Danger's back and he's more dangerous than ever

Eleven

Okazało się, że nie miałam wyboru, bo kiedy podejmowałam decyzję,  Justin otworzył moje drzwi i czekał, aż wysiądę. Wyszłam z samochodu i zamknęłam drzwi, po czym dołączyłam do chłopaka. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale on był szybszy.
-Idź za mną – kiwnął głową w kierunku magazynu.
Przytaknęłam, nie odywając się ani slowem, idąc krok w krok za nim. Otwierając drzwi, Justin wszedł do środka i przytrzymał je dla mnie, a kiedy przekroczyłam próg, delikatnie je za nami zamknął.
Kiedy pochylił się przede mną, żeby zamknąć drzwi, zauważyłam, że jego szczęka się rozluźniła, a on sam był opanowany i spokojny.
Zmarszczyłam brwi. Jak ktokolwiek mógł tyle razy być na zmianę wściekły i zrelaksowany w ciągu godziny?
-Idziesz czy nie? – wyrwana ze swoich myśli, zauważyłam, że Justin stoi już na drugim końcu pomieszczenia.
Rozglądając się wokół, w ciszy zaczęłam iść. Ściany były popękane, część sufitu leżała na podłodze,  a jedynym, co przychodziło mi do głowy, było pytanie, co się tu do cholery stało.
-Co się tu stało?
Justin się nie odwrócił. Zamiast tego, wciąż szedł przed siebie.
Przez chwilę myślałam, że mnie ignoruje i już miałam zamiar ponownie się odezwać, gdy chłopak zatrzymał się na zewnątrz (zaraz po tym, jak wyszedł przez tyle drzwi). Włożył ręce do kieszeni jeansów i spojrzał w górę, podziwiając niebo.
Przeniosłam wzrok z niego na to, na co aktualnie patrzył, a moje źrenice same się rozszerzyły.
Staliśmy na szczycie wzgórza. Niebo pokrywały odcienie różu, pomarańczy, żółci i fioletu. Chmury powoli po nim płynęły, promienie słońca padały wprost na nas. Można stąd było zobaczyć połowę miasta. Całość wyglądała naprawdę przepięknie.
-Ładnie, nie? – cicho spytał.
Nawet nie próbowałam oderwać oczu od pięknego widoku przede mną.
-Yeah –odpowiedziałam. – Jest przepięknie – powiedziałam na wydechu, który zaparło mi w piersiach, na widok tego cudu natury przede mną. – Nigdy czegoś takiego nie widziałam.
Pokiwał głową, rozumiejąc, co mam na myśli.
-Jak znalazłeś to miejsce? Jeśli nie przeszkadza ci, że pytam… - wreszcie przeniosłam wzrok z nieba na chłopaka.
Stał tam, wyglądając perfekcyjnie. Jak zawsze zresztą.
-Po tym, jak to miejsce prawie spłonęło…-
Cóż, to jest odpowiedź na moje pytanie.
-… chyba przyszedłem sprawdzić, co z niego zostało, a gdy wróciłem, zobaczyłem to – kiwnął w kierunku nieba – i automatycznie się zakochałem – tym razem odwrócił się w moim kierunku. Na twarzy malowała się mu powaga.
Założyłam kosmyk włosów za ucho.
-Tu jest ślicznie. Chciałabym mieć takie miejsce – przyznałam, ponownie podziwiając piękno widoku.
Gdy na nie patrzyłaś, czułaś się jak w bańce, gdzie jesteś całkowicie bezpieczna,a  nikt i nic nie może ci zagrozić. Gdzie możesz pobyć sama i o nic się nie martwić. Czujesz się beztrosko. Czujesz się… żywa.
Cisza wypełniła przestrzeń między nami, zanim Justin znów się odezwał.
-Teraz już masz – jego głos był głośny i wyraźny.
Zaskoczona, spojrzałam na niego, żeby przekonać się, że nie patrzy już na mnie, a na miasto rozciągające się przed nami.
-Dziękuję – szepnęłam, czując jak coś skacze mi w sercu, a brzuch wypełnia się motylkami.
Naprawdę miał to na myśli?
Nie wiedziałam, ale miałam taką nadzieję.
Chłopak tylko przytaknął, dając znak, że słyszał moje słowa.
Przez resztę czasu po prostu staliśmy tam w ciszy, przerywanej jedynie delikatnym wiatrem wokół. Czasem zaćwierkał jakiś ptak albo wiewiórka przeskoczyła z drzewa na drzewo.
Inną rzeczą, która się ze sobą mieszała, było bicie naszych serc.
-Dlaczego to miejsce spłonęło? – nagle się odezwałam – przyznaję, trochę znikąd -, ale byłam naprawdę ciekawa.
Szatyn oblizał usta.
-Biznes – odpowiedział krótko.
Przygryzłam dolną wargę.
-Jaki rodziaj biznesu? – nie chciałam naciągac struny, ale im więcej wiedziałam, tym lepiej.
Potrzebowałam wiedzieć, w co się wplątuję, zanim zabrnę za daleko.
Chłopak westchnął.
-Nie odpuścisz sobie, prawda? – spojrzał na mnie, a nasze oczy się spotkały.
Pokręciłam głową na nie.
Jeszcze raz oblizał usta.
-Biznes, z którym mam doczynienia codziennie – mogłam usłyszeć, że coś go dręczy. – Inna grupa próbowała się z nami pieprzyć, zareagowaliśmy, oni potem też, a żeby im się udało, podpalili jeden z naszych magazynów.
Szerzej otworzyłam oczy.
-Ktoś był w środku, kiedy to się stało?
Ten tylko wzruszył ramionami.
-Nie wiem, nie obchodzi mnie to – tępo odpowiedział. – Miałem co innego na głowie.
Zadrwiłam. Co innego mogło go wtedy obchodzić? Co ważnejszego od życia, które mogło być odebrane niewinnym ludziom?
-Więc nie obchodzi cię, że niczemu winni ludzie mogli umrzeć? – jego słowa mnie przestraszyły.
To znaczy, wiedziałam, że ten dzieciak był bez serca, ale nie aż tak.
Wykrzywił usta w złośliwy sposób.
-Ludzie, którzy się w coś takiego pakują, wiedzą, co ich czeka. Wybierają takie życie. Powinni wiedzieć, że są w niebezpieczeństwie od momentu, w którym sprzedali duszę diabłu.
-Co masz na myśli?
-Jeśli w to wejdziesz, nie ma ucieczki. Na zawsze będziesz celem. Zostaniesz oznaczony jako wróg dla wielu grup – jego jabłko Adama delikatnie się poruszyło, kiedy przełknął ślinę. – To mam na myśli.
-I wiesz to z własnego doświadczenia?
Wiem, głupie pytanie, ale zadałam je zanim nawet o nim pomyślałam.
-Czy wyglądam na typowego chłopaka? – zadrwił, podnosząc brew.
Wzruszyłam ramionami.
-Na pewno wiesz, jak takiego udawać.
Cicho się zaśmiał.
-Po prostu wiem, jak w to grać, kochanie.
-Oh? Więc dla ciebie to jest gra? – dziwnie na niego spojrzałam.
Chłopak tylko wzruszył ramionami.
-Może tak, może nie – po tym, jak ułożył usta, wiedziałam, że chciał się kpiąco uśmiechnąć, ale się powstrzymał.
Wywróciłam oczami.
Szatyn nie odezwał się już ani słowem i spojrzał przed siebie.
Westchnęłam. Ten chłopak jest bardziej mylący niż Jane Eyre (książka), a uwierzcie, kiedy to czytałam, czułam się jakbym brnęła przez trzy miliony różnych języków.
A już myślałam,że skończyliśmy z tym chaosem.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni, żeby sprawdzić godzinę. Była dwunasta w południe.
Cholera.
-Musimy już iść.
Odwrócił się w moją stronę.
-Dlaczego?
-Bo jest już późno, a moi rodzice oszaleją, jeśli zobaczą, że nie ma mnie w domu – powiedziałam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Po jego twarzy wnioskowałam, że powoli zaczyna rozumieć.
-Oh, masz rację – wszedł spowrotem do magazynu.
Szłam za nim przez pomieszczenie. Gdy dotarliśmy to samochodu, nacisnęłam na ten przycisk i weszłam do środka, czekając aż on zrobi to samo.
Po kilku minutach siedzenia, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, że chłopak trzyma akurat w ustach papierosa.
‘Świetne wyczucie czasu’ mruknęłam do siebie.
Ten dzieciak… Nie mogę.
Otwierając drzwi od strony kierowcy, Justin wszedł do środka, włożył kluczyki do stacyjki, po czym wyjechał na drogę, trzymając fajkę w ustach.
-Nie mogłeś chwilę poczekać z paleniem? – wymamrotałam.
-Nie – opowiedział noszalancko.
Wydawał się taki spokojny… To było wręcz nienormalne. Czułam się dziwnie.
-Czemu jesteś taki spokojny? – palnęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Naprawdę musiałam zacząć to kontrolować.
Na jego twarzy pojawiło się zmieszanie.
-Co? – razem z tym słowem, jego usta opuścił dym.
-Nic – potrząsnęłam głową.
-Nie, co powiedziałaś? – powtórzył.
-Nie odpuścisz sobie, prawda? – powiedziałam to samo, co on całkiem niedawno, co wywołału u niego uśmiech.
-Po prostu powiedz mi, co powiedziałaś – delikatnie się zaśmiał, kładąc prawą rękę na podłokietniku.
-Spytałam czemu jesteś taki spokojny.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
-A powinieniem czuć się inaczej?
-Nie, znaczy, nie wiem – westchnęłam. – Zazwyczaj jesteś zły. To… To jest coś nowego – oblizałam usta, przygryzając je na końcu.
Zaśmiał się z mojej odpowiedzi.
-Przepraszam, że nie zawsze jestem szczęśliwy?
Żartobliwie wywróciłam oczami.
-Nie chodziło mi o to. Po prostu… Nie ważne – zapadłam się głębiej w siedzenie.
-Okej? – zaśmiał się, kręcąc głową.  – Cholernie dziwna dziewczyna – mruknął.
Słyszałam go, ale udawałam, że nie. Szczerze mówiąc nie byłam w nastroju do kłótni.
Minęło trochę czasu, aż samochód zatrzymał się kilkanaście metrów od mojego domu.
Zmarczyłam brwi, na co on wywrócił oczami.
-Nie chcesz, żeby twoi rodzice zobaczyli cię wysiadającą z mojego samochodu, prawda?
-Racja – przytaknęłam.
Mądry chłopak.
-Cóż, dzięki – lekko się do niego uśmiechnęłam, po czym wysiadłam z auta, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Pomachałam mu i zaczęłam iść, ale jego głos mnie zatrzymał.
-Co?
-Chodź tu.
Wróciłam do jego samochodu.
-O co chodzi? – wytknęłam głowę przez otwarte okno.
-Kiedy cię znowu zobaczę?
Poczułam, jak moje serce podskakuje.
-Nie wiem. Na razie jestem więźniem we własnym domu…
Pokiwał głową.
-Zawsze możesz się wymknąć – łobuzersko się uśmiechnął.
-I ryzykować bycie złapaną? Nie, dzięki. Raz mi wystarczy – cicho się zaśmiałam.
Przez chwilę nic nie mówił, aż w końcu odpalił samochód.
-W takim razie, do zobaczenia, Kelsey.
-Ta.
Odchodząc od samochodu, patrzyłam, jak chłopak cofa, po czym wyjeżdża na drogę.
Bezpiecznie ruszyłam do domu z wielkim uśmiechem na ustach

~~~~~

asdfghjkl Jelsey ♥ przyznajcie, Justin potrafi być uroczy. poza tymmmm wiecie już o nim coraz więcej ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz