zaczął się ze mną drażnić.
Kelsey przygryzła wargę, a jej policzki poczerwieniały.
-Nie bądź zły, bo w przeciwieństwie do mnie nie masz kogo pieprzyć.
Kelsey zaczęła się niekomfortowo kręcić, a ja prawie natychmiast pożałowałem swoich słów.
Delikatnie ścisnąłem jej dłoń.
Jason podniósł brew, próbując mnie przetestować.
Zrobiłem to samo, wiedząc, że jeśli by coś zrobił, byłbym gotów odpowiedzieć tym samym.
Ku mojemu zaskoczeniu jednie łobuzersko się uśmiechnął i pokręcił głową.
Uśmiechnąłem się z uznaniem.
--
Po godzinie Kelsey wstała.
-Cholera, muszę już iść.
Jęknąłem.
-Serio, skarbie?
-Tak, obiecałam mamie, że wrócę do domu przed szóstą - skrzywiła się i musnęła moje usta.
-Awww! - wszyscy zaczęli się do nas uśmiechać jak dzieci.
-Zamknijcie się - cicho się zaśmiałem, po czym wstałem. - Chodź skarbie, wezmę cię do domu.
-Na pewno? - spojrzała na mnie.
Uśmiechnąłem się.
-Pewnie. Nie ma mowy, żebym puścił cię samą tak późno. Spotkajmy się na zewnątrz, muszę tylko skoczyć po klucze i kurtkę.
Przytaknęła, po czym odwróciła się i przytuliła każdego, z Jasonem włącznie.
Wbiegłem po schodach, wziąłem klucze z szafki, po czym założyłem skórzaną kurtkę. Kiedy już miałem wyjść, stanął przede mną Jason ze skrzyżowanymi rękami.
-Czego chcesz, McCann?
-Oh, niczego... - zaczął się kołysać, łącząc swoje dłonie. - Pomyślałem, że zdradzę ci mały sekret - uśmiechnął się złośliwie.
Podniosłem brwi.
-Jaki?
Z łobuzerskim uśmiechem zrobił krok w przód, aż nasze ramiona się zderzyły.
-Już niedługo twoja dziewczyna będzie krzyczała moje imię, prosząc o więcej - szepnął mi do ucha z kpiną w głosie.
Moje ręce automatycznie zwinęły się w pięści.

~~~~~
jelsey moments - jest
drama - jest
coś ciekawego - jest
długi rozdział - jest
czego można chcieć więcej od życia? ;)

Thirty Eight

Od:Justin
Kocham cię.

Wpatrywałam się w ekran telefonu, całkiem zaskoczona słowami, które się na nim wyświetlały.
Skłamałabym mówiąc, że się tego spodziewałam, bo było zupełnie na odwrót.
Zazwyczaj gdy się kłóciliśmy, krzyczeliśmy albo robiliśmy to, co dziś, po czym od siebie odchodziliśmy, żeby ochłonąć.
Nie sądziłam, że się teraz wysili i zrobi coś takiego.
Coś w jego wcześniejszym zachowaniu sprawiło, że miałam wrażenie, że szanse na pogodzenie się były coraz mniejsze.
Najwyraźniej się myliłam.
Przyryzając wargę poczułam, jak mój brzuch ściska się w jakiś inny sposób.
Część mnie chciała mu odpowiedzieć i znów mieć wszystko po staremu.
Zanim się pokłóciliśmy, zanim wszysto wywróciło się do góry nogami.
Ale moja druga połowa mi tego zabraniała. Nie chciała pozwolić mu znów mnie skrzywdzić, mimo wcześniejszych obietnic.
Zacisnęłam powieki.
Dlaczego to musiało być takie trudne? Dlaczegoon nie mógł być normalnym, troszczącym się i wyrozumiałym chłopakiem?
Zakpiłam.
Wiedziałam dlaczego.
Bo nazywa się Justin Bieber i nasz związek zdecydowanie nie jest normalny.
Biorąc głęboki wdech, postanowiłam odpisać.

Do:Justin
Ja ciebie też.

Przygryzłam wargę i nacisnęłam wyślij, a po kilku sekundach na ekranie pojawiły się słowa : wiadomość wysłana.
Chowając telefon spowrotem do kieszeni, ruszyłam korytarzem do swojej sali.

Justin's POV

Od:Kochanie
Ja ciebie też.

Te słowa pojawiły się na wyświetlaczu moje iPhone, przypominając o wcześniejszym błędzie.
Miałem nadzieję, że moje słowa coś poprawią i pokażą jej, że naprawdę mi przykro, ale najwyraźniej byłem w błędzie.
Nie chciała mieć ze mną nic wspólnego i, szczerze mówiąc, nie dziwiłem się jej.
Spierdoliłem. I to bardzo.
-Hej, wszystko w porządku? - spytał John, siadając obok mnie na kanapie.
Wzruszyłem ramionami.
-Jest na mnie zła. Jak zawsze - wymusiłem lekki uśmiech.
Chłopak tego nie kupił. Zamiast tego potrząsnął słową.
-Troszczysz się o ta dziewczynę bardziej, niż o kogokolwiek innego, ale i tak zawsze udaje ci się coś spieprzyć.
Wydąłem usta wiedząc, że ma rację, ale byłem uparty i nie chciałem tego przyznać.
-Nie kontroluję tego - szepnąłem.
-Oczywiście, że jest - warknął, na co lekko zszokowany podniosłem głowę. John był z nas najspokojnieszy i dziwnie było widzieć go zdenerwowanego. - Kontrolujesz to, jak traktujesz swoją dziewczynę. Ty i tylko ty to robisz.
Odwróciłem od niego wzrok.
-Mimo wszystkiego, przez co musi przez ciebie przechodzić, ona wciąż tu jest. I nigdzie się nie wybiera. Nigdy nie znajdziesz drugiej takiej, Justin. Nigdy. Może zbyt dobrze jej nie znam, ale widać, że jest twarda. Sposób, w jaki poradziła sobie z zabraniem przez ciebie, twoim życiem, tym, co robimy... bombą w twoim samochodzie. Została i nie pisnęła ani słówka i tym, co robimy.
Oparłem głowę o kanapę, wsłuchując się w słowa Johna.
-Wiesz, że mam rację. Więc czemu do cholery wciąż traktujesz ją jak śmiecia? Chłopaki slyszeli cię tu, na dole. To, co do niej powiedziałeś... Kocham cię i szanuję, jesteś dla mnie jak brat, ale to było za wiele.
-Wiem, John - spojrzałem na niego spode łba. - Wiem. Zawaliłem, okej?
-Nie - powiedział. - Nie zawaliłeś, spierdoliłeś. Otwórz oczy i uświadom sobie wreszcie co ty do cholery robisz. To nie jest Jen. To nie jakaś suka, którą zgarnąłeś z ulicy kilka lat temu. To twoja dziewczyna.
-Myślisz, że już tego kurwa nie wiem?! - warknąłem, pozwalając złości przejąć nade mną kontrolę. - Wiem, kim jest i czym jest dla mnie. Nie musisz mi przypominać.
-Chyba jednak muszę, bo wciąż o tym zapominasz. W innym przypadku byś jej tak nie traktował!
-Mówisz, jakbym codziennie napierdalał w nią pięściami czy coś. Uspokój się.
-Możesz nie krzywdzić jej fizycznie, ale zdecydownie robisz to psychicznie. Nie widzisz całego gówna, które robisz, ale my, tu na dole, wszystko słyszeliśmy i prawie mogliśmy poczuć jej ból. To, jak dobierasz słowa, jakbyś mówił do Kayli lub kogoś podobnego.
-Pierdolić Kaylę i Jen, John - zakpiłem. - Przestań ciągle to do nich porównywać - warknąłem z jadem w głosie. - Mam dość tych suk już do końca życia.
-Próbuję tylko ci coś udowodnić.
-Udowodniłeś, teraz skończ - syknąłem.
John dlugo się we mnie wpatrywał, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową.
-Wszystkiego się wypierasz i nawet tego nie zauważasz.
-Wypieram się czego?
-Swojego zachowania. Co w ciebie wstąpiło? Nie jestem Brucem ani innymi chłopakami. Możesz ze mną porozmawiać.
Sfrustrowany westchnąłem.
-Nie wiem! - przygryzłem wargę. - Ja już po prostu nie wiem - odwróciłem wzrok, mierzwiąc sobie włosy. - Po prostu... za każdym razem, gdy wszystko idzie dobrze, mówię coś i wszystko psuję, wiesz?
John pokiwał głową, czekając na moje dalsze słowa.
-Kocham ją. Naprawde kocham, ale kiedy tylko jestem szczęśliwy i wszystko układa się świetnie, coś we mnie wstępuję i mówię lub robię rzeczy, które wszystko rozpieprzają.
Ogarnęła nas cisza, którą przerwal John.
-To dlatego, że nie jesteś przyzwyczajony do posiadania kogoś, kto tak się o ciebie troszczy. Wiem, że nie chcesz słyszeć jej imienia, więc go nie wymówię, ale ona zjechała ci psychikę. Masz wrażenie, że każda dziewczyna w końcu zrobi to, co ona, ale mogę cię zapewnić, że Kelsey taka nie jest.
-Wiem, że nie jest - powiedziałem. - Uwierz mi, dalego jej od suki, z którą niestety miałem okazję być - skrzywiłem się, myśląc o tym ile czasu z nią zmarmowałem. Mogłem robić wtedy wiele bardziej pożytecznych rzeczy.
-Coś we mnie wybucha. Jakby ktoś przejmował nad moim ciałem kontrolę. Taki już jestem, John. Nie mogę tego zmienić.
John przechylił głowę na bok, drapiąc się po karku.
-Wiem, że tego nie powstrzymasz, ale napewno możesz kontrolować.
Przeniosłem usta na jedną stronę, zastanawiając się dokąd dąży.
-Kiedy z nią jesteś, bądź dojrzały. Myśl o tym, co cię uszczęśliwia, gdy możesz z nią być. Wiem, że  brzmi oklepanie, ale działa. Nie chcę patrzeć, jak odrzucasz coś tak cennego.
Pokiwałem głową, przyjmując jego słowa.
-Dzięki - poklepałem go po plecach. - Naprawdę to doceniam.
-Do usług. Wiesz, żezawsze tu dla ciebie jestem. Poza tym, obstawiłem całą swoją kasę na wasze bycie razem - łobuzersko się uśmiechnął. - Nie chciałbym tego starcić.
-Brzmisz jak dziewczyna.
-Ja tylko mówię! - obronił się ze śmiechem.
Nie mogłem się powstrzymać i mu zawtórowałem.
-Co was tak bawi? - głos Bruce'a rozbrzmiał w pokoju.
Podniosłem głowę, uśmiechając się w jego kierunku.
-Nic.
-Nie powinieneś być teraz w szkole?
Wzruszyłem ramionami.
-Musiałem uporządkować myśli. Nie wytrzymałbym z nauczycielami zawracającymi mi dupę i gapiącymi się na mnie idiotami, mając w głowie taki mętlik.
Bruce lekko się zaśmiał, ze zrozumieniem kiwając głową.
-Okej, ale będziesz musiał się tym później zająć.
-Wiem, wiem.
-Więc skoro już tu jesteś, możemy wznowić planowanie przeciwko Luke'owi.
Od razu skupiłem na nim całą uwagę. Wytężyłem słuch i się pochyliłem, opierając łokcie na kolanach.
-Zdecydowaliśmy się na strzelaninę, ale powinniśmy zrobić z tego coś jeszcze ciekawszego... - powiedział z uśmiechem.
Łobuzersko się uśmiechnąłem.
-Co masz na myśli?
-Bomby w ich magazynach - natychmiast szeroko się uśmiechnąłem. - Co wy na to?
-Robimy to. Zaskoczmy gnoja i pokażmy, że nie powinien z nami zadzierać - z satysfakcją oparłem się o kanapę.
-Jeśli to w ogóle przeżyje - powiedział Marco, na co wszyscy się zaśmialiśmy.
-Tez racja! - zawołałem ze śmiechem.
-Skoro już to ustaliliśmy, to w noc ataku na niego i jego ekipę będziemy ubrani na czarno. Nikt nie może nas zobaczyć, ale jeśli im się to uda, nie mogą widzieć naszych twarzy, o czym dobrze wiecie. Broń jest wybrana i schowana do toreb. Każdy z nas będzie miał przy sobie pistolet na wypadek, gdyby ktoś z nich był na tyle głupi, żeby do nas strzelać.
Wszyscy przytaknęliśmy, znając zasady i rzeczy, które musieliśmy zrobić, żeby się udało.
-Kiedy atakujemy. Pójdziemy o północy, kiedy gangi zazwyczaj planują lub gdzieś wychodzą. To ich całkowicie zaskoczy. Bierzemy czarny SUV, jedziemy nim za wzgórze tuż obok brzegu i strzelamy z daleka.
-I wtedy ich wysadzimy - figlarnie się uśmiechnąłem.
-Dokładnie - Bruce wstał. - A teraz muszę coś ustalić.
Zmarszczyłem brwi.
-Ustalić?
-W sprawie bomb -  powiedział, odwrócił się i wyszedł.
Wzruszyłem ramionami, po czym zacząłem rozmawiać z chłopakami o tym, jak podekscytowani byliśmy możliwością pozbycia się Luke'a i tego całego gówna.
Mimo wszystko przez cały czas myślałem o Kelsey i o tym, co teraz robiła.

Kelsey's POV

Pieprzyć Justina i jego wpływ na mnie.
Przez całą lekcję nie mogłam się skupić, bo bez względu co robiłam, myślałam tylko o nim.
Justin, Justin, Justin i jeszcze więcej Justina.
Nawet nie możecie sobie wyobrazić gdy dzwonek zadzwonił, ogłaszając koniec szkoły.
Wychodząc z klasy po zebraniu wszystkich swoich rzeczy, a raczej togo co z nich zostało, podeszłam do szafki, schowałam tam książki, których nie będę potrzebowała w domu, po czym ją zatrzasnęłam i wyszłam.
Uświadomiłam sobie, że nie było tu Justina, który by mnie podwiózł. Przygryzając wargę, żeby nie krzyknąć, zaczęłam iść do domu.
Przynajmniej mam teraz czas, żeby uporządkować myśli pomyślałam, przechodząc przez ulicę.
Jakim cudem moje życie stało się tak beznadziejne w zaledwie kilka sekund? Jeszcze wczoraj wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku, a teraz? Zdecydowanie nie było lepiej, a gorzej.
Dopiero kilka godzin temu, na fizyce, zorientowałam się, że moja torba spłonęła z samochodem Justina, a razem z nią połowa moich książek.
A teraz muszę zmierzyć się z rodzicami.
Właśnie tego potrzebowałam, żeby polepszyć sobie dzień. Wyczuwacie ten sarkazm?
Po około piętnastu minutach doszłam wreszcie do domu. Kiedy miałam zamiar zapukać zauważyłam, że drzwi są lekko uchylone. Marszcząc brwi, niepewnie je otworzyłam.
-Mamo? Tato?
-Tu jestem! - usłyszałam głos mamy z kuchni.
Weszłam do pomieszczenia i zaczęłam się wiercić.
-Hej...
-Cieszę się, że przyszłaś na czas - odwróciła się od zlewu i zaczęła wycierać ręce. - Szczerze mówiąc Kelsey, nie spodziewałam się tego.
Przygryzłam wargę.
-Cóż, obiecałam, że przyjdę i  jestem, więc...
Pokiwała głową, zaciskając usta.
-Usiądź, Kelsey.
Wykonałam jej polecenie i zauważyłam mojego tatę podchodzącego do mamy. Stali obok siebie, wpatrując się we mnie.
-Twój ojciec i ja mieliśmy wystarczająco czasu, żeby to przemyśleć i, jak pewnie wiesz, jestesmy tobą bardzo rozczarowani, Kelsey.
Spojrzałam na swoje palce, nie wiedząc co powiedzieć.
-Ale cieszy nas, że postanowiłaś skupić się na szkole.
Podniosłam głowę.
-Nie jesteśmy zadowoleni, że nie zadzwoniłaś i spędziłaś noc u kogoś obcego, mimo szlabanu, ale zrobiłaś to ze wzlędu na szkołę, a nie co innego.
-Twoja matka i ja ustaliliśmy, że twój szlaban nie będzie obajmował jedynie spraw związanych ze szkołą, ale poza tym wciąż jesteś uziemiona, bez telewizji czy spotkań ze znajomymi.
Próbowałam powstrzymać uśmiech, wiedząc że w ten sposób będę w stanie spotykać się z Justinem bez ucieczek czy pakowania się w kłopoty.
-Ufamy ci na tyle. Mimo, że wciąż jesteśmy źli, nie możemy powstrzymywać cię od robienia projektów. Możesz też przyprowadzić swojego partnera do domu, gdzie będziecie mieli kilka wyznaczonych godzin do pracy.
Pokiwałam głową.
-Rozumiem - pisnęłam.
-Dobrze, cieszy nas to - mama wydęła usta. - Chcemy dla ciebie wszystkiego, co najlepsze, Kelsey.
Wiesz o tym... prawda?
-Oczywiście - z uśmiechem do nich podeszłam i przytuliłam. - Kocham was.
-Też cię kochamy - powiedzieli jednocześnie.
Odsunęłam się, zatykając kosmyk włosów za ucho.
-To wszystko?
-Na razie tak. Chyba, że znów wywiniesz jakiś numer. Wtedy nie będzie końca.
Zachichotałam.
-Dobrze, sir, naturalnie - zasalutowałam, na co się zaśmiali, po czym odeszłam.
Szczerze mówiąc bałam się, że będę całkowicie odcięta od świata, przez co nie będę w stanie zobaczyć się z Justinem.
W takim wypadku nie rozwiązalibyśmy swoich problemów, a ostatnim czego chciałam, były kłótnie ciągnące się w nieskończoność.
Chciałam, żeby skończyły się jak najszybciej.
Mimo wszystko nie mogłam gniewać się na niego do końca życia.
Za bardzo go kochałam.

Justin's POV

-Kiedy przyjdzie? - usłyszałem jak John pyta Bruce'a chwilę po tym, jak wrócił.
-Niedługo.
Zmarszczyłem brwi.
-Kto przyjdzie? - przeleciałem wzrokiem po nich, a potem po reszcie. Wzruszyli ramionami, nie mając o niczym pojęcia tak, jak ja.
Przynajmniej tak sądziłem.
Kiedy Bruce miał zamiar mi odpowiedzieć, drzwi się otworzyły i wszyscy spojrzeliśmy w ich stronę.
Usłyszeliśmy szelest, a po kilku sekundach pojawiła się postać. Coś ścisnęło mnie w żołądku.
Kilka metrów stał ode mnie sam Jason McCann.
-Tęskniliście? - uśmiechnął się.
Spojrzałem na niego spode łba.
Odwróciłem się do Bruce'a i warknąłem.
-Serio? Ze wszystkich ludzi na świecie, musiałeś wplątywać w to akurat jego?
-Aw, nie smuć się tak, Bieber. Wiesz, że jestem w tym najlepszy - zakpił Jason.
-I jak na razie najbardziej irytujący - warknąłem, cisnąc z oczu pioruny w jego stronę.
-Nie, nie, Bieber... bądź uprzejmy. Jestem tutaj, żeby ci pomóc.
-Niby jak?
-Chcesz wysadzić magazyn Luke'a Delgado, prawda? - łobuzersko się uśmiechnął.
Zacisnąłem szczękę.
Kurwa mać. 

~~~~~~